2

Stoję przed wielkim budynkiem. Kościół jest miejscem, do którego nie chodzę i mimo, że jest dość ładnym budynkiem, nie znaczy dla mnie nic. Czuję jedynie, że jego ogrom mnie przytłacza, jeszcze bardziej czuję się jak osoba bez wartości, nieważna w tym świecie, zbyt mała, żeby coś zmienić. Od zawsze to miejsce mnie odpychało, chyba największym powodem była sprzeczność światopoglądowa. Często nie zgadzam się z tym, co mówią oni.

Nie wiem dlatego, ale mam potrzebę tam pójść. Nie wiem dlaczego akurat teraz. Może naprawdę mam jakiegoś stróża, który przyprowadził mnie tu nie bez powodu. Czy mam ochotę już pójść stąd i w końcu to zakończyć? Tak, ale coś mnie tu jeszcze trzyma.

Wchodzę do środka. Wciąż przytłaczający ogrom, wszędzie przepych. Coraz bardziej chcę uciec. Nie chcę przebaczenia, nie chcę nic stąd, nigdy nie był*m dobrym człowiekiem, dodatkowo brak mi wiary. Dlaczego tu jestem? Dlaczego siła, która mnie tu przyciągnęła nie pozwala mi teraz tak po prostu odejść i tylko przedłuża wszystko?

Siadam na jednej z tylnych ławek. Jest już dość ciemno i zimno. Rozglądam się, nie ma tu nikogo poza mną. W tej pogrążona samotności nadal rozmyślam jaki jest powód mojego przybycia tutaj.

- Czego chcesz? - pytam szeptem.

Odpowiada mi jedynie głucha cisza. To wszystko jest irytujące.

- Jeżeli tam jesteś i słuchasz mnie. Mam nadzieję, że nie zamierzasz wpłynąć na zmianę mojego zdania.

I tak będę próbować to zrobić. Jestem w takim momencie, że nikt mnie nie powstrzyma. Ja już nie mam celu, to życie straciło sens. Po co dalej żyć, skoro to przynosi mi tylko cierpienie? Więc po co dalej cierpieć, skoro można to zakończyć?

Dlaczego chcę to zrobić? Bo mam dość, naprawdę dość. To wszystko jest dla mnie problemem, życie przynosi mi same problemy. Wszystko mnie tylko męczy. Nie mam już sił, żeby walczyć ze swoim okrutnym losem. Nie szukam pomocy u nikogo, nie chcę. Jedyne czego pragnę, to wyzwolić się od tego wszystkiego, zakończyć to, zostawić już wszystko za sobą i nigdy tu nie wrócić.

- Jeżeli słuchasz, chcę tylko jednego, żeby moja rodzina była szczęśliwa.

Ja już i tak jestem osobą potępioną, nie mam co liczyć na jakąkolwiek litość i nie łudzę się, nie mam na to nadziei. Nie chcę, żeby rodzina i wszyscy moim bliscy cierpieli, tego chcę in oszczędzić, nie zasługują na to. Wiem, że wiadomość o moim samobójstwie nie będzie dla nich dobra, ale ja nie potrafię już żyć.

Czy odczuwam niepokój związany z tym, co chcę zrobić? Tak, od samego początku, gdy tylko pojawiła się myśl o tym. Na początku tą myśl była tylko ukojeniem w bólu, czymś co kazało mi załatwić wszystkie sprawy i dało siłę, żeby to zrobić. Im bliżej zakończenia, tym bardziej rósł niepokój i pojawiały się wątpliwości. Wiem jednak, że to moja jedyna droga ucieczki. Bo jak dalej żyć męcząc się każdego dnia, jak żyć czując wciąż ten rozrywający ból? Ja już nie daje rady.

Jedynym sposobem, żeby zagłuszyć wszelkie wątpliwości jest wyzbyć się wszelkich uczuć, zapomnieć, nie myśleć o tym wszystkim, po prostu żyć tym, co teraz. Jeżeli wahasz się i mimo wszystko jednak nie chcesz odejść, nie rób tego. Jeśli jest się zdeterminowanym i pewnym tego, po prostu to zrób.

Wychodzę i wracam do domu. Teraz z niewyjaśnionych powodów czuję się spokojniejsz*. Może dlatego, że wiem, iż zaraz się to wszystko skończy i w końcu odzyskam spokój? Wiem, że ci, których tu zostawię, dadzą sobie radę beze mnie. Nie martwię się o to, oni są silniejsi niż ja...

Biorę kilka tabletek nasennych i połykam je. Nie działam pod wpływem impulsu, to wszystko było planowane już jakiś dłuższy czas. Nie robię tego pochopnie.

Kładę się i powoli zasypiam. Nie dręczy mnie niepokój, nie zostawiam po sobie żadnych niezałatwionych spraw. Czuję jedynie spokój, który dziwi też mnie. Cieszę się, że to już koniec.

Na początku widzę jedynie ciemność, która pochłania wszystko wokół, na koniec również mnie. Nie czuję już nic, pozostaje jedynie uczucie pustki. Gdzieś z oddali słyszę znajomy głos wypowiadający kilka razy jedno słowo - moje imię. Pojawia się odrobina niepokoju, ale przecież już jest za późno, nie mogę nic zrobić.

Znikąd pojawia się oślepiające światło. Nie widzę już nic, jedynie głos staje się coraz bardziej wyraźny, głośniejszy i dzięki niemu powraca spokój.

Budzę się znów na tym świecie. Jestem w szpitalu. Widocznie moja próba samobójcza jest już niedoszłą. Na początku niewiele widzę, jest tu zbyt jasno, ale gdy już przyzwyczajam się do tego i rozglądam, widzę... ciebie...

Na początku myślał*m, że żyję, no naprawdę mamy jakiegoś anioła stróża i pobyć w tym kościele mnie uratował, że to wszystko dzięki temu, ale teraz już wiem, że to nie żadne siły nadprzyrodzone, a wszystko co trzyma mnie na tym świecie, to zawsze ty. Udało ci się dotrzeć na czas, wywalczyć, utrzymać mnie przy życiu. Teraz już wiem co jest sensem mojego życia.

Dopóki ty będzie żyć na tym świecie, ja też tu pozostanę...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top