| who we are |

Moją głowę roznosił tępy ból. Czułam się, jak po dobrej imprezie z której połowę spędziłam w nieświadomości z powodu upojenia. Pamiętałam, że poprzedniego dnia byłam na balu, ale na nim nie było nic procentowego. Pustka w głowie. Do tego ból pleców zaczął pomału mi doskwierać. Otumaniona otworzyłam oczy nie do końca pewna, czy to wszystko nie jest tylko zwykłym koszmarem. Jasne światło lampy raziło mnie w oczy, które od razu chciałam zakryć, ale coś mi na to nie pozwoliło. Próbowałam obrócić głowę aby zobaczyć, co się stało z moimi rękoma. W okół nich był zawiązany gruby sznur, który z każdym mocniejszym pociągnięciem zaciskał się jeszcze mocniej. Moje nogi także ktoś związał, tym razem do nóżek krzesła. Rozejrzałam się w panice po pomieszczeniu, które okryte było ciemnością, nie licząc jedynego punktu w którym siedziałam ja. Zagryzłam wargę, a do oczu napłynęły mi łzy. Coś tak czułam, że wszystkie wydarzenia do tego doprowadzą. Dodatkowo jeszcze zgubiłam swój telefon. Mieli mnie jak na tacy. Znali moje miejsce zamieszkania, dokładnie wiedzieli kiedy, gdzie pójdę.

Kroki wyrwały mnie z zamyślenia bardzo szybko. Zaczęłam się szarpać i histeryzować. Przez łzy mogłam zauważyć Nelsona Patricksona. Przerażająco się uśmiechał, ponieważ tak naprawdę tylko jeden kącik ust miał uniesiony ku górze, a druga połowa jego twarzy wydawała się śmiertelnie poważna. Ciemne włosy przyprószone siwizną związał w niskiego kucyka, a jego zielone oczy wciąż badały mnie wzrokiem. Miał śniadą karnację i gdybym nie znała jego imienia, mogłabym powiedzieć, że prawdopodobnie pochodzi z Ameryki Łacińskiej.

– Holly, Alexandra, Abbott. – zaczął powoli wymawiać moje imię. Głos miał niski, szorstki nie wzbudzający sympatii. – Jak dobrze znasz super bohaterów, moje dziecko?

– Co proszę? – wydukałam, jakby nie do końca rozumiejąc słów mężczyzny. Nie miał zagranicznego akcentu, czy też nie mówił niezrozumiale, ale nie potrafiłam przetrawić pytania, które w moją stronę zadał. Zazwyczaj ludzie o podobnej profesji, jak Nelson zaczynają z grubej rury, „Ile rodzice za ciebie dadzą?", „Czy wiesz po ile w Meksyku chodzi nerka?", czy coś tym stylu.

– Moje pytanie brzmiało: „Jak dobrze znasz super bohaterów?". I nie mówię już o takim żelaznym milionerze, którego pieniądze wymordowały miliony niewinnych ludzi. – podszedł bliżej, a ja mogłam zauważyć pełno malutkich blizn na tej części twarzy, która nigdy się nie poruszała. – „Jak dobrze znasz takiego człowieka pająka?" Weszłabyś do czarnej uliczki z wiedzą, że raczej powinien cię uratować? Och. Przecież weszłaś. Jesteś strasznie naiwna. Pamiętasz mnie może?

– To pan obrabował kawiarenkę? – spytałam drżącym głosem, a mężczyzna przytaknął. – Co pana do tego pchnęło, aby obrabowywać kawiarenkę... No tak.

– Wtedy jeszcze nie byłem na wysokiej pozycji, więc robiłem za mięsko. – wzruszył ramionami. Nie był ubrany jak super złoczyńca o ile w ogóle istnieje podany z góry strój bandziora. Nosił czarne, stare, sprane jeansy, tego samego koloru bluzę z, co w tej sprawie najzabawniejsze, z logiem Punishera. Czyżby on sam chciał się bawić w samosądy? Kto w ogóle robi takie bluzy? – Potem ktoś dziabnął szefa, bo miał dosyć tego, że opychamy kosmiczną broń dalej, zamiast bawić się tu. Rok temu nasi znajomi, którzy często nam broń odsprzedawali, byli o włos od dziabnięcia pająka i rozwalenia Starka. Zaimponowało mi to.

– Dlaczego? – odezwałam się niepewnie, a mężczyzna jakby czekając na to pytanie odszedł w cień i po chwili wrócił z krzesełkiem. Czy oni wszyscy muszą opowiadać o tym, jak to zostali skrzywdzeni? Przewróciłabym oczami, ale byłam zbyt przerażona.

– Kolega stracił pracę i kasę. Ja, przez bijatykę straciłem wszystko. Zaczynając od bliskich, po pracę i kończąc na zdrowiu. Widzisz to? – wskazał na część swojej sparaliżowanej twarzy. Przerażającej w tym świetle, zauważyłam. – To jest wygląd po siedmiu operacjach, a i tak nie udało im się naprawić tego, co zostało zniszczone przez wypadek. Oczywiście jednak musiałem zapłacić za spartaczoną robotę i obiecane przez cholernego neurochirurga naprawienie twarzy. Na szczęście karma wraca, a doktorek już raczej prędko do pracy nie wróci. Jednakże nikt nie zwróci mi rodziny, nawet ubezpieczenie, które po nich dostałem, a które poszło na spartolone operacje. Nasi superbohaterowie mi ich nie oddadzą, ani straconych lat spędzonych na śmietniku społeczeństwa. Ufałem im wcześniej. Wierzyłem, że to dobrze skoro są i chcą nam pomagać. Dlatego czas to zmienić. Stąd moje pytanie. Panno Abbott, co wiesz o twoim drogim przyjacielu, przyjaznym superbohaterem z sąsiedztwa, spider-manie? Wiesz, kto siedzi za jego maską? Kto ma cię uratować kiedy masz problem?

– Ja... – Otworzyłam usta próbując zbudować jakiekolwiek zdanie, które byłoby wystarczającą odpowiedzią. Uratował ją. Peter go zna i pracuje ze Starkiem, ale kim on był? Przypomniały mi się szalone teorię brata Teresy.

– SANDIEGO! ZAPAL ŚWIATŁA! – rozbrzmiał krzyk mężczyzny, a irytujące jasne światło tuż nad moją głową było najmniejszym problemem. Pomieszczenie było maciupcie, stare, a na ścianach wszędzie były zacieki i odpryski. Wyglądało to, jak jakaś piwnica, albo pokój na końcu jakiegoś budynku. Nie było okien, tylko jedne drzwi. – PRZYPROWADŹ GO!

Ktoś otworzył drzwi, a Nelson wstał i chwycił mnie za mój podbródek nakierowując go w stronę wejścia. Przez nie wszedł pulchny, ogromny mężczyzna, który definitywnie wpisywał się w opis typowego bandziora. Na policzku miał wytatuowane dwa słowa „śmiertelna piącha". Przełknęłam ślinę, a moje przerażenie sięgnęło zenitu widząc nieprzytomnego superbohatera. Cichy pisk wyrwał się z mojego gardła, kiedy przywiązali go do niego podobnie jak mnie. Nelson pochylił się nad spider-manem po czym uderzył go nie za delikatnie w twarz. Mężczyzna ocucił się od razu i zaczął wierzgać przez, co prawie przewrócił krzesło i Sandiego musiał je trzymać.

– Witamy cię na jedynym takim pokazie. Dziś atrakcją główną jest wyzbycie się żelaznego dziada i jego hałastry, nawiążemy kontakt z Anthonym Starkiem, który dowie się, że albo się pojawi aby wymienić swoją głowę na głowię pajączka, albo zabiję was oboje.– Jego uśmiech będzie śnił mi się po nocach, stwierdziłam w myślach widząc, jak tylko połowa twarzy uśmiecha się szeroko ukazując białe zęby. – No, ale zanim to nastąpi, specjalnie dla ciebie ujawnienie pająka. Który nabrał się na naszą sztuczkę i kiedy myślał, że ratuje świat przez zagładą, bo od paru dni go podpuszczaliśmy to my uprowadziliśmy ciebie. Wtedy po tak szokującej informacji, jaką było zamordowanie ciebie, sam się dał pojmać. Teraz pewnie zastanawiasz się czemu taki superbohater dałby się złapać dla ciebie. Cóż... Sama zobaczysz.

Mężczyzna chwycił za maskę i jednym ruchem ściągnął ją z twarzy pajęczaka. Moje serce stanęło momentalnie, widząc ciemne oczy Petera Parkera skierowanego w moją stronę. Wpierw ogarnęła mnie złość, po tym, jak przypomniałam sobie, że mnie wystawił doszło do mnie, że przecież uratował mi życie. Tamtego dnia. Jednakże złość była większa, bo w końcu mógłby mi powiedzieć. Mógłby, ale najwyraźniej miał powód, aby zachować to w tajemnicy przed mną.

– Peter... – odezwałam się słabo, a chłopak rzucił moją w stronę spojrzenie, które jeszcze nie znałam, ale było klarowne. Przepraszał, chociaż nie używał słów. W moim umyśle pojawiła się myśl, że zanim kompletnie straciłam grunt pod nogami myślałam o tym superbohaterze w ten sam sposób w jakim myślałam o Peterze. Wizja ta wydawała się komiczna, bo w końcu zauroczyłam się w tym samym gościu, który ukradł mi serduszko już w siódmej klasie. – Dziękuję.

– Nie. Nie dziękuj. Gdybym nie ja... – zaczął jąkając się, próbując najpewniej odepchnąć nazbierane przez tę krótką chwilę łzy. – Nie byłoby cię tutaj. Neslon i tak by nikomu tamtego dnia, w kawiarence, nie zrobił krzywdy. Nie dowiedziałby się też jak bardzo mi na tobie zależy...

Mężczyzna znudzony paplaniną dwóch nastolatków spojrzał na swój zegarek. Jego mina zmieniła się diametralnie widząc godzinę. Spojrzał na swojego znajomego, a ten przycisnął przycisk w kostiumie chłopaka i odwrócił go w stronę ściany. Na niej pojawił się obraz z twarzą Tony'ego Starka. Gdyby nie zaistniała sytuacja prawdopodobnie byłoby to spełnienie marzeń. Po paru połączeniach na ekranie pojawiła się twarz mężczyzny w kwiecie wieku. Tony Stark był niczym wino, wyglądał świetnie pomimo swojego wieku. Wpierw zirytowany zaczął od tego, po co do niego zadzwonił, a widząc zaistniałą sytuację na telefonie, upuścił go. Po paru sekundach znów go podniósł.

– No witam, witam. Tu Nelson Patrickson. Moim celem nie jest ten chłopak a ty. Więc z łaski swojej, bo nie chcę brudzić się krwią dzieci. Bez zsyłania na nas FBI, prosiłbym się pojawić. Sam. Bez reszty pańskiej niedouczonej bandy. – prychnął. Podciągnął bluzę i chwycił za broń po czym wycelował go w stronę chłopca. Mojego chłopca. Spoglądałam to na miliardera, to na bandziora, który po prostu miał ciężko w życiu. Z jednej strony nawet mu współczułam, ale ciężko współczuć mężczyźnie, który ma twojego chłopaka na muszce. – Proste, a jeśli to nie przemawia. Proszę bardzo. Holly Abbott. Jestem pewien, że znasz to nazwisko. Niejaki Logan Abbott i jego firma, co jakiś czas ratuje pańską mamonę od zniknięcia. Znajduje haczki, aby nie musiał pan płacić za dużo za straty. Tak jak dwa lata temu w Berlinie. Bez tej firmy skończy pan szybko.

– Panie Stark, ja dam sobie... -zaczął, ale przerwał mu ostry głos miliardera.

– Nie dasz. Nie tym razem młody. – powiedział pewnie. Spoglądał dokładnie na Nelsona, który ani drgnął podobnie jak Sandiego. Ktoś otworzył drzwi, ale widząc zaistniałą sytuację od razu je zamknął. – Będę w przeciągu godziny. Macie nie dotykać chłopaka, ani dziewczyny.

– Jasne, szefie. – prychnął.

Czemu czułam, że facet wcale nie mówił prawdy. Wyłączył przycisk i odwrócił się do swojego półmózga. Powiedział coś cicho, czego nie dosłyszałam. Sandiego wziął związanego pająka, a dokładnie mojego drogiego Petera, z pomieszczenia i pozostawili mnie samą. Zastanawiałam się, jak długo mnie nie było. Czy moi rodzice w ogóle zorientowali się, że ktoś mnie porwał. Może nawet przeszli się na komisariat policji. Jedno wiedziałam. Jestem spłukana, jeśli przeżyje to trzeba będzie zapłacić Oliverowi. Mały głąb dobrze wywnioskował, a ja głupia nie uwierzyłam. Z drugiej strony, nie było to łatwe, aby przyjąć do wiadomości, że twój chłopak to tak naprawdę super bohater i to od dłuższego czasu. Przecież on posadził za kratkami ojca Liz. Więc powinien sobie dać radę. Co nie? Przecież nie mogliśmy być na aż tak przegranej pozycji. Po raz kolejny zaczęłam się szarpać, kręcąc nadgarstkami w nadziei, że chociaż jeden się wywiąże, albo ocierając się przez sznury uda mi się go wyciągnąć. Wzięłam głębszy wdech i zrobiłam czynność jeszcze parę razy, kiedy nagle sznur puścił.

Spojrzałam na moją dłoń na której nadgarstku, pojawiły się czerwone pręgi. Do mojego nosa dotarł nie za miły zapach. Poznałam bym go wszędzie, bo często zdarza mi się coś przypalić. W którymś pomieszczeniu musiał wybuchnąć pożar. Serce zabiło mi dwa razy szybciej, co nie pomogło z walką ze supłami u nóg oraz drugim nadgarstku. Zawsze byłam słaba, jeśli chodzi o rozwiązywanie i wiązanie supłów. Mój tato za to miał całą książkę z przeróżnymi węzami. Przeklęłam w myślach fakt, że kiedyś przez przypadek położyłam ją na kupce ze starą makulaturą, którą paliliśmy w kominku, oczywiście nie spalili jej, bo ojciec w panice zaczął jej szukać i znalazł.

Zapach był, co raz to ostrzejszy, a do pomieszczenia zaczął wtaczać się czarny dym. Już nie rozwiązywałam sznurów, tylko za nie szarpałam w nadziei, że puszczą. Wyskoczył drugi nadgarstek, a po nim obie nogi. Z ostatnim walczyłam za długo, bo dym już ogarnął całe pomieszczenie. Podwinęłam sukienkę na wysokość nosa zostawiając opuszczoną halkę. Wybiegłam z pomieszczenia, a mój wzrok przez łzy zauważył, że się rozdziela na dwie ścieżki. Pobiegłam w lewo z nadzieją, że dam radę uciec. Słyszałam krzyk mężczyzny, „budynek się zaraz zawali!". Nie wiedziałam skąd dochodził, ale przeraziłam się jeszcze mocniej. Nawet nie wiedziałam gdzie jestem. Nigdzie nie było okien, więc bardzo mocno zastanawiałam się nad piwnicą albo jakimś bunkrem. Wyrzuciłam buty bo, co chwila się o nie potykałam i znów znalazłam się na rozdrożu. Dym sprawiał, że nie mogłam oddychać. Skręciłam w odwrotnym kierunku niż na początku wpadając na mężczyznę. Bandzior okazał się Nelsonem, którego ledwo widziałam przez kłęby dymu.

– Chodź prędko, dziecko. Inaczej umrzesz. – odezwał się szorstko, ale kiedy dym odsłonił jego twarz zauważyłam troskę w oczach. Chwycił za moje ramię i zaczął pchać do przodu. Skrzypiało złowrogo. Gdzieś rozbrzmiały syreny strażackie. – Nie ociągaj się Abbott, twój przyjaciel nieźle narozrabiał.

– Dlaczego... – zaczęłam, ale przerwały mi spazmy kaszlu. Mężczyzna pociągnął mnie jeszcze mocniej i przyśpieszył kroku. – Mi pomagasz? Myślałam, że i tak chciałeś nas zabić.

– Was? Dzieciaki? Skądże. Tylko Starka i jego drużynę. – wzruszył ramionami. Coś chrupnęło, a sufit za naszymi plecami zawalił się. Nelson popchnął mnie do przodu, kiedy tylko zauważył spadające kawałki podpalonych paneli. – Nie mam zamiaru zostać dzieciobójcą, a poza tym... Gdyby Grace żyła zapewne byłaby w twoim wieku. Pewnie byście razem chodziły do szkoły...

W moim umyśle pojawiła się nutka współczucia w stronę tego przerażającego człowieka. Syreny strażackie były, co raz to głośniejsze, a dym nie tak gęsty. Znów coś chrupnęło, tym razem tuż nad moją głową. Mężczyzna użył całej swojej siły i pchnął mnie, że przeleciałam pół metra i wylądowałam na kolanach drąc białą halkę. Spojrzałam za siebie. Głośny kaszel mieszał się z skrzeniem palącego się budynku. Brunet leżał pod kupą gruzu od pasa w dół i nie mógł się wydostać. Uklękłam przy nim i chwyciłam za dłoń, ale ten wyrwał mi ją.

– Uciekaj stąd Grace. – powiedział, ale napotykając moje oczy zmieszał się. Nazwał mnie imieniem swojej zmarłej córki. Wstrzymałam oddech, nie wiedząc, jak na to zareagować. Zmarszczyłam brwi i chwyciłam mężczyznę pod pachy próbując go wyciągnąć. – Kurwa, dziecko, nie rozumiesz po angielsku? Już i tak ledwo oddychasz. Jak pobiegniesz do przodu to zaraz po lewej powinny pojawić się schodki na powierzchnie. Uciekaj.

– Nie zostawię pana. Po mimo, że nas pan porwał. – odezwałam się pewnie po raz kolejny dostając ataku kaszlu. Pot spływał mi po plecach. Temperatura była nie do zniesienia. W głowie zaczęło mi kołować. Po raz kolejny chciałam go wyciągnąć, ale ten odepchnął mnie. Usłyszałam obcy głos. Pytał się, czy ktoś tu jest. – JESTEM!

– Uciekaj. Ten budynek nie jest stabilny. – zacisnął dłoń, niczym imadło na moim ramieniu. Drugą dłonią sięgnął w stronę schowanej spluwy. – Nie bądź ofiarą. Te miasto potrzebuje młodych ludzi. Idź i nie martw się. Ten los, który sobie sprawię i tak jest lepszy od tego, co by mnie czekało.

W moich oczach pojawiły się łzy. Powiedziałam jeszcze, że sprowadzę pomoc i pobiegłam tak, jak kazał, wpadając na strażaka. Mężczyzna wziął mnie na ręce, widząc w jakim jestem stanie. Bez silnie powtarzałam imię złoczyńcy, który jednak najprawdopodobniej uratował mi życie. Wyszliśmy z budynku, który po nie dłużej, niż paru minutach runął niczym domek z kart. Siedziałam w karetce z maską na twarzy. Ktoś świecił mi w oczy latarką. Nie byłam świadoma tego, co się ze mną dzieje. Ratownik coś do mnie mówił, ale nie kontaktowałam. Silne dłonie położyły mnie na czymś. Zastanowiłam się, jak omdlenia wpływają na nasze ciało? Zapewne Peter by wiedział. Uśmiechnęłam się pod nosem. Mój Peter, nie tylko był geniuszem, ale i przyjaznym spider-manem z sąsiedztwa. Przecież to komiczne. Pomyślałam. Świat przestał mieć kształty i zamienił w plamy, co raz to ciemniejsze. Ostatnie o czym pomyślałam to Peter. Bardzo się o niego bałam.

|||

Obudziłam się przykryta kołderką w pokoju za jasnym, aby był moim. Ktoś trzymał moją dłoń. Spojrzałam w tamtą stronę i dostrzegłam na krześle przysypiającego chłopaka. Opierał się głową o maszynę, która najwyraźniej produkowała tlen, a przynajmniej domyśliłam się po ogromnym narysowanym „O2". Uśmiechnęłam się szczerze i delikatnie przejechałam po jego twarzy. Chłopak zerwał się momentalnie, a widząc mnie chwycił za moją twarz i pocałował z takim uczuciem, że sama się tego nie spodziewałam. Oddałam go zarzucając ręce na jego ramiona. Mały kawałek plastiku, który miałam włożony w dziurki, od którego odchodziły dwie silikonowe rurki, trochę przeszkadzał, ale postanowiłam nie zwracać na to uwagi. Usłyszałam pukanie do drzwi, a Peter momentalnie oderwał się od mnie i usiadł na swoim miejscu. Przez drzwi z podpuchniętymi oczami i paczką chusteczek wparowała Teresa. Rzuciła się na mnie tak, że się łóżko ugięło.

– Nie strasz mnie tak dziewczyno. – chwyciła za moją twarz i cmoknęła krótko w czoło po czym znów zamknęła mnie w swoim żelaznym uścisku. Łzy ciekły jej ciurkiem. – Jak się okazało, że zniknęłaś, to na zawał zeszłam. Peterek też znikną, ale ciotka powiedziała, że wrócił. Potem musieliśmy iść na komisariat i Adam ryczał jak głupi i wstawił posta na twittera i tyle osób się zaangażowało aby cię znaleźć, a potem ten telefon od Starka. Kuźwa, ja tam płakałam i się cieszyłam i znów płakałam. W ogóle to chce z tobą porozmawiać i powiedział, że jak się obudzisz to żeby zadzwonić i zauważyłam, że coś się tu dzieje, więc domyśliłam się, że się obudziłaś. O mój Boże Holly nie rób mi czegoś takiego jeszcze raz, bo nie przeżyje tego.

– Ale żyje. – zauważyłam z uśmiechem na co Tessie odsunęła się na chwilę aby spiorunować mnie wzrokiem. Nawet nie miała zamiaru mnie puścić. Spojrzałam przez ramię przyjaciółki na Harry'ego, który rozmawiał z Peterem. Czy Peter Parker miał zaszklone oczy. Miał. Wyszedł z pokoju, ale zanim spojrzał na mnie i pokazał telefon. Cóż czyżbym miała mieć okazję rozmowy z samym Anthonym Starkiem? Po raz drugi, ale chyba pierwszy raz się nie liczył. – Tessie. Dusisz.

– Wiem. – odezwała się drżącym głosem, ale poluźniła uścisk aż w końcu mnie puściła.

Dziewczyna sięgnęła po walizkę, którą nie zauważyłam na pierwszy rzut oka i postawiła mi ją łóżko. Chyba musiał wnieść ją Harry, bo byłam pewna, że jedyne co miała Teresa to chusteczki. Pomału zaczęła wyciągać z niej różne rzeczy. Kończąc na zwiniętym papierku, który chciała od razu schować mrucząc coś, że zamorduje Olivera. Otworzyłam go, a na moją twarz wkradł się szeroki uśmiech. „No to, kto jest tym człowiekiem pająkiem?". Chyba założyłam się z nim o dwadzieścia baksów, ale może lepiej mu nie dawać, bo chłopak nie należał do tych, co potrafią trzymać język za zębami. Chwyciłam za pluszowego misia u przytuliłam go. Był przeuroczy, biały miś z niebieską kokardką na szyi. Nagle sobie coś przypomniałam.

– Moje buty! – wykrzyknęłam na co Teresa spojrzała na mnie przerażona. – Nie mogłam w nich biegać więc je wyrzuciłam... I chyba się spaliły tak na wióry... Mam nadzieję, że mi wybaczysz, bo naprawdę były piękne i masz gust, ale...

– Przestań, to tylko buty. – machnęła ręką. Do pokoju wpadł Peter i rzucił Tessie porozumiewawcze spojrzenie. Spojrzałam odruchowo pod kołderkę. Zostawili mnie w mojej pięknej sukience, trochę osmalonej i brudnej, ale lepsze to niż pokazanie się w szpitalnej pidżamce. – Idę. Dzisiaj normalnie trzeba się ustawiać na godzinę do ciebie. Wejdę po tych dwóch, co prowadzą program w szkole. No i może przed nimi, jak wlecą twoi rodzice.

Uniosłam brwi. Zabawne, że musiał mnie ktoś porwać, aby świat na chwilę zakręcił się tylko wokół mnie. Po tym, jak nastolatka wyszła, mijając przerażonego Petera. Chłopak usiadł na krześle naprzeciwko łóżka, a przez drzwi wszedł dostojnym krokiem nikt inny, niż Tony Stark.

– Nie chciałabyś może pracować w Stark Industry? – zaczął, a ja zachichotałam. Przypomniało mi się, jak kiedyś rozmawialiśmy o tym, czy by mi u miliardera nie załatwił miejsca w jego firmie. – Słyszałem, że umiesz robić... Zapomniałem, wybacz, ale miejsce mojej sekretarki niedługo się zwolni, albo za jakiś czas i jakbyś chciała pracować u mnie...

– Nie po to pan tu przyszedł. – zauważyłam, a mężczyzna przytaknął i spojrzał na nastolatka, który posłał mu przestraszone spojrzenie. Mam nadzieję, że nie dostanę jakimś sprejem, jak w Facetach w Czerni. Co to, to nie, ja chcę wiedzieć, że mój chłopak nie jest zwykłym, szarym nastolatkiem. – Nie wymaże mi pan pamięci?

– Czego? Czy ja wyglądam jak jeden z agentów tarczy? Chciałem być pewny, że jesteś cała i nie mam kolejnego dzieciaka na sumieniu. – wzruszył ramionami, a ja odetchnęłam z ulgą. Nie będę musiała zapominać, że Peter nie jest tylko zwykłym nastolatkiem, chociaż dla mnie nawet zanim dowiedziałam się prawdy zawsze był niezwykły, tylko najprawdziwszym spider-manem. – Tylko jedno ale. Peter nie za bardzo pcha się w sławę. Więc, jakbyś mogła się ograniczyć do tego, że uratował się Iron Man i pajęczak to będzie dobrze. Nikt jednak nie musi wiedzieć, że...

– Peter to spider-man. A ktoś jeszcze wie? Ciocia May? – spytałam pochylając się do przodu spoglądając prosto w oczy bruneta, którego mina mówiła jedno. Czyży nie powiedział nikomu? A może był tylko tak przerażony, że nawet nie potrafił potwierdzić.

– Ned wie. Ciocia też. – powiedział niepewnie. To tłumaczy parę spraw, na przykład tą dziwną akcję sprzed paru dni, kiedy chłopak przybiegł do nas jak poparzony i porwał mi chłopaka do kibla. Może już wtedy zastanawiali się jak pokonać Nelsona. Pojawiła mi się gula w gardle. Nelson zapewne nie żyje. Nie wiadomo, czy ktokolwiek będzie chciał go pochować, czy ma jeszcze jakąś rodzinę. – Nad czym się zastanawiasz? Coś cię trapi?

– Nelson. On pomógł mi wyjść... I zginął bo nie potrafiłam mu pomóc. – odezwałam się cicho. Na imię mężczyzny miliarder skrzywił się, a widząc moją minę zmarszczył dodatkowo nos. W końcu w jakimś stopniu prawdopodobnie nas uratował, a ja chciałam godnie pochować człowieka, który mnie porwał i któremu jednak zawdzięczam życie. Peter także wymownie spojrzał na Iron Mana. Ten tylko wzniósł oczy ku niebu. – Ja wiem, że to brzmi dziwnie i zapewne nie tylko pan mi to wybije z głowy, ale jak będą go chować, to chce być przy tym. On był tylko zagubiony.

Tony otworzył już usta jakby chciał mi dogryźć, ale zamiast tego przytaknął delikatnie i mruknął coś o tym, że mnie powiadomi jak nadejdzie pogrzeb. Dodał jeszcze raz, abym się zastanowiła nad zostaniem sekretarką. Zmarszczyłam nos, kiedy zamknął drzwi. Ja siedząca w papierkach po uszy? Chyba mnie facet z kimś pomylił. Po kolejnej sekundzie, ktoś wszedł, tym razem ludzie, którzy robili wiadomości w naszej szkole. Przewróciłam oczami. Chciałam tylko odpocząć po ciężkim dniu, najlepiej przed telewizorem, spoglądając na pana Darcy'ego, leżąc głową, na kolanach mojego prywatnego superbohatera. Po nich wpadli rodzice, a Peter chciał już zniknąć, ale tato zatrzymał go. Łzy ciekły wszystkim ciurkiem. Co najzabawniejsze Adam ryczał na równi z moją mamą, a Tato tylko odgarniał dłonią pojedyncze łezki. Ktoś wepchał do rodzinnego uścisku Petera i tak trwaliśmy w wielkiej kupie chlipiąc na przemian. Moja mama odezwała się do mnie jako pierwsza.

– Możesz robić co chcesz. – powiedziała pewnie, a ja nie byłam pewna, co chciała mi przekazać. – Możesz grać. Śpiewać. Być gwiazdą, czy kim tylko chcesz, bylebyś była szczęśliwa. Tak bardzo się o ciebie martwiliśmy, ale Adaś to najbardziej.

– Nie kłamie. – brat otarł zaczerwienione policzki i uścisnął mnie po raz kolejny, wyciągając jednym pociągnięciem z łóżka. Podniósł mnie tak wysoko, że nie dotykałam stopami podłoża. Czy już wspominałam, że... Na pewno wspominałam. Nasze relacje były skrajne, ale jeżeli ktoś z rodziny ginie, to nie ważne, czy był to znienawidzony brat, czy kochana babcia łzy będą takie same. Możliwość nieodzyskania bliskiej osoby łamało serce. – Myślałem... No nie, znów ryczę... Myślałem, że już nigdy nie zobaczę tej twojej wrednej buźki Holluś.

Peter czekał w kolejce, chociaż jako pierwszy mógł się poprzytulać, kiedy tylko się przebudziłam, jednakże gdy tato skończył łamania moich żeber, mama pchnęła chłopaka w moją stronę, a ja zarzuciłam po raz kolejny ręce na jego ramiona i przycisnęłam chłopaka do siebie. Sam by tego nie zrobił. Nie przed moimi rodzicami. Odsunął się od mnie i spojrzał prosto w moje błękitne oczy. Uczucie miłości w stronę tego cudownego chłopca nie minęło. Mogłabym nawet powiedzieć, że zakochałam się w nim jeszcze mocniej. 

Wyszło bardzo emocjonalnie.  W szczególności pod koniec.

Ogólnie wpadłam już na pomysł na drugą część Demons, która tak naprawdę nie będzie chronologicznie drugą ale o tym dowiecie się na sam koniec. 

A koniec już nie długo. POZOSTAŁO NAM DWA ROZDZIAŁY! A dokładnie rozdział i epilog.

Dziękuję wam za to że jesteście z Holly już tak długo❤❤❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top