2.

Zanim odszedł, wydawał się jedynie nieistotnym elementem mojego życia. Był niczym jesienny wiatr muskający moją bladą skórę. Bezustannie przypominał o swoim istnieniu, jakby domagając się mojej uwagi. Był jednym z wielu - jak liście spadające z drzew. Nie sądziłam, że jest mi potrzebny. Nie sądziłam, że tak odczuję utratę kogoś mi zupełnie obcego. Ot zwykły staruszek, którego mijałam w parku za kamienicami na przedmieściach. Siadał na ławce pod starym dębem, zakładał nogę na nogę i wyjmował książkę o pożółkłych kartkach i grubej oprawie. Gdy przechodziłam obok, podnosił głowę i witał mnie delikatnym uśmiechem płynącym spod siwego wąsa.

Pewnego dnia widziałam jak wsparty laską idzie przez Dębową Aleję wśród opadłych liści w jesiennych barwach. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Nigdy nie wrócił, a ja dopiero wówczas zrozumiałam, że liście, choć do siebie podobne, nigdy nie są takie same.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top