Buntownik z wyboru. Part V
Stuk.
Stuk.
Stuk.
Cholerne metalowe kuleczki odbijały się od siebie, jedna po drugiej, nieustannie w jednej płaszczyźnie. Wpatrywał się w nie od kilku minut ubolewając, że nie posiada lasera w oczach, zniszczyłby to gówno raz dwa. No dobra, wahadło Newtona samo w sobie nie było takie złe, demonstrowało zasadę zachowania pędu i energii; zderzenia kulek są doskonale sprężyste dzięki czemu pęd jest przekazywany w całości następnej kulce, która przekazuje go kolejnej. Ot naukowy bibelot nazywany przez większość ludzi paradoksem, oczywiście tylko i wyłącznie z niewiedzy. Blondyn nie miał nic przeciwko Izaakowi, broń Boże, uwielbiał gościa, to dźwięk doprowadzał go do szału. W zamkniętym pomieszczeniu, w którym od trzydziestu pięciu minut panowała cisza ten regularny odgłos dosłownie przenikał do jego ośrodka nerwowego i dotykał nie tych strun co trzeba.
– Lubisz Mac and cheese?
Dean parsknął, nie chciał, po prostu absurdalność zadanego pytania wywołała taką reakcję.
– A to spotkanie w barze czy sesja terapeutyczna?
Mężczyzna trzymający w ręce zeszyt oraz długopis uniósł kąciki ust i poprawił się w fotelu, od ponad trzydziestu minut siedział nieruchomo.
– To zależy jak chcesz to nazywać.
Chłopak zwilżył wargi językiem, podniósł się i skierował do wyjścia, szepcząc do siebie pod nosem.
– Naprawdę chcesz wyjść z powodu zwykłego, niegroźnego pytania? Ceniłem cię wyżej.
Dłoń zatrzymała się na klamce, a oczy prawie wyszły mu z orbit.
– Słucham?! – wybuchnął – Typie, widzisz mnie pierwszy raz na oczy, nawet się nie znamy, o co ci chodzi!
Wesoły śmiech rozbrzmiał w gabinecie.
– O co mi chodzi? Zadałem ci tylko proste pytanie. Dałem ci wybór zaraz po tym jak przekroczyłeś próg tego pokoju, albo rozmawiamy albo milczymy. Wybrałeś ciszę i ja to szanuję.
– No właśnie, ciszę! Zna Pan definicję tego słowa czy może przytoczyć?
Och, dawno nikt go tak nie wkurwił jak ten facet. Żałował, że tu dzisiaj przyszedł, żałował, że w ogóle zgodził się na te pieprzone spotkania. Nie bez powodu ktoś stworzył więzienie, było sto razy przyjemniejsze niż gadka sam na sam z jakiś obcym szajbusem. Kto jeszcze w tych czasach nosił materiałowe kamizelki? Jezu, jak na dłoni widać kondycję służby zdrowia w tym jakże pięknym kraju. Śmiechu warte.
– To ty wybrałeś ciszę, nie ja, Dean. Zbliża się koniec twojej wizyty, a ja planuję przejść się na obiad do tutejszej stołówki, pomyślałem o tym i stąd pytanie. Usiądziesz czy kończymy wcześniej?
Zabrał dłoń z klamki, wziął głęboki wdech i wrócił na swoje miejsce. Zapadł się w fotelu zakładając ręce na piersiach. Nie da mu satysfakcji, o nie. Gościu miał płacone za czterdzieści pięć minut pracy, jakoś wytrzyma jeszcze pozostały czas.
– A więc?
Blondyn przewrócił oczami, kurwa, niech mu będzie.
– Tak, lubię.
– A jesz często?
Czyścił kible w publicznym liceum, a nawet wtedy nie robił takich min jak dzisiaj.
– Nie, nie ma kto mi gotować.
Prawie ugryzł się w język, teoretycznie miał od niedawna kogoś takiego. Oczywiście nie przychodził do Castiela, żeby ten go karmił, ale zdawał sobie sprawę, że gdyby poprosił o przygotowanie makaronu, mężczyzna zabrałby się za to raz dwa. Taki właśnie był, zawsze gotów do spełnienia jakiejś jego zachcianki. Z początku czuł się z tym dziwnie, nikt wcześniej nie zwracał uwagi na rzeczy, które lubił, z czasem jednak stało się to naturalne i szybko zapominał o dręczących go uczuciach. Zapominał, bo spędzał z mężczyzną prawie że każdy dzień; dwa razy w tygodniu wykładowca prowadził zajęcia wieczorowe, więc te dni odpadały, ale w pozostałe...cóż, Dean częściej przebywał w kamienicy niż u siebie.
Rzecz miała się inaczej jeśli chodzi o nocowanie, tej granicy przeskoczyć nie potrafił. Nie ważne jak późno by nie było, zawsze wracał na swoją starą kanapę. Było kilka takich chwil, szczególnie ostatnio, które sprawiły, że się wahał. Wtulony w Castiela w gabinecie, słuchając jego niskiego, zmysłowego głosu opowiadającego jedną z baśni braci Grimm, zastanawiał się co by było gdyby na nim zasnął, tak po prostu zasnął. Niestety, panika wynikająca z traum ciągnących się za nim odkąd tylko pamiętał, nie pozwoliła na to. Prawdopodobnie w środku nocy wymknąłby się i wrócił pod swój adres. To był między innymi jeden z powodów, który popchnął go pod drzwi terapeuty. Skoro już dostał taki wyrok, niech wyniknie z niego coś dobrego.
Niech gościu go naprawi.
– Słyszałem, że jesteś geniuszem.
– Przynajmniej raz powiedział ktoś coś dobrego na mój temat, szkoda tylko że nad wyraz. Nie jestem geniuszem.
Mężczyzna zanotował coś na kartce papieru. Pewnie, że Dean ma problemy z wiarą w siebie, normalnie odkrycie roku.
– Dlaczego tak uważasz?
– Po prostu nim nie jestem. Mój mózg widzi więcej niż inni, być może pracuje nieco szybciej, to wszystko. Nie mam szczególnych zdolności czy pożal się Boże talentu. Patrzę i widzę, koniec tematu.
– A chciałbyś być tak nazywany?
– A co ma piernik do wiatraka?
– Chłopcze, więcej niż myślisz. Wszystko zależy od punktu widzenia i podejścia. Twoje aktualnie jest do dupy. Masz wszystko gdzieś, własne emocje chowasz pod skorupą a jednocześnie wkurwia cię gdy ludzie ich nie widzą. Pomocną dłoń odbierasz jako atak, a gdy ktoś w końcu odpuszcza, czyli robi dokładnie to co chciałeś, staje się twoim największym wrogiem. Jesteś pełen sprzeczności, Dean. Albo w końcu to do ciebie dotrze albo nigdy nie staniesz na nogi.
Słowa utknęły mu w gardle, zatkało go. Chciał krzyczeć, chciał odpyskować, że wcale tak nie jest, że to pewnie jedna z tych chorych, manipulacyjnych sztuczek zmuszających pacjentów do mówienia...ale nie zrobił nic. Przez dwie minuty miażdżył wzrokiem zabawkę Newtona, a gdy zegar wybił jedenastą wstał i wyszedł.
Terapeuta nie odezwał się słowem.
≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥
– A to jest miniatura Łuku Triumfalnego. Piszą, że na każdym z czterech filarów odtworzyli relief przedstawiający najważniejsze wydarzenie Republiki oraz Cesarstwa Francuskiego. – Castiel odczytał informację z przewodnika.
– Czy ty widzisz te łączenia? To jest takie malutkie – Dean gwizdnął z uznaniem. – Że im się chciało to kleić.
Brunet roześmiał się wesoło. Zazwyczaj o tej godzinie pili herbatę w fotelu przy kominku, tym razem jednak spacerowali podziwiając eksponaty. Gdyby nie Castiel, Dean nigdy by się nie dowiedział, że coś takiego odbywa się w Bostonie. Artyści z całego świata przylecieli by zaprezentować swoje prace, miniatury przeróżnych budynków, zabytków i pomników. Wszystkie robiły piorunujące wrażenie, Dean nie mógł oderwać od nich oczu, po trzy razy czytał notatkę dołączoną do eksponatu. Castiel natomiast nie mógł oderwać wzroku od Deana, ten to czuł i cały czas przegryzał policzek od środka.
Chłopak nie od razu był chętny na to wyjście, dużo ludzi, głośno, zero prywatności, ale wiercąc się na kanapie którejś nocy zmienił zdanie. Pierwszy raz ktoś go gdzieś zabierał, zapraszał na miasto i to jeszcze nie w jakieś typowe miejsce tylko na wystawę, której za chwilę nie będzie, bo zostanie przeniesiona do innego miasta. Budząc się następnego dnia wiedział już, że nie może odmówić. Castiel stworzył wspomnienie, które będzie mógł odtwarzać sobie w głowie. Dobre wspomnienie.
A było cudownie. Naprawdę wspaniale. Spędzili kilka godzin przy miniaturach, udało im się nawet obejrzeć krótki film dopowiadający ciekawostki o muzeum w którym wystawa się odbywała. Deanowi chyba najbardziej podobała się replika starej czeskiej stacji kolejowej, artysta pokusił się nawet o zamontowanie jeżdżącej lokomotywy, która była boska. Czuł się jak dziecko patrząc jak ta znika w tunelu by dwie minuty później wyjechać z niego wprost na peron.
Kolację zjedli w malutkim barze na rogu, a potem wybrali się na spacer po bostońskim parku. Miały się tam odbyć różne koncerty i zabawy dla najmłodszych. Słońce powoli zachodziło, nie czuć było najmniejszego podmuchu wiatru, powietrze stało w miejscu, ale nie było duszące, raczej właśnie przyjemne. Niebo zmieniało swoje kolory, a Dean patrząc na nie uzmysłowił sobie, że dawno nie widział zwykłego zachodu słońca. Jakie to śmieszne, nie trzymali go w piwnicy, wychodził z domu, pracował, spędzał czas z przyjaciółmi a dawno nie podniósł głowy do góry by przyjrzeć się sklepieniu.
– Wszystko w porządku?
Castiel pogłaskał go delikatnie po kolanie. Siedzieli na ławce nieopodal stawu, kilka osób spacerowało wzdłuż jego brzegu, dzieci puszczały łódki na wodzie, a inne rzucały kamieniami i patrzyły jak te odbijają się od tafli wody. Jednym słowem przyjemny, ciepły wieczór.
– Tak, tak, zamyśliłem się.
– A o czym tak intensywnie myślisz?
Dean po raz enty przegryzł policzek. Było jeszcze wiele rzeczy na które nie potrafił odpowiednio zareagować przy Casie, onieśmielał go jego wzrok, język się plątał, kolana miękły. Mimo wszystko coraz częściej pozwalał sobie na nieco więcej, inicjował pocałunek, kładł dłoń na udzie mężczyzny, głaskał go po karku. I choć nie lubił brzmienia tych słów to tak, zmieniał się przy Casie. Jego myśli już tak głośno nie krzyczały, a czasami łapał się na tym, że prawie ich nie słyszy.
Obrócił się w stronę mężczyzny opierając łokieć o ławkę.
O tobie.
– O wszystkim i o niczym.
– Czyli cieszysz się chwilą, bardzo dobrze. Rany, dawno nigdzie nie wychodziłem, o wystawie dowiedziałem się na uczelni i pomyślałem, że warto by ją zobaczyć.
– Dziękuję, że mnie ze sobą zabrałeś. Bardzo mi się podobała.
Dean był zdumiony z jaką łatwością przyszło mu mówienie tych rzeczy przy ludziach. Niby każdy był zajęty swoimi sprawami i swoim towarzystwem, aczkolwiek nie dało się nie zauważyć, że pokój z kominkiem a ławka w parku to dość duża zmiana. W myślach wydawało się to trudniejsze, w rzeczywistości wystarczyło spojrzeć głęboko w błękitne oczy Casa by zapomnieć o Bożym świecie, by ci ludzie dookoła przestali mieć jakiekolwiek znaczenie. Czuł coś do bruneta, to nie ulegało wątpliwości, nie umiał tylko jeszcze tego nazwać. Cieszył się, a jednocześnie był przerażony faktem iż mężczyzna również. Nie powiedział tego na głos, ale było to widać gołym okiem. Castiel miłością promieniował, był jak otwarta księga, każdy dotyk, każde spojrzenie przekazywało chłopakowi niesamowitą dawkę ciepła. Dean był jego przeciwieństwem, gesty były rzadsze i nie tak wylewne, ale równie głębokie i znaczące.
Jakimś cudem naprawdę się dobrali pod tym względem.
– Masz ochotę na gorącą czekoladę? Słyszałem, że w Rosa Cafe podają najlepszą w mieście.
Chłopak uśmiechnął się chwytając wyciągniętą w swoją stronę dłoń.
– Wystarczy, że powiesz czekolada, a pójdę z tobą wszędzie.
Castiel nie mógł zareagować inaczej jak śmiechem. To kolejna cecha, którą Dean w nim uwielbiał. Mężczyzna był cholernie pozytywnie nastawiony do życia, wszystko go cieszyło, uśmiech nie schodził mu z twarzy choćby miał najgorszy dzień w życiu. Ostatnio jeden projekt mu nie wyszedł, westchnął, zrobił sobie kawę i wyciągnął kolejny czysty arkusz. Dean był w niemałym szoku, on już dawno porozbijałby szkło w gablocie albo chociaż połamał krzesło. Wykładowca był oazą spokoju i opanowania.
Zbliżali się do bramy okalającej park kiedy ilość ludzi zaczęła się zwiększać, wszyscy kierowali się w przeciwną do nich stronę, na zabawy tematyczne nieopodal stawu. Chwycił Casa za rękę, nie chciał go zgubić w tym tłumie, rodzice z dziećmi na rękach rozpychali się na wszystkie strony, wózki tarasowały ścieżkę, jakaś dziewczynka zaczęła płakać, ktoś tam głośno się zarechotał. Deana momentalnie rozbolała głowa, cholera, nawet na wystawie nie było takiego ścisku, rozdawali na tych zabawach sztabki złota czy jak?
Ktoś go szturchnął, jakiś typ w czerwonym surducie z kapeluszem w ręku. Castiel mocno go trzymał, krzyknął, że zaraz wyjdą z parku i odetchną. Jeszcze kilka kroków, kawałeczek...
Bum!
Dean gwałtownie przekręcił głowę w stronę tego huku. Jakiś klaun pokazywał dzieciakom jak się używa strzelających diabełków.
Bum! Trach!
Kurwa jakie to było głośne. Na prawo ktoś przebił balona, blondyn aż podskoczył, Castiel jeszcze mocniej uścisnął jego dłoń. Byli tak blisko wyjścia, tak blisko...
I wtedy stało się coś czego Dean obawiał się od samego początku znajomości. To byli cyrkowcy, wykonywali tylko swoją pracę, wiedział o tym, a jednak przy ataku wszystko traciło znaczenie. Połykacz ognia podpalił pochodnie by pokazać jedną ze swoich sztuczek kilku dzieciakom i ich rodzicom, ale Deanowi to wystarczyło. Rzucił się na faceta i to nie byle jakiego bo o dwie głowy wyższego i powalił go na ziemię. Bez opamiętania zaczął okładać go pięściami. Gość miał się czym pochwalić jeśli chodzi o mięśnie więc z łatwością ściągnął z siebie blondyna odpychając go na trawę jednocześnie krzycząc coś o cholernych narkomanach. Ktoś go podniósł, a raczej wziął na ręce i przeniósł na ławkę już poza parkiem, bliżej ulicy.
Dean cały się trząsł, stracił totalnie kontakt z rzeczywistością. Jebany ogień, jebany John Winchester! Dlaczego po tylu latach wciąż nie mógł się pozbierać? Przecież minęło tyle czasu! Ludzie potrafią otrząsnąć się z gorszych wypadków, wstają z wózków po uszkodzeniu kręgosłupa, biorą kolejny ślub choć poprzedni okazał się koszmarem – można stanąć na nogi. Dlaczego mu się to nigdy nie udało?!
Wpatrywał się w dłonie bruneta, które obejmowały jego własne gdy przed nim klęczał, ale ich nie czuł. Jedynie jego wzrok, aczkolwiek nie pozwolił sobie spojrzeć do góry, wiedział co tam zobaczy.
Obrzydzenie, strach, zawód i przerażenie.
– Dean?
Castiel do niego mówił, właściwie cały czas, ale ciało przestało reagować. Powinien coś odpowiedzieć, powinien pokiwać głową, że tak, chce wracać do domu, ale tego nie zrobił. Po jakimś czasie drgawki ustały, trzeźwość umysłu natomiast nie wróciła tak szybko jakby tego chciał. Zawsze miał pecha w tej kwestii.
W domu, a raczej w miejscu w którym spał zazwyczaj rozładowywał gniew uderzając w co popadnie, łamiąc deski, niszcząc pozostałą jeszcze zastawę, kopiąc meble. Od ataku na policjanta starał się pilnować w towarzystwie ludzi, oni tego nie rozumieli, nikt nie rozumiał. On sam nie chciał nikomu zrobić krzywdy, naprawdę nie chciał, nie cieszyło go to ani trochę, nie dawało żadnej satysfakcji. Jak widać wiedza to jedno, a kontrola drugie.
Dopiero gdy usłyszał warkot silnika zorientował się, że idzie chodnikiem przed siebie, a właściwie jest prowadzony przez Castiela. Jak przez mgłę dochodziły do niego strzępki słów mężczyzny, coś tam że ma się nie bać i że niedługo będą w domu. Powoli, bardzo powoli odzyskiwał świadomość, w każdym razie już wiedział, że znajduje się na klatce schodowej w kamienicy i wspinają się po schodach. Potem przechodzą przez próg, przedpokój i brunet sadza go w fotelu, w ich ulubionym miejscu. Kuca przy nim głaszcząc delikatnie jego policzek.
– Zrobię ci gorącej herbaty, co ty na to?
Dean po raz pierwszy od tego cholernego wydarzenia pokiwał głową. Castiel westchnął ciężko wypuszczając długo trzymane w płucach powietrze i cmoknął go w czoło. Chryste, ależ go musiał wystraszyć! Zatem czemu po tym wszystkim go całował? Albo również stracił rozum albo był największym idiotą na świecie. Nikt normalny nie chciałby mieć Deana przy sobie, szczególnie po tym wszystkim co się stało.
Chłopak zdjął buty, oparł stopy o siedzenie i objął rękoma kolana. Wszystko zniszczył, a Benny go przecież ostrzegał.
Wydaje się być niezłym gościem, nie zepsuj tego.
Nie udało się.
– Uważaj, nie oparz się.
Castiel po chwili przyniósł dwie herbaty i postawił je na szklanym stoliku. Był tak miły, wciąż był dla niego miły, kurwa! Nie powstrzymał pojedynczej łzy, która spłynęła po jego prawym policzku. Mężczyzna dostrzegając to starł ją swoim palcem po czym przyciągnął chłopaka mocno do siebie. Głaskał go po włosach i plecach, tak delikatnie, tak ciepło.
– Cas?
Dean wręcz nie poznał swojego głosu, nieźle zdarł gardło w parku.
– Tak?
– Wiesz, że lubię gdy mnie przytulasz. Nigdy do tej pory ci tego nie powiedziałem, ale naprawdę to lubię. Cieszę się też, że zawsze o wszystko pytasz nawet jeśli znasz odpowiedź – pociągnął nosem. - I fajnie było móc cię bliżej poznać.
Brunet zerknął w bok marszcząc czoło.
– Dlaczego mówisz to w czasie przeszłym?
– Dobrze wiesz dlaczego. Widziałeś mnie dzisiaj, wiesz już jaki pojebany jestem. Nie ma sensu tego ciągnąć.
– Dean, o czym ty mówisz? – mówił to tak spokojnie. - To nic nie zmienia.
Chłopak zacisnął szczękę.
– Cas, to zmienia kurwa wszystko! Skąd wiesz, że nie rzucę się znowu na kogoś? – wyrwał się z objęć mężczyzny wychodząc na środek pokoju – Skąd wiesz, że nie rzucę się kiedyś na ciebie?! Nie było ze mną kontaktu, nie mam pojęcia co do mnie przez ten czas mówiłeś! Jestem niebezpieczny! – warga mu zadrżała, objął się mocno ramionami.
– Nie jesteś Dean, nie jesteś niebezpieczny.
W tym momencie się rozpłakał, nie powstrzymał łez. Tego było za dużo, dzisiejszy dzień miał być najlepszym, miał pozostać w jego głowie na długo, a teraz chciał o nim jak najszybciej zapomnieć. Ten dzień zabrał mu szansę na zbudowanie fundamentu, zabrał mu Casa prawdopodobnie bezpowrotnie.
– Skąd możesz to wiedzieć? – wychlipał pozwalając łzom płynąć.
Castiel zbliżył się kładąc dłonie na jego ramionach. Uniósł lekko kąciki ust, lecz nie tak jak zazwyczaj. To był smutny wyraz twarzy.
– Bo nie zauważyłeś, że rozpaliłem w kominku.
Dean od razu spojrzał w swoje prawo i pomarańczowy blask płomieni odbił się w jego mokrych oczach. Tak, żywy ogień trawił drewno, rozpalał się coraz mocniej, a on po prostu na niego teraz patrzył.
– Za każdym razem gdy przychodzisz w kominku już się pali, lubię to robić dużo wcześniej, taki nawyk. Kiedy siadam z książką w fotelu to bardzo szybko zagłębiam się w jej historię, nie mam czasu na zrobienie sobie kolejnej herbaty, a co dopiero rozpalić kominek, który mimo wszystko trochę czasu zajmuje – powiedział Castiel jednocześnie wycierając chusteczką policzki chłopaka – Uwielbiam te chwile kiedy siedzimy tu w ciszy, przytulamy się do siebie a drewno trzeszczy w kominku. Ty też lubisz, bo zawsze wtedy spoglądasz w płomienie i się rozluźniasz. Więc chyba zgodzisz się ze mną, że nie stanowisz zagrożenia, a już szczególnie dla mnie. Nigdy nie poczułem strachu w twojej obecności. Czuję bardzo wiele, ale na pewno nie jest to strach o jakim teraz myślisz.
Dean zamrugał biorąc głęboki wdech. Zabrał dłonie ze swoich ramionach i oparł je delikatnie na swetrze Casa, miękkim swetrze w kolorze nieba.
– Nie zapytałeś. Zawsze o wszystko pytasz. Dlaczego nie zapytałeś o to co się dzisiaj tam wydarzyło? Dlaczego?
– Bo to nie moja sprawa. Przydarzyło ci się coś strasznego, ale nie mnie to oceniać. Powiesz gdy będziesz na to gotowy, a jeśli nie będziesz to po prostu nigdy się nie dowiem. Nie będę z tego powodu zły czy obrażony, to twoje demony, twoja przeszłość. Jest mi przykro, bo płaczesz, bo czujesz się źle, a nie chcę żeby tak było. Uwielbiam jak się uśmiechasz – wplótł palce we włosy chłopaka, tuż za uszami, w ten sposób mógł unieść jego głowę delikatnie do góry by ich spojrzenia się spotkały. – Uwielbiam to, że się rumienisz i przewracasz oczami gdy próbuję nieudolnie z tobą flirtować. Ale przede wszystkim uwielbiam to, że przy tobie nie czuję się samotny. Po twojej pierwszej wizycie tutaj nie spałem całą noc, bo nie wiedziałem czy będziesz chciał tu wrócić. Nie było wtedy rzeczy której pragnął bym bardziej od twojego powrotu.
– Cas – jęknął gdyż mężczyzna oparł się czołem o niego – Cas, po tym co się dzisiaj –
– Ale co się stało, Dean? Byliśmy na wystawie, zjedliśmy kolację, a po niej spacerkiem wróciliśmy do domu, gdzie nie mogliśmy przestać się całować.
Blondyn parsknął.
– Całować mówisz? No jakoś nie widzę –
Nie dane mu było dokończyć. W połowie zdania Castiel pociągnął twarz Deana w swoją stronę zmniejszając dzielącą ich odległość do zera. Ręce blondyna automatycznie wystrzeliły w stronę karku mężczyzny, chciał go mieć jeszcze bliżej choć w tej chwili wpakowywał mu język do gardła. Zdecydowanie chciał go bliżej. Jeśli jeszcze jakieś pokłady złości w nim zostały, to właśnie zdawały się go opuszczać przeradzając w pożądanie. Czyż to nie była jego pierwsza myśl w tym mieszkaniu?
Och Cas, może kiedyś pokażę ci do czego może służyć sypialnia
Dziwne, bo nigdy wcześniej z nikim nie był, a jednak przebywając z Casem wyobrażał sobie wiele, wiele rzeczy. Najwyraźniej tak już jest gdy ludzie mają się ku sobie. Castiel też chciał go mieć bardzo blisko, palce wręcz wgniatające się w czaszkę chłopaka były tylko jedną ze wskazówek. Kiedy mężczyzna przegryzł jego wargę, oboje głośno jęknęli.
– Strasznie ciężko oddychasz, problemy z kondycją?
– Mówi małolat który zablokował mi szczelnie dopływ powietrza.
Roześmiali się, Dean wyszczerzył zęby. To w jak szybkim tempie przeszedł przez niekontrolowany wybuch złości do chichotania jak pierwsza lepsza licealistka na randce powinno zostać wpisane do rekordów Guinnessa. Skończy kiedyś przez to na oddziale psychiatrycznym, zamkną go w pokoju bez klamek.
Ale to kiedyś.
– Wracałem dzisiaj z zajęć na piechotę i wpadłem na Benny'ego, który zasugerował mi odpuszczenie sobie siłowni, bo będę miał ją w domu. Dodam, że na pożegnanie mrugnął do mnie. Poprosiłeś żeby nie przyjeżdżał po ciebie, prawda?
– Po pierwsze zamorduję go i zakopie głęboko pod ziemią. A po drugie, powiedziałem po prostu, że nie będzie musiał mnie odbierać od ciebie. Myślałem... – głos mu zadrżał – Znaczy chciałem, jeśli nie będzie to problem, bo jeśli będzie to nie było tematu –
– Dean, wyduś to z siebie na spokojnie. Nikogo innego tu nie ma. Tylko ja.
Wdech i wydech.
– Pomyślałem, że w końcu odważę się zostać u kogoś na noc. Choć może trudno w to uwierzyć ja nigdy nie spałem w innym miejscu, w innym łóżku – zrezygnował z tłumaczenia, że jego łóżko to tak naprawdę stara, wypłowiała kanapa. – Od razu zaznaczę nie chcę dobrać ci się do spodni, w sensie chcę...no wiesz o co mi chodzi, nie każ mi tego tłumaczyć.
Castiel uśmiechnął się szeroko, a jakże mógł inaczej.
– Dla twojej wiadomości, sam chciałem ci to nie raz zaproponować, ale wiem jak cenisz sobie prywatność, więc stwierdziłem, że poczekam. Choć nie pomagałeś mi w tym zadaniu ani trochę, między innymi siadając mi na kolanach. Mam pomysł – cmoknął go w nos – Przygotuję ci gorącą kąpiel, odprężysz się po naszym spacerze. A gdy wyjdę po tobie z łazienki położymy się do łóżka i zobaczymy co będzie dalej. Bez pośpiechu, bez żadnych oczekiwań, co ty na to?
Dean ponownie przejechał otwartą dłonią po miękkim materiale opinającym klatkę piersiową mężczyzny.
– Zgoda, ale kąpiel weźmiemy razem. Choć wciąż nie wierzę, że nie jestem niebezpieczny, masz rację. Nie zwróciłem uwagi na kominek ani na to, że przy tobie nie czuję złości, a w każdym razie nie aż takiej by zrobić komuś krzywdę. Poza tym, ja strasznie nie chcę zostawać dzisiaj sam.
A jednak przeszło mu to przez gardło. Dla kogoś takiego jak Dean czyli osoby polegającej tylko i wyłącznie na sobie takie słowa to wyczyn na miarę olimpijczyka. Zgoda na przyjęcie pomocy to ogromny krok do przodu, nie łatwo jest pokazać się w tym stanie drugiej osobie. Ale Castiel widział go dzisiaj w najgorszej możliwej odsłonie i zdawał się nie przywiązywać do tego szczególnej wagi, więc chyba mógł zaryzykować. Tak, Dean Winchester odsłonił większość swoich kart obcej de facto osobie i o dziwo nie czuł się z tym źle. Czuł się nieswojo bo robił to po raz pierwszy, ale nie źle.
≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥
Woda wypełniająca wannę prawie że po brzegi była gorąca, ale i cudownie przyjemna. Castiel pozwolił Deanowi wybrać mydło, którego użyją; padło na brzoskwiniowe, ten zapach spodobał się chłopakowi od razu. Tak więc leżał właśnie w pięknej wannie opierając się o tors przystojnego bruneta, który miał w nosie to co Dean przeszedł w swoim życiu, podobał mu się tu i teraz. To jaki jest naprawdę. Nie da się opisać słowami tego co blondyn w tej chwili czuł. Fizycznie tak, było mu dobrze, Castiel splótł ich dłonie i bawił się pianą, przesuwając ją w te i z powrotem; było mu ciepło, a delikatne pocałunki na szyi wysyłały impuls elektryczny wzdłuż kręgosłupa, każdy pojedynczy całus. Dostał pieprzonych gilgotek gdy w którymś momencie mężczyzna oparł swoją lewą dłoń na jego biodrze, nagim biodrze, przecież do tej pory zawsze miał w tym miejscu spodnie i gacie.
Psychicznie natomiast czuł się jak po zażyciu mocnego dragu, był na haju.
– Dean, muszę ci o czymś powiedzieć.
Chłopak zmarszczył czoło, zabrzmiało to bardzo poważnie. Czyli jednak ma trupy pod podłogą, kurwa, miał rację. Aż cały się spiął.
– Hej spokojnie, to nic strasznego – obrócił Deana w swoją stronę tak, że ten klęczał w wannie na kolanach opierając pośladki o uda bruneta, ich krocza były blisko siebie. Tak blisko, że gdyby Dean poruszył się do przodu otarli by się o siebie. – Po prostu należą ci się przeprosiny. Powinieneś usłyszeć je już dawno temu, ale było mi głupio.
Chłopak o mało nie roześmiał się na widok miny bruneta. Wyglądał jak dziecko, które musi przyznać się mamie, że rozbiło jej ulubiony wazon. Co nie znaczy, że nie wyglądał też uroczo.
– Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie w barze? Jak moi studenci założyli się, że pokonam cię w rzutki? Tak naprawdę to... – uciekł wzrokiem gdzieś w bok. O Jezu. Castiel był zawstydzony jak jasna cholera. – Tak naprawdę to poprosiłem Brada, żeby odegrał taką scenkę. Nie jestem dobry w te klocki, nie umiem kogoś wyrywać na drinka, nie miałem pojęcia jak do ciebie zagadać i to jedyne co przyszło mi wtedy do głowy. Nie miałem pojęcia, że potem wylecą z tym tekstem o sprzątaczce. Nawet nie wiesz jak ich zjebałem na zajęciach, dla nich to było zabawne dopóki nie zobaczyli mnie i mojej miny na wykładzie. Ale prawda jest taka, że cała sytuacja wydarzyła się przeze mnie, było mi tak strasznie głupio, bo ja tylko chciałem do ciebie zagadać, poznać cię bliżej, a wyszło z tego niemałe gówno. Przepraszam, naprawdę przepraszam.
Jeśli coś miało utwierdzić Deana w słuszności podjętej dzisiaj decyzji (zostanie na noc) to właśnie to. Facet chciał GO poznać więc wymyślił plan, bo bał się po prostu podejść. Bo bał się, że inaczej Dean nie zwróci na niego uwagi. Ja pierdole, jakie to było...słodkie! Zawsze wszyscy mieli go gdzieś, był rysą w systemie, przesuwali go z kąta w kąt, byle go nie było widać i nagle znikąd pojawia się ktoś kto go zauważa, ktoś komu się podoba.
Tej nocy Dean pozwolił sobie na zostanie na noc, ale nie był jedyną osobą, która przełamała jakąś granicę. Castiel nie miewał gości, spędzał czas samotnie, kurwa, wyszedł ze swoimi studentami na piwo, a dzisiaj wpuścił Deana do swojej łazienki, pozwolił oglądać się nago, pozwolił kąpać się w jednej wannie. Oboje zrobili duży krok naprzód, teraz pytanie jak bardzo będzie to później bolało? Dean nie miał zamiaru teraz tego roztrząsać, miał ciekawsze rzeczy do roboty. Z pełną świadomością przesunął się w stronę Casa wyrywając z jego gardła jęk. Głowa mężczyzny opadła do tyłu zatem pochylił się by dosięgnąć ucha.
– Gdyby nie twój głupiutki plan, prawdopodobnie nie było by mnie tutaj. Teraz chciałbym pokazać ci do czego jeszcze są zdolne moje palce.
Nie miał w tym krzty doświadczenia, bazował tylko i wyłącznie na instynkcie, ale chyba szło mu całkiem dobrze, bo Castiel, o matulu, wydawał z siebie takie dźwięki, że grubość ścian między mieszkaniami miała naprawdę ogromne znaczenie w tej sytuacji. Dawno zapomnieli o wodzie, jej temperatura spadła, pod wpływem ruchów wylewała się z wanny na podłogę.
Boże, mógłby robić to codziennie, mógłby codziennie wchodzić do łazienki z nim, jeśli tak miała wyglądać ich wspólna kąpiel. Kiedy doszli oboje (Dean nigdy nie sądził, że orgazm w wodzie może być tak zajebisty) Castiel chwycił pierwszy lepszy ręcznik, ale nie żeby ich okryć, o nie, rzucił go na podłogę by nie wyjebać się z Deanem na kafelki kiedy będzie go niósł do sypialni. Tej samej w której prawie nigdy nie śpi. No cóż, nie tym razem.
Padli razem na mięciutką pościel, serio, to łóżko było ogromne. Zrzucili razem wszystkie poduszki na ziemię robiąc sobie jeszcze więcej miejsca, Dean zaśmiał się kiedy Cas pocałował go w stopę. Tak, miał gilgotki i przestał się oficjalnie tego wstydzić. Brunet pociągnął go w swoją stronę od razu rzucając się z pocałunkami na brzuch chłopaka, tym samym sprawiając, że śmiał się jeszcze głośniej. Śmiał się bo Castiel go całował, śmiał się bo było TAK dobrze, śmiał się bo w końcu teoretycznie to dzisiaj zaplanował. Nie do końca wierzył, że pójdą aż tak szybko na całość, ale nie zamierzał narzekać. Facet, który znajdował się centralnie przed nim był piękny, cudowny, dosłownie jak wyjęty ze snów.
– Caaaas...
W trakcie seksu nadchodzi taki moment, w którym nie ma mowy o jakiejkolwiek kontroli, liczy się tylko to niesamowite uczucie bliskości z drugim człowiekiem. Dean wiedział coś o jej utracie, a jednak gdy Castiel w niego wszedł nie pozwolił sobie na to całkowicie. Gałki wywróciły mu się na drugą stronę, mózg zamienił w papkę, a z gardła wydobywały się jedynie jęki rozkoszy, tak, ale...czuł Casa cały czas w sobie, czuł jak jego penis dotyka tego najczulszego punktu. Odpłynął, ale czuł.
Nigdy przedtem mu się coś takiego nie zdarzyło. Będąc pod wpływem tej obezwładniającej furii złości receptory odpowiedzialne za odczuwanie dotyku blokowały się, mogli go kopać a dopiero następnego dnia po siniakach poznawał gdzie otrzymał ciosy. Z Castielem mógł się zatracić, a mimo to wciąż pozostawał na ziemi, w świecie fizycznym. Stał się buntownikiem, zbuntował się przeciwko własnemu ciału.
Czuł się jak Pan i Władca.
– Cas, ja...chcę coś powiedzieć, proszę...
Mężczyzna splótł ich dłonie tuż nad głową blondyna. Jego skóra błyszczała od potu, wyglądał jak posąg. Najpiękniejszy posąg jaki Dean kiedykolwiek widział.
– Tak? Tak, skarbie?
– Czy chciałbyś zostać moim chłopakiem?
Castielowi oczy zabłysły ze szczęścia.
– Dean, ty byłeś moim od samego początku. Jak tylko dosiadłeś się do mojego stolika wiedziałem, że już cię nie wypuszczę.
– Och, to dobrze. Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Charknął gdyż Castiel mocniej wbił się w niego, specjalnie oczywiście.
– Nie? A mnie się wydaje, że tak.
– Powiedz to.
– Czemu miałbym słuchać twoich poleceń?
Dean puścił prześcieradło którego się tak kurczowo trzymał i splótł dłonie na karku mężczyzny pociągając go tuż nad swoje usta.
- Bo chcę żebyśmy doszli jednocześnie, skarbie.
Spokojnie, w kolejnym rozdziale wrócą Benny oraz Adam, w końcu mają z nim sporo do przegadania ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top