Rozdział 13
Rozmawiali jeszcze przez parędziesiąt minut. O wszystkim i o niczym, tylko po to by lepiej się poznać. W końcu Master spojrzał przez okno.
- Dobrze, robi się pózno, odwiozę Cię do domu.
Uległy skinął głową, patrząc na niego dość smutno. On nie chciał nigdzie iść
- Oczywiście, Proszę Pana. Dziękuję za spotkanie - wstał i pochylił głowę służalczo.
Ten pogłaskał go po niej.
- Masz tyle czasu ile chcesz by się namyślić. Możesz również już jutro dać mi odpowiedź. W razie czego napiszesz mi swój adres i po Ciebie przyjadę.
Dotyk uspokoił Theo i spowodował jego uśmiech - Rozumiem, Proszę Pana. Czy... Pana ulegli będą chcieli ze mną porozmawiać?
- Cóż, dlaczego mieli by nie chcieć? - uśmiechnął się.
- Nie wiem. Po prostu... Może nie chcą wracać do tych wspomnień?
- Uważasz, że mieli ze mną złe wspomnienia? - zmarszczył brwi.
- Nie! N-nie o to mi chodziło - spojrzał na niego z przerażeniem w oczach - Właśnie... Może mieli dobre i teraz tęsknią...? I nie chcą o tym myśleć? Tak jak ja tęsknię za swoim poprzednim Panem...?
- Cóż, w większości to oni zakończyli relację. Jedni kogoś poznali i ich serce zdecydowało, inni podjęli decyzję by pójść własną drogą a jeszcze inni uznali, że życie w takiej relacji nie jest dla nich i wymaga zbyt wielu wyrzeczeń. - wymienił.
- Oh - powiedział jakby zaskoczony - Nie wpadłem na to. Przepraszam, że jestem taki głupi - zaczął bawić się palcami.
Ten uniósł jego podbródek spoglądając w oczy - Mówiłem żebyś o sobie tak nie mówił...
- G-głupi i beznadziejny to nie to samo. - odwrócił wzrok. - Dobrze. Tak też nie będę mówił. Przepraszam...
- Nie chcę więcej słyszeć jak mówisz o sobie w ten sposób. Bez względu, które to z tych słów, czy to jasne? - zapytał poważnym tonem.
- W ten sposób to znaczy? - dopytał, chcąc być pewien.
- Głupi, beznadziejny, nie mądry, ogólnie słowa mówiące o Tobie źle. Nie są prawdą i nie chcę byś tak o sobie mówił.
- Dobrze, Proszę Pana. Już nie będę - powiedział widocznie skołowany.
Nie prawda? Przecież poprzedni Master mówił, że tak właśnie jest...
- Okey, a teraz wstawaj, zbieramy się. - uśmiechnął się już łagodniej, sam się podnosząc. Zmierzył go jeszcze wzrokiem widząc, jak ten jest ubrany - Na dworze jest już chłodno, przyniosę Ci coś cieplejszego...
- Dziękuję - uśmiechnął się podchodząc jeszcze do kota i przeczesując jego futerko palcami.
Po chwili mężczyzna wrócił do pomieszczenia. Znów z płaszczem, tym razem jednak był on w bordowym kolorze.
Chłopak uśmiechnął się czując jak Pan otula go materiałem - Dziękuję, Sir.
- Chodź - skierowali się w stronę drzwi wyjściowych a następnie do samochodu.
Argo otworzył młodszemu drzwi. Uległy posłusznie usiadł w fotelu i zapiął pasy. Mocniej przytulił do siebie płaszcz, wdychając jego zapach.
Mężczyzna uśmiechnął się i ruszył autem - Gdzie dokładnie mieszkasz? - zapytał
- Street Wall 11. To mieszkanie po moich dziadkach - przymknął oczy zadowolony.
- W porządku, aczkolwiek nie wiele mi to mówi - uśmiechnął się lekko.
- Jeśli podwiezie mnie Pan pod sklep to już sobie poradzę - zamruczał.
- Wolę być pewien, że dotarłeś bezpiecznie. - mruknął, wbijając adres w lokalizację.
- Dziękuję. To naprawdę miłe z Pana strony - posłał mu uroczy uśmiech.
- To mój obowiązek. Taki śliczny chłopak nie powinien wieczorami chodzić samemu. Zwłaszcza po takiej dzielnicy - wymamrotał.
- Śliczny? - zmienił się w dojrzałego pomidorka.
Taki komplement naprawdę wiele dla niego znaczył...
- Oczywiście chłopcze - uśmiechnął się, po czym po jakimś czasie drogi, gdy na dworze zapanowała już ciemność dojechali na miejsce pod mieszkanie chłopaka.
- Jesteśmy - powiedział, widząc jak młodszy przysypia na siedzeniu. Biały kosmyk włosów spływał uroczo na jego czoło dodając uroku. - Theo... - wyszeptał i odgarnął go lekko - Wstajemy - uśmiechnął się, po czym sam otworzył drzwi rozglądając się.
Ta okolica nie wyglądała na przyjazną. Nie znał jej może dobrze, ale słyszał o niej różnego rodzaju opinie i plotki, i wcale nie były one dobre. Zdecydownie nie było to dobre miejsce do mieszkania tak delikatnego i kruchego chłopaka jakim był Theo.
Uległy mruknął otwierając oczy i przeciągnął się. Było mu ciepło i nie chciał wysiadać. Puste mieszkanie wydawało mu się teraz straszne.
W tym czasie do mężczyzny podeszła grupka pijanych mężczyzn - No No No. Zgubił się tu Pan? - zaśmiali się.
- Nie - odparł obojętnie, odwracając w ich stronę.
Ani odrobinę nie wyglądał na przelęknionego czy też poruszonego ich przybyciem.
- Ktoś tu ma się za ważniaka - warknął jeden z nich, a z auta wyszedł Theo nadal trochę zaspany.
- Theo, wsiadaj - powiedział do niego stanowczym wzrokiem.
Wciąż nie było w nim słychać choćby niepokoju.
Pijany mężczyzna uniósł brew.
- Było tak odrazu - zaśmiał się i poklepał Theo po ramieniu - Odwiozłeś naszego doktorka?
- Waszego? - uniósł brew.
- Tak. - spojrzał na Argo z uśmiechem.
- Jakob, zostawisz nas na razie? - zapytał spokojnym głosem uległy - Chcę pogadać z... No wiesz...
- Twoim nowy sponsorem - prychnął, ale klepnął tylko Argo w ramię - Trzymajcie się tam. Theo, potem przyjdę do Ciebie, bo znów napierdziela mnie kostka - odszedł razem z całą bandą.
- To Twoi znajomi? - przekrzywił głowę Master.
- Nie do końca. Oni tutaj rządzą. To nie są... Bezpieczni ludzie -zadrżał widocznie.
- Ale nie są też do końca tacy źli. Żyjemy w symbiozie. Ja opatruje im rany, bo przez narkotyki nie mogą pójść do szpitala. A oni w zamian mnie chronią.
- Cóż - pokiwał powoli głową - Gdyby Cię zastraszali lub Ci grozili chcę o tym wiedzieć - powiedział.
- Dobrze, Proszę Pana - skłonił głowę i zdjął z siebie płaszcz, podając mężczyźnie
Ten uśmiechnął się, po czym zabrał go od niego - Trafisz stąd?
- Tak, oczywiście. - przestąpił z nogi na nogę jakby zastanawiając się nad czymś.
- Hmmm? - zapytał Argo, widząc jego minę.
- Czy... Mógłby mnie Pan pogłaskać na dowidzenia? Proszę? - uniósł na niego sarnie spojrzenie tylko po to, by opuścić je zawstydzony.
Mężczyzna bez słowa położył swoją dłoń na głowie i pogładził kosmyki. Chłopak był naprawdę uroczy.
- Dziękuje, Panie - wymruczał wtulając się w rękę, tak przyjemnie ciężką na jego głowie...
- Okey mały, zmykaj do domu. - uśmiechnął się gładząc jego policzek.
- Dowidzenia, Proszę Pana - odpowiedział uśmiechem i zadowolony pobiegł do jednej z klatek.
Przez głowę w chmurach potknął się jednak o chodnik i prawie wywinął orła na kamiennym krawężniku. Zdążył jednak złapać równowagę przed wypadkiem.
- Theo... Powoli! - krzyknął jeszcze za nim Argo, lekko rozbawiony.
- Nic mi nie jest! - Odkrzyknął, dobiegając w końcu do drzwi. Pomachał jeszcze Master'owi i zniknął w środku.
Znalazł się w mieszkaniu z uśmiechem na ustach. Naprawdę się cieszył i nie mógł doczekać następnego spotkania z mężczyzną.
__________________________
Heyyy!
Jak widzicie relacja naszych ptaszków się rozwija. Tymczasem ja siedzę sobie na leżaczku pod Mayan'em w Energylandii i czekam na znajomych gdyż jako osoba, która boi się takich rzeczy zostałam na dole.
Pozdrawiam i życzę wam miłego dnia! ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top