Baby. Part II
Druga część "Baby" ale czy na pewno ostatnia?
To był ciepły i przyjemny poranek w Seattle, pierwsza połowa września minęła pod znakiem deszczu i huraganów, teraz pogoda miała się uspokoić. I było to widać już od samego rana, słońce powoli wznosiło się po sklepieniu nieba, błękitnego bez ani jednej chmurki. Castiel uśmiechnął się na ten widok pstrykając przycisk włączający czajnik elektryczny. Prowadząc własną piekarnię nauczył się na przestrzeni tych kilku lat wstawać z pierwszym śpiewem ptaków, nie potrafił dłużej leżeć w łóżku, wyjątkiem były weekendy, gdyż wtedy pozwalał swojemu mężowi zatrzymywać się w pościeli nawet do południa. Nie potrafił mu odmówić.
Wyciągnął chleb z szafki nad blatem i włożył kromki do tostera. Korzystając z wolnego poranka postanowił przygotować śniadanie dla męża i syna, zazwyczaj była to rola Deana, ale tylko Bóg jeden wie co wtedy jedli. Chyba nie chciał tego wiedzieć. Tosty z marmoladą i naleśniki nasycą ich wszystkich porządnie na cały dzień. Wyciągając z lodówki mleko jego wzrok padł na zdjęcie przyczepione magnesem do drzwiczek przedstawiające całą ich trójkę na spacerze w parku, śniegu wtedy nasypało po kolana. Och, odpłynął myślami daleko, do samego początku.
W życiu nie pomyślałby że zostanie ojcem. Marzył o tym, oczywiście, a po wydarzeniu z Amelią nawet jeszcze żarliwiej się oto modlił, ale przede wszystkim kochał Deana i chciał by ta decyzja należała do ich obu. Nie chciał go do niczego zmuszać, wychowywanie dziecka to nie zabawa, a oni nie mieli najlepszego doświadczenia. Strach przed nieświadomą zamianą we własnych rodziców paraliżował od środka nieustannie. Dodatkowo to czym się zajmowali, to jak wyglądało ich życie, z jakim niebezpieczeństwem się stykali nie było najlepszym środowiskiem do zajmowania się maleństwem. Aczkolwiek, rozmawiali o tym, ku zdziwieniu Casa to Dean częściej podejmował ten temat. Rozmyślali nad własnym domem, ogródkiem, brzdącem biegającym za małym, białym yorkiem ( Dean chciał mieć yorka, do dziś nie wiadomo dlaczego) i choć w tamtym czasie była to tylko część sennym marzeń to nie wiedzieć jakim cudem, wszystko się spełniło. Oprócz yorka, po długiej dyskusji z Jackiem, który miał wtedy trzy latka i tylko pokazywał palcem na zdjęcia zwierzaków, wybór padł na Landseera, dużego biało-brązowego psa, który aktualnie drzemał na kanapie w salonie.
Przygotował ciasto i zaczął smażyć naleśniki. Mieli ogromne szczęście, że to wszystko tak się potoczyło. Pokonali Chucka, przywrócili pokój i mogli zafundować sobie własny. Małe gniazdko na obrzeżach Seattle. Jack trafił w ich ramiona niedługo później, pomogli młodej kobiecie której podczas zakupów odeszły wody, zabrali ją do szpitala, niestety, kilka godzin później otrzymując wiadomość o jej śmierci. Śliczny chłopczyk o pięknych zielonych oczach został sam na świecie, bez rodziny, bez dachu nad głową a Castiel i Dean nie mogli pozwolić by trafił do domu dziecka. To był znak na jaki czekali, to musiał być właśnie Jack.
– O kim tak rozmyślasz, mam być zazdrosny?
Ciepłe ramiona Deana oplotły go w pasie, a podbródek zaraz po całusie w szyję, spoczął na ramieniu bruneta.
Castiel wyłączył patelnię ściągając ostatniego naleśnika.
– No chyba że o samego siebie. – powiedział obracając się przodem do męża, witając go słodkim pocałunkiem.
– Aż tak ci zawróciłem w głowie, wow, czuję się zaszczycony.
– Jak byś tego nie wiedział.
Chwilę później Jack wbiegł, a raczej dosłownie wleciał do kuchni o mało nie wywracając się w progu.
– Hej, McQueen, zdejmij nogę z gazu, co?
Dean przeczesał czuprynę syna siadając obok niego przy stole.
– Ale tatoooo – Jack lubił przeciągać ostatnie sylaby w słowach. – Nie mam czasu, dzisiaj będziemy w szkole budować roboty, a Louis i Josh mieli świetny pomysł na niego, trzeba wszystko obgadać.
Castiel postawił na stole dwa kubki z kawą i zajął miejsce naprzeciwko Deana.
– Jednakże, żeby się w tej szkole znaleźć, fajnie by było nie udławić się śniadaniem, więc wolniej proszę.
Jack spojrzał na niego męcząc się z pogryzieniem dwóch tostów, które jednocześnie włożył do buzi.
– Yhmdgs.
Dean zachichotał.
– To akurat masz po mnie. Boże, jakie boskie są te naleśniki, skarbie... – wycelował widelcem w męża. – Powiedz temu Garthowi czy jak mu tam, że od dziś sam będzie otwierał piekarnię.
– Miło mi, że doceniasz moje kulinarne umiejętności, przynajmniej wiem, że zjecie coś bardziej pożywnego niż płatki z mlekiem.
Dean spoważniał.
– Hej, płatki to życie, okey? Kocham twoje pancake's, tosty, kanapki i jajecznicę, ale od czasu do czasu płatki muszą się pojawić.
Brunet przewrócił oczami.
– Niech ci będzie. Jackie, zanim rzucisz się z powrotem na górę, proszę wypić ten sok jasne?
Jack pomachał głową, a gdy Castiel zanurkował do lodówki upił dwa łyki a resztę podał Deanowi, który opróżnił szklankę w dwie sekundy. Blondyn pożegnał syna mrugnięciem oka i wstał od stołu chcąc pomóc mężowi.
– Rośnie jak na drożdżach.
– Tak, to prawda.
Westchnięcie.
– Cas, co ty dzisiaj taki nostalgiczny, wszystko w porządku?
Były anioł oparł się o blat.
– Po prostu to wszystko jest tak...piękne. Nasz dom, prace, które lubimy, nasz syn, który dorasta i niedługo wyjedzie ze swoją dziewczyną do college'u i nas zostawi samych przesyłając kartki świąteczne z Nowego Jorku –
Dean roześmiał się wesoło.
– Kochanie, nie przesadzasz odrobinkę. On ma dopiero dziesięć lat.
– Już dziesięć lat.
Chwycił podbródek mężczyzny i uniósł delikatnie by ich spojrzenia się spotkały.
– Cas, wiem, że wciąż trochę inaczej pojmujesz czas, dla ciebie to jak pstryknięcie palcami, ale właśnie dlatego ty szczególnie powinieneś skupić się na danej chwili. Nie myśl, że dzisiaj jest już wtorek, że mamy wrzesień, a za chwilę koniec roku. Dla ciebie to nowy dzień, nie ważne jaki; zwykły, normalny poranek.
Uniesienie kącików ust.
– Masz rację.
– No wiem, zawsze mam.
Brunet śmiejąc się oparł głowę na ramieniu męża, wzdychając gdy ten głaskał jego plecy. Bardzo lubił tak się wtulać w Deana, gdy ten oplatał go swoimi ramionami mocno przyciskając do klatki piersiowej. Czuł się wtedy bezpiecznie.
– Widzimy się wieczorem.
– Ma się rozumieć.
Ostatni, długi pocałunek, klepnięcie w tyłek i Dean poszedł na górę przebrać się robocze ubranie. Miał swój warsztat samochodowy i choć był właścicielem, spędzał tam więcej czasu niż wszyscy pracownicy razem wzięci.
– A właśnie, skarbie, mam nadzieję, że sok ci również smakował.
Skubany, wszystko zauważy, pomyślał blondyn wchodząc do sypialni.
/\/\/\/\/\/\/\
Dzień robotyki w szkole Williamsa był jednym z najlepszych w życiu Jacka Winchestera. Razem ze swoimi kolegami bawili się przewodami, kablami i drutami, przekładali napięcia, tworzyli układy zamknięte, czuli się jak wynalazcy z prawdziwego zdarzenia. Udało im się stworzyć coś co przypominało człowieka, ale potrafiło zamieniać się także w ciężarówkę (wszystkie części Transformers w trakcie wieczoru filmowego na coś się przydały). Prowadzący warsztaty był zachwycony i oznajmił, że to na pewno nie ostatni jego przyjazd do tej szkoły i następnym razem coś dla chłopców przygotuje.
Ostatnia lekcją tego dnia był język angielski. Jack nie specjalnie zanim przepadał, to jest, bardzo lubił panią Bradshaw, była miłą nauczycielką; nie miał nic przeciwko czytaniu, z Deanem co wieczór przed spaniem przeglądali komiksy, ale właśnie, denerwowało go zmuszanie do czytania konkretnych książek. Wolał sam je sobie wybierać, a w szkole nie było zmiłuj, lektura to lektura. Niedługo mieli zaczynać jakieś Podróże Guliwera, może wkręci tatę żeby mu to przeczytał.
Zaraz przed dzwonkiem pani Bradshaw powiadomiła uczniów o dłuższej pracy domowej.
– Chciałabym abyście napisali i przedstawili przed klasą esej o waszym ulubionym super bohaterze, o kimś kogo uważacie za osobę o nadludzkiej sile i zdolnościach. Zastanówcie się również proszę kim tak naprawdę jest bohater, jakie ma cechy. Daję wam na to tydzień.
Po sali przebiegł niezadowolony pomruk.
– Lepiej zabierzcie się za to jak najszybciej, nie przesunę terminu.
Kolejny, głośniejszy.
Zadzwonił dzwonek i dzieci z wielką radością opuściły mury szkoły. Jack nie miał daleko do domu, czasami Dean po niego podjeżdżał, przerywając prace w warsztacie, ale dzisiaj dogadali się, że chłopiec przyjdzie sam. Już nie raz Castiel i Dea pozwalali chłopcu na samotny powrót, okolica była spokojna, auta bardzo rzadko jeździły tymi uliczkami. Zresztą sami wszystko dokładnie sprawdzili, stare nawyki dały się we znaki.
Jack był już na ostatniej prostej, jednakże coś sprawiło, że zagapił się na czerwonego Bentleya, którego widział tutaj pierwszy raz i wpadł na dziewczynkę w błękitnej sukience.
– Ojejku, przepraszam.
– Nie to ja przepraszam, zagapiłam się na to auto.
– Och, ja też, jest super.
– Tak, uwielbiam czerwony kolor.
Jack uśmiechnął się. Dziewczynka była nieco starsza od niego, aczkolwiek wzrost na to nie wskazywał. Trzymała w rękach książkę, którą chłopiec również kiedyś czytał, ciekawostki o kosmosie, jedna z jego ulubionych.
– Nazywam się Jack.
– Miło cię poznać Jack, ja mam na imię –
– Amelia! Gdzie jesteś?!
Zza rogu ulicy wyszła blondwłosa kobieta w bardzo podobnej sukience, tylko o wiele dłuższej.
– Tutaj mamo, zobacz, mam kolegę.
Jack od razu się zarumienił.
– Kochanie, co ci mówiłam o rozmawianiu z obcymi? – pochyliła się w ich stronę. – Witaj, wracasz sam do domu? Mieszkasz w okolicy?
Chłopiec nie zbyt wiedział co ma powiedzieć, w końcu jemu również ojcowie zabronili rozmawiać z nieznajomymi. Aczkolwiek z Amelia bardzo chętnie by porozmawiał.
Z całej tej dziwnej sytuacji wybawił go Castiel, który wracał z pracy i zaparkował przed domem. Zamknął samochód, podszedł do nich.
– Przepraszam, coś się stało?
Amelia odezwała się pierwsza.
– Zagapiliśmy się na auto proszę pana i wpadliśmy na siebie. Ale nic nam nie jest.
– To bardzo dobrze, trzeba mieć oczy dookoła głowy. – powiedział brunet po czym dość dziwnie spojrzał się na dziewczynkę i jej mamę.
– Przepraszam, ale kogoś mi panie przypominają...może robiły panie zakupy w mojej piekarni. Mam pamięć do twarzy.
Kobieta pociągnęła córkę w swoją stronę.
– Możliwe, chociaż nie jesteśmy stąd, przyjechałyśmy w odwiedziny.
Po chwili ona również zmarszczyła oczy jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
– Chwila, czy pan nie ma na imię Castiel?
Jack wytrzeszczył oczy, czy kobieta była jasnowidzem?
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, wypuszczając powietrze z płuc.
– Nie wierzę, że to naprawde wy. Zatem ty musisz być Amelia.
Wtedy dopiero Jack zrozumiał o co w tym wszystkim chodziło. Dean opowiedział mu pewnego wieczora historię o tym jak Castiel uratował małą dziewczynkę pozostawioną na zimnie, ktoś podrzucił ją w kartonie na śmietnik. Zajęli się nią, a parę godzin później rodzice się odnaleźli i okazało się, że dziewczynkę ktoś chciał porwać. Jego tata był bohaterem. Bardzo lubił słuchać jak Dean mu o tym opowiadał, nawet jeśli trochę koloryzował, gdyż wspomniał o jakiś super mocach, coś tam o leczeniu dotykiem i tym podobne.
Po kilku uściskach, a także kilku łzach Castiel zaprosił kobietę wraz z córką i mężem na kolację, by powspominać stare czasy. Jack był wniebowzięty, bardzo polubił Amelię choć tak naprawdę nie mieli okazji jeszcze porozmawiać. Pochłaniając obiad, który odgrzał mu tata po powrocie do domu pomyślał czy to aby nie najdziwniejszy zbieg okoliczności z jakim się zderzył. Nagle, po tylu latach wpada na dziewczynkę uratowaną przez Castiela, będzie mógł z nią porozmawiać, będzie mógł ją poznać. Kto wie, może się nawet zaprzyjaźnią.
Odprowadzając wzrokiem Jacka na górę znowu odleciał myślami. Może to już ten wiek, gdy tak wiele się wydarzyło w jego życiu, że potrzebuje chwili w ciągu dnia na przemyślenia, refleksje. Nie potrafił opisać uczuć jakie obudziły się w nim na widok Amelii; jednym z nich było szczęście, to nie ulegało wątpliwości, ucieszył się ogromnie mogąc ją zobaczyć, a raczej jej wyrośniętą wersję. Kolejna rzecz przypominająca mu o upływie czasu. Przez lata co jakiś czas wracał myślami do tamtych kilku godzin z nią spędzonych, coś w nim wtedy pękło, czegoś mu wtedy zaczęło brakować. Gdy pojawił się Jack poczuł się kompletny, dziura zniknęła wypełniając się momentami z synem i mężem, ale nigdy nie zapomniał o malutkiej dziewczynce w różowej czapeczce z kwiatkiem.
/\/\/\/\/\/\/\
Dean wrócił z warsztatu coś około piątej, zdążył zjeść i się przebrać, a gdy schodził z piętra na parter, chcąc chwilę porozmawiać z mężem w salonie, rozległ się dzwonek do drzwi. Przyszli.
Głęboki wdech i sięgnął dłonią do zamka. Uśmiech rozkwitł na twarzach wszystkich zebranych w holu, mama Amelii, Debby, pociągnęła nosem. Wymienili się uściskami, tak, Jack objął dziewczynkę i chwilę później zabrał ją do swojego pokoju chcąc pokazać zabawki.
– To jest nie do uwierzenia, że tak niedawno trzymało się ją w kocyku na rękach, a teraz sięga mi do pasa. – powiedział blondyn zaprowadzając gości do stołu.
– Och tak, lata lecą. – rzucił Barry, mąż Debby, jednocześnie odsuwając dla niej krzesło.
Castiel rozlał czerwone wino do kieliszków.
– Na długo zostajecie w Seattle?
Kobieta przejęła kieliszek, dziękując.
– Do końca tego tygodnia, moi rodzice mieszkają w centrum miasta, wpadliśmy odpocząć od pracy i zgiełku Chicago.
– To trafiliście w idealne miejsce, między innymi ten spokój przyciągnął nas tutaj. – Dean wymienił spojrzenie z mężem uśmiechając się. Gdy ten w końcu usiadł, położył mu dłoń na plecach, delikatnie je głaskając, od samego powrotu z pracy czuł, że Castiel jest spięty. – A więc, jak się żyje w Chicago? Oprócz korków i klaksonów.
Barry zaśmiał się upijając spory łyk trunku.
– Moja zmora o poranku, ale tak właściwie to nie jest najgorzej. Mamy fajnych sąsiadów, Amelii podoba się szkoła, przyprowadza znajomych na nocowania, nam też co jakiś czas uda się wyskoczyć do knajpki. Nie mamy na co narzekać. Prawda, skarbie?
Kobieta pokiwała głową, wyglądała na równie spiętą co brunet.
– Przepraszam, po prostu te wszystkie emocje wróciły. Gdyby nie ty, Castiel, nie byłoby nas w Chicago, nie zbudowalibyśmy sobie życia bo nie dałabym rady bez mojej małej córeczki. Ocaliłeś nas.
Brunet przełknął ślinę i od razu chwycił ją za rękę.
– Znalazłem się we właściwym miejscu, każdy inny postąpiłby tak samo. Mogło wydarzyć się wiele złego, ale się nie wydarzyło. Na tym trzeba się skupić. – poczuł dłoń Deana, która zwiększyła nacisk na biodrze. – Amelia rozwija się, rośnie, dojrzewa, to jest coś co trzeba obserwować dzień w dzień, cieszyć się, czerpać z tego jak najwięcej. – Westchnięcie. – Mnie również ta sytuacja lekko wytrąciła z równowagi. Dopiero wtedy tak strasznie zapragnąłem mieć dzieci, chciałem się tą małą istotką zająć, chciałem dać jej cały świat. Bałem się, właściwie to byłem przerażony, bo ten świat ma w sobie tyle zła co dobra, a przed złem chciałem wszystkich chronić. Jak pokazywać dziecku to co dobre, gdy zło czai się za rogiem?
– Od tego są rodzice. Odpychają zło rękami i nogami. – dodał Dean całując męża w policzek.
Cała czwórka pociągnęła nosem.
– Nie chcę wyjść na egoistę, ale ja bym chyba jeszcze jeden kieliszek wypił.
Barry przysunął swój bliżej, by Deanowi łatwiej się wino rozlewało.
Piętro wyżej Jack i Amelia siedzieli właśnie na podłodze pochylając się nad otwartym komiksem, Harry drzemał na swoim kojcu w rogu pokoju.
– Muszę namówić rodziców na zwierzaka, on jest taki uroczy.
– Przynieś im zdjęcia, codziennie mów o jakimś, przyczep do lodówki i gotowe. Nie mogą się nie zgodzić.
– Zapamiętam.
Uśmiechnęli się, przewracając stronę. Właściwie to nie zwracali uwagi na to co jest tam napisane, siedzieli tak, bo było im w tej pozycji najwygodniej.
– Twoi rodzice opowiadali ci o tym jak zostałaś uratowana?
Jack nie wiedział czy to mądre pytanie, ale był ciekaw, naprawdę był ciekaw.
– Tak, wiele razy. Zawsze powtarzają to samo, że mam własnego anioła stróża. Dodają potem, że trzeba być dobrym człowiekiem, pomagać w potrzebie, nie odwracać wzroku gdy dzieje się krzywda. Oczywiście są granice i uważać też trzeba. Ale jedno jest pewne, twoi rodzice to bohaterzy.
Chłopiec rozprostował nogi, opierając się o komodę.
– Pani z angielskiego zadała nam do napisania pracę o super bohaterach, mamy zastanowić kto dla nas nim jest. Na początku myślałem, że napiszę o Iron Manie albo Kapitanie Ameryce, ale teraz...chyba zmieniłem zdanie.
Dziewczynka uśmiechnęła się.
– Będzie to super esej, serio, powalisz klasę na kolana.
Harry wydał z siebie głośny dźwięk stęknięcia. Rozbudził się, pomachał głową i rejestrując, że ktoś znajduje się w pokoju, podniósł się podchodząc najpierw do Amelii. Przysiadł za jej plecami by mogła się oprzeć.
– Nie wyjdę stąd bez ciebie słodziaku.
Za ten komplement polizał ją po dłoni.
– Powodzenia w walce z Deanem, nie odda go tak łatwo.
Zachichotali oboje. Nagle dziewczynka dźwignęła się z podłogi podchodząc do biurka.
– Wow, a to co jest? – wskazała palcem prototyp robota.
– A to, zbudowaliśmy dzisiaj na zajęciach z robotyki. Może zamieniać się w pojazd, wystarczy nacisnąć tutaj.
Czerwony przycisk uruchomił mechanizm i po chwili, druty, przełączniki i kable ułożyły się w mały, ale masywny samochód, którego powalić nie byłoby tak łatwo.
– To jest extra. Może się jakoś super nie znam, ale błagam, zbudujmy kiedyś coś podobnego. Albo kompletnie innego, nieważne, byle było takie cool.
Jack uniósł brwi do góry, żadna dziewczyna jaką znał nigdy nie zwróciła nawet uwagi na to co buduje, a co dopiero chciała stworzyć coś z nim. Amelia była super i modlił się właśnie w myślach by jeszcze w mieście trochę została.
Drzwi do pokoju lekko się uchyliły. Castiel przyniósł talerz z ciasteczkami, miał im go wręczyć, ale widząc jak pochłonięci są rozmową po cichutku postawił go na komodzie, tak by go nie zauważyli i cofnął się do przedpokoju. Pierwszy raz widział Jacka tak zafascynowanego. Amelia śmiała się bacznie obserwując każdy ruch chłopca. Mężczyznę ścisnęło w środku. To był piękny widok. Nie sądził, że dane mu będzie być świadkiem czegoś takiego. Uratował ich oboje, uratował te dzieci, a teraz siedziały one pod jego dachem, w ciepłym pokoju mając wszystko czego zapragną. Mając rodziny, miłość i bliskość, które ktoś kiedyś chciał im odebrać.
– Chyba będziemy częściej wpadać do moich rodziców.
Debby zerknęła na Casa przytulając go mocno, po czym wrócili do salonu razem z Harrym, którego braku obecności, dzieci, nie zauważyły jeszcze przez długi czas.
Grubo po północy, po uprzątaniu stołu, załadowaniu zmywarki i rozmowie z Jackiem o jego super robocie, wreszcie położyli się do łóżka. Castiel od razu wtulił się w tors męża czekając aż ten okryje ich kołdrą. Nagle zrobiło się strasznie cicho, dziwnie po całym tym długim, ale pięknym dniu.
– Już w porządku? Chyba się nieco rozluźniłeś w trakcie.
– Tak, wszystko jest już dobrze. Wiesz... - uniósł głowę by spojrzeć na Deana. – Chyba tego mi było trzeba. Dawno nie myślałem o Amelii, prawie w ogóle, a potem ona dosłownie zjawiła się pod naszym domem. Zrozumiałem, że tylko odsuwam te myśli, nie zdążyłem tego przepracować i co jakiś czas wracało, mój nostalgiczny nastrój to tylko jeden z przykładów. A po kolacji, czuję się tak lekko, tak pusty, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Nic mi nie ciąży na sercu, wiem, że jest cała i zdrowa.
– I w przyszłości będzie twoją synową.
Zaśmiali się.
– No co? Nie widziałeś jak Jack ją tulił przy drzwiach? A co więcej, ona tego chciała. To też ma po mnie.
Castiel przewrócił oczami, ale pocałował Deana. Obrócił się by znaleźć się na nim i całował, mocniej i mocniej, wzdychając czując ciepłe dłonie sunące po jego plecach. Całowali się jak wtedy w Impali, przed komisariatem, gdy malutka myśl o własnym dziecku zrodziła się w ich głowach. I tam pozostała na długo, aż w końcu marzenie zostało spełnione. Przez przypadek czy może jednak nie? Kto to wiedział. Nie mieli teraz czasu się nad tym zastanowić, zbyt zajęci byli o wiele przyjemniejszą czynnością.
/\/\/\/\/\/\/\
Kilka dni później
Drzwi frontowe trzasnęły, odgłos rzucanych butów poniósł się echem po korytarzu, za nim kolejny stuk, zapewne pełny plecak uderzył o panele. Dean i Castiel siedzący w kuchni przy stole z kubkiem kawy zdążyli tylko obrócić głowy by zarejestrować kurtkę Jacka lądującą pod schodami.
– O nie, nie. Młody człowieku. Masz NATYCHMIAST zejść z powrotem odwiesić kurtkę! Nie będę się powtarzał.
Chłopiec nie miał wyjścia, Dean był mniej ugodowy od Casa, wolał mu nie podpadać.
Wyskoczył ze schodów, wyszczerzył do rodziców zęby w głupkowatym uśmieszku, podniósł kurtkę i grzecznie zawiesił na haczyku.
– Jakieś może dzień dobry, cześć albo jak wy drodzy rodzice dajecie sobie radę z wychowywaniem takiego ciężkiego przypadku ?
Castiel o mało nie opluł się kawą.
– Tak, wiem, przepraszam, ale Amelia będzie za chwilę dzwonić, wpadła na pomysł jak powiększyć robota i sprawić by zamieniał się też w inne rzeczy!
– No tak, mogłem się domyślić, ale czy ty nie jesteś za młody na dziewczynę?
Jack momentalnie spłonął rumieńcem.
– Ona NIE jest moją dziewczyną. Przyjaźnimy się.
– Od tego to się zaczyna.
– Dean, odpuść mu już. Jak było w szkole? Jak twój super ważny esej?
Jakiś czas temu przy śniadaniu wspomniał rodzicom, że ma za zadanie taką pracę napisać, jednakże nie pisnął ani słowa na jaki temat.
– Bardzo dobrze, dostałem najwyższa ocenę w klasie. Pisałem o super bohaterze.
Blondyn nalał mu soku i podał do rączki.
– Iron Man czy Kapitan Ameryka?
Chłopiec spojrzał na szklankę i nieśmiało podniósł wzrok na tatę.
– Właściwie to napisałem o tobie.
Mimika twarzy Deana nie była ciężka do ogarnięcia. Bardzo łatwo dało się wyczytać z niego emocje, gdy był zły, zaciskał zęby, marszczył czoło i machał rękoma na wszystkie strony; gdy był w dobrym humorze, uśmiechał się od ucha do ucha, oczy mu błyszczały i ręce latały by się do kogoś przytulić. W tej chwili wyglądał jak w dniu gdy Castiel mu się oświadczył. Rozmawiali o tym wcześniej, oboje tego chcieli, jednak moment w którym Castiel uklęknął i spojrzał na niego z pierścionkiem w dłoni, krótko mówiąc, Deana rozwalił. W dobrym oczywiście tego słowa znaczeniu.
– Pani Bradshaw kazała nam się zastanowić kto to tak naprawdę jest bohater. Amelia wspomniała o swoim aniele, który nad nią czuwa i pomyślałem, że ja też mam takiego. To ty odbierasz mnie ze szkoły, to ty czytasz mi co noc komiksy, uczysz jak grać w piłkę, wypijasz mój sok. – chichot. – Ty jesteś moim super bohaterem.
Dean dosłownie zmiażdżył Jacka w uścisku, całował go we włosy i tulił jak mocno tylko się dało. Nie ma słów by opisać to co Dean czuł w tym momencie. Zerknął na męża, który patrzył na nich z uwielbieniem. Oczywiście, że wiedział wcześniej o kim Jack napisał. Skubany.
Castiel nie czekał długo i dołączył do uścisku. Właśnie o takie momenty chodziło, takie należało celebrować. Czasu nie zatrzymamy, ale możemy go zamknąć we wspólnych chwilach. Wtedy będą one trwać wiecznie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top