| the night we met |
zacznę może nietypowo bo notką na początek.
to niesamowite, jak wiele osób się pojawiło i zaczęło czytać te skromne opowiadanie.
może nie odpisuje na komentarze, a przynajmniej nie za często, to musicie wiedzieć, że wszystkie czytam.
najczęściej z uśmiechem na ustach!!!
kocham was ludzie!
Podpisałam pakt z diabłem, zresztą Peter też, zgadzając się razem ze mną. Postanowił niedzielny obiad spędzić z nami, co oznaczało nic innego jak z moimi rodzicami i Adamem. Chłoptaś jednak nie był głupi, albowiem zabrał ze sobą ciocię May. Inaczej niezręczność sięgnęłaby apogeum. Kiedy pierwszego dnia opowiedziałam mamie tym, że jestem z Peterem pobłogosławiła nas i pozwoliła na ślub od zaraz. Kocham ją, ale trochę mnie to przeraziło, bo nie wiedziałam, czy ten gest był bardziej serdeczny, czy po prostu kobieta chciała wygonić mnie, jak najszybciej z domu po tym, jak z moim bratem się nie udało. Mój ojciec za to zaprowadził mnie do swojej sypialni i pokazał schowek w szafie, gdzie miał dwa pistolety, nazywane przez ludzi w szkolę, babcinymi, bo właśnie najczęściej takie trzymały w torebkach babuleńki i jedną giwerę na którą normalnie trzeba było pozwolenie i z opowieści ojca wynikało, że je miał. Przekaz był prosty. Krzywdzi mnie i dostaje kulkę w łeb. Uśmiechnęłam się tylko, bo przecież żartował... Prawda? Plus oboje wzięli mnie na rozmowę o pszczółkach, kwiatkach i ptaszkach. Myślałam, że z zażenowania padnę. Wiedziałam to wszystko i zresztą nie byłam gotowa. Może to dziwić wiele dziewcząt, ale pomimo, że naprawdę kochałam Petera to nie byłam gotowa. Dlatego też miałam nadzieję, że nie zejdą na ten temat po obiedzie albo, co gorsza podczas niego. Wtedy będę musiała, jak najszybciej się ewakuować, najlepiej przez okno.
Siedziałam na krzesełku obok Petera i pomału nawijałam makaron na widelec, wspomagając się łyżką. Mama specjalnie ugotowała coś od serca i chociaż było to tylko spaghetti, to jednak włożyła w nie tyle serca, ile tylko można było. I czułam to, bo obiad rozpływał się w ustach, zresztą nie tylko moich, bo mina pani Parker mówiła tylko jedno. Jeszcze tak dobrze to nie jadła. Przeniosłam wzrok na Adama, którzy mierzył nastolatka wzrokiem. Przerażało mnie to ile dystansu można było w nim zauważyć. Brat zresztą też zarzekł się zamordować chłopaka jeżeli mnie skrzywdzi. Biedny Peter. Szturchnęłam go delikatnie nogą, a ten uśmiechnął się pod nosem.
– Myślałam, że nigdy się nie zejdą. – odezwała się Margaret Abbot, a wszystkie oczy pozostały utkwione w niej. Odgarnęła blond włosy i spojrzała na mnie po czym posłała mi jeden z tych tajemniczych uśmieszków. Uniosłam kubek z sokiem. – Jak była młodsza, jakoś tak w siódmej klasie. Miała jeszcze aparat na zęby, a jej trądzik to był coś nad czym wszyscy dermatolodzy się załamywali. Przybiegła do mnie i powiedziała „mamo zakochałam się z Peterze Parkerze."
Chlusnęłam na siebie cały sok. Większość poszło mi nosem, a reszta oblała mi białą bluzkę. Kaszlnęłam głośno. Jedną dłonią zatknęłam usta, a drugą chwyciłam się za brzuch. Nie mogłam oddychać. W sensie dosłownym. Sok przepalił mi dziurki w nosie. Chłopak uderzył mnie parę razy w plecy dopóki się nie uspokoiłam. Wstałam od stołu przepraszając wszystkich za ową sytuację. Musiałam jak najszybciej przebrać moją bluzkę. Tak to nie mogło się to skończyć. Narzuciłam na siebie sweterek w kolorze pudrowego błękitu i wróciłam do kuchni. Ciocia May właśnie coś opowiadała, ale nie było to tak poniżające, jak to z czym zaczęła moja mama.
– Peter ma głowę do przedmiotów ścisłych. Dlatego nie zdziwiłam się, kiedy do naszych drzwi zapukał sam Anthony Stark. – Na imię mężczyzny Adam zacisnął szczękę, ale widząc karcące spojrzenie matki, tylko przewrócił tymi swoimi zielonymi, czy tam piwnymi oczami i wrócił do swojego obiadu. – Co prawda w tamtym roku były małe problemy, bo niestety zakończył na pewien okres swój staż, ale nie na długo. Czasami się martwię, bo nie wiadomo właściwie z czym to tam oni pracują. Być może znajdują się tam jakieś radioaktywne rzeczy i nagle mój kochany Peter zacznie świecić!
– Albo, co gorsza, zamieni się w Hulka. – tato roześmiał się perliście.
– Albo, takiego człowieka pająka. – mama także parsknęła śmiechem, a ojciec jej zawtórował. – Nie wiadomo, co to siedzi w tych laboratoriach, czy, co to on tam robi. Jednakże, odbiegając troszeczkę od tematu, to muszę przyznać, że Peter dokonał niemożliwego. Słyszałam chłopcze, że pomagasz mojej córce w matematyce. I jak zauważyłam w końcu nadeszły jakieś postępy. Wyszła z zagrożenia... I dobrze, może z takim ścisłowcem przestanie myśleć o aktorstwie.
– Szepnij tam o niej u Starka, młody. – Pan Abbott mrugnął do Petera, a ja czułam, że się rumienię. Przypomniała mi się nasza rozmowa po wybuchu między mną, a mamą. – Może nie będzie zajmować się programowaniem, ale posegregować papierki, zdobić kawę. I tak zarobi zapewne u niego więcej, niż w tej firmie, co wspominałaś Margaret. Do tego nie trzeba aż takiej dużej matematyki chyba, że wkręcisz ją w nasz świat chłopcze. Powiedz mi. Jak ścisłowiec, ścisłowcowi. Edison, czy Tesla?
Zacisnęłam usta i spojrzałam przerażona na Petera. Jeżeli nie chcemy tutaj sceny jak z filmu Tarantino, to musiał się dłużej zastanowić nad swoją odpowiedzią, zacząć analizować pytanie poszukując najmniejszych haczyków. Mój ojciec wolał Teslę, nie wiem dlaczego, bo nigdy nie wgłębiałam się w życiorys tych wynalazców. Z tego, co wiem to oboje mieli coś związanego z prądem. Brunet zamyślił się się dłuższą chwilę. Czujnie badał twarz mojego ojca, jakby się zastanawiając, czy powinien powiedzieć to, co naprawdę sądzi, czy wywnioskować z jego miny, tego wynalazce, którego woli i powiedzieć, aby się przypodobać, oraz nie skończyć wyrzuconym przez okno.
– Tesla, sir. – powiedział spokojnie. Chyba mówił szczerze, a mi kamień spadł z serca. Logan Abbott wstał z krzesła i to samo zrobił Peter. Ojciec był do dobre dwie głowy wyższy od Petera. Podszedł do chłopaczka i ścisnął go, po czym położył dłoń na jego ramię. – Czyli jestem przyjęty do rodziny, sir?
– Mów mi Logan. – uśmiechał się szeroko.
Cieszyło minie ich szczęście, ponieważ myślałam, że będzie gorzej i już na pierwszym obiedzie będzie straszył go gnatem z szafy. Na szczęście obejdzie się bez niego. Mama wpadła na cudowny pomysł, który, co prawda nie cieszył mnie ani trochę, ale ciocia May była najwyraźniej w niebo wzięta. Oczywiście chodziło o zdjęcia, zaczynając od małej Holly siedzącej na nocniczku po jasełka i ową siódmą klasę którą pamiętałam, tak jakby to było dziś...
|||
W siódmej klasie dzieciaki miały pstro w głowie, a ja nie byłam wyjątkiem. Blond włosy związane w kucyk, aparat na zębach, pomalowane markerem trampki oraz porozciągana bluza i leginsy. Tess w tych latach nie wyglądała lepiej. Czarne włosy miała rozczochrane, na myśl przychodziła Samara Morgan gdy się na nią spoglądało w szczególności, że sięgały jej prawie do ud. Pierwszy dzień szkoły, to niby te same twarze, a jednak wiele się pozmieniało, a najbardziej według mnie zmienił się Peter Parker. Chociaż jak teraz na to patrzyłam, to w tamtych latach wciąż wyglądał jak dzieciak, tak wtedy był dla mnie męski. Szarpnęłam za ramię Tess, a ta spiorunowała mnie wzrokiem. Zrobiła balon z gumy balonowej po czym pyknęła mi go prosto w twarz. Zmarszczyłam czoło po chwili przypominając sobie po, co w ogóle zwróciłam jej uwagę.
– Alarm czerwień. Powtarzam alarm czerwień. – mówiłam wtedy nie wyraźnie przez cholerny aparat, ale Tess zrozumiała mnie od razu. Palcem wskazałam na Petera, który stał przy szafkach i walczył z kłódką. Brwi mu się tak zabawnie zeszły. – Chyba się zakochałam.
– W Peterze Parkerze?! – Tess nigdy nie potrafiła zachowywać się cicho. Zrobiłam wielkie oczy i zatkałam dłońmi jej usta. Nastolatek spojrzał w naszą stronę, ale nie zaznał tam nikogo, bo chwyciłam za rękę dziewczyny i wyprowadziłam ją z korytarza. Czułam, jak robię się czerwona tak bardzo, że aż emanowałam tym kolorem. – Żartujesz sobie? On jest z naszego rocznika. To bez sensu. Myk polega na tym, żeby się spotykać ze starszymi, aby w high school być elitą, a nie nerdem. Chyba, że wolisz wylądować w śmietniku już pierwszego dnia.
Przewróciłam oczami. Zauważyłam, że ktoś przygląda się nam uważnie. Znałam te ciemne oczy oraz włosy jak obsydian. Zmarszczyłam nos. Już pierwszego dnia szkoły, kiedy miałyśmy ledwo po sześć lat nie trawiłyśmy nas. Wszystko zaczęło się od durnej ławki. Juliette Brook spojrzała na mnie z wyższością. Później się zmieniła, ale w czasach, kiedy stanik z miseczką A świadczył o tym jaka to jesteś gwiazda, wiele dziewcząt było wrednych. Uśmiechnęła się pod nosem i odwróciła się do twojej koleżanki szepcąc jej coś na ucho. Wzięłam głębszy wdech. Ruszyłam na przód i nawet Tess nie potrafiła mnie zatrzymać. Coś czułam, że to ja byłam tematem ich rozmów.
– Jak taka jesteś, to może powiesz mi w twarz, co sobie z Felicią na ucho szeptałyście. – aż mnie telepało ze złości. Prawdopodobnie za bardzo się emocjonowałam, ale taka już byłam. Rozemocjonowana i wrażliwa. Zacisnęłam pięści. Mała Brock uśmiechnęła się pod nosem. Poczułam dłoń Teresy na moim ramieniu. – No. Powiedz.
– Mogłabyś nie pluć, kiedy mówisz? – Julie prychnęła, a ja czułam, że albo zaraz się rozpłaczę, albo rzucę się na nią z pazurami. Nie moja wina, że przez aparat zdarzało mi się kogoś opluć. Naprawdę nie chciałam, ale ja nawet tego nie kontrolowałam. – Z resztą czemu myślisz, że rozmawiałyśmy o tobie? Mamy o wiele ciekawsze tematy niż rozmawianie o tym, jak żałośnie wybrałaś. Może jeszcze wrzucisz mu liścik, tak jak to się robiło w trzeciej klasie?
– Czemu jesteś taka niemiła. – odezwałam się cicho. Jak już wspominałam, jako dzieciak byłam bardzo wrażliwa, więc nie minęło parę sekund, abym zaczęła płakać. Zadziorna mina Juliette pomału się zmieniała. Przewróciła oczami. Zarzuciła włosami po czym posłała spojrzenie koleżance ta znów spojrzała na brunetkę.
– Przynajmniej ona nie wsadziła liściku w piątej klasie Flash'u Thompsonowi. – odezwała się Teresa, a oczy Julie zrobiły się wielkie niczym spodki. – Dobra Brook, może nie będziemy sobie dogryzać, to nikt się o tym nie dowie.
Nastolatka zacisnęła szczękę. Chwyciła blondynkę pod ramię i ruszyła korytarzem. Otarłam mokre policzki. Zawsze chciałam się zaprzyjaźnić z Juliette Brock, ale nigdy nam jakoś nie wychodziło. Zaczęło się to od pierwszej klasy, potem w trzeciej zdobyłam rolę, którą mała Julie bardzo chciała, w piątej dowiedziałam się przez przypadek o liściku, bo przechodziłam obok. Siódma klasa to była oczywiście owa sytuacja, a im dalej w las tym odstęp robił się, co raz to większy. Widziałam dziewczynę, co prawda, co jakiś czas na szkolnym korytarzu. Zmieniła się. Każdy z nas się zmienił. Panna Brock stała się potulnym barankiem, który miał łepetynę niczym Liz, a ja poszłam w stronę humanistyczną zajmując się tym co kochałam najbardziej. Myślałam jednak, że jeszcze kiedyś się zaprzyjaźnimy. Jednak nigdy nie było mi to dane i nie będzie.
|||
– O zobacz Holly! – mama chwyciła za zdjęcie ze wszystkimi dzieciakami z piątej klasy. Od razu można było zauważyć mnie. Chudy badyl z dwoma blond kitkami obok czarnowłosej dziewczyny, którą oczywiście była Teresa. Byłyśmy papużkami nierozłączkami od przecięcia pępowiny, więc jakoś mnie to zbytnio nie zdziwiło. – Czy to nie Peter?
Spojrzałam na wskazanego palcem chłopca, po czym przeniosłam wzrok na nastolatka, który tylko zarumienił się. Ciemne włosy miał tak jak zawsze rozwichrzone, jedyna różnica między Peterem z dziś, a tym maluchem na zdjęciu, było to, że jego twarz była delikatna, typowo dziecięca, czego nie można było powiedzieć o chłopaku, który siedział obok mnie. Mama wskazała zaraz potem na mnie. W końcu trzeba się było pochwalić, że chodziliśmy razem do szkoły. Było to oczywiste dla każdego, ale pchało temat do przodu. Ciocia chłopaka od razu ożywiła się widząc swojego bratanka w albumie. Na jej usta pojawił się uśmieszek, który przyprawiał o dreszcze. Musiała sobie przypomnieć jakąś kompromitującą sytuację z życia chłopaka, co sam zauważył bo pobladł.
– Tu wyglądał dobrze, bo go ścięłam, ale tydzień przed zdjęciami, prawie nie widział na oczy. – uśmiechnęła się promiennie. Musiałam jakoś uratować sytuację, bo jak chwyciły za zdjęcia ze szkoły to zaraz wpadnie na pomysł z moimi, kiedy to jeszcze byłam malutka. Nasz związek był za krótki, a jedyna przyjaciółka, która mogła je zobaczyć to była Tess, po części dlatego, że trzydzieści procent ich wszystkich zawiera jej twarzyczkę, nogę albo rękę. – Trochę się stresowałam, bo nawet Ben nie chciał być strzyżony przez mnie, ale jak na złość nasz fryzjer nie miał wolnego miejsca, więc pomyślałam. Przecież to nie może być takie trudne. I go ścięłam.
Nagle spomiędzy kartek wyleciało zdjęcie. Opadło na dywan pod moimi nogami, więc sięgnęłam po nie od razu. Nie należało one do mnie. Raczej do rodziców, patrząc po jego jakości i tym, że większość osób miała czerwone oczy. Wyglądało to na ostrą imprezę w stylu typowo studenckim. Spojrzałam po kolei na każdą osobę poszukując znaną mi twarz. Znalazłam dwie. Moją mamę i o dziwo nie mojego ojca. Co prawda faceta wydawało mi się, że skądś kojarzę, ale nie dałabym sobie ręki uciąć. Odwróciłam je i przeczytałam małą notatkę zawierającą rok oraz dwa zdania „Impreza Geoirgie. Ostatni wypad." Może i byłam słaba z matmy, ale wiedziałam kiedy urodził się mój brat, a zdjęcie było robione definitywnie po jego narodzinach. Wiedziałam, że mama wróciła po tym jak urodziła Adama na studiach, ale zdziwiło mnie, że jednak postanowiła dalej imprezować, jak typowy student. Margaret chwyciła za zdjęcie i wyrwała mi je. Zmarszczyłam brwi.
– Nie żeby coś mamo, ale to zdjęcie było robione rok przed moim urodzeniem. Mam nadzieję, że nie imprezowałaś ze mną w ciąży. – założyłam ręce na piersiach.
– To by tłumaczyło, czemu jesteś taka mało ogarnięta. – brat siedzący na fotelu po raz pierwszy od dobrych dwudziestu minut się odezwał. Przewróciłam oczami, bo przecież nie będę zniżać się do jego poziomu, w szczególności że pani Parker już wyrobiła o mnie opinie. Mama spiorunowała go wzrokiem, a ten tylko jęknął i wstał. – Tylko żartowałem.
– Nie byłam z tobą w ciąży. – jej głos był pewien. Aż się cofnęłam. Nie chciałam jej urazić, po prostu spytałam, bo to mogło być możliwe, tak czysto hipotetycznie. Przez to, że nie było podanego dokładnego miesiąca mogłam tylko szacować. Chciałam wiedzieć trochę więcej o tej imprezie. W końcu normalnie to ojciec powinien stać obok niej. Chyba, że... Byłam głupia. Co prawda nie lubili o tym rozmawiać, to jednak wyciągnęłam od mojej babci, że właśnie w tych czasach mieli swoje ciche dni. – Nie byłabym tak nieodpowiedzialna. Z resztą w twoim ojcem zaszłam się jakoś tydzień później.
Postanowiłam nie drążyć dalej tematu. Po za tym jedna myśl uderzyła we mnie jak ośmiornica wyrzucona przez lwa morskiego. Zmarszczyłam nos. Czy ona powiedziała to, co powiedziała. Dzięki mamo. Ja byłam świadoma, że jakoś musieliście mnie zrobić, ale zawsze wolałam wersję z bocianami. Kobieta wsadziła zdjęcie z powrotem do albumu po czym sięgnęła po jeden z mniejszych. Zacisnęłam szczękę. To były zdjęcia pieluszkowo-nocniczkowe. Czas było się zwijać.
– Wiesz co mamo. Przypomniało mi się, że zapomniałam zrobić zadania z fizyki, a mając pod ręką Petera żal by nie skorzystać z jego pomocy. – odezwałam się nagle. Margaret odgarnęła z twarzy blond włosy i zbadała mnie wzrokiem. Między brwiami pojawiła się zmarszczka. Westchnęła bo wiedziała, że pomoc Petera na pewno mi się przyda. – Wiesz jak to jest...
– Tylko nie zamykaj drzwi.
Chwyciłam za dłoń bruneta i odwróciłam się szybko aby nikt nie zauważył, jak bardzo się zaczerwieniłam. Ja naprawdę miałam zadanie z fizyki. Co prawda było ono na środę i mogłam je zrobić w porze lunchu z Parkerem, ale lepsze to niż dziecięce fotki przy których zawsze umieram z zażenowania. Usłyszałam chichot cioci chłopaka oraz szept, którego w końcu nie zrozumiałam. Niech się te kobiety sobą zajmą i nas zostawią w spokoju. Same w końcu też były w naszym wieku. Przynajmniej takie krążyły legendy. Popełniały różne głupoty. Grały w siedem minut w niebie, prawdę, czy wyzwanie i upijały się do nieprzytomności. Ja nie miałam ochoty robić żadną z wyżej wymienionych rzeczy w szczególności z Peterem. Ja podziękuję. Ja zaadoptuje sobie małego chińczyka i będę bawić się w Angelinę Jolie. Usiadłam na krześle, a trochę zawstydzony chłopak opadł na moje łóżko.
– Zapamiętaj. Nigdy więcej obiadu z moimi rodzicami. Są straszni. – oparłam się o nie i przymknęłam oczy. Chłopak roześmiał się. Otworzyłam jedno oko przyglądając mu się i analizując, co mogło go rozbawić. Przecież nie powiedziałam nic śmiesznego. Zacisnęłam szczękę, kiedy zdałam sobie sprawę, że brunet miał tylko ciocię. Wstałam z krzesła i przysiadłam się obok niego. – Następnym razem umówmy się do kina albo zróbmy to, co za pierwszym razem. Maraton u ciebie.
– Z ciocią czy bez? – Zamrugałam parę razy po czym przewróciłam oczami i pchnęłam go delikatnie. Nie będzie mi tu takich pytań stawiał. Mój cud chłopiec tylko wyszczerzył się, a ja mogłam za ten uśmiech oddać wszystko. Pochyliłam się w jego stronę i pocałowałam go krótko. Dalej nie byłam do tego przyzwyczajona, że jednak jesteśmy razem. – Czy mam przez to rozumieć że bez?
– Peter! – Potrząsnęłam załamana głową. Z drugiej strony. Przecież nie musiało się zdarzyć nic. Nawet gdybyśmy nie byli pod czujnym okiem kobiety. Byliśmy grzeczni, jak takie dwa aniołki. Po za tym było dla mnie dziwne w ogóle dotykać go w ten inny sposób. Niby śniłam o tym i sobie wyobrażałam, ale jednak gdy przyszło, co do czego nie potrafiłam się przyzwyczaić. Z każdym jego uściskiem i króciutkim pocałunkiem czułam, że zaraz się obudzę, a cała zabawa zacznie się od początku. – Jak chcesz. Tylko jeden warunek. Nie będziesz mi paplał przez cały seans!
|||
7.32 PM
SokoleOczko: EJ LUDZIE SŁYSZELIŚCIE NAJNOWSZE WIEŚCI!
THORina: Człowiek pająk się ujawnił ze swoją tożsamością?
SokoleOczko: Nie. Tu chodzi o coś poważnego Holls.
MR.STARK: ten co był odpowiedzialny za atak na kawiarenkę zaatakował znów tym razem nie sam i nieźle poobijali pająka. Niby i tak dwóch zatrzymali ale nasz nieznajomy zniknął. Zastanawia mnie, co musiało człowieka pchnąć aby się tak stoczyć. Jestem pewien, że kiedyś miał normalne życie. Myślisz, że zmieniło się to przez atak tego nordyckiego bożka?
THORina: Możliwe. Możliwe też, że jest przestępcą z dziada pradziada. Nie znasz gościa, ale naprawdę trzeba mieć nieźle poprzestawiane w głowie aby atakować kawiarenkę w biały dzień.
SokoleOczko: Albo nóż na gardle.
THORina: Albo nóż na gardle
CZARNA-CZARNA-WDOWA: Dalej mi skóra cierpnie, jak sobie przypomnę o tej akcji w kawiarni. Jak sobie wyobrażę, że to mógł być nasz koniec to mi się robi słabo.
KapitanMJ: ja słyszałam że ma zamiar pomścić rodzinę i pozbyć się wpierw człowieka pająka a potem zająć się człowiekiem żelazkiem. Ale to tylko plotki podobnie jak to co widzę na górze nie licząc tego że dwóch przymknęli a pajęczak dostał manto i to takie porządne.
Hulk: Ej kochani może porozmawiajmy o czymś bardziej pozytywnym! Po tym mieście łazi wiele typów spod ciemnej gwiazdy a ten nie będzie pierwszy ani ostatni który chce się pozbyć pana Starka. Tylko że to pan Stark i on sobie nie da w kaszę dmuchać.
CZARNA-CZARNA-WDOWA: MÓWISZ TAK TYLKO BO JESTEŚ U NIEGO NA STAŻU!! MYŚLISZ ŻE TEN TWÓJ STARK DBA O DOBRO TAKICH MACIUPKICH JAK MY?
Hulk: Spider-man na pewno dba.
CZARNA-CZARNA-WDOWA: zobaczymy jak długo.
Hulk: Do póki nie wyda z siebie ostatniego tchnienia.
KapitanMJ: A potem? Przyjmijmy że pajęczak by padł. Całe Queens wpadło by w panikę. Możliwe że Stark by nam podrzucił nowego super hero albo by narodził się kolejny tak sam z siebie. Chyba że Iron man nie zrobi nic a my będziemy zdani na siebie. Co jeżeli on wygrają?
Hulk: Nie wygrają.
KapitanMJ: OCH PRZESTAŃ PETER! Tak patrzę co piszesz i aż mi się smutno zrobiło że jesteś tak naiwny. Wierzysz że pajączek przyleci i uratuje nas wszystkich. Wiesz co ci powiem? Bo przeczytałam to też niedawno ale nie chciałam na urodzinach o tym wspominać. W tym momencie co X zrobił wjazd inna grupa wpadła na sklep z bronią. Sprzedawca, trup, a skradziona broń? Wartość paru dziesięciu tysięcy dolców. Więc zgadzam się z Nedem. Facet musiał mieć nóż na gardle skoro robił za przynętę.
MR.STARK: Michelle zluzuj nie naskakuj tak na niego przynajmniej on w coś wierzy
CZARNA-CZARNA-WDOWA: uratował mnie i Holls to się liczy
Hulk: i na pewno nie spocznie dopóki nie znajdzie nieznajomego i nie skopie mu zadka
THORina: Chciałabym myśleć tak pozytywnie, Peter. Tyle że trochę się zmieniło. Niby nas uratował ale nagle przestałam się czuć bezpiecznie. Znaczy... Powiedzmy sobie szczerze. W tym mieście nigdy nie było bezpiecznie zresztą w całym kraju nie jest bezpiecznie. Ludzie chodzą z bronią po ulicach i jest to normalne. Po mimo tego dopiero kiedy stałam się uczestnikiem takiego napadu naprawdę otworzyło mi to szeroko oczy. I się boję.
THORina: Boję się.
10. 23 PM
Peter: Holly. Śpisz?
Holly: Nie mogę zasnąć. Ty chyba też nie...
Peter: Myślę o tym wszystkim, co dziś powiedzieliście. I o tym co napisałaś, więc chciałem napisać abyś się nie bała. Bo jestem przy tobie. Dosłownie.
Holly: Powiedz mi, że wcale nie wspinasz się po schodach pożarowych. Przecież moja mama i twoja ciocia cię zabiją, a mnie zresztą też. Z RESZTĄ JAK? CZY TY O 10 SZEDŁEŚ SOBIE PIECHOTĄ PRZEZ CIEMNE ULICZKI?!
Peter: Ciężko się pisze jedną ręką, Holls...
Holly: Peter, cholero. Nie wpuszczę cię.
Peter: Ale musisz.
Holly: ŚPIJ SOBIE NA TYCH SCHODACH!
Peter: Zimno mi. I zaraz zamarznę. I będę chory. I umrę a wtedy to będzie tylko i wyłącznie twoja wina. Więc proszę się Holly, moje ty słońce otwórz mi te cholerne okno.
Holly: Nie chcę mieć nikogo na sumieniu, więc ci otworzę. Tylko, co my powiemy rano?
Peter: Ucieknę skoro świt.
Holly: Niechaj ci będzie Romeo.
Holly Abbott zmienił(a) nazwę użytkownika Peter Parker na Romeo.
Romeo zmienił(a) nazwę użytkownika Holly Abbott na My Juliet.
a co mi tam jako że niedługo dziesięć kawałków nam wskakuje to trzymajcie wszystkie edity które zrobiłam.
ludzie z tweetera za pewne już widzieli ale nie ważne!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top