Prolog
Sześć miesięcy wcześniej
- Witamy w Moreton – Chase z ironicznym uśmiechem odczytał na głos napis z tablicy informującej o wjeździe do miejscowości. – Mieście, które sprawia, że masz ochotę podciąć sobie żyły tępym nożem.
Siedząca na miejscu pasażera Josephine zgromiła go wzrokiem, bezsłownie przekazując nie przy dziecku, a mężczyzna odpowiedział w ten sam sposób, posyłając jej pobłażliwe spojrzenie, które oznaczało mniej więcej to dziecko jest prawie dorosłe. Brunetka jeszcze przez kilka sekund mierzyła go spojrzeniem, ale w końcu westchnęła ciężko, tym samym kończąc tą dziwną komunikację, która dla obserwującej ich Destiny wydawała się niemal supermocą.
Chociaż przez niespełna osiemnaście lat życia, opanowała ten zaszyfrowany język swoich rodziców niemal do perfekcji, fakt, że potrafili porozumiewać się bez słów, odrobinę ją przerażał. Była również pewna, że z podobną skutecznością byli w stanie czytać sobie w myślach.
Tym razem jednak nie potrzeba było zdolności parapsychicznych ani nawet najzwyklejszej zdolności uważnej obserwacji, by wyczuć napiętą atmosferę panującą w samochodzie. A przynajmniej na jego przodzie.
Bo chociaż Destiny była doskonale świadoma niechęci rodziców do ich rodzinnego miasta, to zupełnie jej nie podzielała. Uwielbiała Moreton. Może nie tak bardzo jak Seaport, bo w jej opinii żadne miejsce na świecie nie mogło się równać z nadmorskim miasteczkiem, w którym się wychowała, ale Moreton oznaczało spotkanie z rodziną, co automatycznie plasowało miasto wysoko w rankingu jej ulubionych miejsc.
Przez całe miesiące niecierpliwie odliczała do Bożego Narodzenia, a kiedy w końcu od spotkania dzieliły ją zaledwie minuty, miała wrażenie, że ekscytacja, która nie opuszczała jej tego dnia ani na chwilę, lada moment rozsadzi ją od środka.
Jej mama zawsze śmiała się, że wszystkie swoje najgorsze cechy odziedziczyła po tacie i ciężko było się z tym nie zgodzić. Istniała cała lista aspektów, w jakich chciałaby bardziej przypominać mamę, ale na jej czele zdecydowanie stały spokój i opanowanie.
Podczas gdy Josie wydawała się wręcz przesiąknięta tymi dwiema cechami, zarówno jej mąż jak i córka dzielili tę samą porywczość, a emocje niemalże zawsze przysłaniały im zdrowy rozsądek.
Naturalnie również po tacie odziedziczyła brak cierpliwości i zapewne właśnie dlatego praktycznie wyskoczyła z samochodu, gdy w końcu zatrzymali się na podjeździe przed ogromnym domem, w którym wychowywała się jej mama.
- Za każdym razem, gdy tu przyjeżdżamy, nabieram podejrzeń, że jednak podmienili cię w szpitalu – Chase uśmiechnął się kpiąco w stronę córki, a w odpowiedzi obie brunetki posłały mu to samo pobłażliwe spojrzenie.
Bo o ile Destiny miała charakter Chase'a, tak wygląd zdecydowanie odziedziczyła po mamie. Może nie były identyczne, ale wystarczająco podobne, by nie pozostawiało wątpliwości to, że jest jej córką. – Po prostu nie chce mi się wierzyć, że moje dziecko mogłoby się cieszyć na wizytę w tym cholernym mieście – uniósł dłonie w obronnym geście, uginając się pod ciężarem spojrzeń dwóch najważniejszych kobiet w jego życiu.
Destiny już miała na końcu języka równie kąśliwą odpowiedź, bo podobne niegroźne przekomarzanie między nią, a jej tatą były na porządku dziennym, ale uprzedził ją głośny dziewczęcy pisk, który słychać było zapewne aż w Londynie. – Dessie! – Brunetka odwróciła się w kierunku znajomego głosu i w następnej sekundzie widok przysłoniły jej blond włosy, gdy Iris z impetem rzuciła jej się na szyję. – Tak bardzo za tobą tęskniłam! – Nie zdążyła się wyplątać z jednych objęć, gdy poczuła kolejne dwie pary rąk zamykające je w równie duszącym uścisku.
Dopiero krzyk dobiegający spod domu, zmusił ich do odsunięcia się od siebie. – Czy wy powariowaliście?! – Valerie stała w progu, ciasno oplatając się wełnianym kardiganem i karcąco patrzyła na nastolatków, którzy w ekscytacji spowodowanej przyjazdem Destiny, wybiegli z domu bez kurtek. – Jest środek zimy, za chwilę wszyscy się rozchorujecie...
Nie miała szansy dokończyć, bo tyradę przepełnioną iście matczyną troską przerwał jej Archer, który ubrany w koszulkę z krótkim rękawem wybiegł z domu, przypadkowo trącając ją przy tym ramieniem. Blondynka fuknęła oburzona na przyjaciela, jednak on całą swoją uwagę skupiał wyłącznie na jednej osobie. – Kruszynka! – Praktycznie oderwał ją od boku Chase'a i przyciągnął do siebie, zamykając w swoich ramionach i unosząc nad ziemię.
- Po co ja się w ogóle produkuje – Valerie westchnęła, pobłażliwie kręcąc głową na zachowanie przyjaciela. – Coleman, dajesz zły przykład dzieciom! – upomniała go właściwie tylko dla zasady, bo i tak wątpiła, czy w ogóle ją słyszał. – Im starszy, tym głupszy – dorzuciła jeszcze pod nosem, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Chasem, zanim wróciła wzrokiem do grupki nastolatków i kiwnięciem głowy wskazała im, żeby weszli do środka.
Destiny ruszyła jako pierwsza, z uśmiechem podchodząc do cioci, która czekała na nią z ramionami otwartymi, zachęcając do uścisku. – Dobrze cię znów widzieć Dessie. Wydaje mi się, czy urosłaś od wakacji?
- Wciąż jest karłem. – Elliot, pomimo że był dwa lata młodszy od brunetki, przewyższał ją o głowę i uwielbiał wypominać to przyjaciółce przy każdej okazji.
- Na szczęście nie wszyscy w tej rodzinie mają ambicje, by zostać kijem do skoku o tyczce, dryblasie. – Iris bez wahania wzięła stronę Destiny, nie przepuszczając żadnej okazji, by dogryźć młodszemu bratu. Szturchnęła chłopaka w plecy, poganiając, by wszedł do domu, a Elliot w ramach rewanżu podłożył jej nogę, rozpoczynając przepychankę, którą idący za nimi Connor obserwował z szerokim uśmiechem.
Zanim wszyscy, łącznie z Archerem niosącym Josie i niezbyt zadowolonym z tego powodu Chasem, weszli do środka, pozostali członkowie rodziny już na nich czekali, gromadząc się na korytarzu, więc Destiny prosto z rąk Valerie trafiła do Camille. – Moja mała dziewczynka!
- Moja ulubiona ciocia! – odkrzyknęła tym samym tonem, powodując śmiech kobiety. Wszystkie ciocie były dla niej jak drugie mamy, ale z Cami zawsze miała szczególną relację.
- Camille, powiedz swojemu mężowi, żeby oddał mi żonę – Chase zwrócił się do kobiety, całując ją w policzek na powitanie.
- Nie ma mowy Sanderson. Ta piękna pani – Archer zaczął, kładąc dłonie na ramionach Josie – przez następnych kilka dni jest moja. I lepiej, żebyś już teraz się z tym pogodził.
- Rozumiem, że ja nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia? – Josie z udawanym oburzeniem spojrzała na przyjaciela, chociaż bez trudu można było dostrzec, jak wiele radości sprawia jej obecność przyjaciela. Pomimo tego, że mieszkali tak daleko od siebie, z biegiem lat ich relacja stawała się jeszcze bliższa, więc gdy w końcu mieli okazję się spotkać, byli praktycznie nierozłączni.
- Nie masz kruszynko, przykro mi. Za bardzo się za tobą stęskniłem. – Szatyn przeniósł wzrok na Destiny i jego uśmiech się powiększył. – Cześć mini kruszynko.
- Czy ja słyszę mojego ulubionego szwagra? – William wyszedł z kuchni i dołączył do małego tłumu, jaki powstał. Przecisnął się między Ethanem, witającym się z Josie i podszedł do Chase'a.
- Dobrze, że przynajmniej ktoś w tym domu cieszy się na mój widok. Wiedziałem, że na ciebie można liczyć nie to, co na niektórych – skomentował, mając oczywiście na myśli Archera.
- Mając w rodzinie dwie tak piękne kobiety, powinieneś się już przyzwyczaić, że jesteś najmniej ważny – Ethan wytknął mu, w międzyczasie ściskając Destiny.
- Trudno się z tym nie zgodzić – przytaknął jedynie ze śmiechem i zwrócił się w stronę Nicole i jej narzeczonego.
Ciąg powitań trwał jeszcze przez kilka minut, a korytarz zapełnił się gwarem rozmów i śmiechów. Sama Destiny pozwoliła się objąć Connorowi i przeciągnąć pod ścianę, gdzie stało już rodzeństwo. Jednym uchem słuchała radosnego trajkotania Iris, jednocześnie rozglądając się po twarzach najbliższych.
Bo chociaż nie posiadała się ze szczęścia, że w końcu miała wokół siebie osoby, które kochała najbardziej na świecie, wciąż czuła tę samą nerwową ekscytację związaną z oczekiwaniem. Jej własne ciało zdradzało ją, jasno wskazując, że na kogoś czekała szczególnie i ten ktoś, jeszcze się nie pojawił.
Kolejny raz rozejrzała się po zebranych, chociaż wiedziała, że nie przegapiłaby tego, gdyby był gdzieś pomiędzy nimi. Jej wzrok bezwiednie podążył w stronę Archera, który z szerokim uśmiechem opowiadał coś jej mamie, by zaraz spojrzeć na schody, jakby liczyła, że jej własny Archer zaraz z nich zbiegnie.
Jednak nie zrobił tego, a ponieważ należała do osób, które najpierw robiły, a później myślały, to zanim w jej głowie pojawił się chociaż cień wątpliwości, odnalazła wzrokiem Cami i postanowiła rozwiać swoje domysły. – A gdzie Alfie?
W pomieszczeniu nagle ucichło, bo temat syna Archera i Camille był jednym z kilku tematów zakazanych, albo przynajmniej zbyt ciężkich, by poruszać je na wejściu i Destiny niemal od razu pożałowała, że w porę nie ugryzła się w język.
Było jednak za późno, by cofnąć pytanie i mogła jedynie obserwować, jak uśmiech Camille przygasa i staje się bardziej wymuszony, gdy walczyła ze sobą, by utrzymać pozory dobrego humoru. – Alfie postanowił, że nie spędzi z nami świąt w tym roku.
Przez chwilę naprawdę myślała, że się przesłyszała i bardzo chciała wierzyć, że tak właśnie było. Jasne, relacje Alfiego z rodzicami i resztą rodziny od dawna były dalekie od idealnych, ale mimo tego zawsze przyjeżdżał. Była niemal pewna, że Camille się myli. Nie ważne jak źle między nimi było, Alfie nigdy nie porzuciłby rodzinnych zwyczajów, które trwały nieprzerwanie odkąd tylko sięgała pamięcią. Nie porzuciłby jej. Już miała zadać kolejne pytanie, ale powstrzymało ją ostrzegawcze spojrzenie, które Josie posłała jej ze swojego miejsca.
- Nie muszę wam chyba mówić, żebyście czuli się jak u siebie, bo w końcu to też wasz dom – Crystal postanowiła uratować sytuację, zmieniając temat i spojrzała na trójkę nowoprzybyłych. – Jeśli chcecie najpierw zanieść swoje rzeczy i się odświeżyć to wiecie, gdzie co jest, nic się nie zmieniło. Potrzebuję kogoś chętnego do pomocy w kuchni, a reszta do salonu. Nie będziemy przecież tak stać cały dzień.
Cała grupa posłusznie zaczęła się rozchodzić według poleceń pani domu. Destiny poczuła, że ktoś ciągnie ją za łokieć i odwróciła się, by trafić na zmartwione spojrzenie Iris. – Chodź, pokażę ci twój pokój. – Brunetka doskonale znała pokój, bo zawsze zajmowały wspólnie ten sam, w którym kiedyś mieszkała jej mama, ale domyślała się, że była to jedynie wymówka. Podążający za nimi Elliot i Connor, którzy ochoczo zaoferowali, że zaniosą jej rzeczy, jedynie utwierdzili ją w tym przekonaniu.
***
- Dobra – Destiny przerwała ciszę, gdy tylko drzwi sypialni się za nimi zamknęły i usiadła na łóżku, patrząc po kolei na swoich przyjaciół. – O co tutaj chodzi? Gdzie jest Alfie?
- Niech Connor ci powie, my z Elliotem wiemy od niego. – Iris bez śladu zawahania postanowiła się oczyścić z winy, ratując przy okazji swojego młodszego brata. Nawet jeśli na co dzień blondynka uważała piętnastoletniego chłopaka za chodzący ból głowy i sprzeczali się przy każdej możliwej okazji, w takich chwilach odzywał się w niej siostrzany instynkt.
Niestety nie miała podobnych odruchów wobec Connora, który z każdą chwilą coraz bardziej uginał się pod ciężarem spojrzenia swojej kuzynki i dwójki blondynów. – Kilka tygodni temu Alfie spowodował wypadek. Nic poważnego, nikomu nic się nie stało – dodał pospiesznie, uspokajając dziewczynę. – Problem w tym, że kretyn był pijany. Policja go zgarnęła, więc musiał poprosić wujka Archera o pomoc, a on zwrócił się do mojego taty.
Łatwo było sobie wyobrazić, co działo się dalej. Relację między Alfiem, a jego ojcem w najlepszym wypadku można było określić jako złą, w nieco gorszym, tym bliższym prawdy, jako beznadziejną. A będąc dosłownym, Alfie od lat nienawidził swojego ojca.
- Tata pociągnął kilka sznurków i załatwił sprawę. – To akurat nie było trudne, chociaż brunetka i tak poczuła ogromną falę wdzięczności do wujka. Po śmierci dziadków Destiny, Connora i Nicole, których brunetka nigdy nie poznała, William przejął ich renomowaną kancelarię i po latach był jednym z najbardziej cenionych prawników w mieście. – Okazało się, że ten drugi koleś z wypadku też miał swoje za uszami i ostatecznie obyło się bez sądu, ale wujek się wściekł i zrobił Alfiemu awanturę. Zagroził nawet, że odetnie go od pieniędzy i zmusi, żeby w końcu radził sobie sam.
Iris postanowiła przejąć rolę rudowłosego, widząc, że przydałaby mu się pomoc. – Alfie zrobił mniej więcej to samo, co zawsze, czyli zaczął wypominać mu, że zdradził ciocię i jest okropnym ojcem, więc nie ma prawa go pouczać. Chciał nawet odrzucić pomoc wujka Williama i zaryzykować sprawę w sądzie, żeby tylko zrobić na złość ojcu.
- Okej, stop – Destiny przerwała przyjaciółce, czując, że ogrom informacji zaczyna ją przytłaczać. Jednocześnie zaczynała jeszcze bardziej żałować, że Alfie się nie pojawił, bo miała ogromną ochotę mu przyłożyć wystarczająco mocno, by wybić z głowy bycie idiotą. – Jedno pytanie. Dlaczego ja się o tym wszystkim dowiaduje dopiero teraz?
Tym razem żadne z trójki nie paliło się do odpowiedzi, tocząc między sobą bitwę na spojrzenia. – Bo Alfie zabronił ci o tym mówić – Elliot wypalił, mając dość wiszącego między nimi napięcia i skulił się momentalnie pod wpływem morderczego spojrzenia swojej siostry.
- Nie wiemy tego na pewno – Iris sprostowała, wciąż groźnie spoglądając w stronę brata. – Ale z rozmowy, którą podsłuchałam, między moją mamą a ciocią Crystal, ciocia Cami bała się, że jeśli faktycznie odrzuci ich pomoc i sprawa trafi do sądu, to wyrzucą go ze studiów, a wtedy jego relacja z ojcem pogorszyłaby się jeszcze bardziej. Podobno przekonała go, żeby odpuścił i poszedł na ugodę właśnie tym, że w ten sposób wszyscy zapomną o sprawie i informacja nie dotrze do ciebie.
- Ale to nie ma sensu – zaprzeczyła, chociaż to by wyjaśniało, dlaczego Alfie zbywał ją od kilku tygodni, tłumacząc się, że nie ma czasu przez egzaminy na studiach.
- Ma, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że gdybyś się dowiedziała, zrobiłabyś mu z dupy jesień średniowiecza za kretyńskie zachowanie – Connor wyszczerzył się w kierunku kuzynki. – Delikatnie mówiąc.
- Wszyscy wiemy, że jeśli Alfie liczy się jeszcze z kimkolwiek w tej rodzinie, to właśnie z tobą. – To był argument, z którym ciężko było się spierać. Nawet jeśli dzieliły ich trzy lata różnicy, to od zawsze byli praktycznie nierozłączni. Był w mniejszym lub większym stopniu winny praktycznie wszystkim siniakom, zadrapaniom i bliznom, jakie nabyła przez całe dzieciństwo, podobnie jak ona ponosiła winę za jego kary i szlabany, gdy brał na siebie ich wspólne przewinienia.
Nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się, dlaczego tak było, zwyczajnie biorąc ich bliską relację za pewnik. Tam, gdzie był Alfie, była też Destiny. Wszyscy to wiedzieli i po tylu latach wydawało jej się to tak oczywiste, jak to, że w nocy świecą gwiazdy.
I nawet kiedy rodzina Colemanów zaczęła się sypać, a Alfie coraz bardziej odsuwał się od nich wszystkich, przyjeżdżał na rodzinne spotkania wyłącznie dla niej. Nie tylko dlatego, że te spotkania były okazją do zobaczenia się, ale również dlatego, że Destiny je uwielbiała i były dla niej ważne, a ona była ważna dla niego.
Nie chciała nawet myśleć, o czym świadczył fakt, że tym razem Alfie się nie pojawił.
- W każdym razie – głos Iris wyrwał ją z zamyślenia. – Od tamtego czasu nie odzywał się do nikogo. Dopiero wczoraj ciocia Cami zadzwoniła, żeby zapytać, czy przyjedzie, ale powiedział tylko, że nie i się rozłączył.
Destiny słuchała przyjaciółki tylko częściowo, bardziej skupiając się już na tym, że wszystko wskazywało na to, że czekała ją wycieczka do Londynu. Alfie sam kiedyś powiedział, że była ostatnią nicią trzymającą go blisko rodziny i nie zamierzała mu pozwolić się odciąć tak łatwo.
***
Noc była trudna. Jej serce doskonale znało schemat, według którego przebiegały wszystkie poprzednie wizyty w tym domu i nie słuchało głosu rozsądku, mówiącego, że tym razem było inaczej. Że tym razem głos kroków, których jej serce uparcie wyczekiwało, nie nadejdzie, podobnie jak w dziurce od klucza nie rozbłyśnie światło latarki, co było ich sekretnym znakiem, odkąd tylko byli dziećmi. Alfie po nią nie przyjdzie, nie wymkną się do jednego z pustych pokoi i nie będą rozmawiać do rana o największych głupotach.
Potrzebowała zdecydowanie zbyt wielu długich minut spędzonych w ciemności, wpatrując się w sufit, by jej serce w końcu zrozumiało, że czekanie było daremne. Zasnęła zwinięta obok śpiącego ciała Iris z drażniącą myślą, że jak na ironię teraz gdy po raz pierwszy od miesięcy miała wokół siebie wszystkich najbliższych, czuła się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.
Poranek wcale nie był łatwiejszy i nie ułatwiał jej tego nawet fakt, że była Wigilia, na którą od tak dawna czekała. Zazwyczaj to ona wstawała jako pierwsza i budziła też Iris, nie mogąc się doczekać świątecznych przygotowań, ale tym razem nie potrafiła zmotywować się wystarczająco, nawet gdy blondynka była już gotowa do zejścia na śniadanie. Wyglądało na to, że brak Alfiego rzucał cień na wszystko, łącznie z jej nastawieniem.
W końcu jednak pod pokładami przygnębienia z powodu nieobecności Alfiego znalazła w sobie wystarczająco dużo złości na niego za to, że swoim zachowaniem niszczył jej długo wyczekiwany czas z rodziną. A ponieważ bezczynne użalanie się nad sobą nigdy nie leżało w jej naturze, już wychodząc z pokoju, by dołączyć do rodziny, miała w głowie gotowy plan i determinację, by go wprowadzić w życie.
- Dzień dobry śpiochu – Josie posłała córce uśmiech znad swojego kubka kawy. Pozostali członkowie rodziny już od dłuższego czasu kręcili się po domu. Niektórzy pomagali w nakryciu do stołu, lub przygotowaniu śniadania, podczas gdy inni bezczelnie korzystali z faktu, że w powstałym zamieszaniu łatwo było wtopić się w tłum i uniknąć obowiązków. – Wyspana?
- Na pewno – Chase stojący przy boku swojej żony, parsknął śmiechem, widząc zaspane oczy Destiny. – Lepiej zapytaj, do której siedziała, plotkując z Iris.
- A do której mama siedziała, plotkując z wujkiem Archerem? – odgryzła się, z satysfakcją obserwując, że ojciec zmrużył oczy, patrząc na nią groźnie, by ukryć porażkę.
Tak naprawdę nie była niewyspana przez nocne rozmowy z przyjaciółką, ale przez dręczące myśli o Alfiem, które nie pozwalały jej zasnąć, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć.
- Trafiony zatopiony – Archer wciął się, komentując głosem speakera sportowego, bo nigdy nie przepuściłby okazji, by odrobinę dokuczyć przyjacielowi. – Punkt dla ciebie młoda.
- Uczeń przerósł mistrza – Josephine również dołączyła do szydzenia z męża, patrząc na niego z udawanym współczuciem i wyciągnęła dłoń, by z czułością pogładzić go po policzku. – Starzejesz się kochanie.
- Jeszcze się odegram – zagroził i nachylił się, by zmierzwić włosy swojej córce.
- Czekam na to. – Nie mogła się nie uśmiechnąć, widząc swoich rodziców w dobrych nastrojach. Znała ich historię i wiedziała, że pobyt w rodzinnym domu jej mamy niósł za sobą wspomnienia z przeszłości, zarówno te dobre jak i złe. Jeszcze wczoraj widziała, że nie czuli się tam do końca komfortowo, bo chociaż tak samo jak ona tęsknili za swoimi przyjaciółmi, zdecydowanie woleli, gdy ich rodzinne zjazdy odbywały się poza Moreton.
Teraz jednak wydawali się zrelaksowani i szczęśliwi, co Destiny wzięła za dobry znak, bo radosny humor jej mamy zwiększał prawdopodobieństwo, że nie zabije jej za to, co planowała zrobić.
Zdawała sobie sprawę, że będzie zła i chociaż z całego serca nienawidziła jej zasmucać, chociażby dlatego, że była najwspanialszą osobą na świecie, to tym razem musiała się poświęcić, tłumacząc sobie, że działa w dobrej sprawie. Dlatego zanim w jej głowie mogły pojawić się wątpliwości, zaraz po śniadaniu wykorzystała moment ogólnego zamieszania, by zaciągnąć swojego tatę do pustego pokoju i porozmawiać z nim na osobności.
- Nie ma mowy. – Prawie osiemnaście lat doświadczenia w byciu ojcem sprawiło, że Chase w końcu wypracował pewne pokłady asertywności, których brakowało mu na początku, chociaż wciąż daleko mu było do Josie. – Nawet o tym nie myśl.
- Ale nawet nie wiesz... – zaczęła, ale nie dane było jej dokończyć.
- Chcesz jechać do Londynu, żeby ściągnąć tu Alfiego i prosisz mnie o zgodę w tajemnicy przed mamą, bo ona w życiu się nie zgodzi – posłał jej uśmiech pełen satysfakcji, widząc, że trafił. Oboje z Josephine znali swoją córkę wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że będzie chciała to zrobić. Dostał też wyraźne instrukcje od żony, że pod żadnym pozorem ma się nie zgadzać. – Ale masz problem, bo ja też się nie zgadzam.
Rodzice nigdy nie byli wobec niej nadopiekuńczy, ani nie trzymali jej pod kloszem, bo w gruncie rzeczy cieszyła się niemal nieograniczonym zaufaniem, ale czasem miała wrażenie, że najzwyczajniej w świecie kochali ją trochę za bardzo i równie mocno się troszczyli.
Jednak nawet jeśli bywało to uciążliwe, nie mogła znaleźć w sobie nawet krzty pretensji, bo doskonale rozumiała, z czego to wynikało. Każdy rodzic martwi się o swoje dziecko, a zwłaszcza taki, który jedno już stracił. Była dla nich wszystkim, a oni byli wszystkim dla niej i nie wyobrażała sobie, że relacje między ich trójką mogłyby być inne.
Oboje byli wspaniałymi rodzicami, a im starsza była, tym bardziej czuła również, że byli jej przyjaciółmi. Wiedziała, że może na nich polegać w każdej sprawie, tak samo jak wiedziała, że jej tata się zgodzi. – Tato, proszę. Przecież będę ostrożna, nic mi się nie stanie.
- Wiem, że będziesz. Nie o to chodzi. – Uciekł na chwilę spojrzeniem, próbując ułożyć sobie odpowiednie słowa, by przekazać, co ma na myśli, jednocześnie nie raniąc córki. – Po prostu uważam, że lepiej byłoby się do tego nie mieszać. Sprawy i bez tego wyglądają wystarczająco źle.
- A przez sprawy masz na myśli to, że Alfie i wujek Archer znowu się pokłócili. Wiem o wypadku i całej reszcie – wytknęła mu nieco ostrzej, niż zamierzała, ale nic nie mogła poradzić na to, że czuła do nich odrobinę żalu, że jej nie powiedzieli, chociaż na pewno zostali poinformowani o całej sytuacji, bo Archer i jej mama mówili sobie o wszystkim. – Alfie może i jest skończonym idiotą, ale bycie nim jeszcze nie odbiera mu prawa do obecności tutaj.
Przez chwilę patrzył na nią, jakby nie mógł zdecydować, czy się roześmiać, czy ją upomnieć. – Alfie jest dorosły i sam zdecydował, że nie przyjedzie. Nikt mu niczego nie odbiera.
- W takim razie mogę jechać i go tu ściągnąć – uśmiechnęła się z satysfakcją, przekręcając sens jego słów tak, by były zgodne z tym, co chciała osiągnąć. – Tato, ja i tak pojadę i musiałbyś przywiązać mnie do krzesła i nie spuszczać z oka przez cały dzień, żeby mnie powstrzymać. Muszę spróbować, albo przynajmniej sprawdzić, czy wszystko u niego w porządku, bo inaczej nie da mi to spokoju.
Patrzył na determinację w jej oczach, identycznych jak oczy Josie i właściwie mógł winić tylko siebie i swoją żonę, że zaszczepili w niej to poczucie, że nie wolno się poddawać, kiedy w grę wchodziły osoby, które są dla nich ważne. Zdawał sobie sprawę, jak niesprawiedliwe byłoby, gdyby teraz kazał jej działać wbrew temu, co całe życie sami jej wpajali.
Zwłaszcza że sam na jej miejscu prawdopodobnie zachowałby się podobnie. – Potrzebujesz pieniędzy na bilet?
Został nagrodzony szerokim uśmiechem na sekundę przed tym, jak zarzuciła mu ręce na szyję. – Jesteś najlepszym tatą na świecie.
- Będę martwym tatą, jeśli nie wrócisz do świątecznej kolacji, więc daruj sobie te fałszywe pochlebstwa i lepiej się zbieraj, zanim zmienię zdanie. Zajmę się mamą, a ty postaraj się wrócić jak najszybciej i uważaj na siebie.
- Poradzę sobie, za miesiąc kończę osiemnaście lat. Nie musisz martwić się o mnie jak o małe dziecko – upomniała go, chociaż w głębi serca kochała go za to, jak bardzo troszczył się o nią i o mamę.
- Dla mnie i tak zawsze będziesz małą dziewczynką i zawsze będę się o ciebie martwił. – Czasem dziwił się jak to możliwe, że czas zleciał tak szybko. Mógłby przysiąc, że jeszcze niedawno czytał jej bajki na dobranoc, a nagle była w tym samym wieku, w którym był on gdy znalazł miłość swojego życia.
Na szczęście nic nie wskazywało, żeby Destiny miała pójść w ich ślady w tym konkretnym przypadku i był za to niesamowicie wdzięczny, bo zdecydowanie nie czuł się gotowy na chłopaka w życiu jego małej księżniczki.
***
Wszystko wydawało się o wiele prostsze, zanim faktycznie stanęła przed drzwiami jego mieszkania. Nagle cała odwaga zdawała się z niej ulatywać, a wolna przestrzeń natychmiast zapełniała się wątpliwościami.
Nie miała pojęcia, jak zareaguje, gdy ją zobaczy. Nie widzieli się od wakacji, a im więcej czasu od nich upłynęło, tym większe stawało się poczucie, że coś było na rzeczy. Ich kontakt stał się bardziej sporadyczny, jego odpowiedzi zdawkowe, wymijające. Nawet gdy już udało im się normalnie porozmawiać, odnosiła wrażenie, że było w nim coraz mniej jej Alfiego i wmawiała sobie, że to właśnie dlatego tak bardzo zabolało ją to, że nie przyjechał do Moreton. Twarzą w twarz zawsze łatwiej było jej wydobyć z niego szczerość i dowiedzieć się co jest nie tak. Bo coś było na pewno w dodatku bardziej niż zwykle i nie miała co do tego wątpliwości.
To właśnie ta myśl skłoniła ją do naciśnięcia dzwonka. Potrzebował jej, a ona wiele lat temu obiecała, że zawsze przy nim będzie. Byli wtedy dziećmi i dzielące ich odległości miały mniejsze znaczenie niż teraz, ale obietnica nadal obowiązywała.
Minęła chwila, ale drzwi się nie otworzyły, więc zadzwoniła jeszcze raz. Wcześniej jadąc do mieszkania, nie miała nawet pewności, czy go tam zastanie, ale będąc pod kamienicą, widziała światło dochodzące z okien należących do niego i teraz nie miała zamiaru odpuszczać.
Znała upór chłopaka, a przez lata przyjaźni wypracowała sobie nawet ogromne pokłady odporności na jego ignorowanie i odpychanie ludzi i czasem właśnie w takich chwilach włączał jej się tryb upierdliwej młodszej siostry. Skoro był w mieszkaniu, zamierzała dusić dzwonek do skutku.
Trwało to nieco dłużej, niż się spodziewała, ale w końcu drzwi otworzyły się z rozmachem, ukazując dokładnie tę osobę, którą chciała widzieć. – Des? – Irytacja na jego twarzy zmieniła się w zdziwienie, gdy z jego ust wydostał się niedowierzający szept, ułożony w jej zdrobnienie.
Przez chwilę zwyczajnie skanowała jego sylwetkę, jakby sam widok sprawił, że zapomniała, co tam robiła. Nie miała pojęcia kiedy zaczęła na niego reagować w ten sposób i wcale jej się to nie podobało, ale było tak, jakby pewnego dnia nad jej głową zapaliła się lampka, uświadamiając jej, że Alfie nie tylko był jej przyjacielem, ale był też cholernie przystojnym chłopakiem i od tamtego momentu nie potrafiła spojrzeć na niego inaczej.
I być może wyłącznie fakt, że praktycznie się ze sobą wychowywali, sprawiał, że nie śliniła się na jego widok, jak wiele innych dziewczyn to robiło.
Był połączeniem typowego przystojniaka, takiego, za którymi uganiała się Iris, i uroczego chłopaka, który rozbrajał swoim urokiem i dołeczkiem w policzku. Po zdjęciach, które mieli jej rodzice, mogła śmiało stwierdzić, że był podobny do swojego ojca, gdy ten był w jego wieku, chociaż nigdy nie powiedziałaby tego na głos, świadoma jak bardzo nienawidził być w jakikolwiek sposób porównywany do Archera.
Zawsze był wysoki i dobrze zbudowany, a przez lata ćwiczeń dorobił się także widocznego, ale jednocześnie nieprzesadnego umięśnienia, sprawiając, że w porównaniu z nim wydawała się drobna i uwielbiała to uczucie, gdy praktycznie tonęła w jego ramionach.
Teraz jednak nie było uroczego dołeczka, ponieważ zdecydowanie daleko było mu do uśmiechu, nie zapowiadało się także, by mogła liczyć na powitalny uścisk. Wpatrywał się w nią bez wyrazu, a spojrzenie błękitnych oczu wydawało się odległe, jakby nie był do końca przytomny.
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że ta postawa jej nie zrażała, ale nie zamierzała dać po sobie poznać i zamiast tego przybrała na twarz uśmiech pełen pewności siebie. – Trochę ci to zajęło – oznajmiła, udając niewzruszoną i przemknęła pod jego ramieniem, zanim zdążył się otrząsnąć z szoku.
- Co ty tu robisz? – Zamknął za nią drzwi i wydawało się, że zaczynał w pełni pojmować fakt, że naprawdę tam była.
Destiny z nutą rozczarowania przyjęła fakt, że nie wyglądało na to, by pod całkiem zrozumiałym zdziwieniem, kryło się zadowolenie z niespodzianki. – Nie przyjechałeś do Moreton, więc ja przyjechałam do ciebie. A dokładniej po ciebie – wzruszyła ramionami, jakby to była oczywistość. – Nie wyglądasz, jakbyś się cieszył.
- Nie zapraszałem cię – prychnął jedynie i ominął ją, zmierzając w stronę salonu, więc ruszyła za nim. Na stoliku kawowym stała rozpoczęta butelka alkoholu i zaczęła rozumieć, że to ona była powodem tego nieobecnego spojrzenia. – Nie chciałem cię tutaj.
- No to masz problem, bo jednak tu jestem. – Wiedziała, że mówił tak, żeby ją zmusić do wyjścia, odepchnąć od siebie tak, jak wszystkich pozostałych, więc zmusiła się do zignorowania ukłucia w okolicach serca. – I nie zamierzam wyjść, dopóki ty nie pójdziesz ze mną.
- Czyli zostajesz na noc? Cudownie – posłał jej jadowity uśmiech i sięgnął po butelkę, upijając spory łyk. – Odpuść sobie od razu, bo ja nigdzie się nie wybieram. – Na poparcie swoich słów rozsiadł się wygodnie na kanapie, kładąc nogi na stolik.
Przez chwilę milczała, analizując sytuację i rozważając swoje opcje. Wiedziała na pewno dwie rzeczy: że nie miała szans na wyciągnięcie go siłą, chociaż to byłoby o wiele łatwiejsze, niż przemówienie mu do rozumu, oraz że nie zamierzała poddawać się tak łatwo.
Dlatego z westchnięciem podeszła do kanapy i usiadła obok, wpatrując się w niego uważnie. Mur, jakim się odgrodził, był niemal namacalny. – Co się dzieje?
- Nic się nie dzieje. Spędzam świąteczny wieczór w doborowym towarzystwie – zamachał butelką, pokazując jakie towarzystwo miał na myśli. – I wszystko jest świetnie, więc możesz zmykać z powrotem do swojego cudownego życia. Możesz też przy okazji pozdrowić całą naszą kochaną rodzinkę. Chociaż nie! – zrobił przerwę, popijając alkohol. – Mojego ojca nie pozdrawiaj. Jego to możesz co najwyżej pocałować ode mnie w dupę – zaśmiał się ze swoich własnych słów.
- Al, to nie jesteś ty. – Nagle z pełną mocą uświadomiła sobie, jak wiele czasu upłynęło, odkąd ostatni raz rozmawiali szczerze. Jak przyjaciele. Jak Destiny i Alfie. Teraz wydawało jej się, że człowiek, z którym odbywała niezliczoną ilość rozmów, który odsłaniał przed nią swoją duszę, jednocześnie zaglądając w jej własną, był zakopany pod gruzami i ukryty pod paskudnymi maskami. – Wiem...
- Właśnie, że nie wiesz. – Wzdrygnęła się na jego szorstki ton. – Przychodzisz tu nagle, patrząc na mnie, jakbyś chciała przewiercić mnie na wylot, ale muszę cię rozczarować. Nie ma nic więcej, oprócz tego co widzisz. – Jego słowa chciały ją odepchnąć, ale w miarę jak mówił, pojawiały się przebłyski prawdy. Ból i zmęczenie w jego oczach były niemal nie do zniesienia. – A widzisz człowieka, który ma serdecznie dosyć bycia częścią tej farsy i udawania, że jesteśmy jedną wielką zgraną rodziną, podczas gdy to wszystko jest takie popieprzone. Nie chcę tego dłużej robić... – jego głos się urwał, ale nie musiał kończyć, by wiedziała, co chciał powiedzieć. Nawet dla ciebie.
Kiedy lata temu wyszła na jaw prawda o tym, że Archer zdradził Cami, przez co kobieta zdecydowała się odejść, cała ich rodzina zatrzęsła się w posadach. Było tak, jakby opierała się ona na czterech filarach i jeden z nich nagle rozbił się w drobny mak, zagrażając stabilności całej konstrukcji.
I chociaż po miesiącach separacji, Camille zdecydowała się wybaczyć mężczyźnie i nawet dla umocnienia łączącego ich uczucia postanowili w końcu wziąć ślub, a pozostali członkowie rodziny z ulgą przyjęli fakt, że mogli puścić w niepamięć trudne chwile, to dorastający wtedy Alfie jako jedyny nie był w stanie zapomnieć ojcu popełnionego błędu, oraz jego konsekwencji.
Bo to on był osobą, która obserwowała, jak jego mama stopniowo rozpada się na kawałki, jak cierpienie odbierało jej siłę. To on w jednej chwili musiał przestać być chłopcem i stać się mężczyzną, by wspierać matkę i tulić ją, gdy płakała po nocach. To on bezpowrotnie stracił największy autorytet, gdy mężczyzna, który był jego wzorem, zniszczył wszystko, co znał.
Uważał, że pewnych błędów nie dało się tak po prostu wymazać i zamieść pod dywan, ale nikt poza nim nie wydawał się postrzegać tego w ten sposób. Woleli zapomnieć o tym, żyć jak gdyby nigdy nic się nie stało i uznać, że to Alfie i jego buntownicze zachowanie były problemem. Łatwiej było uznać jego za czarną owcę rodziny, zamiast stawić czoło konsekwencjom, jakie niosło za sobą zrozumienie, jakim człowiekiem tak naprawdę był wspaniały Archer Coleman, którego tak kochali.
Destiny była jedynym wyjątkiem. Bo nawet jeśli nie podzielała jego spojrzenia na sytuację, to przynajmniej starała się go zrozumieć. Nie oceniała go wyłącznie na podstawie tego, jaki był, ale skupiała się przede wszystkim na tym dlaczego robił to, co robił. Wiedziała, że pewne zachowania są jego sposobem, by przetrwać. Że odcinał się od swojego serca, by niezagojona rana nie zainfekowała całego organizmu.
Dopiero przebłysk prawdziwych uczuć, sprawił, że zaczynała rozumieć, jak wielkim błędem było zjawienie się u niego, by namówić go na przyjazd do miejsca, w którym nie chciał być. Nie była głupia i wiedziała, że w dużej mierze przyjeżdżał ze względu na nią. Cokolwiek wydarzyło się tym razem między nim a jego ojcem, sprawiło mu tyle bólu, że tym razem nie był w stanie się na to zdobyć. Tymczasem ona chciała go ściągnąć do Moreton z własnych, egoistycznych pobudek, nie zważając na jego uczucia, zamiast uszanować oczywisty sygnał, jakim był brak jego obecności.
- Okej, jeśli nie chcesz jechać do Moreton, nie będę cię zmuszać. – Podniosła się, próbując ignorować nieprzyjemne uczucie. Poddawanie się nie leżało w jej naturze, ale nawet ona potrafiła ocenić sytuację i wiedzieć, kiedy była bez szans. – Chcesz być sam? Bardzo proszę, ale to – wskazała na butelkę w jego dłoni – zabieram ze sobą.
Jej czas się kończył i jeśli miała wywiązać się z obietnicy złożonej ojcu, powinna wychodzić. Nie mogła dłużej zostać, tym bardziej że Alfie wyraźnie jej tam nie chciał, a dalsze namawianie go było stratą czasu, ale nie mogła przystać na to, by upijał się w samotności.
Alfie jednak miał na ten temat inne zdanie i odchylił butelkę jak najdalej, by nie mogła jej dosięgnąć. Westchnęła z irytacją i nachyliła się nad jego ciałem, usilnie starając się przechwycić alkohol, jednak bez skutku. W końcu musiała oprzeć się dłonią o jego tors, by zachować równowagę, jednocześnie zyskując kilka brakujących jej centymetrów, ale Alfie, po raz pierwszy od wielu dni czując w sercu coś na kształt rozbawienia tak boleśnie znajomą determinacją brunetki, odsunął dłoń jeszcze dalej.
Dopiero kiedy fuknęła z irytacją i odwróciła głowę w stronę chłopaka, by skomentować jego zachowanie, zrozumiała jak blisko siebie byli. Ich nosy praktycznie stykały się ze sobą, a usta dzieliły zaledwie centymetry. Oddychali tym samym powietrzem i czuła woń alkoholu pomieszaną z jego własnym zapachem, który tak dobrze znała. W końcu odważyła się spojrzeć w jego oczy i nagła ilość emocji w jego spojrzeniu niemal ścięła ją z nóg.
- Powiedz mi – zaczął szeptem, a jego wzrok nie opuszczał jej oczu. – Dlaczego miałbym ruszać się stąd dokądkolwiek skoro jedyna osoba, którą pragnąłem zobaczyć, jest tutaj?
Miała wrażenie, że wszystko zdarzyło się w jednym ułamku sekundy. Poczuła jego usta na swoich, jednocześnie słysząc dźwięk tłuczonego szkła, gdy upuścił butelkę, by złapać ją za biodra i wciągnąć na swoje kolana.
W ich ruchach nie było nawet śladu zawahania, jakby robili to wcześniej setki razy. Pozwoliła, by językiem rozchylił jej wargi, pogłębiając pocałunek i tym samym skutecznie zabijając w niej resztki rozsądku, gdy jej ciało przeszył dreszcz. Przez krótką chwilę istniały wyłącznie jego ciepłe usta i dłonie przyciągające ją bliżej w desperackim geście.
Nie miała pojęcia, ile to trwało, zanim w końcu dotarło do niej, co się działo i że to nigdy nie powinno mieć miejsca. Zanim zrozumiała, że właśnie przeżywa swój pierwszy pocałunek. Z Alfiem. Z jej przyjacielem.
Z człowiekiem, który stanowił nieodłączną część niej samej, i który zaledwie parę minut wcześniej właściwie powiedział, że nie chce jej dłużej w swoim życiu, bo nie znaczyła dla niego wystarczająco dużo. Jej pierwszy pocałunek, był jednocześnie pożegnaniem. Z kimś, kto był przy niej od zawsze.
To właśnie przeszywający ból, jaki niosła za sobą ta świadomość, sprawił, że oderwała się od niego gwałtownie. Przez sekundę widziała zagubienie w jego oczach, zanim rozchylił usta, jakby chciał się odezwać. Nie miała pojęcia, jakie słowa miały z nich paść i nie dała mu szansy, by je wypowiedzieć.
Najszybciej jak potrafiła, zeszła z jego kolan, jednocześnie niezgrabnie sięgając po torebkę i nie posyłając mu kolejnego spojrzenia, pobiegła do drzwi. Chociaż wyjście z mieszkania łamało jej serce, nie mogła zostać w jego obecności nawet chwili dłużej.
Bo wiedziała, że podczas gdy ona znaczyła dla niego za mało, on znaczył dla niej za dużo.
***
a/n: No czeeeeść.
Witam was serdecznie w historii Destiny i Alfiego(albo po prostu Delfie). Mam nadzieję, że pokochacie ich tak samo jak ja! Szybkie wyjaśnienia, bo wiem, że łatwo się pogubić: jeśli chodzi o nowych bohaterów to oczywiście poza Destiny, mamy Iris i Elliota - dzieci Valerie i Ethana, oraz Connora - syna Crystal i Williama.
Od razu odpowiadając na najważniejsze pytanie nie wiem, kiedy pojawi się pierwszy rozdział. Nie ruszam jeszcze oficjalnie z publikowaniem, ale chciałam się z wami podzielić prologiem. Taki mały przedsmak tego, co nas czeka.
Szczególne podziękowania dla moich wspaniałych królików doświadczalnych (musicie mi wybaczyć, że was tak nazywam, ale to z sympatii). Prolog jest ze specjalną dedykacją dla was, bo gdyby nie wasze opinie, kolejny miesiąc spędziłabym myśląc, co jeszcze mogę poprawić.
Z mojej strony to tyle i do 'zobaczenia' niedługo(mam nadzieję) ❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top