Past & Future


Hello, cześć i czołem!

Powracam z zaświatów, ciężko było, ale już będzie tylko lepiej. Kolejny one shocik wpada, dwóch Deanów i dwóch Samów - bawcie się dobrze <3


18 września 2015

Dean Winchester to prosty człowiek. Akcja, reakcja. Myśl, działanie. Praca i odpoczynek. Nic więc w tym dziwnego, że po ciężkim polowaniu w Springfield, Illinois marzył tylko o gorącej kąpieli i ociekającym tłuszczem hamburgerze z podwójnym serem. Po wejściu do bunkra od razu skierował się do łazienki. Zrzucił brudne ubranie, odkręcił kurek i westchnął gdy ciepły strumień wody zaczął płynąc po jego wycieńczonym ciele. Nie była to jakaś trudna sprawa, ot zwykły duch, który utknął na tym świecie, ale miał wrażenie, że każdy kolejny staje się bardziej przebiegły. Tym razem również udawało mu się ich zwodzić, jednak to przecież nie byle jacy łowcy. Nie jedno w życiu widzieli i nie jedna blizna zdobiła ich ciała. Uporali się z nim w niecałe dwa dni i wrócili do domu, czekając na kolejne zgłoszenie.

Przebrał się w swój ulubiony, szary dres i z jeszcze mokrymi włosami skierował do kuchni w wiadomym celu. Przez sam zapach unoszący się w powietrzu ślinka mu pociekła. Ostatnio miał coś w ustach, gdy jechali do Springfield, a podczas sprawy nie miał czasu zaprzątać sobie głowy jedzeniem. Klepnął Sama po ramieniu i zajął miejsce naprzeciwko niego. Na widok hamburgera oczy mu się zaświeciły. W końcu polowanie zakończyło się sukcesem, musiał się jakoś nagrodzić i swój żołądek.

Zanim jednak wziął się za jedzenie zapytał brata:

– Cas się odzywał?

Sam podniósł głowę znad sałatki.

– Wysłał wiadomość parę godzin temu, że trafił na ślad demona w Ohio, więc prędko nie wróci.

– Och, okey. Napiszę potem, żeby w razie czego dzwonił do nas.

Młodszy Winchester zaśmiał się pod nosem kręcąc głową.

– No co? - spytał Dean marszcząc czoło.

– Nie, nic.

– Zaśmiałeś się, więc pytam o co chodzi?

– Jedz, bo bułka ci wystygnie.

Po tych słowach Sam wrócił do zieleniny co oznaczało, że to koniec rozmowy. Blondyn przewrócił oczami i wreszcie wgryzł się w to soczyste mięso. Po posiłku miał zamiar przespać się kilka godzin, a potem zadzwonić do anioła, dowiedzieć się czy ten aby nie potrzebuje pomocy. Przecież ich było dwóch, a Cas był sam, więc logiczne, że się martwił. I to, że był aniołem nie przemawiało za tym, by się do niego nie odezwać. Nawet takie istoty mogą potrzebować pomocy.

Z lubością wziął kolejny duży kęs, kątem oka lustrując danie brata i aby nie stracić przez nie humoru zamknął oczy. Nie wiedzieć czemu właśnie w tej chwili przypomniał sobie jak ostatnio pojechał razem z Casem do restauracji, bo ten uparł się, że blondyn musi zjeść coś porządnego, a nie zwykłe żarcie z mikrofali. Gdy kelner podszedł by przyjąć zamówienie, brunet podał mu kartę i powiedział, że zamówią trzy najrzadziej zamawiane dania w tym lokalu. Kelner spojrzał na niego ze zdziwieniem sądząc zapewne, że to żart, ale dostrzegając jego poważny wyraz twarzy machnął coś ołówkiem na kartce i zniknął w kuchni. Dean odezwał się dopiero po jakiś dwóch minutach, gdy odzyskał język w buzi.

– Co ty zrobiłeś?

Castiel z rozbawieniem odpowiedział:

– Zawsze chciałem to zrobić.

Łowca widząc tę niepohamowaną radość w jego oczach, bardzo przypominającą dziecięce wygłupy prychnął tylko pod nosem i założył ręce na piersi, wiedząc jak to się skończy.

Kebab z podwójnym mięsem i sosem, który zamówili w budce przy wylotówce z miasta był nieziemski. Castiel również przyznał mu rację.

Uśmiechnął się na to wspomnienie i otworzył oczy, czego chyba nie chciał robić.

– Witajcie chłopcy. Widzę, że wiewiórka w siódmym niebie zatem idealnie się składa.

Dean zaczął się żarliwie modlić w myślach, by okazało się to być tylko złym snem. Ale niestety Crowley nadal siedział na ich blacie z jedną nogą na drugiej.

– Czego chcesz? - zapytał Sam wrzucając widelec do sałatki.

Wiedział, że to jakaś grubsza sprawa. Król piekła ot tak nie pojawia się u ciebie w kuchni na herbatkę w środku nocy. Gdyby chodziło o zwykłą informację, wysłałby pewnie jakiegoś swojego przydupasa a nie zjawiał we własnej osobie.

– Pamiętacie te wszystkie sytuacje, w których bez mojej interwencji nie poradzilibyście sobie? No wiecie, to ode mnie dostaliście Colta, to właśnie ja kryje was za każdym razem gdy narozrabiacie, a jak wiadomo bardzo lubicie to robić...

– Do rzeczy - warknął zielonooki tracąc cierpliwość.

– Ani razu nie usłyszałem słowa dziękuję, ani razu. Dacie wiarę? Nawet jednego małego słówka, a przecież mógłbym się was pozbyć zalewie pstrykając palcem...

– Mów albo wynocha!

– Dobra, dobra po co te nerwy - posłał Deanowi uśmieszek - W wielkim skrócie wisicie mi przysługę. Nie zgłaszałem się wcześniej, bo nie jest pamiętliwy, w każdym razie nie zawsze, ale akurat teraz pojawiła się sposobność byście spłacili swój dług.

– Bardzo śmieszne Crowley, ukłoń się i do widzenia. Niezły żart, normalnie boki zrywać.

Po tych słowach demon w błyskawicznym tempie znalazł się przy stole i nachylił w stronę braci.

– Dobre stosunki ze mną - wycedził przez zaciśnięte zęby - to teraz wasza najlepsza broń. Nie każdy ma u mnie tak dobrze jak wy. Nie wiecie ile razy ratowałem wasze tyłki, bo zaleźliście za skórę wielu gnojkom, więc za dziesięć minut pojawicie się w bibliotece, gotowi do działania. I lepiej nie testujcie mojej cierpliwości.

Gdy demon rozpłynął się w powietrzu, Dean i Sam spojrzeli na siebie dobrze wiedząc, że muszą się z nim zgodzić. Stwierdzić, że nie przepadali za Crowleyem to mało powiedziane, był istnym wrzodem na tyłku, ale w jednej sprawie miał rację. Potrzebowali go. Pojawiał się zawsze, gdy go wzywali. A był...jaki był.

Chwilę później, gdy przebrali się tradycyjnie w kratę weszli do pomieszczenia przewracając oczami widząc demona z szerokim uśmiechem na ustach.

– To o co chodzi?

– A oto łosiu, że po wielu miesiącach poszukiwań wreszcie znalazłem to czego szukałem. Bardzo cenny przedmiot i wysyłam was, żebyście mi go dostarczyli.

Dean prychnął.

– A co, żaden z twoich podwładnych nie jest tego godzien?

– Żebyś wiedział, po za tym to tępaki. Przy pierwszej lepszej okazji zwinęliby łup i zwiali - wskazał palcem na Sama, który już otwierał usta - Zanim zadasz to głupie pytanie podam ci odpowiedź. Po pierwsze chyba nie chcecie, żeby pewnemu aniołowi w Ohio coś się stało, a po drugie łączy nas przecież przyjaźń chłopcy.

Dean zacisnął mocno pięści.

– Ty skurwy...

– Uważaj na słówka Winchester. Nic mu nie będzie, polata sobie po paru wskazówkach, po czym dotrze do niego, że to fałszywe tropy i wróci. W końcu, on zawsze do ciebie wraca. Jak wierny pies ogrodnika.

Sam widząc minę brata, który już szykował się do skoku, przytrzymał go na miejscu spoglądając na demona spode łba.

– Co to za przedmiot i gdzie on jest?

Crowley obszedł dzielący ich stół i usiadł na krześle.

– Z mojego wiarygodnego źródła wiem, że Święty Graal znajduje się w zbiorach klasztornych w Sioux Falls, więc wyślę was tam ...

– Chwila co? Serio, szukasz Świętego Graala? To on istnieje?

Demon zamrugał.

– Nie wierzę, że zadał to pytanie łowca, który ugania się za wampirami i duchami. Tak, istnieje. I wreszcie udało mi się go namierzyć. Macie dobę potem może być już za późno.

– Niby dlaczego?

– Bo wysyłam was do 2025 roku, a jak wiecie podróże w czasie nie są takie łatwe i rządzą się swoimi prawami.

Deanowi o mało szczęka nie opadła na ziemię. Zerknął na brata, który wyglądał na jeszcze bardziej zdziwionego niż on.

– Chwila, bo nie wiem czy dobrze zrozumiałem. Mamy skoczyć sobie ot tak prawie dziesięć lat w przyszłość po jakąś błyskotkę, bo w tobie nagle obudził się Indiana Jones?!

– Nie dramatyzuj, włamujecie się, bierzecie i wracacie z powrotem. Nic prostszego. Jedyne ograniczenie to czas, po dwudziestu czterech godzinach musicie wrócić z powrotem. Portal pojawi się w odpowiednim miejscu.

Blondyn zaśmiał się pod nosem. Po tym co usłyszał był pewien, że to jakaś pułapka. Skok w przyszłość kojarzył mu się tylko z kosmicznymi konsekwencjami, a tych miał już serdecznie dość. Zbyt wiele mogło pójść nie tak.

– Dobra, wysyłaj nas - powiedział Sam odchodząc od stołu.

– Słucham?!

Starszy Winchester nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.

– Ale pod jednym warunkiem. Przyniesiemy ci to coś i dajesz nam spokój. Jak to sam powiedziałeś spłacamy dług i koniec.

Crowley również podniósł się i wyciągnął dłoń w stronę łowcy.

– Zgoda.

Dean zacisnął zęby i wyszedł z biblioteki trącając ramieniem demona. Wspaniale, kolejna umowa z tym czymś. Już lepiej mogli podpisać swój wyrok śmierci, przynamniej byłoby mniej zachodu.

– Dean, poczekaj.

Brat złapał go za ramię odwracając w swoją stronę.

– Posłuchaj mnie, okej? Nie zgodziłem się ot tak.

– To zatem chyba się przesłyszałem. Nie widzisz, że ta cała sytuacja śmierdzi na kilometr! Równie dobrze może nas tam po prostu zostawić i potem samemu przyjść po tego cholernego Graala.

– No właśnie nie. Stwierdził, że go potrzebujemy i ma absolutną rację. Ale on nas też. A myślisz, że za czyimi plecami cały czas się chowa? Ty, ja, Castiel jesteśmy jego ochroną tutaj na Ziemi. To idealny układ. A ta sprawa...to tylko dowód na to, że ma nie po kolei w głowie. Znajdziemy Graala i wracamy. Potraktuj to jak zwykłą sprawę, którą zawsze bierzemy. Jeden dzień i wracamy do łóżek.

Winchester przewrócił oczami, westchnął i przytaknął. Im szybciej to załatwią tym szybciej Crowley się odwali i zostawi ich w spokoju.

Wrócili do biblioteki, w której demon zdążył już otworzyć portal. Jasne, białe światło wypełniło pomieszczenie i znikąd zerwał się silny wiatr.

– Sioux Falls - krzyknął Crowley - Katedra Świętego Józefa, w podziemnych katakumbach jest komnata z przedmiotami o ważnej wartości dla wiary. Bierzecie Graala i znikacie.

– Jeśli to jakaś sztuczka to obiecuję ci, że...

– Tak, tak zabijesz, poćwiartujesz i nabijesz na pal. Powtarzasz się wiewiórko.

Dean pokręcił głową, spojrzał na brata i po jego skinięciu weszli w portal.

– Zobaczycie, jeszcze mi za to podziękujecie - powiedział Crowley podtrzymując się ściany. Otworzenie takiego portalu wymaga ogromnej ilości energii. Dlatego zamierzał właśnie przetrząsnąć zawartość barku w salonie.

/\/\/\/\/\/\/\

5 maja 2025

Pierwszym co zobaczył po otwarciu oczu było piękne niebieskie niebo. Czysty błękit rozpościerał się nad nim i ani jedna chmurka nie zaburzała tej perfekcji. Zamrugał kilkakrotnie próbując przyzwyczaić się do takiego światła, po czym podniósł się do pozycji siedzącej. Mógł poruszać nogami i rękami, co wcale nie musiało być takie oczywiste po przejściu przez portal. Rozejrzał się dookoła cały czas siedząc na trawie, ponieważ był lekko otępiały. Na szczęście zawroty głowy powoli ustępowały, więc po chwili mógł już wstać.

– Dean!

Usłyszał za plecami głos brata. Odwrócił się w jego stronę szybko chwytając jego ramienia.

– Wszystko w porządku?

– Tak, tak. Potrzebuję chwili. A ty? Jak się czujesz?

– Dobrze, na początku myślałem, że zwrócę całą kolację, ale obyło się bez tego.

Blondyn przełknął ślinę na myśl o swoim burgerze.

– Udało się? Naprawdę przeskoczyliśmy w czasie?

– Wydaję mi się, że tak - sięgnął do kieszeni wyciągając z niej klucze - Znalazłem je obok siebie zaraz po skoku. Sprawdziłem w telefonie i „Costa bravia" - wskazał na breloczek - to nazwa motelu, który znajduje się niedaleko stąd. Chyba to nasz pokój.

– Serio? Załatwił nam pokój? To jest jeszcze bardziej podejrzane.

– Może po prostu tak bardzo mu zależy na tym. W końcu Świętego Graala nie znajduje się ot tak.

– I tak mnie nie przekonasz, coś tu śmierdzi. Ale dobra, mamy dobę, więc chodźmy do tego motelu, ogarniemy się i stamtąd pójdziemy do klasztoru.

Sam przytaknął i ruszyli przed siebie. To nie tak, że młodszy Winchester nie miał żadnych wątpliwości, ale czuł, że może w ten sposób przynajmniej na jakiś czas uwolnią się od demona. Kto by nie chciał pospacerować sobie po Sioux Falls w roku dwa tysiące dwudziestym piątym i to jeszcze w tak piękną pogodę? Mężczyzna był po prostu ciekaw jak miasto się zmieniło w ciągu tych dziesięciu lat, w końcu spędzali tu trochę czasu za młodu, gdy Bobby jeszcze żył. Dean co prawda wolał siedzieć przy samochodach, ale on bardzo często znikał do miasta, by choć na chwilę być zwykłym facetem, który chce wypić zwykłą kawę w zwykłej kawiarni i skupić się na zwykłej książce, a nie z pistoletem i nożem w torbie ganiać za kolejnym potworem.

Gdy skręcali w Sherman Ave, Dean na chwilę zatrzymał się przed sklepem RTV i AGD próbując wsłuchać w wiadomości, które wyświetliły się na ekranie telewizora za szybą.

Kolejny piękny dzień w naszym ukochanym miasteczku. Zaraz po porannej kawie powinniście skosztować niesamowitych pączków w kawiarni Baguette, a obiad polecamy dzisiaj zjeść w restauracji Tom and Bob, bo dla takiej zupy warto zgrzeszyć. Pogoda dzisiaj cudowna i taka będzie przez cały dzień, czyli piąty maja dwa tysiące dwudziestego piątego roku, pamiętajcie o kapeluszu i oczywiście o butelce wody oraz o tym by każdy kolejny dzień był piękniejszy od tego poprzedniego.

Blondyn rozejrzał się po witrynie sklepowej oraz po tej zaraz obok i uniósł brwi ze zdziwienia.

– Trafiliśmy do jakiegoś show czy co?

– O co chodzi? - zapytał Sam nie nadążając.

– Nie widzisz, nie ma ani jednej wiadomości o tym by zachować ostrożność po zmroku, by uważać na broń, by pilnować się nawzajem. Wszystko jest piękne i kolorowe. Przeszliśmy wzdłuż całej ulicy i chyba z dziesięć osób minęło nas uśmiechem na ustach. Nikt nie śpi na ulicy, wszystko jest takie czyste i...

– Dean, a może po prostu przyszłość taka właśnie będzie. To, że my wciąż walczymy ze złem i mrokiem nie oznacza, że będzie on wieczny.

– Ale...

– Albo doszukujesz się tutaj wszystkiego, co by wskazywało, że Crowley nas oszukał. Może i tak zrobił, ale na razie skupmy się na zadaniu. Sam zresztą to powiedziałeś.

Łowca zerknął jeszcze raz na telewizor, po czym ruszył za bratem, który jak zawsze miał rację. Chciałby porozmawiać teraz z Castielem, pomimo, że był prawie na sto procent pewny, że anioł powtórzy słowa Sama. Nie miał pojęcia dlaczego, ale gdyby zostały one wypowiedziane przez bruneta, chyba bardziej by się uspokoił. Może to przez aurę, którą Castiel roztaczał wokół siebie. Będąc w jego towarzystwie wiedziałeś, że wszystko musi się udać, wiedziałeś, że nie jesteś sam i możesz na niego liczyć.

Po paru minutach dotarli wreszcie do motelu, w recepcji pokazali kluczyki i skierowali się do swojego pokoju. Wystrój można było określić na standardowy, oprócz tego, że kolorystyka była bardzo dziwna. W motelach raczej nie dbało się o wygląd a o jakość. Miało być wygodnie, a nie ładnie. Tutaj natomiast błękit bił po oczach tak, że wchodząc pierwsza myśl jaka się pojawiała to pokój dla dziecka.

Przyszłość była naprawdę dziwna.

Dean rzucił się na łóżko, jak to miał w zwyczaju, a Sam usiadł przy stole otwierając laptopa, który się tam znajdował.

– Okej, klasztor Świętego Józefa jest...też niedaleko stąd. Właściwie dwie ulice dalej.

– Widzisz, mówiłem, ze coś jest nie tak - powiedział blondyn z triumfem w głosie.

– Dobra, rzeczywiście - jęknął mężczyzna - to trochę podejrzane, ale z drugiej strony, gdyby rzeczywiście nas oszukał, już dawno by to zrobił. Przeniósł nas gdzie indziej albo rozdzielił, a tego nie zrobił.

– Za bardzo ufasz ludziom.

– Ty za to w ogóle im nie ufasz.

Po tych słowach Dean spojrzał na brata wstając z łóżka.

– A dziwisz się? Po tym co przeszliśmy?

– Nie powiedziałem, że to coś złego. Po prostu za bardzo się zamykasz w sobie, uciekasz przed ludźmi. Rozumiem dlaczego tak robisz, ale życie idzie do przodu. Świat się zmienia, a ja nie chcę żebyś stał w miejscu. Bardzo możliwe po tym co tu widzę, że w którymś momencie potwory znikną. Mam na myśli, bycie łowcą nie będzie naszą pracą dwadzieścia cztery na siedem i będziemy musieli znaleźć sobie coś innego...

– Akurat w to uwierzę. Zło było, jest i będzie. Łowcą zostaje się na całe życie. Okey, może i potwory będą się rzadziej pokazywać, ale nie znikną na zawsze. Po za tym potworem wcale nie musi być tylko jakaś kreatura, człowiek również bardzo często nim jest. A z tego co dobrze widzę, ludzie nie znikną.

Sam już zamierzał coś na to odpowiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował. To nie był czas i miejsce na takie rozmowy. Nie miał pojęcia dlaczego nagle tutaj wzięło go na takie przemyślenia, ale to pewnie przez całą te sytuację.

– Okej, a więc musimy tylko obmyślić plan jak dostaniemy się do tych katakumb.

– Chyba już jakiś mam - powiedział Dean przeglądając zawartość szafy.

Wyciągnął z niej dwa habity wiszące na wieszakach.

Planowali przebrać się już w pokoju motelowym, ale biorąc pod uwagę, że droga do klasztoru to aż dwie ulice do przejścia wybrali krzaki. Nie wiadomo kogo spotkają po drodze, a jakby nie patrzeć mają ograniczony czas. Od ich pojawienia się w tym roku minęły już dwie godziny.

– Dobra, czyli robimy inspekcje dóbr kościoła, ty zagadujesz ja chowam i zwijamy się.

– Dokładnie. Aha, jeszcze jedno... - zaczął Sam z zamyślonym wzrokiem - Mówmy jak najmniej, w sensie nie rozgadujmy się za bardzo.

– Okej, a czemu niby mielibyśmy?

– Chodzi mi oto, że wiesz...jesteśmy w roku dwu tysięcznym dwudziestym piątym i do tego w mieście, gdzie Bobby kiedyś mieszkał, ludzie mogą nas kojarzyć. A nie wiemy, gdzie my...my jesteśmy w tych czasach.

– Ej, to przecież ja od samego początku jestem sceptyczny. Crowley to świr, ale chyba nie wysłałby nas tutaj wiedząc, że moglibyśmy trafić na samych siebie. Z jednej strony to tylko przeszkodziłoby w sprawie, a z drugiej po co?

– Wiem, wiem, ale ostrożności nigdy za wiele.

Dean przewrócił tylko oczami, poprawił koloratkę i ruszył w kierunku wejścia.

Po przekroczeniu drzwi prawie wpadli na siostrę zakonną, która ni stąd ni zowąd pojawiła się przed nimi.

– Szczęść Boże, a więc dotarliście bezpiecznie. Katakumby są już przygotowane.

Bracia wymienili się spojrzeniami nie mając pojęcia co tu się dzieje. Czyżby ona wiedziała po co tu są? Ale to niemożliwe, bo ten plan obmyślili w motelu, gdzie byli sami.

– To dobrze, niech siostra prowadzi - wydukał Sam idąc za nią.

– Jak to możliwe?- szepnął Dean gdy schodzili po schodach do podziemia.

– Nie mam pojęcia, może Crowley to jakoś wszystko przygotował.

– Sam w to nie wierzysz. Idzie zbyt prosto.

Młodszy Winchester teraz już był pewien, że coś jest nie tak. To prawda, demon mógł to wszystko zaplanować, ale skąd wiedziałby o ich pomyśle. Może ich cały czas podsłuchuje, może nawet jest tutaj i ich pilnuje, by wszystko poszło po jego myśli. Jeśli tak, to jest to chore. Wystarczyło przekazać pomysł im i byłoby po sprawie.

– O proszę, to całe pomieszczenie. Zrobię herbatę i zaraz wracam - powiedziała siostra zakonna i zostawiła ich samym.

Komnata nie była duża, ale przedmiotów było tutaj sporo. Wszystko ze złota i srebra, zdobione kamieniami szlachetnymi, od pierścieni po zbroje i miecze kończąc na wielkich obrazach. Całość robiła piorunujące wrażenie, dodatkowo świece zamiast zwykłego światła sprawiały, że klimat odczuwało się zaraz po wejściu.

– Spory zbiór - rzucił Dean przeglądając biżuterię

– W końcu to kościół. To zdumiewające, że bogactwo ludzi Kościoła wzięło początek od zasady ubóstwa.

– Doctor Phil?

Sam spojrzał na brata z zażenowaniem.

– Monteskiusz.

Blondyn wzruszył ramionami i rozejrzał się po pokoju. Święty Graal z tego co wyczytali to kielich, z którego podobno Jezus pił wino podczas Ostatniej Wieczerzy. Ma jeszcze swoją historię związaną z Królem Arturem, ale skoro ten przedmiot znajduje się w Kościele ta wersja wydaje się być tą najwiarygodniejszą.

Mężczyzna podszedł do szafki, która świeciło się chyba najbardziej ze wszystkich, a skoro wierzył w stwierdzenie, że najciemniej pod latarnią otworzył ją i...

Bingo.

– Sam, mamy to.

Brat od razu doskoczył do niego otwierając szeroko oczy.

– Czyli on jednak istnieje - wyciągnął z kieszeni telefon i porównał kielich ze zdjęciem, które znaleźli w sieci i był identyczny.

Kielich był złoty, nieduży ale kamienie go zdobiące robiły swoje. Wyglądał niesamowicie. Dean schował go szybko pod sutannę, ponieważ usłyszeli kroki na korytarzu.

– Czy potrzebują księża jeszcze trochę czasu? - kobieta zapytała z uśmiechem na ustach, który znów wydał się blondynowi bardzo dziwny

– Nie, myślę, że już wszystko sprawdziliśmy. Bardzo dziękujemy - powiedział Sam i uścisnął jej dłoń

– Ależ nie ma za co, potrzebuję tylko podpisu w karcie klasztoru, wie ksiądz, papierek najważniejszy.

– Oczywiście już idę - odwrócił się do brata - Może ksiądz zaczekać na mnie przy wejściu.

Blondyn skinął głową, pożegnał kobietę i wyszedł z katakumb. Spojrzał na miejsca siedzące przy ołtarzu i pomyślał, że woli poczekać tutaj niż stać przy wejściu jak kołek. Zajął miejsce na przodzie i rozejrzał się dookoła. Nie lubił Kościoła jako instytucji, jego wiara była na pewno silniejsza niż kilka lat temu, ale nawet po spotkaniu Boga w cztery oczy, nadal nie był jej pewny. Wierzył, że Stwórca istnieje w końcu go widział, ale nie zamierzał trzymać się jego zasad. Uważał, że człowiek powinien sam decydować jak chce postępować. Czemu ktoś miałby być szykanowany za to, że co niedzielę nie siedzi w ławie i nie słucha kazań gościa w sutannie? Czemu to miało by być przykładem jego wiary. To jakim człowiekiem był w środku, a nie jak się zachowuje powinno być ważniejsze.

Dopiero po paru sekundach zorientował się, że cytuje Casa. Kiedyś spędzili całą noc leżąc na łóżku i rozmawiając o wielu rzeczach. Uwielbiał go słuchać. Nie tylko dlatego, że robiło mu się gorąco słysząc jego głos, ale również dlatego, że anioł mówił prosto. Nie owijał niepotrzebnie w bawełnę, mówił to co myśli i co uważa, nawet jeśli było to sprzeczne z tym co powinien myśleć jako anioł. To była jedna z wielu cech, którą Dean sobie cenił. To, że Cas był z nim szczery, nawet do bólu.

– Nasze myśli są najcenniejszą rzeczą jaką mamy, ponieważ są nasze.

– Znowu Monteskiusz?

– Nie wiem, chyba sam to wymyśliłem - zaśmiał się Sam - Możemy wracać.

Opuścili klasztor, szybko przebrali się w swoje zwykłe ciuchy i nie wzbudzając podejrzeń skierowali do motelu ze Świętym Graalem w torbie. To była najłatwiejsza sprawa jaką prowadzili. Mieli dużo wątpliwości, ale teraz, gdy naprawdę znaleźli Graala, zostały one rozwiane. Chyba, że...

– Sam, poczekaj chwilę.

Winchester zatrzymał się spoglądając na brata.

– Chwila, przecież ta zakonnica zostawiła nas w pomieszczeniu mówiąc, że idzie po herbatę, a wróciła bez jeszcze pytając czy potrzebujemy więcej czasu. Ona wiedziała, że przyjdziemy, wiedziała po co tam jesteśmy. Nawet jeśli Crowley to zaplanował to jaka zakonnica pozwala księżom, których nie zna wejść do jednego z najcenniejszych pomieszczeń w katedrze i ich tam zostawia.

– A może to wcale nie była zakonnica? Przecież my też nie jesteśmy księżami. Crowley to po prostu uknuł.

Blondyn przeczesał włosy. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.

– Potrzebuję cukru - oświadczył rozglądając się wokoło - Gdzieś widziałem tu jakiś market.

– Za rogiem, ale Dean...to nie jest dobry pomysł. Lepiej posiedźmy w motelu i rano wrócimy na miejsce, w które portal nas wyrzucił. Pamiętaj, że to przyszłość, nie powinno nas tu być.

– Sam serio, po czymś takim muszę się odstresować. Świat się nie zawali tylko dlatego, że zjem sobie placek. Nie marudź i chodź, weźmiesz sobie te swoje warzywka.

Młodszy Winchester westchnął, po czym poszedł za bratem wiedząc, że z głodnym Deanem nie wygra.

Podczas gdy Sam utknął na dziale z owocami, jego brat bez zastanowienia poleciał w stronę wypieków. Może gdy zje trochę placku z wiśniami doceni choć trochę całą tę pokręconą sytuacje. Cały czas miał z tyłu głowy, że to Crowley i ten typ jest zdolny do wszystkiego, ale to również niecierpliwy typ, więc rzeczywiście już dawno by się ich pozbył. Miał do tego dużo okazji.

Gdzieś pomiędzy słodyczami a kremami poczuł zapach świeżo wypieczonego placka. Aż mu się w głowie zakręciło. Burgera nie skończył to przynajmniej odbije sobie na tej słodkości. Skręcił w odpowiednią alejkę wyciągnął rękę przed siebie, od ciasta dzieliły go dosłownie milimetry, gdy nagle w zasięgu jego wzroku pojawiła się inna dłoń również sięgająca po placek.

– Halo, przepraszam ale ja byłem...

Obrócił głowę w prawo i spojrzał na tę drugą osobę, po czym zrobiło mu się bardzo słabo. To jakiś żart, na pewno. To nie może być prawda.

– ...pierwszy - dokończył mężczyzna do którego należała ta druga dłoń.

On również zamarł. Wpatrywali się w siebie z otwartymi ustami, przez chwilę nawet nie oddychając.

– Czy ty jesteś tym kim myślę, że jesteś? - wydukał jąkając się przy tym trzykrotnie mężczyzna, który wyglądał dokładnie jak Dean. Jak gdyby ktoś postawił przed nim lustro.

To jest niemożliwe. Przecież to jak jeden do miliona. Jak to możliwe, że dokładnie w tym mieście, w tym sklepie, o tej godzinie Dean Winchester z roku dwa tysiące dwudziestego piątego robi właśnie zakupy.

– To niemożliwe - wyjąkał młodszy Dean teraz już na głos. Przez ostatnią minutę jego myśli krzyczały to słowo.

– Wziąłem trochę jabłek i pomarańczy, bo nie było już bananów, więc...- tu Sam urwał, gdyż podniósł wzrok z koszyka

Spojrzał na prawo, potem na lewo a potem znów na prawo. Potrząsnął głową powtarzając czynność.

– Co tu się...

– Też chciałbym wiedzieć - dokończył starszy Dean gdy odzyskał zdolność mowy - Co wy tu robicie?!

– Co ty tu robisz? Serio, nosisz okulary? I czemu masz bransoletkę na nadgarstku? Czy ty farbowałeś włosy?!

Dean, gdy się denerwował paplał ile wlezie. Może z czasem mu przeszło bo jego wersja dziesięć lat później była bardziej spokojna.

– Tak noszę, ale chwila to nie jest teraz istotne - przeczesał włosy wolną dłonią próbując zebrać myśli - Dobra, jakby co jesteście kuzynami od strony brata ojca, nic nie mówcie, idziemy do kasy i potem do samochodu.

Cała trójka skierowała się przed siebie, Dean i Sam szli za mężczyzną cały czas się rozglądając. Może są w ukrytej kamerze, może za chwilę ktoś wyskoczy krzycząc Mam was. Chyba woleli by właśnie tę wersję.

Zakupy przesuwały się po taśmie, a ekspedientka kasowała czytnikiem produkty nawet na nie nie patrząc, lepszy widok miała przed sobą. Maślanym wzrokiem obserwowała mężczyznę, który otwierał portfel, by wyciągnąć pieniądze. Nie zauważyła nawet, ze tuż za nim stoi jego młodszy kuzyn.

– Proszę - podał jej banknot jednocześnie szybko pakując zakupy i nie zwrócił nawet uwagi na jej zaloty.

Kobieta podała mu paragon, na którym chwilę wcześniej zapisała swój numer telefonu.

Wychodząc z marketu wyrzucił papierek do najbliższego śmietnika czym zszokował swoją młodszą wersję.

– Co? Serio, przecież dała ci swój numer!

– No i co z tego - odpowiedział blondyn pakując zakupy do bagażnika.

– No to, że o mało nie wyskoczyłaby zza lady do ciebie.

– No i co z tego - powtórzył mężczyzna - Posłuchaj mnie uważnie, nie wiem jak się tu znaleźliście, ale jak pewnie zdążyliście zauważyć to przyszłość. Wszystko się zmieniło. Wy się zmieniliście. Wasze życie się zmieniło. Nie możecie myśleć w kategorii Ja bym tak nie zrobił, bo nie macie pojęcia co zdarzy się jutro, a tym bardziej co dzieje się teraz tutaj.

Gdy mężczyzna zajął miejsce za kierownicą, Dean zauważył co to jest za samochód. To była jego ukochana dziecinka. Najpiękniejsze auto pod słońcem. Impala z roku 67. No co jak co, ale auto się nie zmieniło.

Sam rozsiadł się na tylnym siedzeniu, a blondyn z przodu, czując się dziwnie na miejscu pasażera.

– Przepraszam, że tak naskoczyłem na was, po prostu nie wiem co o tym myśleć.

– My też - odezwał się Sam - Nie spodziewaliśmy się spotkać tutaj samych siebie. Crowley wysłał nas po pewien przedmiot i jutro rano przez portal wracamy do swoich czasów.

– Crowley was tutaj przysłał?! - mężczyzna niemalże krzyknął

– Tak, chciał żebyśmy spłacili dług, no znasz go.

– Naprawdę on?

– Powtarzasz to, jakbyś coś wiedział - młodszy Dean wreszcie zabrał głos

– Nie, po prostu...to dziwne, wysyła was tutaj choć sam by mógł się tu zjawić - powiedział blondyn a jego wersja spojrzała na niego podejrzliwie.

– Też nas to zastanawiało, ale to w końcu demon. Coś musi być z nimi nie tak - rzucił Sam kładąc dłoń na torbie z kielichem

– Pewnie macie dużo pytań, nie wiem jeszcze czy to dobry pomysł, ale skoro już mnie spotkaliście to chociaż sprawmy byście miło spędzili resztę dnia w przyszłości - zaśmiał się starszy Winchester odpalił silnik i włączył radio.

Wyjechali z parkingu i skierowali się na północ. Dean zwrócił oczy ku kierowcy by lepiej się mu przyjrzeć. Właściwie dużo się nie zmienił, okulary mogły dawać takie mylne wrażenie. Cały czas nosił koszulę w kratę, więc jeśli chodzi o styl mógł już odetchnąć z ulgą. Włosy, no tutaj musi sobie z nim poważnie porozmawiać, bo są zdecydowanie jaśniejsze, zmarszczki - no ich nikt nie uniknie, choć mu nawet dodają urody niż odbierają. Podsumowując nadal jest przystojnym mężczyzną. Jednak największą zmianę jaką zauważył to oczy. I wcale nie chodzi o ich kolor, mówi się, że oczy są odzwierciedleniem duszy, więc w takim razie dużo dobrego musiało się wydarzyć przez te dziesięć lat.

Jego twarz była radosna. To tak jakby zrzucić z ramion ciężki balast i wreszcie bo niekończącej się udręce poczuć ulgę. Dean wierzył, że takie coś nastąpi dopiero, gdy kopnie w kalendarz. A jednak widząc to w tej przyszłości - to miłe zaskoczenie. Zjechał wzrokiem niżej i skupił uwagę na bransoletkę. Była bardzo ładna, delikatna, zrobiona z rzemyków a pośrodku wisiało srebrne serduszko i chyba miało coś wygrawerowane, ale z tej odległości nie mógł się rozczytać.

– Prezent ? - zagadnął

Na twarzy kierowcy pojawił się uśmiech.

– Tak.

– Powiesz od kogo?

– Później się dowiesz - odchrząknął - A właściwie, z którego roku jesteście?

– Z dwa tysiące piętnastego.

W tym momencie wjechali na podjazd domu, w bardzo ładnej dzielnicy miasta. Domy były niewielkie, ale z klasą, wyglądem przypominały te z filmów romantycznych, gdy dwoje zakochanych mieszka tuż obok siebie. Mężczyzna zgasił silnik, chwilę jakby się nad czymś mocno zastanawiał, po czym usiadł tak by widzieć ich twarze.

– Posłuchajcie, wiecie, że nie mogę wam za dużo zdradzić, ale pochodzicie z takich czasów, że wiem, że zdradzenie wam pewnych szczegółów nie wpłynie źle, a może wręcz przeciwnie. Zadawajcie pytania, ale liczcie się z tym, że nie na wszystkie odpowiemy.

– My? - zaczął blondyn, lecz ten mu przerwał

– To za chwilę. Musicie otworzyć umysł. W końcu minęło dziesięć lat, wiele rzeczy o których teraz myślicie źle, w moim świecie wcale takie być nie muszą. Szok na pewno was nie ominie, ale w takiej sytuacji to chyba oczywiste.

Odwrócił się, żeby nacisnąć klamkę jednak szybko wrócił do poprzedniej pozycji.

– A jeszcze jedno, Dean - spojrzał swojej młodszej wersji głęboko w oczy, tak, że ta poczuła się nieswojo - Nie mógłbyś być bardziej szczęśliwszy niż jesteś teraz. Uwierz mi przerabiałem to w głowie milion razy - zaśmiał się pod nosem - i to niemożliwe. Lepszego układu zdarzeń nie da się stworzyć. I z ręką na sercu mogę przysiąść, że Sam powiedziałby teraz dokładnie to samo -zerknął na młodszego brata uśmiechnął się i wyszedł z auta kierując się do bagażnika

– Oddychasz? - zapytał Sam przecierając twarz dłońmi

– Nie wiem, to wszystko jest takie...

– ...dziwne, inne, wiem...czuję się tak samo, ale z drugiej strony jestem ciekawy no nie mów, że ty?

– Właściwie to sam już nie wiem.

W tej samej chwili otworzyli drzwiczki samochodu i rozejrzeli się po okolicy. Było tak...spokojnie. Jakieś dzieci bawiły się po drugiej stronie w chowanego, kobieta obok śpiewała zapewne podczas gotowania obiadu, jakby stali właśnie na planie filmowym. A może pomyśleli tak dlatego, że jeszcze nigdy tak spokojnie nie było.

Dean rzucił okiem na dom przed którym się zatrzymali. Był prosty, dwupiętrowy z gankiem i przejściem do ogrodu. O takim domu zawsze marzył, choć nigdy się do tego nie przyznał. Łowca i domek z trawnikiem nie idą w parze. W każdym razie do tej chwili tak sądził.

– Tak, to tu mieszkam - powiedział starszy Dean idąc w ich stronę z torbą zakupów - Różni się trochę od bunkra, ale pokój z telewizorem i kanapą jest. Jest jeszcze coś o czym muszę wspomnieć...

Jak to możliwe, że dopiero teraz Dean spojrzał swojej starszej wersji na dłoń, a dokładnie na palec, na którym znajdowała się złota obrączka. Obrączka?! Takie błyskotki nosi się tylko w jednej konkretnej sytuacji.

Blondyn zamarł, pochwycił wzrok starszego siebie, który zrozumiał już skąd taka reakcja i zanim zdążył otworzyć buzię, by to wytłumaczyć na ganku pojawił się ktoś jeszcze.

Właściciel drugiej obrączki.

– Kochanie, czemu tak długo stoisz na podjeździe czy coś się...

Nie dokończył gdyż jego wzrok powędrował po wszystkich trzech twarzach. Najpierw otworzył buzię, ale nic nie powiedział. Jakby chciał, ale nie mógł bo coś uwięzło mu w gardle. Potem położył dłonie na biodrach i z miną, która nie może się zdecydować czy być zła czy wręcz wściekła krzyknął:

– Co ty zrobiłeś?! Miałeś tylko zrobić zakupy.

– Cas, skarbie, mamy dzisiaj gości na obiad - odezwał się blondyn próbując ratować sytuację.

– No co ty nie powiesz! Co oni w ogóle tu robią?!

– Zanim zaczniesz krzyczeć jeszcze bardziej, może wejdźmy do środka i tam porozmawiamy.

Brunet burknął coś pod nosem, pokręcił głową i wrócił do domu.

– Jak zwykle wszystko na mnie - powiedział pod nosem w końcu zerkając na swoją młodszą wersję - Ja wiem, to jest duży szok, ale proszę wejdźmy do środka.

Dean nie wiedział co się właśnie stało. Znaczy wiedział, ale nie mógł w to uwierzyć. Castiel też miał obrączkę. Kochanie, skarbie...Boże, anioł był jego mężem. Mieszkali sobie w tym pięknym domu z pięknym trawnikiem w tym pięknym mieście, w którym wszystko jest piękne.

Od dawna wiedział jakie uczucia żywi do przyjaciela, był ich świadom, ale nigdy nawet w najskrytszych marzeniach nie spodziewał się, że mogą one stać się rzeczywistością. Po pierwsze, że Castiel w ogóle je odwzajemni, a po drugie, że zbierze się wreszcie by je wyjawić. Że otworzy się przed osobą, która od samego początku znajomości była kimś więcej.

Właśnie, długo nie mógł określić kim tak naprawdę jest dla niego anioł. Zawsze, za każdym razem wydawało mu się, że to za mało. Kolega - nie, Znajomy- nie, Przyjaciel - coś więcej, Rodzina - również za mało. Cały czas czuł, że niebieskooki żołnierz niebios to ktoś więcej.

Zupełnie jakby żadne określenie nie było w stanie wyrazić w dostateczny sposób ich więzi.

A teraz jest świadkiem, że może, bardzo możliwe, że określenie się znalazło.

Druga połówka

Tak bardzo zatracił się w swoich myślach, że nie zauważył jak przekroczyli próg drzwi, przeszli przez korytarz i znaleźli się w kuchni. Opadł na krzesło obok brata i dopiero, gdy potrząsnął głową wrócił do rzeczywistości. Jasne, żółte ściany idealnie kontrastowały z ciemnymi, dębowymi szafkami. Castiel opróżniał właśnie szklankę z whiskey, opierając się plecami o blat kuchenny. Dean rozpakował zakupy, stanął w takiej samej pozycji jak mąż i skrzyżował ręce na piersi.

– No, to ten...- zaczął - To jest mój mąż Castiel.

Ta cisza była nie do zniesienia. Jakby ktoś ustawił licznik, po którym nagle bomba wybucha, a odliczanie doprowadza cię do szału.

– Czy Crowley wiedział, że tu mieszkacie? - odezwał się w końcu Sam - Bo nam nie powiedział, że możemy wpaść na siebie samych.

Castiel gwałtownie obrócił głowę w stronę ukochanego.

– Crowley? Ten Crowley?

Mężczyzna przytaknął tylko nalewając sobie porządnej porcji alkoholu.

– Coś wiecie, dziwnie reagujecie na jego imię - zauważył Dean sięgając po szklankę z trunkiem którą podał sam sobie.

– Po prostu...dawno go nie widzieliśmy i nagle przysyła was, więc to podejrzane - odrzekł brunet.

– Wysłał nas do katakumb po Świętego Graala, którego mamy tu przy sobie w torbie - wskazał na miejsce obok siebie - Powiedział, że mamy dwadzieścia cztery godziny i potem wracamy.

Castiel zaśmiał się niespodziewanie zakrywając dłonią usta.

– Kielich prawda? - wydukał próbując powstrzymać śmiech

Brak odpowiedzi od nich było samo w sobie odpowiedzią.

– Czy ja o czymś nie wiem ? - odezwał się blondyn podchodząc do męża.

– Kiedyś, dawno temu Crowley powiedział mi, że znajdę na swojej drodze Świętego Graala i że zapamiętam go do końca życia. Na początku nie wiedziałem o co mu chodzi, ale potem dotarło do mnie, że chodziło o ciebie. To ciebie miałem znaleźć i nigdy nie zapomnieć. Graal to legenda, mit który przewija się przez wieki. Tak jak związek między Niebiem a Ziemią, między człowiekiem a aniołem. Coś niespotykanego, a zarazem tak bardzo pięknego - przez chwilę zatracił się w tych cholernych zielonych tęczówkach, po czym odchrząknął spoglądając na gości.

– W skrócie celowo was tu przysłał, żebyście to zobaczyli. Że wasze życie będzie niezapomniane. Że odnajdziecie je tak jak Świętego Graala.

– Bardzo to...głębokie jak na demona. Czyli to co mam w tobie to zwykły kielich ze złota?

– Tak, Sam przykro mi - zaśmiał się Dean chwytając męża za rękę.

Chwilę później młodsza wersja Deana podniosła się i pobiegła przez korytarz do tylnego wyjścia.

Nie mógł tam dłużej siedzieć i patrzeć na to. Dusił się, dusił się w tym świecie słońca, czystego nieba, spokojnego podwórka. To nie jest możliwe. Przez tyle lat życie poniewierało nim, ciągało na prawo i lewo, gdy bolało sprawiało, ze bolało jeszcze mocniej i dłużej. Jak w takim razie nagle ma dom, męża i wspaniałą przyszłość. To chore! Coś takiego nie istnieje! Cuda się nie zdarzają, a na pewno nie jemu.

– Dean! Stój!

Blondyn oparł się dłonią o drzewo stojące obok głośno dysząc.

– To się nie dzieje...to się nie dzieje...

– Oddychaj głęboko, wpadłeś w panikę, spokojnie, zaraz się uspokoisz - poinstruował go on sam.

Rzeczywiście, kilka minut później czuł się znacznie lepiej, dłonie ąż tak mu się nie trzęsły. Usiadł na drewnianym krześle w ogrodzie i przyjął od swojej starszej wersji piwo.

– Tak, będzie ci się zdarzać to jeszcze kilka razy.

– Jak sobie z tym radzisz?

– Taki jeden w płaszczu jest zawsze niedaleko - mężczyzna uśmiechnął się szeroko upijając łyk z butelki

– Dean - kontynuował - Nie muszę ci chyba tłumaczyć jak to wyszło albo jak to się stało, bo twoje uczucia nadal mimo upływu czasu się nie zmieniły. Jedyne co się nauczyłeś to je nazywać. Mówić o nich głośno całemu światu. Wypuszczać je z siebie i przekazywać dalej. Uwierzyłeś, że możesz to zrobić.

– Po prostu to do mnie nie dociera.

– Bo wszystko jest świeże, do mnie nadal pewne rzeczy nie docierają a zobacz ile minęło. Wciąż budząc się rano trzy razy sprawdzam czy aby przypadkiem jeszcze nie śnię. Czy na pewno on obejmuje mnie ramieniem i czy naprawdę jest moim mężem. Ale potem zawsze całuje mnie w policzek i zaczyna zdanie od słowa kochanie, a ja wiem, że tak, to jest moja rzeczywistość.

– Ja...ja po prostu...

– Wyrzuć to z siebie w końcu, no a komu jak nie sobie.

Blondyn odstawił butelkę na stół po czym westchnął.

– Chodzi oto, że od samego początku, gdy tylko go poznałem wiedziałem, że to on. Że to jest osoba, na którą czekałem tak długo. Gdy spojrzał na mnie tymi wielkimi, niebieskimi oczami byłem zgubiony, ale nie przeszkadzało mi to w żaden sposób. Ba, nawet chciałem tego. Ale później - wziął głęboki oddech - kiedy dotarło do mnie, że on może mnie pokochać, spanikowałem. Nie dlatego, że bałem się związku, ale dlatego, że bałem się, że nie będę w stanie pokochać go tak mocno jak on mnie, na tyle ile zasługuje. Że będę z nim bo on jest ze mną rozumiesz? No pewnie, że tak, sam to przerabiałeś. Ja nie wiem co to miłość...jeszcze nie wiem, ale wiem, że mogę to spieprzyć. A nie chcę, bo go kocham. Kocham go jak cholera, ale nie umiem mu tego pokazać. Mam wrażenie, że co bym nie zrobił to jest za mało.

Nie powstrzymywał łez. Pozwolił by płynęły po polikach, a potem skapywały na dłonie leżące na kolanach.

– To nie jest za mało, rozumiesz? To jest po prostu tyle ile jesteś w stanie teraz mu dać. Uwierz mi, że on wie. On doskonale wie, jak bardzo go kochasz i jak bardzo się starasz. A jak? Nie mam pojęcia, skurczybyk do dzisiaj mi tego nie powiedział - zaśmiał się - Ale wie i nie musisz się niczego bać. W końcu to on cię uratował...wróć...on cię ratuje każdego dnia.

Blondyn uśmiechnął się ciepło ścierając pozostałe łzy z twarzy.

– To od niego masz tę bransoletkę, prawda?

– Tak, wygrawerował na niej datę naszego ślubu, ale nie mogę ci jej pokazać.

– Rozumiem, choć już wiem, że będzie to najwspanialszy dzień w moim życiu.

/\/\/\/\/\/\/\

Tymczasem w kuchni Castiel zajął się przygotowaniem obiadu. Wiedział, że mężczyźni potrzebują chwili dla siebie. Zauważył to w oczach tego młodszego, to samo przerażenie które widział wiele lat temu u swojego męża.

– Nie jesteś zdziwiony - stwierdził Castiel odcedzając makaron.

– Masz na myśli tym, że jesteś mężem mojego brata? Żartujesz? Obserwuje to codziennie w bunkrze, uwierz, nawet ślepy by się domyślił.

– Aż tak to widać? - zachichotał anioł.

– Żebyś wiedział. Nie pytałeś mnie nigdy?

– No wiesz jakoś nie było okazji, a teraz jesteś na świeżo.

Sam uśmiechnął się trzymając w dłoni kielich, który zabrali z katakumb.

– On nie żyje prawda? Dlatego nie mógł się tu pojawić i dlatego tak dziwnie reagowaliście.

Cas wetchnął wyciągając talerze z szafki.

– Tak, nie mogę ci powiedzieć jak umarł, ale...- odwrócił się do szwagra i zajął miejsce naprzeciw niemu.

– Dam ci pewną radę. Gdy Crowley umrze, wydarzy się coś jeszcze, coś po czym wasze życie się zmieni. Dean będzie cię wtedy potrzebował bardziej niż kiedykolwiek. Musisz go wspierać.

Widząc minę Sama dodał:

– Wybacz, że tak wyleciałem z tym, ale taka okazja nie zdarza się często. A no i unikajcie kebaba na wylotówce z miasta, dwa dni w łazience murowane.

– Dzięki, to na pewno zapamiętam...słuchaj, czy wy nadal polujecie?

Brunet nagle dziwnie się spiął o mało nie wypuszczając talerzy z rąk.

– Przepraszam cię, ale nie mogę ci powiedzieć. Do tego sami dotrzecie -odchrząknął - Zaraz pójdę do nich do ogrodu, bo obiad już gotowy.

– Castiel...czy ja mieszkam gdzieś w okolicy? W sensie jak ja sobie radzę...

Mężczyzna próbował zmienić temat, ale po tych słowach, jakby wywołać wilka z lasu do domu, przez korytarz do kuchni wparował zdyszany Sam opierając się o framugę drzwi.

– Dzisiaj pobiegliśmy wzdłuż strumyka, więc jeśli za pięć minut się nie pojawi wzywamy pogotowie, znowu.

Otarł pot z czoła, po czym bezwładnie opadł na krzesło witając gościa siedzącego obok, dopiero po paru sekundach orientując się, że ten gościu wygląda zupełnie jak on.

– Co jest?! - odskoczył od stołu jak poparzony

– Jezu, nie mogłeś trochę zwolnić, znowu będę umierał dwa dni i już się nie wywiniesz od masażu kochaniutki.

Do pomieszczenia wtoczył się zdecydowanie niższy mężczyzna, którego uśmiech był wszystkim znajomy. Otworzył lodówkę, wyciągnął z niej wodę, jednym duszkiem opróżnił prawie całą butelkę po czym jego wzrok powędrował w stronę stołu.

– Tak, zdecydowanie będzie to długi masaż i do tego w wannie, bo zaczynam widzieć podwójnie.

Jednak przypatrzył się facetowi siedzącemu przy stole i zmarszczył czoło.

– Chwila, gdzie jest twoja zmarszczka, ta na czole i włosy masz dłuższe...i patrzysz na mnie jakbyś zobaczył ducha... - otworzył szeroko oczy - Z dalekiej przeszłości co nie?

– Jak możesz nie panikować w takiej sytuacji? - krzyknął starszy Sam nadal nie spuszczając wzroku z siebie.

– Gabriel...ty żyjesz? - wydukał młodszy czując, że łzy napływają mu do oczu.

Czy wiedział, że poczuje coś do tego zabawnego, małego gnojka. Nie. Czy gdy to poczuł walczył z tym? Również odpowiedź brzmi nie. Czy chciał mu powiedzieć? Tak, ale niestety nie zdążył. Zdarzyło się wiele rzeczy, a potem Gabriel zginął z rąk Lucyfera. Sam udawał, że wcale go to nie ruszyło, choć pozbieranie się zajęło mu bardzo dużo czasu. O ile w ogóle kiedykolwiek to zrobił. A teraz, ten oto gnojek stał przed nim dziesięć lat później, uśmiechając się tak samo jak przy pierwszym spotkaniu.

– Alleluja tak, zmartwychwstałem - wskazał palcem na faceta z krótszymi włosami - A ty, serio? Ja i panika, chyba zapomniałeś z kim dzisiaj rano spałeś.

– To będzie jeszcze ciekawsze - odezwał się głos z korytarza należący do Deana - Cześć brat, widzę, że poznałeś już swoją młodszą wersję. Bez dłuższych wstępów, Crowley wysłał ich tutaj po pewną rzecz, a tak naprawdę, żeby zobaczyli co czeka ich w przyszłości. Czyli miłość. A teraz ruszać tyłki do salonu bo jestem głodny.

To był najdziwniejszy obiad w historii ludzkości. Przy stole w przestronnym salonie z kominkiem i pianinem, gdy w tle słychać było grające radio siedziały dwie pary i ich młodsze wersje. I choć wcześniej atmosfera była...przedziwna, teraz zupełnie nie odczuwało się dyskomfortu. Nawet Sam się rozluźnił, no ale to pewnie z pomocą ręki Gabriela na kolanie.

– Serio, ty i Gabriel? - w końcu padło pytanie wieczoru.

– Czekałem na to całe popołudnie - oznajmił starszy Dean odchylając głowę do tyłu.

– Ja chociaż mam podstawy do związku, a ty? - blondyn kontynuował - Nic nigdy mi nie powiedziałeś.

– Aha? A ty mi powiedziałeś? Po za tym nigdy nie pytałeś.

– No właśnie! - wtórował mu jego sobowtór.

– Ej no dobra, nasza historia miłości może nie należy do tych najbardziej oczywistych, ale halo widzicie nas teraz - powiedział Gabe splatając dłoń ze swoim mężem.

– Ja nadal tego nie widzę - zażartował blondyn.

– No wiesz co? Dzięki, ja tu stwarzam pozory normalnej, spokojnej rodziny, a ty znowu wszystko psujesz. Może mi się zmartwychwstało parę razy, w końcu byłem porwany i torturowany w lochach, ale to nie jest powód do oceniania.

v Gabriel, miałeś nie spoilerować ! - rzucił Castiel trącając brata w ramię.

– Przepraszam, ale może ta informacja się do czegoś przyda, tak?

– Wiesz, że nie mogą zmieniać biegu wydarzeń.

– A co jeśli, no wiecie wrócimy teraz do swoich czasów, wiedząc to wszystko...nie zmienimy nic w ten sposób? - zapytał młodszy Dean biorąc łyk piwa

– Nie - zaczął Castiel - Ponieważ, to co nie zostało wypowiedziane, nie może być zmienione. Nie powiedzieliśmy wam co, kiedy i jak. Nie znacie konkretnych dat, to się po prostu wydarzy w swoim, odpowiednim czasie.

– Czeka was jeszcze wiele, wiele złych rzeczy. Niestety, to u nas rodzinne. Mówię wam to, bo nie chce żebyście teraz pomyśleli, że będzie tylko lepiej. Fakt, wiecie mniej więcej jak wasze życie będzie wyglądać za dziesięć lat, ale nie znacie naszych teraźniejszych problemów. Po prostu żyjcie z myślą, że musi być dobrze. Nie siedźcie i nie czekajcie. Działajcie, a przyszłość może okazać się zaskakująca.

Powiedział Sam za co otrzymał buziaka w polik od swojego męża.

– Tak, czekałem na to cały dzień!

Starszy Dean podszedł do kominka na którym stało radio, pogłośnij je i tanecznym krokiem podszedł do niebieskookiego bruneta wyciągając dłoń w jego stronę.

– Czy mogę prosić?

Cas zarumienił się uroczo i bez wahania podał blondynowi dłoń. Wyszli na środek salonu, zbliżyli do siebie, Dean położył dłoń na biodrze mężczyzny zbliżając ich jeszcze bardziej i zaczęli kołysać się do rytmu melodii.

– Beatlesi.

– Twist and shout, ich weselna piosenka. Właściwie nie powiedzieli dlaczego wybrali akurat tę, ale za każdym razem gdy gdzieś ją słyszą, zaczynają tańczyć - wyjaśnił Sam.

– I to dosłownie wszędzie - oznajmił Gabe - W sklepie, w zoo, na rynku, ostatnio nawet w poczekalni u lekarza.

Dean przyglądał się sobie i Castielowi, i chyba zaczynał powoli rozumieć. Nie musisz wdrapywać się na sam szczyt najwyższej góry, by pokazać swoją siłę. Nie musisz przepłynąć kanału wzdłuż i wszech, by udowodnić swoją wytrzymałość. Nie musisz kupować drogiego domu, limuzyny i łoża z baldachimem, by okazywać swoją miłość. Wystarczy, że chwycisz dłoń ukochanego i zatańczysz z nim do ulubionej melodii przy kominku. Wystarczy, że pocałujesz go rano na dzień dobry. Będzie to równoważne ze wszystkimi skarbami świata, bo będziecie razem. Bo będziecie tę chwilę przeżywać wspólnie.

– I co? Znalazłeś coś pozytywnego w tej całej sytuacji? - zagadnął Sam do brata.

– Myślę, że parę rzeczy się znajdzie.

Wieczór i noc spędzili wspólnie, wszyscy razem opowiadając sobie rzeczy, na tyle ostrożnie, by uważać na przeszłość i przyszłość. Poranek nadszedł zdecydowanie zbyt szybko, promienie słońca oświetliły salon i powoli wdrapywały się na górne piętro. Cała grupka skierowała się do ogrodu. Portal miał się pojawić w odpowiednim miejscu. Sam i Dean dobrze wiedzieli, że musi to być właśnie tutaj.

– Dziękuję, za wszystko - powiedział blondyn do swojej starszej wersji - Choć nie wiem jeszcze jak to się wszystko ułoży to trochę mniej się boję.

– Trzymajcie się blisko siebie. Jak już się kłócicie to przynamniej dobrze się pogódźcie i przestań myśleć ile to on nie poświęca dla ciebie. Oboje to robicie, działania są inne, ale skala taka sama.

– Pamiętaj, ani mi się waż ścinać włosy. Oczywiście nie zrobisz tego, ale przyjdzie ci to na myśl, więc od razu o tym zapominaj - rzucił Gabe bardzo poważnym tonem.

– Nie ma to jak rada na przyszłość - Sam uśmiechnął się podając sobie dłoń - Znajdziesz go, trochę to zajmie, ale uda ci się. I pamiętaj, nie pozwól mu uciec. Trochę będzie wierzgał, to Gabriel w końcu, ale ostatecznie czeka was wiele dobrych chwil.

Castiel podszedł do młodszego Deana przytulając go mocno.

– Powiedz mu, po prostu mu to powiedz. Dam sobie rękę uciąć, że nie pożałujesz - szepnął mu do ucha klepiąc przyjaźnie po ramieniu.

I tak jak myśleli, portal pojawił się w ogródku chwilę później. Zostawiając troski za sobą pewnym krokiem weszli do jarzącego się białego światła. Zanim całkowicie zniknęli Deanowi udało się jeszcze uchwycić obraz siebie stojącego z Casem u boku, który wtulał się w zagłębienie jego szyi. Starał się jak najdokładniej zapamiętać ten widok.

A co, tak na przyszłość.

/\/\/\/\/\/\/\

19 września 2015

Pierwsze co zobaczył po otwarciu oczu to była ściana z cegły i tym razem nie znajdował się na trawie, lecz na zimnej podłodze. Znajdował się w bunkrze. Wrócili z powrotem.

Wstał, otrzepał spodnie i spojrzał na brata, który oparł się plecami o ścianę. Zagryzał dolną wargę intensywnie nad czymś myśląc. Dean nie musiał nawet pytać. Wystarczyło jedno spojrzenie Sama, by wiedzieć, że to wcale im się nie przewidziało, że naprawdę to wszystko miało miejsce.

I że mają robotę do wykonania.

Słysząc szuranie i brzdęk szła, bez słowa ruszyli w stronę dźwięków. Spotkali Crowleya przy schodach, na ich widok wstał i uśmiechnął się. Ale nie tak jak wcześniej w bibliotece, to było szczere. Ten uśmiech był niepodważalnym dowodem na to, że demony wcale nie są takie jak się je opisuje.

– Zrobiliście to, o co was prosiłem.

– Tak - odpowiedział Sam wręczając mu torbę z kielichem.

Crowley zerknął do jej wnętrza, po czym bez zmiany wyrazu twarzy znów na nich spojrzał.

– Było warto?

Dean przełknął ślinę i przytaknął. Więcej robić nie musiał.

Demon również skinął głową i rozpłynął się w powietrzu. Nadal go nienawidzili, nadal był wrzodem na tyłku, jednak tym razem, był trochę mniejszym.

– Crowley, ty gnojku! Zamorduję cię! Biegam w tą i z powrotem po całym Ohio, bo tobie się nudzi!

Bracia rozpoznali głos dobiegający z wejścia. Dean na sam dźwięk tego głosu uśmiechnął się szeroko, a przyjemne ciepło rozpłynęło się po jego ciele. Tyle miał mu do powodzenia, tyle chciał mu wreszcie powiedzieć...

– Pójdę do biblioteki - oznajmił młodszy Winchester chcąc zostawić mężczyzn sam na sam.

– Sam...

– Muszę go znaleźć. A w każdym razie muszę spróbować.

– Wiem i pomożemy ci.

Sam uśmiechnął się, po czym zniknął w korytarzu. Castiel nadal będąc niemiłosiernie wkurzonym, schodził po schodach coraz to mocniej naciskając na stopień. Dean już nawet nie słuchał co brunet wykrzykuje, w głowie układał sobie słowa w zdania, które mu powie.

Bo tak, wreszcie to zrobi. Wreszcie otworzy się przed nim, otworzy swoje serce i przeleje swoje uczucia. Powie mu, że go kocha, że mu na nim zależy, że jest najważniejszą osobą w jego życiu, że bez niego to wszystko nie ma sensu, że nie ma słów które mogłyby opisać jego miłość i to co właśnie czuje...

– Dean?

Castiel ochłonął trochę i właśnie wchodził do salonu, gdy dostrzegł blondyna, który pogłośnił radio, zbliżył się do niego i wyciągnął swoją dłoń.

– Czy mogę prosić?

Brunet zamarł i choć nie wiedział co się dzieję ani co to za piosenka leci w tle, nie mógł postąpić inaczej jak podać mu swoją dłoń. Zrobiłby to wszędzie, nieważne w jakiej rzeczywistości by się znajdowali.

A Dean chyba już wiedział dlaczego wybrali właśnie tę piosenkę.


Podobało się? Mam nadzieję, że tak. Teraz krótko o tym jak to się stało, że pomysł pojawił się w głowie. Otóż podczas spaceru słuchając tejże piosenki pojawiła się w mojej głowa scena tańca. Dean i Castiel kołysali się do melodii Beatles'ów, a Dean, o wiele młodszy wszystko to obserwował. I tak zrodził się fundament, który trzeba było troszkę podrasować.

You know you twist so fine
Come on and twist a little closer now
And let me know that you're mine, woo

Nie zapomnijcie zostawić po sobie jakiegoś śladu <3 I dziękuję za dotrwanie do końca.

Love, JoConelly

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top