Buntownik z wyboru. Part II

Przez kilka następnych dni Dean nie miał ochoty jechać do baru, powiedział kumplom, że musi odreagować. Odreagowanie w słowniku Deana Winchestera oznaczało zamknięcie się w domu i rozwalanie czego popadnie. Rozpadający się kwadraciak w starej dzielnicy Bostonu nie posiadał już niczego co mogłoby przykuć czyjeś oko. Farba w większości odpadła, dachówki ledwo się trzymały, a okiennice tak już spróchniały, że można je było wyciągnąć gołymi rękoma i postawić na podłodze.

Benny i Adam wiedzieli, że w takim stanie najlepiej jest przyjaciela po prostu zostawić. Gdy czuł się lepiej, wychodził i nie było tematu. Problem w tym, że musiał chodzić do pracy; to jest, oczywiście mógł się nie pojawić i zostać zwolnionym, ale źle by to wyglądało w, i tak już beznadziejnych papierach. Miał na nie wywalone, aczkolwiek musiał przyznać, że ta praca naprawdę nie była najgorsza. Oprócz porąbanego dyrektora i bandy studenciaków, nie działo się w szkole nic złego.

Przychodził na dniówki, a popołudniami odrąbywał drewniane deski ze schodów prowadzących na piętro (i tak spał w salonie na kanapie). Nienawidził tego domu z całego serca. Budząc się w nocy słyszał szepty, echo dawnych dni, okropnych dni, które nawiedzały go w koszmarach, jakby głosy były zamknięte w tych ścianach, w deskach, w meblach. O ironio, im więcej udało mu się zniszczyć tym głośniejsze się one stawały. Doprowadzały go do szału. Będąc na zmianie nie słyszał ich, nie czuł dziwnego mrowienia jakby ktoś za nim stał, jakby ktoś trzymał dłoń na jego ramieniu. Odpalał muzykę w słuchawkach i mył podłogę, przyjemne i odprężające.

Dwudziestego pierwszego kwietnia (parę dni po wydarzeniach w barze) w Fenway High School odbywał się zjazd matematyczny, wykładowcy z całego kraju przyjechali do liceum przeprowadzić zajęcia, zaprezentować swoje odkrycia bądź pokazać nad czym teraz pracują. Z tego względu Dean musiał zostać w pracy nieco dłużej, normalnie by narzekał, ale Martha ze stołówki poczęstowała go ciastem ze szwedzkiego stołu i momentalnie odjęło mu mowę, było przepyszne.

Cały ten dzień był nawet okej, co nie często się u Deana zdarzało. Tłumy kręciły się po korytarzach szkoły, a on grzecznie siedział w kanciapie i oglądał powtórkę medycznego serialu na starym odbiorniku. Żyć nie umierać proszę państwa. Po zakończonej imprezie miał zająć się podłogą na drugim piętrze, tam odbywało się większość konkursów i syf pozostał niemiłosierny. Blondyn westchnął na ten widok, założył słuchawki i zabrał się za zamiatanie. Docierając do połowy korytarza kątem oka zerknął na wielką tablicę na kredę wiszącą pomiędzy salami. Na samej górze ktoś, zapewne któryś z profesorów, napisał:

Rozwiąż jeśli potrafisz. Narysuj homeomorficzne nieskracalne drzewa wielkości n=10

Tablica była pusta, zatem nikt tego nie rozwiązał, może było to ostatnie zadanie w konkursie. Przez chwilę Dean wgapiał się w kredę, ręka go nieco świerzbiła. Nienawidził szkoły, ale nie był idiotą. Kochał czytać, właściwie to przeczytał wszystkie książki jakie do tej pory wpadły mu w ręce. Miał bardzo dobrą pamięć, zapamiętywał każde słowo.

Homeomorficzne nieskracalne drzewa

Poprawił w dłoniach miotłę, dłonie mu się spociły.

Strona trzysta pięćdziesiąta szósta encyklopedii matematycznej

Podszedł bliżej.

Twierdzenie Cayleya

Nie miał pojęcia kiedy wziął do ręki kredę, ale gdy się ocknął odpowiedź na powyższe pytanie widniała przed nim. Rozwiązał to, rozwiązał zadanie! Narysował te cholerne drzewa! Wystarczyła sekunda kombinacji!

Mając piętnaście lat przeczytał o tym twierdzeniu i nie mógł przestać o nim myśleć. Rysował i rysował te łączenia, tworzył nowe wzory, ustawienia, och, jaką radość mu to sprawiało. Szkoda, że nie miał już przy sobie tych zapisków, spłonęły kilkanaście lat temu w furii Johna Winchestera.

Uśmiechnął się do siebie, odrzucając złe wspomnienia szybciutko, po czym prychnął. Serio? Nikt tego nie rozwiązał? Nawet genialna czwarta klasa dzięki której ci właśnie profesorowie przyjechali do Fenway?

No cóż, przynajmniej poczuł się naprawdę z siebie dumny. Bardzo możliwe, że pierwszy raz w swoim życiu.

≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥

Rozwiązane zadanie i pyszne ciasto wprowadziły go w tak dobry nastrój, że postanowił wrócić do baru. Kilka dni to i tak była ich najdłuższa nieobecność, Benny oczywiście poinformował Susan, że wrócą za jakiś czas, żeby się nie martwiła. Przyjaciele bez Deana nie pojawiali się u Joel'a, taka była ich niepisana zasada, solidarność plemników i te sprawy.

– No stary, naprawdę nas przestraszyłeś tym razem – Benny klepnął blondyna w plecy, gdy już usiedli przy swoim stoliku, bar był prawie pusty. – Trzeba było ich rozwalić, już nigdy by z domu nie wyszli.

– A my z pierdla, więc dziękuję bardzo. I tak czeka mnie rozprawa za pobicie policjanta, więc dzięki Bogu za moją popieprzoną psychikę – powiedział Dean biorąc konkretny łyk piwa, dzisiaj strasznie chciało mu się pić.

– Tak naprawdę to każdy człowiek na świecie ma narąbane we łbie, ale niektórzy nauczyli się to skrzętnie ukrywać – rzucił Adam, bawiąc się w zębach wykałaczką.

– Czasami zastanawiam się skąd ty się urwałeś ?

– Benny, mój drogi, nie muszę ci chyba tłumaczyć, że gdy mężczyzna czuje ogromną...

– Masz jeszcze może ten łom? Bo chętnie bym go na tobie użył.

– Udław się.

Dean zachichotał. Gdyby nie Susan, odciął by sobie rękę, że ci dwaj mają się ku sobie. Adam uwielbiał wkurzać Benny'ego, bo ten dawał się podejść za każdym razem.

– Cieszę się, że wróciliście, chłopaki! – Susan wyszła zza baru z tacą, na której stały dwa pełne kufle – Strasznie tu było drętwo bez was – mówiąc to zerknęła na swojego ulubionego chłopaka z ich paczki, a ten się zarumienił. Adam kopnął Deana w kostkę, by zwrócił na to uwagę. Urocze.

Sekundę po tym postawiła przed blondynem zawartość tacy uśmiechając się szeroko.

– Kochana, dziękuję za takie szczodre powitanie, ale nie trzeba było.

Uniósł brwi, bo dziewczyna zrobiła bardzo dziwną minę, jakby była w posiadaniu największej plotki w mieście i strasznie chciała się nią podzielić.

– Tylko, że to nie ode mnie.

Blondyn zmarszczył czoło.

– To niby od kogo?

Machnęła głową na prawo, powiódł tam wzrokiem i szczęka mu opadła, dosłownie usłyszał jak uderza o blat stołu. W rogu, przy stoliku siedział ten krawaciarz! Brunet o niebieskich oczach, ten idiota. Udawał, że nie czuje wcale spojrzeń skierowanych w swoją stronę i notował coś w zeszycie. No porąbało typa! Po co tu przylazł? Uwziął się czy co do cholery?! Dobry humor Deana poszedł się jebać w dosłownie kilka sekund.

– Od waszej pamiętnej rozgrywki przychodzi tu codziennie, pytał o ciebie. Oczywiście nic mu nie powiedziałam, a i tak był bardzo miły – Susan dosiadła się do nich. – Żebyś ty go widział chwilę po tym jak wybiegłeś, o mój Boże! To on tych studenciaków wywalił, myślałam, że się na nich rzuci. Był wściekły, wołał za tobą, ale byłeś zbyt szybki.

Blondyn wyprostował się.

– I co niby mam z tym zrobić? Pogłaskać go po głowie, bo kopnął swoich kumpli w dupę, gdy okazali się być bezczelnymi skurwielami? Nie będę pompować jego ego, był częścią tej grupy, nienawidzę go tak samo jak ich.

– A może wpadłeś typowi w oko, Dean-o? – Adam pochylił się nad swoim kieliszkiem wydymając wargi. – Może liczy na coś więcej?

– Pieprz się!

– Pogadać nie zaszkodzi – dodał Benny na co przyjaciel wybałuszył oczy.

– Serio? I ty przeciwko mnie?!

– Hola, hola! - Lafitte uniósł ręce w górę w geście poddania. – Po prostu gościu wywiązał się z danego słowa, takich ludzi szanuję. Po za tym – delikatnie uniósł kąciki ust – podczas gry nie widać było, żeby ci się nie podobało.

No ręce opadają, to Dean był tutaj poszkodowanym, a oni wszyscy pchali go w łapy współwinnego całej tej sytuacji.

– Siedział aż do zamknięcia, za każdym razem – szepnęła Susan mrugając zaczepnie.

– A do diabła z wami wszystkimi! Koledzy, ta jasne – prychnął, ale dźwignął się z krzesła.

Niech im będzie, podziękuje bohaterowi za dotrzymanie słowa i wróci na swoje miejsce. Idąc w kierunku bruneta pomyślał, że w sumie szkoda, że ominęła go cała ta burda. Gościu miał gabaryty by chwycić swoich koleżków za fraki i wywalić za drzwi, guziki jego koszuli pewnie wołały o pomoc gdy napiął mięśnie.

Wróć. Nie myślimy o ciele jakiegoś obcego typa. Dość.

Kiedy znalazł się przy jego stoliku zauważył, że niebieskooki fitnesiak cały się spiął, chyba nie sądził, że Dean ostatecznie podejdzie, zaczytał się i dopiero uniósł wzrok do góry z nad książki. Powitał go rozbrajającym uśmiechem, kurwa, nie znał nikogo kto by się tak...no pięknie uśmiechał.

– Hej, witaj.

– Hej. Ekhm, dzięki za piwo, nie trzeba było. Już o tym zapomniałem.

Brunet zamknął książkę i zrobił trochę miejsca na stole.

– Trzeba było, obiecałem, a ja zawsze jestem słowny.

– To fajnie, tak trzymaj – Boże to było uwłaczające. – Także nie musisz się już biczować, wszystko jest okej, jesteśmy kwita.

Kolejny uśmiech, tym razem jakby nieśmiały. Jezu, kończmy tę szopkę.

– Usiądziesz na chwilę? Chciałbym cię przeprosić za –

– Nie musisz, już po sprawie.

– Nalegam, proszę. Usiądź.

W tych słowach było coś wręcz hipnotyzującego, Dean czuł, że nie może nie wykonać prośby. Opadł na krzesło naprzeciwko i przewrócił oczami, gdy Susan przyniosła mu jego piwo ze stolika. Zajebiście, teraz musi tu siedzieć z tym typem.

– Przepraszam, jest mi tak strasznie głupio. Nie sądziłem, że te patałachy są takimi idiotami.

– Ładnie się wyrażasz o swoich kumplach.

Niebieskooki spojrzał mu prosto w oczy, a Dean spłonął rumieńcem. O kurwa, czuł się jak na dywaniku u dyrektora, jakby palnął coś nieodpowiedniego.

– Dziękuję za komplement, ale to nie są moi kumple.

Dean poczuł jak dostaje bejsbolem z całej siły w czaszkę. Był tak skupiony wtedy na grze, że wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Facet był nie tylko lepiej zbudowany od reszty grupy, ale i wyraźnie starszy. Serio?! Wcześniej to się aż tak nie rzucało do chuja! Jasna cholera, flirtował z jebanym nauczycielem! Rozbierał wykładowcę!

– Znaczy – zaśmiał się – pewnie chcieliby być, wykładam literaturę angielską, a to jeden z najcięższym przedmiotów. Dałem im jasno do zrozumienia po tamtej sytuacji, że mogą się pożegnać z wpisem do indeksu ode mnie.

– Ale... - blondynowi zaschło w gardle, wziął trzy łyki, mlasnął – Co ty robiłeś z nimi w barze?

– Jestem młodym wykładowcą, dopiero co rozpocząłem tutaj etat. Wcześniej dwa lata nauczałem w Lebanon, ale postanowiłem się przenieść. Traktują mnie trochę jak równego sobie, nie ma między nami sporej różnicy. Średnia wieku profesorów na uniwerku podchodzi pod siedemdziesiątkę. Raczej odstaje od nich.

– Czyli wyjebałeś swoich studentów za drzwi?

– Tak, można to tak podsumować. Należało im się! Z tego co bełkotali mi na zajęciach to pracujesz w szkole, w której uczy się rodzeństwo kilku z nich, rozpoznali cię.

Dean był tak zamroczony całym incydentem, że nawet nie zastanowił się skąd  wiedzieli czym się zajmuje.

– Dlatego tak strasznie cię przepraszam, bo nauczam tych idiotów. Domyśliłem się, że wziąłeś mnie za jednego z nich, tak szybko wybiegłeś...nie zdążyłem się wytłumaczyć.

– Dlaczego tak bardzo ci na tym zależało?

Mężczyzna zacisnął mocniej palce na kuflu, wbił wzrok w ostatni łyk na jego dnie.

– Bo masz talent, a oni chcieli, żebyś poczuł się gorszy od nich. Jesteś bystry i spostrzegawczy, ta jedna gra mi to wszystko pokazała. Sami nie dorastają ci do pięt.

Deana zatkało. Zamurowało go jakby ktoś odłączył mu zasilanie. W ciągu kilku sekund usłyszał więcej komplementów niż przez całe swoje dotychczasowe życie. Kurwa, nie miał pojęcia jak na to zareagować. Czuł, że policzki mu płoną. Okej, rzeczywiście zbyt pochopnie ocenił bruneta na początku. Nie był aż takim kwiatkiem idiotą jak mu się wydawało. No i obronił Deana, wywlókł swoich studentów za fraki. Chłopak poczuł niesamowitą satysfakcję słysząc, że studenciaki będą mieli przechlapane. To był jakiś tam win dla niego. Wyszedł z tej sytuacji jakby nie patrzeć najlepiej.

– Też masz całkiem niezłego cela – wybąkał kończąc jedną porcję alkoholu.

Facet zaśmiał się odstawiając na bok kufel.

– Proszę cię, za szybko się rozpraszam – uniósł brwi poruszając nimi.

Hm, czyli kontynuował swoją gierkę.

– Nie przeproszę za to.

– Nie oczekuję tego.

Dean uśmiechnął się. Musiał przyznać, że mężczyzna był nawet ciekawym przypadkiem. Nie wyglądał jak idiota, a tym bardziej nie brzmiał jak idiota. Samo to już na wstępie dawało mu wielkiego plusa u Deana.

– Będę spadać do swoich kumpli – potarł mocno miejsce na karku – ale dzięki...za wszystko. To miłe, że czekałeś.

– Było warto – podał mu rękę – Tak w ogóle, jestem Castiel.

Blondyn odwzajemnił uścisk podając swoje imię. Castiel - brzmiało tak egzotycznie, tajemniczo, prawie jak zaszyfrowane twierdzenie. Może Dean skusiłby się poświęcić czas na jego rozwiązanie. Może.

Tej nocy niczego w domu nie rozwalił. Po szybkim prysznicu rzucił się na kanapę i przykrył kocem, chowając pod nim gołe stopy. Czuł się odprężony, czuł się dobrze. Nie często słyszał takie słowa od kogoś zupełnie obcego, raczej przeważały obelgi, bo znowu chwycił kogoś za ubranie. Castiel zdawał się mieć poukładane w głowie, wcale nie musiał na Deana czekać, nikt go oto nie prosił, to była jego decyzja. Zwinął się szybciej z baru, godzinkę po ich rozmowie, wychodząc odwrócił się w stronę Deana i pomachał mu. Znowu – nie musiał tego robić. Było to miłe, chciał wywiązać się z danego słowa, a zrobił wiele więcej. Sprawił, że ich rozmowa, nawet jeśli widzieli się po raz ostatni, była czymś więcej niż tylko odebraniem nagrody za wygraną.

Przewrócił się na lewy bok obrzucając kominek smutnym spojrzeniem.

Papier łatwo płonie. A słowa umieją czekać.

Przywołał w myślach ten cytat, jakże adekwatny. To właśnie w tym pokoju ojciec Deana, John Winchester podczas jednej z wielu alkoholowych furii spalił wszystkie zeszyty i notatki syna, przeraźliwie się przy tym śmiejąc. Wtedy Deanowi wydawało się, że jego świat legł w gruzach, ale umysł go pocieszył. Jego pamięć była niezawodna, nie potrzebował papieru czy długopisu by uchronić słowa przed zapomnieniem. Nie musiał bać się ognia. Nie musiał.

Zasnął, a śnił mu się Castiel, który używając swoich mięśni zdołał powalić ojca i ugasić płomienie w kominku.

≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥

– Winchester, do mnie!

Dean uniósł brew do góry ze zdziwienia. Dopiero co skończył pucować męską toaletę na parterze, a teraz miał zamiar zaparzyć sobie z Marthą kawę w pokoju socjalnym. Holland zniknął tak szybko jak się pojawił, pozostawiając po sobie nieprzyjemny chłód.

– Coś znowu przeskrobałeś? – zapytała pochłaniając na szybkości kawałek czekoladowej babki, ich przerwy trwały kilkanaście minut. Jak teraz nie jesz, to potem może ci się nie udać.

– Uwziął się na mnie i tyle, nie ma innego wytłumaczenia.

Upił małego łyka wrzątku (dopiero co zagotował wodę) i przeklinając w myślach ruszył w stronę gabinetu dyrektora. Tym razem naprawdę nie wiedział o co mogło chodzić, w ostatnich dniach zachowywał się wręcz nienagannie. Uczniowie zdawali się go omijać szerokim łukiem, za co był im wdzięczny, właściwie oprócz z Marthą nie zamienił z nikim ani jednego słowa.

Jedynym logicznym powodem jaki przychodził mu do głowy było wylanie z roboty. Może Holland postawił na swoim i przekonał agencję, że dla blondyna nie ma już ratunku i nie ma co nawet próbować. Nie zdziwiłby się, Holland od samego początku czepiał się o wszystko, o każdy drobny szczegół. Uczniowie mieli rodziców i kodeks, mogliby go zgłosić do kuratorium za znęcanie się. On, Dean, mógł co najwyżej popłakać w poduszkę.

Chwycił za klamkę i wziął głęboki oddech. Najwyżej, trudno, wywalą go i tyle, będzie miał przerąbane w papierach. Powie co myśli o tym dupku, pokaże mu fucka i opuści budynek szkoły z podniesioną głową. Tak właśnie zrobi.

– Siadaj Winchester. Siadaj i się nie odzywaj.

Miło. Po zamknięciu za sobą drzwi zauważył, że w pomieszczeniu znajduje się jeszcze jedna osoba poza dyrektorem, jakiś czarnoskóry gościu w garniturze jakby wyjętym z innej epoki. Może to był pracownik agencji?

– Trochę grzeczniej Holland. To do niego przyjechałem, nie do ciebie.

Deanowi opadła kopara. Odkąd tu pracuje nigdy nie był świadkiem by ktoś postawił się dyrektorowi bądź odezwał do niego w wulgarny sposób. W tej właśnie sekundzie polubił typa, kimkolwiek był.

Holland napuszył się wymachując palcem.

– Przypominam ci, że jesteś w mojej –

– Tak, tak, gadasz o tym jak najęty odkąd tu przyjechałem. Zrób mi niespodziankę i się przymknij – odwrócił się do Deana – A ty, młody człowieku, proszę usiądź. Zaraz wszystko ci wyjaśnię.

Blondyn wykonał polecenie zajmując fotel zaraz przy drzwiach. Czuł ogromną satysfakcję obserwując czerwoną paszczę dyrektora.

Mężczyzna w garniturze pociągnął w swoją stronę krzesło i usiadł na nim przodem do oparcia, podciągając uprzednio spodnie.

– A więc, nazywam się Rufus Turner i jestem profesorem matematyki na uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Miło mi cię w końcu poznać.

Wyciągnął w jego stronę rękę. Dean zawahał się.

– Ale o co tu chodzi?

– Boże drogi, matka nie nauczyła cię dobrych manier?! Podaj rękę jak należy.

Dean miał wrażenie, że gościu bardzo chciałby wykopać Hollanda za drzwi, ale z jakiegoś powodu się powstrzymuje. Zacisnął szczękę, zabrał dłoń kładąc ją na oparciu krzesła i przechylił głowę w stronę biurka.

– Jeszcze raz się odezwiesz, a cię zgłoszę! Dobrze wiesz co by to dla ciebie oznaczało – wysyczał – Stul dziób. Jesteś tu obecny tylko i wyłącznie przez te cholerne przepisy, gdyby nie one już dawno bym cię stąd wypieprzył.

Mina Hollanda była bezcenna. Dean zapamięta ją do końca życia. Nawet jeśli mieliby go teraz wywalić to i tak przyszedł by tutaj ponownie, tylko po to by zobaczyć jak gościu miesza z błotem dyrektora. Normalnie miód na uszy.

Odwrócił się z powrotem do blondyna.

– Wybacz za to. Czasem ludzie nie rozumieją jak się do nich mówi spokojnie, trzeba zatem ostrzej.

– Zgadzam się – wymsknęło mu się, spiął się cały, ale mężczyzna tylko się uśmiechnął.

– No i mamy pierwszą nić porozumienia, już zaczynam cię lubić młody. Ale do rzeczy. Przyjechałem specjalnie do ciebie, bo mam wrażenie, że wiele nas łączy. Widzisz, ja zawsze czułem się lepszy od innych. Nie przepraszałem za to, bo dlaczego miałbym. Taki się urodziłem, mój umysł działa szybciej i sprawniej, to nie moja wada, a duma. I twój umysł Dean działa na podobnej zasadzie, może nawet lepiej od mojego. W końcu to ty rozwiązałeś zadanie na tablicy.

O cholera, o jasna cholera! To oto chodziło?! O zadanie, które rozwiązał przy okazji machania szczotą! Przecież to nic nie znaczyło, tak sobie je narysował, po prostu wiedział jak i skorzystał z okazji. To nie mogło być aż tak ważne...a może jednak? Może dla niego była to jak bułka z masłem, a najwięksi profesorowie nie potrafili tego rozwikłać? Może nawet lepiej od mojego – idąc tym tokiem, najwyraźniej nawet profesor z Berkeley nie potrafił.

– Ale ja tylko...przechodziłem i zobaczyłem – język stwierdził, że nie ma siły. – Przez przypadek ja –

– Hej, spokojnie! Nikt nie będzie na ciebie krzyczał – jeszcze raz obdarzył Hollanda zawistnym spojrzeniem by upewnić się, że do gościa dotarło. – Chciałbym ci pogratulować, jestem pełen podziwu! Właściwie to jestem zaszczycony móc z tobą tu rozmawiać.

– Ale to tylko zadanie –

– Dean chyba nie zdajesz sobie z czegoś sprawy. To zadanie spędzało nam sen z powiek, nam profesorom. Nikomu nie udało się narysować aż dziesięć opcji drzewek. Jeździliśmy po uniwersytetach i z ciekawości prosiliśmy studentów o ich rozwiązanie, ale ponownie, żaden z nich nie przestawił wszystkich rozwiązań. To był mój pomysł by umieścić je również i tutaj i będę sobie dziękował za to do końca życia! – klasnął radośnie w dłonie.

Chłopak nie miał pojęcia co się właśnie wydarzyło w przeciągu tych kilku minut. Dopiero co niebieskooki brunet chwalił jego dokonanie, a teraz to. Sam PROFESOR nie mógł wyjść z podziwu. Kurwa, śnił. Na bank właśnie przeżywał najlepszy sen w swoim życiu. Zaraz otworzy oczy i wlepi wzrok w rozpadający się sufit.

– Chciałbym zaprosić cię jutro na spotkanie, już bez niepotrzebnych idiotów – Holland wydał z siebie bardzo dziwny dźwięk, ale się nie odezwał. – Porozmawiamy we dwoje, opowiem ci o mojej pracy, a ty pokażesz mi jak udało ci się skonstruować wszystkie drzewka. Dzisiaj mam wideokonferencję z szefostwem twojej agencji, Better Future, o tym również pomówimy. Co ty na to?

– Ja...to jest, dobrze. Niech będzie. 

– Oczywiście będzie to wliczone w twój grafik. Masz jutro wolne od pracy, skupimy się tylko na potrzebnych rzeczach. Dzisiaj też już masz wolne, prawda?! – wycedził prosto w stronę dyrektora.

Ten tylko pomachał głową, bez entuzjazmu. Pokonany na własnym polu bitwy.

– Dziękuję bardzo – wyszeptał Dean wciąż nie mogąc w to uwierzyć. Wyciągnął dłoń w stronę profesora, tyle był w stanie dzisiaj zrobić.

– To JA ci dziękuję, chłopcze. Nie mogę się doczekać naszej rozmowy.

Chwilę jeszcze blondyn stał w gabinecie czekając aż Holland pozwoli mu go opuścić. Gdy tak się stało i zamknął za sobą drzwi, słyszał jak Turner wydziera się nie przebierając w słowach. Dean uśmiechnął się, uśmiechnął się szeroko.

Czekając na chevroleta, który zawsze go odbierał z pracy, przysiadł na murku i wyciągnął nogi przed siebie. Trochę kręciło mu się w głowie, z emocji, z tego wszystkiego co usłyszał. To zadanie, które udało mu się rozwiązać mogło być trudne dla licealistów, studentów...ale nie dla profesorów, którzy studiują matematykę i jej zagadnienia! Halo! Turner przedstawił to w sposób jakby Dean wygrał Oscara, odkrył czarną dziurę albo co najmniej wynalazł koło. To nie miało sensu, on tylko zobaczył to w swojej głowie, połączył fakty, wykorzystał i zmodyfikował twierdzenie, nic specjalnego. Nic.

Pogrążony w myślach nie usłyszał jak czarna Impala zatrzymuje się przed nim. Benny i Adam zerknęli po sobie, po czym wyszli z auta.

– Czyli jednak cię wyjebali? Porysuję temu dziadydze maskę, słowo daję!

– Specjalnie załatwię roztwór z fabryki i wlejemy mu do baka. Będzie płakał jak odpali silnik.

Blondyn podniósł głowę.

– Dzięki, ale to raczej nie będzie konieczne, nawet jeśli bym bardzo chciał – parsknął.

Adam zajął miejsce obok niego.

– Stary, ja ci mówiłem żebyś nie mieszał tego co ci ostatnio –

– Nic nie brałem, przysięgam, po prostu... - spuścił wzrok na swoje dłonie. – Chyba dostałem awans.

Cisza jaka zapadła po wypowiedzeniu tych słów była wręcz komiczna. Brakowało tylko tego kawałeczka splecionego zboża, które lata po drodze w każdym westernie.

– To sprzątacze mogą dostać awans? – palnął Adam otrzymując za to siarczyste trzepnięcie po głowie od Benny'ego.

– Ty to umiesz spieprzyć moment, wiesz.

Winchester się roześmiał, głośno. A chwilę później cała trójka ocierała łzy.

Tak, to był dobry dzień. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top