Pact
Co by było gdyby Dean dowiedział się o pakcie Castiela...wcześniej.
Odsunął się od stołu i przetarł zmęczone oczy. Tak, ekran laptopa źle działał nie tylko na ludzi, najwyraźniej po dłuższym wpatrywaniu się w kamery monitoringu, nawet anielskie oczy odmawiały posłuszeństwa. Przymknął matrycę i postanowił pójść do kuchni; nie jadał często, właściwie to tylko wtedy gdy Dean chciał się pochwalić swoimi kulinarnymi umiejętnościami, ale tak oto, dzięki niemu zakochał się w kanapce z masłem orzechowym i dżemem. Nie mógł uwierzyć, że po tylu latach na Ziemi dopiero niedawno odkrył ten niesamowity smak. Gdy tylko miał okazję, kręcił się w pobliżu by sobie taką przygotować. Dziwnym trafem składniki te zawsze były w bunkrze, nie ważne ile by ich nie zużył, przy kolejnym razie widział nowe opakowanie. Mógł się tylko domyślać kto tak o niego dbał.
Nie spodziewał się nikogo o tej porze, dlatego gdy wchodząc do pomieszczenia natknął się na kogoś przy stole – podskoczył w progu.
-To ja! To ja – Jack.
Castiel chwycił się za klatkę piersiową.
-Co ty tu robisz?! Jest grubo po północy.
Zadając to pytanie anioł spojrzał na chłopaka, a potem na miskę płatków przed nim.
-Błagam, nie mów Samowi. Kilka razy natknął się tu na mnie i urządził pogadankę o nocnym podjadaniu. Nie moja wina, że te czekoladowo-orzechowe są taaaaak dobre! - kończąc zdanie nabrał kopiastą łyżkę i z westchnięciem zaczął przeżuwać.
Co Castiel miał na to odpowiedzieć, ten widok rozczulił go do tego stopnia, że zajął miejsce naprzeciwko kompletnie zapominając po co tu w ogóle wszedł. Nie potrafił wyrazić słowami swojego szczęścia widząc jak Jack odnalazł się na tym świecie, jak bardzo wpasował w ten domowy obrazek. W życiu by nie pomyślał, że po latach przebywania tu na dole będzie miał syna, będzie miał rodzinę. Anioł z miliardami lat na karku, który uśmiecha się bo jego syn pożera słodkie chrupki.
W końcu nie bez powodu mówi się by cieszyć się z małych rzeczy. Castiel od zawsze na nie najpierw zwracał uwagę, doceniał każdą chwilę, właśnie dlatego, że miał świadomość jej przemijania. Zakodował sobie ten obrazek w swojej podświadomości jako jedno z cenniejszych wspomnień.
Tak pochłonęło go rozmyślanie, że nie zauważył iż Jack skończył swoją porcję i wpatrywał się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Castiel, wszystko w porządku?
Dobra, po raz drugi tej nocy został zaskoczony.
-Oczywiście, że tak. W jak najlepszym, czemu pytasz?
-Dobrze wiesz czemu pytam.
Po tych słowach Jack zaczął bawić się łyżką w pustej misce. Cisza między nimi wyrażała więcej niż mogli powiedzieć, oboje doskonale wiedzieli co jest na rzeczy, o czym nie rozmawiają, a według chłopaka jak najbardziej powinni.
-Jack, proszę cię...
-Nie Castiel, to ja cię proszę od dłuższego czasu. Dlaczego nie chcesz powiedzieć chociaż Samowi? Jeśli tak bardzo wzbraniasz się przed rozmową z Deanem, nie wiem z jakiego powodu, ale uszanuję to, to chociaż daj znać Samowi. Nie możesz zostać z tym sam!
Anioł westchnął ciężko.
-Rozumiem, że chcesz pomóc. Uwierz mi, gdyby było jakiekolwiek rozwiązanie – już bym o nie walczył, za długo jestem tutaj na dole by tak łatwo z tego zrezygnować. To mój dom. – spojrzał na swoje dłonie. – Tu są ludzie których kocham, ale...niestety, nie da się nic z tym zrobić. Pakt to pakt.
-Pakt Deana też taki był. A jednak rzuciłeś wszystko i uratowałeś go z Piekła.
Pamiętał to jak dziś, ten ogień, piekielny ból gdy demony chciały dobrać się do jego skrzydeł, krzyk Deana, który desperacko chciał się stamtąd uwolnić. Każdy chciałby z takiego miejsca uciec jak najszybciej aczkolwiek Deana motywowała chęć ratowania brata. Nie chciał wrócić na Ziemię tak po prostu z typowych dla ludzi pobudek typu „nie powinien tu trafić", „wcale nie byłem złym człowiekiem". Wziął na siebie to brzemię by tak jak obiecał rodzicom - chronić swojego młodszego brata. Myśl ta jarzyła się w jego ciele i na jego duszy tak jasnym blaskiem, że Castiela dosłownie i w przenośni oślepiło, ciągnęło do siebie swoim ciepłem i dobrocią. Nie mógł się opanować, a gdy położył na nim swą dłoń, wszyscy w Piekle, Niebie i na Ziemi już wiedzieli, że Castiel, Anioł Pański został zgubiony.
Na wieki.
On również przyjmując pakt pragnął chronić. Chronić swoje dziecko. Pokazać światu, że rodzic to nie tylko tytuł, który otrzymujesz. To również obietnica jaką składasz dziecku i przede wszystkim sobie. Zawsze i wszędzie, co by się nie działo, będę przy tobie. Gdy dzieje się krzywda, muszę działać. Za wszelką cenę.
Był jeszcze jeden powód o którym starał się nie myśleć. Był już tym wszystkim zmęczony i przytłoczony. Zmęczony wiecznym uciekaniem, chowaniem się, ukrywaniem uczuć, które z dnia na dzień paliły w środku coraz bardziej. Te wszystkie wiersze miłosne o uczuciu trawiącym trzewia, o wiecznym ogniu – miały jedną cechę wspólną.
Ból.
I on go od bardzo dawna doświadczał na co dzień. Być tak blisko, a jednocześnie tak daleko, co to za miłość? Na co komu ona, gdy nie może znaleźć ujścia? Po co coś takiego romantyzować? Gdy ujrzysz tę jedyną osobę, a serce zabije ci mocniej, będziesz wiedział. Wspaniale, tylko co dalej? Nikt nigdy nie mówi co powinno być później. Jak to powinno funkcjonować. Para to dwie osoby, dwie różne istoty pragnące bardzo odmiennych rzeczy. Jak to połączyć by działało, by przynosiło więcej korzyści niż strat? By nie bolało.
Podniósł wzrok na Jacka, który uśmiechał się delikatnie aczkolwiek smutno.
-Wiesz, że on chciałby wiedzieć.
-Wiem. Wiem też co będzie próbował zrobić dlatego nie mogę. To droga bez powrotu, a zanim na nią wkroczę chcę się jeszcze trochę nacieszyć widokami.
-Mam nadzieję, że masz świadomość iż ja nie odpuszczę. Też bardzo lubię zwiedzać, mam nawet swój aparat.
Castiel parsknął w ostatniej chwili zatrzymując łzy w kącikach oczu. Chłopak obszedł stół mocno przytulając tatę od tyłu i zostawił go w kuchni, nie mając pojęcia, że ten siedział tak do samego rana.
/\/\/\/\/\/\
Próbując znaleźć sobie jakieś zajęcie, chwilę po wschodzie słońca, wyszedł z Bunkra i postanowił zająć się swoim autem. Pamiętał, że Dean gdy musiał pomyśleć albo odpocząć albo i wyżyć się grzebał wtedy przy Impali, nawet jeśli miałoby to być tylko wycieranie foteli, kierownicy czy deski rozdzielczej. Może i jemu to pomoże. A poza tym, to było jego auto, rzecz którą posiadał; to niesamowite uczucie, gdy przez miliardy lat widzisz wszystkie te bogactwa, dobra materialne, większe, mniejsze, czasem kompletnie nieistotne, a potem masz możliwość coś posiadać.
Otworzył maskę, popatrzył na te wszystkie dziwne kabelki udając, że ma pojęcie który jest do czego, oparł dłonie na biodrach i odleciał myślami do ostatniej rozmowy z Jackiem. To oczywiste, że się martwił, byli w końcu rodziną, ale nie zniósłby gdyby do tego dołączyli jeszcze Winchesterowie.
„Nie musisz tego robić" – to by zapewne usłyszał. Tylko że, nie chodziło tutaj o chęci ale o zastany fakt. To się prędzej czy później wydarzy, oczywiście, że nie chciał odchodzić, jakaś jego część w środku była zmęczona, ale nie chciał odchodzić. Sęk w tym, że ten byt to nie obchodziło. Pustka pragnęła jego męki i ją otrzyma.
-Wiesz, że wietrzenie auta w ten sposób nic nie da?
Ten głos zawsze zmuszał jego usta do uśmiechu. Tym razem nie było inaczej.
-Musiałem to najpierw sprawdzić.
Blondyn przystanął obok niego, z prawej strony, dziwnie blisko, niepokojąco blisko i pochylił się do przodu.
-Mogę?
Tym zielonym tęczówkom nie dało się odmówić. Pokiwał tylko głową i obserwował jak łowca sprawdza cal po calu. Tak blisko, wystarczyło tylko położyć dłoń na jego plecach, och, jak bardzo chciał to zrobić. Delikatne objąć łopatkę, ucisnąć, przenieś dłoń na kark, a potem na włosy. Niech szlag weźmie ten wewnętrzny ogień.
-Cas. - Dean odezwał się tak niespodziewanie, że anioł prawie stracił równowagę i naprawdę na niego poleciał. Tym razem za sprawą grawitacji. - Wiesz, że zawsze możesz mi o wszystkim powiedzieć. Czasami, ehh często, to ja zarzucam cię jakimiś swoimi sprawami, ale to dlatego że nikt nigdy wcześniej mnie tak dobrze nie rozumiał. - dokręcił przewód. -Sam słuchał, ale nie zawsze brał na poważnie. Ty, za każdym razem.
-Wiem Dean i gdy – pauza. - I gdy jest ku temu możliwość, to proszę o pomoc. Zawsze jesteś pierwszą osobą.
Przełknięcie śliny. Winchester opuścił maskę i oparł się o nią.
-No właśnie nie wiem czy zawsze.
Anioł zmarszczył czoło. Dean odkąd przyszedł do niego zachowuje się dziwnie. Coś było nie tak. Już otwierał usta by wyrazić swoje zdziwienie, ale przyjaciel był szybszy.
-Pokazaliśmy sobie wiele razy, że nie ma czegoś takiego jak droga bez powrotu. My się w to nie bawimy Cas, już nie.
Brunet wciągnął gwałtownie powietrze przez nos i automatycznie przeniósł wzrok z pleców blondyna na swoje buty. O nie, nie, nie. Dean musiał jakoś podsłuchać jego rozmowę z Jackiem. To się nie może dziać naprawdę. On nie może...
-Tak, podsłuchiwałem. Najwyraźniej tylko w ten sposób mogę się czegoś dowiedzieć. Jestem wściekły, nawet bardzo, ale ja też nie byłem święty, wiele razy pakowałem siebie w jakieś cholerstwo, więc...cokolwiek to jest, to coś z czym masz ten pakt, nie zabie -
-Przestań! BŁAGAM!
-Cas...
-Stop! - anioł odwrócił się, stał teraz tyłem do blondyna. - Nie mów, że mnie nie zabierze, że mnie uratujecie, że dorwiemy to coś, bo tak nie będzie! To jest punkt graniczny. Tu się kończy nasze – gula w gardle dawała o sobie znać. - szczęście. Nie będzie ciągu dalszego. Nie będzie. - pociągnął nosem chowając dłonie w kieszenie trencza.
-Dlatego, że ty tak powiedziałeś?! Dlatego, że tak postanowiłeś?! Z tego co słyszałem podobno mam w tym jakiś udział, może mnie ŁASKAWIE oświecisz w czym rzecz!
-Powiedziałem nie i koniec! Zapominamy o tej rozmowie i każdy idzie w swoją stronę.
Dean nie dał za wygraną i chwycił go za łokieć.
-Ta droga ma dwa końce ,a ja idę tam gdzie ty, zawsze tak właśnie robiliśmy Cas! Zapomniałeś już?! Co to za gówno, w które się wpakowałeś i jaką rolę ja w tym mam?
-Nic nie masz, zostaw mnie! - Castiel próbował się wyrwać, ale Winchester był silnym mężczyzną.
- Odpowiedz! Ja nie odpuszczę, dobrze o tym wiesz. Wybrałeś koniec, proszę bardzo, ale w takim razie ja również go wybieram i nic z tym nie zrobisz. Nie potrafisz nawet spojrzeć mi w oczy!
Anioł nie wytrzymał. Był pewien, że nie złamie się, że do samego końca nie piśnie słowa o pakcie, szczególnie Deanowi, ale tama puściła. Wyrwał łokieć z uścisku i odwrócił się przodem do przyjaciela z oczami pełnymi łez.
-Myślisz, że tego CHCIAŁEM?! To ostatnia rzecz o jakiej bym pomyślał – odejść stąd? Po tym wszystkim co razem przeszliśmy? Naprawdę myślisz, że tak łatwo przyszło by mi to zostawić?! Tak wyszło, Pustka nie chciała puścić Jacka, naszego syna, musiałem go ratować. A paktem odpłaciła mi się za ucieczkę, byłem pewien, że weźmie mnie od razu, ale nie, torturowanie to najlepsza zemsta. Wypuściła nas, a po mnie przyjdzie gdy – parsknięcie. - Gdy poczuję prawdziwe szczęście, gdy mnie wypełni. Fajnie, co? Więc NIE MASZ PRAWA się tak do mnie odzywać! Nie jest mi łatwo, nie-
-Castiel. Do cholery! Dlatego tu jestem, obok ciebie. Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?! Ukrywasz to od tak dawna, i uwaga, sam siebie torturujesz!
-Bo ty...bo ty nie możesz... – znów jego wzrok uciekał przed Deanem.
Blondyn bez chwili zawahania chwycił jego podbródek, zmuszając do spojrzenia. Niebieskie i zielone tęczówki badały się nawzajem w ciszy, skanowały w milczeniu.
-Cas...to ja, prawda? - wyszeptał. -To ja będę tym, który sprawi, że ona po ciebie przyjdzie?
Anioł nie odpowiedział. Założył dłuższe kosmyki jego blond włosów za ucho, bacznie obserwując reakcję. Łowca przymknął oczy, powolnym ruchem przenosząc dłoń z podbródka w dół, na ramię a potem na kołnierzyk płaszcza. Oboje głośno oddychali, głośno i ciężko, adrenalina płynęła w żyłach, a złość jej towarzyszyła. Castiel kontynuował wędrówkę palców, przejechał po linii szczęki, zjechał na szyję, na guziki flaneli; zatrzymał się w połowie by chwycić jego lewą dłoń.
-Nie długo zajęło mi domyślenie się co może być moim szczęściem. Pierwszą wskazówką był sam Jack. Wrócił, był cały i zdrowy, obserwowałem jak radzi sobie z życiem tu na Ziemi, byłem i jestem dumny z tego jak świetnie mu idzie. Czuję szczęście i radość patrząc na niego, a wciąż tu jestem. Pustka jest przebiegła, nie pozwoliłaby sobie na coś tak łatwego. Wiedziałem, że jest jakiś haczyk. Jej oczy, gdy mówiła to wszystko kipiały jadem, czystym jadem. Pragnęła mojego bólu, ale nie fizycznego bo o ten bardzo łatwo, chodziło jej oto co w środku, o mój sekret.
Dean otworzył oczy, zaszkliły się.
-Chodziło jej o ciebie. Oto, czego mieć nie będę i mieć nie mogę.
-Dlatego, że ty tak powiedziałeś?!
Castiel tylko parę razy w życiu słyszał tak bardzo złamany głos. Tak bardzo słaby, wyzuty z wszelkiej nadziei. Nie powstrzymał łez.
-Dean, błagam cię. Zrobiłbym wszystko, byś to nie był ty, wszystko. Ale tę drogę naprawdę muszę pokonać sam.
Blondyn starł łzy z policzku.
-Dwanaście lat i kończymy w ten sposób?! Dlaczego my? Dlaczego zawsze to my dostajemy po dupie najbardziej! Nie zgadzam się, należy nam się cholerny, kurewski, święty spokój! Raz w życiu poczułem coś takiego, coś tak...innego i mam pozwolić by zniknęło mi sprzed oczu?! Za żadne skarby, znajdziemy te jebaną Pustkę, rozwalimy ją, zostawi cię w spokoju i padniemy sobie w ramiona, jak kurwa już dawno powinniśmy!
Brunet wyszczerzył zęby dając sobie spokój ze łzami, ujął twarz Deana w dłonie, przysunął ją do swojej tak, że dosłownie czuli swoje oddechy na ustach.
-Żegnaj Dean.
I to co blondyn myślał, że będzie pocałunkiem było w rzeczywistości wymazaniem pamięci.
/\/\/\/\/\/\
Otworzył maskę, popatrzył na te wszystkie dziwne kabelki udając, że ma pojęcie który jest do czego, oparł dłonie na biodrach.
-Wiesz, że wietrzenie auta w ten sposób nic nie da?
Ten głos zawsze zmuszał jego usta do uśmiechu. Tym razem również nie było inaczej.
-Musiałem to najpierw sprawdzić.
Dean podszedł do niego i stanął z lewej strony.
-Coś się stało? Nie możesz odpalić?
-A wiesz, coś mi zaczęło stukać przy odpalaniu. Pomyślałem, że gdy podniosę maskę i zerknę to będę wiedział co jest przyczyną, ale nie ukrywam, jestem w tym do niczego.
Blondyn poklepał go po ramieniu.
-I dlatego tu się pojawia ekspert. Pokaż mi no dziecinkę.
Obszedł auto, usiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zawarczał i łowca przymknął oczy by wsłuchać się w ten dźwięk. Castiel z kolei skorzystał z okazji i poprzyglądał się jego twarzy. Pięknym piegom, które w świetle poranka obsypały jego nos i policzki. Czerwonym, lekko spierzchniętym wargom (często były takie z samego rana), zmarszczkom na czole, których tak bardzo blondyn nie lubił, a które anioł uwielbiał. Nie żałował swojej decyzji, męczyła go, ale nie żałował. Widzieć uśmiech na jego twarzy, radość w oczach, słuchać jak żartuje a potem wybucha śmiechem – to wszystko o czym teraz marzył.
Zawsze cieszył się z małych rzeczy i nie zamierzał tego zmieniać, nawet w obliczu bliskiego końca. Być tak blisko Deana Winchestera, podziwiać go, przebywać z nim – to najpiękniejszy pakt jaki kiedykolwiek podpisał, a zrobił to – schodząc po niego do Piekła.
Małe co nieco, przed kolejnym rozdziałem do Meet the Winchesters. Pomysł sprzed kilku dni. Zawsze najpierw pojawia mi się w głowie dialog po angielsku (słyszę wtedy ich głosy) a potem tłumaczę sobie na polski. W końcu mam dyplom z tłumaczenia – gdzieś muszę go wykorzystywać XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top