Buntownik z wyboru. Part VI
Miękka pościel otulająca go od pasa w dół, poduszka pełna pierza i cisza – nie były to rzeczy, które na co dzień Dean Winchester doświadczał o poranku, ale w końcu nie był to też zwykły poranek. Otworzył zaspane oczy i oblizał spierzchnięte usta, cholera, ależ mu się chciało pić! Bardzo szybko jednak o tym zapomniał, bo po raz pierwszy w życiu jego wzrok nie padł na kominek. Nie było go tu, bo nie był u siebie. Nocował u Casa, nocował u swojego chłopaka, faceta, zwał jak zwał. Cas był jego i to się w tym wszystkim liczyło najbardziej.
Kiedy tak rozmyślał, wspomnienia poprzedniej nocy stawały się wyraźniejsze i dopadło go nagłe zażenowanie. Jak on się w ogóle zachowywał?! Skarbie?! Złotko?! Czy do reszty upadł na głowę? Nie wiedział nawet czy Castiel lubi tego typu określenia, nie miał okazji go o to zapytać. A jeśli nie lubił? Albo go denerwowały, ale był zbyt miły by to zaznaczyć? Boże, wygłupił się jak pierwszy lepszy napalony nastolatek. Jasne, to wszystko co się wydarzyło było piękne, nie zdawał sobie sprawy jak szybko pójdzie na całość, nie bał się, nie wstydził, nie hamował. Aczkolwiek słowa których używał wobec Casa brzmiały strasznie dziecinnie. Brzmiały dokładnie jak zaczepki Benny'ego i Adama - tak, nie uniknie ich, choćby bardzo chciał.
Wstrzymał oddech, Castiel poruszył się i po chwili poczuł ciepłą rękę oplatającą go w pasie, następnie całus we włosy i ramię. Westchnął. Czekaj, o czym on to...już chyba zapomniał.
– Dzień dobry.
Dean uśmiechnął się szeroko odpowiadając to samo. Szybciutko obrócił się by nie leżeć do Casa plecami, bezceremonialnie wtulił się w jego tors, a trzeba przyznać, że Castiel miał bardzo wygodny tors, szczególnie by użyć go jako poduszki. Zmiana położenia wywołała śmiech u mężczyzny, poprawił się i począł głaskać plecy chłopaka.
– Chciałem zapytać jak się czujesz, ale wnioskuję, że chyba dobrze.
– A jak myślisz?
Castiel cmoknął blondyna we włosy.
– Chcę to usłyszeć.
Rumieniec zakwitł na jego policzku. Szlag, to wręcz niemożliwe jak szybko potrafił wywołać w nim pożądaną (oczywiście) reakcje. Dean dźwignął się na rękach by zawisnąć nad twarzą mężczyzny, by móc spojrzeć mu głęboko w oczy. W oczy, które poprzedniej nocy jakby go zahipnotyzowały, nie potrafił przestać się im przyglądać. Czar nie prysł, wciąż przykuwały całą jego uwagę.
– Czuję się bardzo dobrze, Cas. Bardzo dobrze.
Obniżył się z zamiarem skubnięcia wargi, lecz mężczyzna miał inne zamiary. Nie chciał tylko skubnięcia, chciał go całego. Podniósł się do pozycji siadu w tym samym momencie wpijając się w usta Deana. Coż, od dawna wiedział, że Castiel był mistrzem w robieniu kilku rzeczy na raz. Poprawił się na nim, owinął nogi wokół jego pasa i zarzucił ręce na ramiona, tak było całować się wygodniej. Wyobraził sobie, nie wiedzieć czemu, że ktoś robi im zdjęcie w tej pozycji, na przykład dzieci. Dzieci bawiące się aparatem uwieczniają pocałunek swoich rodziców w cudownej, białej pościeli. Niezwykłe, bo jeszcze kilkanaście godzin temu Dean nie wyobrażał sobie zostać u kogoś na noc, a teraz myśl o posiadaniu dzieci wydała mu się po prostu normalna. Naturalna.
Potarli się nosami.
– Cieszę się. Nie chcę żebyś od dzisiaj czuł jakiś przymus, możesz zostać kiedy tylko chcesz, nie musisz mnie pytać o zgodę. Dałem ci klucze do mieszkania byś mógł z niego korzystać do woli. Czuj się jak u –
Dean szybko przyłożył palec do ust mężczyzny nie pozwalając mu dokończyć. Castiel chciał powiedzieć „czuj się jak u siebie w domu", bo tak się przecież zazwyczaj mówiło, prawda? Tylko że w przypadku Deana to stwierdzenie było jak sztylet wbity głęboko w serce.
– Zawsze czuję się u ciebie dobrze. Dziękuję.
Cas zrozumiał, pocałował go w ten palec i mocno przytulił. Dopiero w zagłębieniu szyi mężczyzny do Deana dotarło jak bardzo ten mu ufał. Tak, dostał od niego klucze, by nie czekać na klatce schodowej kiedy jakieś spotkanie albo zajęcia wykładowcy się przedłużą. Raz czy dwa z nich skorzystał, dlatego nie dotarło do niego, że przecież mógł robić w tym mieszkaniu wszystko. Mógł leżeć na kanapie, zakopać się z książką w fotelu, wziąć prysznic, zdrzemnąć się, zrobić sobie kanapkę, ugotować coś. Otrzymał dostęp do wszystkiego co należy do Casa, do jego dokumentów, do jego tajemnic i sekretów. Do całego życia. Potrzeba nie lada odwagi by coś takiego zrobić, przecież sam Dean wiedział o tym doskonale, bo choć Cas był jego chłopakiem to nawet jego nie wpuściłby do swojego domu. On nie był w tej kwestii tak odważny jak brunet.
Odsunęli się od siebie niechętnie.
– Zrobię nam śniadanie. Jajka z bekonem czy masz ochotę na coś innego?
Chłopak zamruczał jak dopiero co obudzony kotek.
– Jestem tak głodny, że zjem wszystko co przygotujesz.
– Zatem muszę się postarać. Zostań w sypialni, zjemy w łóżku.
Dean opadł z uśmiechem na poduszki, przeciągając się.
– Boże, uwielbiam cię.
Chichot mężczyzny poniósł się echem po całym mieszkaniu. Było wcześnie, właściwie to bardzo wcześnie, bo zegarek wskazywał szóstą dwadzieścia, ludzie w mieście powoli wstawali i szykowali się do pracy. Normalnie Dean już dawno słyszałby krzyki dzieciaków, przekleństwa ich rodziców i porządnie trzaśnięcia drzwiami. W kamienicy, w której mieszkał brunet było bardzo spokojnie, chciałoby się nawet rzecz iż za spokojnie, bo właściwie oprócz ich samych, chłopak nie słyszał nikogo. Westchnął i obrócił się na brzuch by przytulić się do poduszki. Wszystko co wiązało się z Castielem było relaksujące i odprężające. Tak inne od życia, które do tej pory doświadczał w Bostonie. Wciąż jeszcze czuł, że do tego nie pasuje, że jest jak usterka, ale starał się, naprawdę się starał ignorować te myśli. Wyłączyć ich nie potrafił, mógł je jednak zagłuszać. Działało. Na razie.
Po kilkunastu minutach Castiel wrócił z tacą pełną pyszności. Przygotował bekon oraz jajka, pokroił pomidora ze szczypiorkiem i wycisnął sok pomarańczowy. Deanowi ślinka pociekła na sam widok. Zjedli śniadanie w doskonałych humorach, śmiejąc się z siebie nawzajem, z każdej głupiutkiej miny, a przede wszystkim z tego że Castiel o mały włos nie wyrąbał całego talerza na pościel kiedy pochylił się by pocałować Deana.
Dawno nie było im tak dobrze jak tego poranka. Właściwie to ciągnęło się od poprzedniego wieczora, ten błogi stan, w którym problemy przestają mieć znaczenie, a liczy się tylko ta osoba przed tobą. Tylko ona. Dean patrzył jak Cas zmywa naczynia i teoretycznie chciał do niego dołączyć, ale w praktyce usiadł na krześle przy wyspie i obserwował mężczyznę, to ciało, którego dotykał, które może dotykać kiedy tylko zechce. Palnął się mentalnie w twarz za swoje poranne przemyślenia, za swoją tak dobrze mu znaną panikę. Castiel go chciał, takiego jakim był, a skoro lubił w ten sposób Casa nazywać, nie było w tym nic złego. Chyba.
– O czym myślisz, skarbie?
Tak zagłębił się w myślach, że nie zauważył kiedy brunet zakręcił kran i podszedł do niego.
– Zastanawiałem się właśnie czy lubisz takie określenia, wiesz, typu skarbie, kochanie i tym podobne. Dość często ich wczoraj używałem i brzmią no, śmiesznie. Ale też nigdy do nikogo tak nie mówiłem, może dlatego na tę chwilę dźwiga mnie od nich. Nie wiem...
– Dean, kochanie – oboje parsknęli śmiechem. – Jeśli ktoś tu ich za dużo używa, to chyba ja. Nie musisz się martwić, podobają mi się. Jeśli mam być szczery to czuję się dzięki nim o wiele młodszy. Randki, kino, wypad na miasto to wszystko mnie ominęło gdy byłem w twoim wieku. Nie ma też między nami jakiejś ogromnej różnicy, bez przesady, ale będąc wykładowcą i widząc pełną salę studentów, nie da się o nich myśleć inaczej niż jak o dzieciakach. A ty jesteś ich równolatkiem. Nie dzieciakiem, zaznaczam.
– Czyli... – pociągnął Casa za przód koszulki – Proszę Pana mogę wyrzucić ze słownika?
– Tego nie powiedziałem.
Już dotknęli się nosami, już mieli złączyć usta w pocałunku kiedy to usłyszeli głośny klakson, nie jeden, a kilka pod rząd.
– Romeo, Romeo! Spuść tu swe włosy! – ostatnia sylaba była o wiele cichsza, wykonawca musiał oberwać w ramię bądź inną część ciała.
Wykonawcą był Adam, Dean od razu go poznał.
– Zabiję tych idiotów!
– Oj tam, to było na swój sposób urocze. Poczekaj. – nakazał Cas i sam otworzył okno. – Wiecie jak ciężko jest wcisnąć rajtki z rana, dajcie nam chwilę! – zamknął je i odwrócił w stronę chłopaka. – Gotowe, możemy się szykować do pracy.
Dean parsknął śmiechem.
– Miałem zamiar ich opieprzyć, że robią wiochę w dobrej dzielnicy, ale chyba już nie muszę.
– Przyjechali po ciebie z samego rana, okaż im łaskę, Romeo.
Castiel wyciągnął spodnie oraz koszulę z szafy i zaczął się ubierać. Dean zanim zajął łazienkę zdążył mu odkrzyknąć:
– Wiesz, że to oznacza, że ty jesteś Julią?
≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥
W ciągu zaledwie piętnastu minut byli gotowi, gdyby nie trąbienie na ulicy pewnie pozwoliliby sobie na dłuższe szykowanie, nie mieli jednak tej możliwości. Znaczy Castiel zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na fakt iż przyjaciele Deana ingerują w ten cichy poranek, co było odwrotnym zachowaniem do chłopaka. Ten poganiał mężczyznę by szybko zbiegli przed kamienicę i uciszyli tych „zjebów". Oczywiście był to komplement w gwoli ścisłości.
– Pojebało was?! Jest siódma rano! To nie Bronx! – krzyknął Dean pakując się na miejsce pasażera. Cas oparł się o otwarte okno w jego drzwiach.
– Podziękuj swojemu chłoptasiowi, my tylko wykonywaliśmy polecenia Szefa.
Blondyn wybałuszył oczy i odwrócił się w stronę bruneta, który próbował, bardzo próbował nie parsknąć śmiechem po słowach Adama.
– Ja tylko rzuciłem wczoraj Benny'emu, że mogą zatrąbić rano jak podjadą. Nie sądziłem, że zrobią takie show. Następnym razem będę pamiętał.
– Nam nie trzeba dwa razy powtarzać, Szefie. – powiedział Benny stukając w kierownicę – To co? Jedziemy.
– Odegram się, słowo daję.
Castiel puścił mu oczko.
– Nie mogę się doczekać.
Z piskiem opon wyjechali na główną drogę. Albo Deanowi się tylko wydawało albo Castiel od wczoraj był bardziej pewny siebie. To oczko, ten dotyk, to wszystko co się działo, czułe słówka...tak, przekroczyli pewną granicą być może to dodało mu skrzydeł. Nie chował się za słodkim uśmiechem tylko działał, postawił wszystko na akcje. Nie bał się flirtować. A trzeba przyznać, że robił to BARDZO dobrze, bo Dean był przekonany, że wróci dzisiaj do siebie, że będzie musiał odreagować pierwszą noc poza domem, a teraz nie mógł się doczekać by po spotkaniu z Rufusem i po piwku w barze przyjechać do Casa, do mieszkania i odegrać się, jak sam zapowiedział.
– Musieli się tam nieźle grzmocić. Widzisz, Benny, nawet nas nie słyszy.
– Jezu przestańcie.
– Rumieni się nasz Deanuś, pewnie wciąż ma przed oczami jego –
Dean gwałtownie odwrócił się do tyłu trzepiąc Adama po kolanie.
– Serio? Kręci cię życie seksualne kumpla?! Rozczaruję cię, ale nie będę o tym opowiadał. Zresztą to chore, takich rzeczy się nie rozpowiada! – ze złości wcisnął się z powrotem plecami w fotel i założył ręce na piersi.
– No chyba, że jesteś Adamem i pół miasta wie, że masz małego.
Benny zawsze wiedział jak rozluźnić atmosferę. Dean parsknął śmiechem, co prawda pod nosem, ale parsknął. Adam natomiast począł wygłaszać monolog na temat swoich licznych przygód ze studentkami i nie tylko, bo podobno znalazło się tam również kilka nauczycielek. I oczywiście, że to wszystko co dziewczyny opowiadają to historie wyssane z palca.
Impala zaparkowała pod fabryką, Adam wyskoczył z samochodu żegnając się środkowym palcem w ich stronę. Bardzo dojrzale.
W drodze do szkoły blondyna atmosfera zdecydowanie zelżała. Dean oczywiście wiedział, że Adam się z nim droczył. W końcu gdyby role się odwróciły zapewne zachowywałby się tak samo jak kumpel, po prostu była to jego pierwsza noc i nie potrafił mówić o tym od tak, podczas jazdy samochodem. Była to jego prywatna sprawa i chciał by nią pozostała.
– Ty nie zapytasz?
Benny żuł gumę i właśnie zrobił z niej balonika. Nie zamierzał opowiadać przyjacielowi w punktach jak to wyglądało, ale Benny był mu bliższy niż Adam, choć nigdy głośno tego nie przyznał. Jemu byłby w stanie odpowiedzieć na parę pytań.
– Ja nie jestem takim prymitywem jak Adam. Kiedy jest obok to jasne, będę rzucał jakieś świńskie teksty, ale tak się przecież zawsze zachowujemy w swoim towarzystwie. Widzę, że jesteś szczęśliwy. Widzę jak reagujesz na Casa, ciągnie cię do niego, a to fajny facet. Dba o ciebie, to dla mnie najważniejsze. Cała reszta mnie nie obchodzi, nie muszę wiedzieć kto był na górze.
– Dawno tak się nie czułem, tak dobrze. Nikt też nigdy mnie nie traktował tak jak on. Czasem przesadza, ale wiem, że nie robi tego specjalnie. Po prostu stara się za bardzo, a to też jest miłe. Nie chcę krakać, ale...on jest naprawdę super.
Benny odchrząknął.
– Zanim rzucimy się sobie w ramiona i tęcza rozbłyśnie na niebie powiem tylko to co wiedziałem, że zawsze powiem w tej sytuacji: Cieszę się twoim szczęściem, bracie. Bardzo. A teraz wypieprzaj z wozu, bo się spóźnisz.
Dean pomachał głową, Benny zawsze pozostanie sobą. Zanim odszedł od samochodu, pochylił się jeszcze by zerknąć na przyjaciela od strony pasażera.
– Nie spieprzyłem tego, Benny.
Ten uśmiechnął się lekko i pokiwał z uznaniem. Tyle wystarczyło, by Dean wiedział, że jest z niego dumny.
– I to on był na górze.
≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥
Wraz z nadejściem lipca Castiel miał coraz mniej wykładów, rok akademicki się skończył i studenci oficjalnie zaczynali wakacje. Ci co zaliczyli każdy przedmiot, to przez tę drugą grupę, niedobitków, Cas musiał co jakiś czas pojawiać się na uniwersytecie słuchając jak z bólem próbują otrzymać wpis do indeksu. Mężczyzna nie rzucał słów na wiatr, naprawdę nie zamierzał swojej grupie ułatwiać i zdanie Literatury stało się wyczynem na miarę medalu olimpijskiego. Wracając, brunet zdecydowanie więcej czasu spędzał w domu pracując nad projektami i spędzając czas tylko z Deanem, który był z tego powodu wniebowzięty.
Ich związek rozwijał się intensywnie. Na pewno ogromnym sukcesem był fakt iż Dean nie pamiętał już kiedy spał na swojej starej, wypłowiałej kanapie. Właściwie to nie pamiętał kiedy ostatni raz był u siebie w domu. Większość ubrań, to jest starych ubrań wisiała już u Casa w szafie w sypialni, obok nowo zakupionych, od czasu do czasu wybierali się z Casem do galerii. Nie sądził, że kiedyś zakupy tak mu się spodobają. Dokumenty i inne papiery miały swoje miejsce w komodzie w salonie na przeciwko kanapy. Innych rzeczy nie posiadał więc można by powiedzieć, że tak, mieszkanie Casa stało się jego w pewnym sensie. Nie odbyli z tego tytułu żadnej rozmowy, po prostu pewnego dnia Dean przyjechał z wypełnionym plecakiem, a mężczyzna pomógł mu ułożyć przywiezione rzeczy na półce. Szczoteczka wraz z kubkiem trafiła na umywalkę, a granatowy ręcznik zawisł na drzwiach łazienki, obok ręcznika Casa.
Z racji przerwy wakacyjnej Dean musiał wymyślić jakąś historyjkę, dlaczego wciąż przychodzi tak często do szkoły skoro ta jest zamknięta. Tak, Dean wciąż nie powiedział swojemu chłopakowi, że tak naprawdę nie remontuje sali gimnastycznej, nie kładzie paneli i nie zakłada elektryki tylko wspólnie z największymi naukowcami w Stanach opracowuje nową teorię matematyczną. Nienawidził się za to, nienawidził się za swoje kłamstwa, ale coś go blokowało. Nadal miał problem gdy ktoś nazwał go geniuszem, nie chciał jeszcze musieć rozmawiać o tym w domu, a już szczególnie z Casem. Niby wiedział, był pewien, że Castiel będzie dumny, że go pochwali, a jednak nie zdobył się na odwagę by mu wszystko opowiedzieć. By mu opowiedzieć jak to się stało, że znalazł się w programie, że zamiast odsiadki wpakowali mu spotkania z terapeutą. Tak, to również przed Casem zataił. Ale hej, starał się być jak najlepszym chłopakiem. Dużo mu gotował, nauczył się przyrządzać pieczeń, dwa razy nawet upiekł przepyszny placek z jabłkami, który zjedli oglądając film. Robił wszystko by te kłamstwa jakoś wynagrodzić, choć wiedział, że prędzej czy później wyjdą na jaw i może zrobić się nieprzyjemnie.
Regularnie spotykali się z Benny'm i Adamem w barze, Susan za każdym razem siadała razem z nimi. Oficjalnie już była dziewczyną Benny'ego, mieszkali nawet razem. A Adam pozostawał sobą, jak to określił "jestem w otwartym związku ze wszystkimi napotkanymi osobami". Dean nie mógł wyjść z podziwu z jaką łatwością Castiel obracał się w jego gronie znajomych. Bardzo różnił się od ich, a jednak ku zaskoczeniu wszystkich, wspólne tematy się nie kończyły. Doszło nawet do momentu, w którym Castiel jako architekt pomagał Benny'emu na budowie, zaprojektował lepszy fundament pod nowy biurowiec co doprowadziło do awansu Lafitte. Nie wskoczył zaraz do zarządu, ale został młodszym kierownikiem budowy. A to było już coś. Właśnie świętowali oficjalnie ogłoszenie.
– Stary, nie wiem jak ci się odwdzięczę. - krzyknął radośnie, lekko wstawiony już Benny.
– Przestań, to sobie powinieneś dziękować. To ty zauważyłeś, że od południowej strony biegnie rurociąg i jeśli rozpoczną budowę w tym miejscu to ucierpi na tym cała dzielnica. Ja tylko poprawiłem istniejące już plany, nic wielkiego.
– Uwielbiam twojego faceta, Dean - Benny zarechotał klepiąc przyjaciela po ramieniu, musiał wstać z miejsca by to zrobić, siedział z Susan naprzeciwko mężczyzn. - Nic wielkiego? Szepnął słówko tu i ówdzie w zarządzie, skubany.
– Oj tam – Cas wziął duży łyk piwa – Może dwa słówka.
Dean cmoknął bruneta w policzek.
– Mój bohater – szepnął mu do ucha jednocześnie pozwalając się przytulić. Oparł głowę na jego ramieniu, a na drugim położył dłoń.
– Ooooo, wyglądacie jak z obrazka. – Adam podłożył sobie dłonie pod podbródek. – Chyba muszę zacząć grać w rzutki. Nie wiedziałem, że da się kogoś na to wyrwać.
– Ty byś przede wszystkim musiał sobie twarz zmienić, może z czasem coś by z tego wyszło. Chociaż nie miałbym wielkich nadziei.
Za te słowa Benny oberwał miską orzeszków, a wszyscy zebrani przy stole zanieśli się śmiechem.
≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥
Tym razem Bobby, terapeuta u którego postanowił jednak zostać, na jednej z kolejnych sesji zabrał go z gabinetu na świeże powietrze, a dokładniej do Parku Bostońskiego. Dean nie miał z tym miejscem dobrych wspomnień, ale trzymał język za zębami. Bobby Singer był podobno najlepszy w swoim fachu, wolał nie wystawiać mu się jak na srebrnej tacy. Usiedli na ławce niedaleko placu zabaw, kilkoro dzieci budowało zamek z piasku, jedna dziewczynka huśtała się na huśtawce, a druga zjeżdżała ze zjeżdżalni prosto w ramiona prawdopodobnie taty. Oni musieli wyglądać podobnie dla spacerowiczów, ojciec i syn miło spędzający to letnie popołudnie. Dean nie wiedział jak to jest, jak to jest robić coś ze swoim tatą. Nie znał tego uczucia. W pewnym momencie cały zastygł, zimny dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Bobby wyciągnął z kieszeni marynarki papierosa wraz z zapalniczką. Jednym pstryknięciem odpalił ją, a blondynowi żołądek o mało nie wyskoczył przez buzię, momentalnie zrobiło mu się strasznie niedobrze. Chyba park zaczął wirować...
– Nie...nie wiedziałem, że palisz – wydukał, nie kryjąc drżącego głosu. Boże, jak to możliwe, że tak szybko zaczęła go boleć głowa. Dobrze, że kosz na śmieci miał po swojej prawej stronie, zaraz wyrzyga cały obiad do niego. A potem go skopie i poharata sobie knykcie kończąc na ostrym dyżurze.
– Bardzo rzadko, okazjonalnie. – zaciągnął się i wypuścił obłok dymu z ust.
– Dlatego siedzimy w parku?
– Ty mi odpowiedz na to pytanie. Masz ochotę rozwalić mi facjatę? Połamać nogi albo ręce? A może rzucisz się na tego ojca przy zjeżdżalni? Jest takim dobrym tatą, zabrał córkę po pracy na plac zabaw, wzorowy facet.
Dean zacisnął mocniej dłonie na obrzeżu ławki, zdążył już wbić sobie kilka drzazg w palce.
– Nie chcę – wyjąkał – Nie chcę nikogo pobić, nie chcę nikomu zrobić krzywdy.
– Wiem. Wiem, że nie chcesz. A mimo to wyrządzasz ją sobie. – pochylił się by zgasić papierosa na płycie chodnikowej, wrzucił niedopałek do kosza, który również miał obok siebie. Delikatnie odwrócił się w stronę Deana. – Masz rację, Castiel dobrze na ciebie wpływa. Gdybyśmy spotkali się zanim się poznaliście zapewne już bym leżał tutaj w kałuży własnej krwi. Tak jak tamten policjant. Czytając twoje akta a patrząc na twoje zachowanie w tej chwili to naprawdę ogromny progres i prawdopodobnie wydaje ci się, że moim następnym ruchem będzie ciepła dłoń na ramieniu oraz słowa: „Tak trzymaj synu", ale niestety, grubo się mylisz. Nie pogratuluję ci chowania się za tarczą swojego opiekuńczego faceta. To co robi nieświadomie jest piękne i powstało już o tym wiele piosenek, które ludzie nucą nie mając pojęcia o ich głębi, ale to tylko iluzja. Iluzja, którą się karmisz, a która w którymś momencie rozpadnie się jak zamek z piasku dziewczynce naprzeciwko nas.
Rzeczywiście, dziecko zaniosło się płaczem, bo budowla runęła i nawet wierszyk „Babko, babko udaj się. Jak się nie udasz to cię zjem" nie pomógł.
– Castiel nie jest żadną iluzją. Jest prawdziwy.
– Dzieciak z ciebie, bo nie wiesz o czym mówisz. Z naszych dotychczasowych spotkań wiem, że nie byłeś nigdy poza Bostonem. Wiesz dużo o Michale Aniele. Recytowałeś mi ostatnio ciekawostki o nim. Dzieło życia, relacje z papieżem, orientacja seksualna. – Singer spojrzał teraz prosto w oczy Deana – Ale nie możesz mi opisać zapachu Kaplicy Sykstyńskiej. Nigdy nie byłeś tam i nie patrzyłeś na to piękne sklepienie. Twardziel z ciebie, nie przeczę. Wiele przeszedłeś, tego również nie neguję. Kiedy zapytam cię o wojnę rzucisz mi cytatem z Szekspira, ale nigdy nie byłeś na wojnie. Twój przyjaciel nie umierał ci na rękach błagając o pomoc. Zapytany o miłość opowiesz mi prawdopodobnie o Castielu, bo jest twoim chłopakiem. Nie mnie oceniać, nie wiem jakie są twoje doświadczenia i jak głęboka jest wasza relacja, ale wątpię byś patrząc na niego czuł się kompletnie bezbronny, ale równocześnie nieskończenie szczęśliwy. Jakby Bóg właśnie zesłał dla ciebie anioła, który potrafi uratować cię przed całym złem.
Singer wziął głęboki wdech i tym razem spuścił wzrok na swoje dłonie.
– Nie wiesz jak to jest trzymać rękę swojej ukochanej, wiedząc że za chwilę przestanie być ciepła. Bo umiera na raka. Nic nie wiesz o prawdziwej stracie, bo to się dzieje tylko wtedy jeśli kochasz kogoś bardziej niż siebie samego. Wątpię, że pozwoliłeś sobie kogoś tak kochać. Od samego początku naszych sesji nie chcesz mówić o sobie, o prawdziwym sobie, bo przeraża cię co mógłbyś powiedzieć. Castiel to twoja bezpieczna przystań, kierujesz się w jego stronę, odsuwasz powoli od przepaści. On jest twoim ratunkiem. Wszystko to rozumiem, ale oboje wiemy, że raz idzie się naprzód, a czasami robi się krok wstecz. Jesteśmy tylko ludźmi, to całkowicie normalne. Pozwalasz mu przy sobie być, ale gdy skoczysz, rzucisz się w tę otchłań, a to się na pewno wydarzy, on cię nie znajdzie, bo nie będzie jej widział. Ujrzy przed sobą przepiękną łąkę obsypaną kwiatami, czyli dokładnie to co sam mu codziennie pokazujesz. Iluzję.
Mężczyzna odchrząknął, po czym podniósł się z ławki. Stanął dokładnie przed Deanem, który wbił wzrok w jakiś punkt na ziemi.
– Wybacz tę szopkę z fajkami. Turner widział jak rzucasz się na połykacza ognia. Kazał mi sprawdzić czy trzeba to zgłaszać. Według mnie nie, to tylko niepotrzebna papierologia, ale nie oznacza to, że do tego nie wrócimy. A, no i w ogóle nie palę, wolę whisky.
≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥
Z baru, tego wieczoru gdy świętowali awans Benny'ego, wrócili do mieszkania spacerkiem. Castiel całą drogę trzymał Deana za rękę, byli trochę wstawieni, brunet zdecydowanie bardziej. Śmiał się cały czas i opowiadał o jakichś dziwnym przygodach z dzieciństwa, jak wpadł w pokrzywy albo jak w przedszkolu wdepnął w mrowisko. Tak, Casowi po pijaku odpalał się głupi żart i donośny śmiech.
Kilka kroków przed samą kamienicą Dean się zatrzymał, Cas o mały włos nie potknął się o własne nogi, cały czas trzymał dłoń chłopaka, a gdy ten się zatrzymał mężczyznę pociągnęło do tyłu.
– Kotku, chcesz mnie zabić? Pod moim domem?
Dean zaśmiał się próbując ustabilizować ich pozycję, Castiel powoli zaczynał się zataczać. Pokierował jego dłonie na swoje plecy, tuż nad pośladkami, a sam mocno objął go w pasie. Zadarł głowę do góry by spojrzeć mu w oczy. Błękitne tęczówki z początku były nieco zdziwione, zdezorientowane sytuacją, ale wystarczyło kilka sekund by pojawiła się w nich czułość.
– Piękne mamy niebo tej nocy, prawda? Gwiazdy odbijają się w twoich oczach. Masz takie piękne oczy, Dean, wiesz? Mam nadzieję, że mówię ci to często, bo jeśli nie, to jestem idiotą.
– To prawda, piękne. I tak, bardzo często mi to mówisz. To ja zdecydowanie za rzadko mówię ci takie rzeczy.
Singer miał rację. Dean nigdy jeszcze nie pozwolił sobie kochać kogoś tak bardzo, bo od zawsze mógł liczyć tylko i wyłącznie na siebie. To oczywiste, że siebie cenił i kochał najbardziej. Nie lubił się i był samokrytyczny, ale nie oznaczało to braku miłości. Aczkolwiek wszystko zaczęło się zmieniać kiedy w jego życiu pojawił się Castiel. Tak. Od tamtej pory już nie był zdany tylko na siebie, ktoś się nim opiekował. Jego własny Anioł Stróż.
– Kocham cię, Cas. Chyba bardziej niż kocham siebie.
Wyznanie Deana musiało podziałać na mężczyznę jak kubeł lodowatej wody, bo trzeźwość w mgnieniu oka przegnała wypite procenty z umysłu. No prawie, skrystalizowały się po prostu w postaci łez.
– Ja ciebie też, Dean. Kocham cię.
Po wejściu do mieszkania od razu skierowali się do sypialni, a tam kochali się bardzo długo, czule i namiętnie. Właściwie do samego rana. Przed zaśnięciem Dean zdążył poczuć jak Cas przytula go do siebie, jak przyciąga go w swoją stronę. Potem nastała cisza. Cisza, w której Dean nie mógł zasnąć. Wydawało mu się, bo nie było innej możliwości, że słyszy czyjeś kroki w korytarzu.
Echo dawnych dni.
Scena rozmowy Bobby'ego z Deanem w parku, to oczywiście nawiązanie do podobnej sceny w filmie. Ilekroć ją oglądam, a robię to zdecydowanie za często, wzruszam się. Płaczę słuchając Robina, który w tej scenie robi coś tak niesamowitego, że pisząc te słowa słyszę jego głos. Polecam każdemu, naprawdę. Gdybym miała wybrać moją ulubioną scenę to byłaby nią właśnie ona. Scena w parku. I głos Robina Williamsa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top