| renegades |
Postanowiłam, że pomogę Peterowi wybrać prezent dla Michelle. Naprawdę to było nieodpowiedzialne kupowanie prezentu w dniu urodzin osoby na której imprezę zostało się zaproszonym. Pogłośniłam składankę z piosenkami w której skład wchodziły w większości z High School Musical oraz Hannah Montana . Plus było to cudowne buszowanie w typowo fandomowym sklepie, słuchając takich klasyków. Przechodziłam właśnie przez dział z dinozaurami, kiedy chłopak wyskoczył zza szafy z gumową paszczą dinozaura, którą założył na lewą dłoń. Wydarł się na cały głos, a ja momentalnie, aż zatkałam mu usta dłonią.
- Powariowałeś? - spytałam się go poważnie. W końcu mogą nas wykopać za takie zachowanie, a kolejny sklep jest w innej części NY. Ja jeszcze dziś miałam się spotkać z Tess, bo obiecałam jej ciasto i lody, a że dziś i tak miałam dzień cały dla siebie, to czemu by nie skorzystać. - Miałeś się skupić na szukaniu prezentu. CZY TY W OGÓLE WIESZ, CO LUBI, ŻE ZABRAŁEŚ MNIE DO FANDOMOWEGO SKLEPU?
- Nie, ale jest zabawa. - uśmiechnął się szeroko. Wiedziałam, że nie mogłam się długo na niego gniewać w szczególności z tą pacynką, która wręcz rozśmieszała. Mój uroczy chłopaczku, co ty ze mną robisz? I dlaczego ja w ogóle nie narzekam? Może dlatego, że każda chwila z Peterem była chwilą, którą warto zapisać w kalendarzu, zaraz obok naszego ślubu. Już obczaiłam suknie oraz loty na Hawaje. - Ale chyba mam coś dla niej.
Ja i Tess kupiłyśmy dla MJ jakiegoś białego kruka, bo o uszy nam się obiło, że lubi historie oraz wszystko, co stare, a ten egzemplarz o biografii prezydentów, wydawał nam się odpowiedni. Plus trochę czekoladek i parę dolców. Na bogato. Za to brunet chyba nie miał zielonego pojęcia, bo zaciągnął mnie na przedział z rzeczami związaniami z mangami oraz anime. Wyciągnął oryginalny „Notatnik śmierci" po czym spojrzał na mnie dumny swym odkryciem. Uniosłam brew. Trochę się obawiałam, że po dostaniu tego prezenciku pierwsze, kogo zapisze to będzie Peter. Na to jednak nie mogłam pozwolić. Chwyciłam go za ramię i pociągnęłam na dział z książkami, mangami oraz komiksami. Chłopak chwycił za jakąś książkę i otworzył ją. Nagle wyskoczyła z niej twarz, a nastolatek wręcz odskoczył upuszczając książkę z głośnym hukiem. Westchnęłam głośno i podniosłam ją z ziemi. Peter to był pięciolatek zamknięty w ciele szesnastolatka.
- Jak za dwie minuty nie znajdziemy czegoś, co będzie dla MJ, to cię, kurde, uduszę! - warknęłam, a chłopak aż uniósł ręce w geście obronnym. Mam nadzieję, że cała ta sytuacja nie zakończy się tekstem, że tak naprawdę ciocia kupiła za niego, a przylazł tu dla łażenia.
Szliśmy przez kolejne alejki. Była ona z kostiumami. Chłopak chwycił za blond perukę i założył na swoją głowę. Próbowałam nie parsknąć śmiechem. Nie pomagała mi tym bardziej Hannah Montana, która właśnie rozbrzmiała w moich słuchawkach. Podeszłam do Parkera i jednym ruchem ściągnęłam ją z jego ciemnej czupryny. Chłopak zmarszczył nos i sięgnął po kolejną maskę tym razem ręka zatrzymała mu się zanim ją chwycił, jednakże mogłam zrzucić na to, że było też wiele masek żelaznego faceta. Peter za to wolał sięgnąć po maskę człowieka pająka. Założył ją na twarz i przyjął pozę jak prawdziwy super bohater.
- Kiedy ja stoję na czatach, Queens będzie bezpieczne. - odezwał się poważnym tonem.
- Och! Spider-manie ratuj mnie! - przyłożyłam rękę do czoła niczym typowa pana w opałach. Chłopak chwycił mnie pod pachy i przerzucił przez ramię. Perzyłam szok i to taki, że przez chwilę byłam oderwana kompletnie od rzeczywistości. Niby takie chucherko, a jednak uniosło mnie bez problemu niczym mój brat. Tyle, że Adamowi zdarzyło się pójść na siłownie. W końcu na coś te laski musiały lecieć. Za to Peter wyglądał jak szczypior. - PETERZE BENIAMINIE PARKERZE, PROSZĘ MNIE ODSTAWIĆ NA ZIEMIĘ!
- Nie mogę. Jestem spider-man i muszę cię obronić przed strasznym manekinem, który w każdej chwili może ożyć i cię zabić! - Ten chłopak potrzebuje przystopować z filmami sic-fi. Przecież to nie jest normalne. Znaczy sama postanowiłam zagrać w jego grę, ale nie wiedziałam, że skończę przewieszona, jak worek kartofli.
Chłopak postawił mnie dopiero przy dziale z ciuchami. Ściągnął z siebie maskę, a jego brązowe, falowane włosy naelektryzowane przez gumowy materiał odstawały w każdą stronę świata. Pokazałam chłopakowi język i zaczęłam przeszukiwać wieszaki z bluzami. Wiele było z Grą o Tron, czy z samymi Avengersami. Chwyciłam za bluzę z napisem „Jestem Spider-manem" i pokazałam Peterowi. Z uśmiechem podeszłam do niego i przykładając bluzę do jego ciała stwierdziłam, że jest to idealny rozmiar. Twarz chłopaka na chwilę pobladła,, lecz nie na długo gdyż, gdy przyłożyłam bluzę do siebie to uśmiechnął się szeroko mówiąc, że mi pasuje. Męska bluza i to o rozmiar za duża. Słaby z ciebie kłamca Peter, ale przyjęłam jego słowa, jako najprawdziwszy komplement. Już wiedziałam, co kupię mu na urodziny, bo naprawdę ładnie w niej wyglądał.
- Chyba znalazłem. - odezwał się nagle. Sięgnął po t-shirt który był typowo Harry Potterowy i wiem, co urzekło tak nastolatka. Po mimo, że wiele osób na świecie mówi luzerzy, to jednak dla nas słowo luzer zawsze będzie się kojarzyło z MJ. Na czarnej koszulce lśnił napis „Avada Kedavra Luzerzy" i chociaż nie wiedziałam, czy MJ w ogóle lubi Pottera, to jednak jakoś to do niej pasowało. Obok za to lśniła trochę prześmiewcza koszulka z „Hakuna Matata to znaczy nie zobaczysz mnie" oczywiście było też parę księżniczek, które robiły coś, czego definitywnie nie było w bajkach. - Ten Potterowy jest spoko.
- Peter. - położyłam mu dłoń na ramieniu. - Kup jej książkę historyczną. Albo biografię jakiegoś polityka, który najlepiej robił, coś w sprawie rasizmu. Jak masz coś kupić na siłę, to lepiej nic.
Chłopak jednak mnie już nie słuchał, szukał odpowiedniego rozmiaru. Ja wcale nie chciałam wiedzieć skąd go znał. Dobra, chciałam. Byłam strasznie zazdrosna. OGARNIJ SIĘ PEWNIE NED MU POWIEDZIAŁ. Ale skąd wiedział Ned?
|||
- I w końcu ją kupił i zamówił kwiatki. - wzruszyłam ramionami krojąc małym widelczykiem szarlotkę, którą sobie zamówiłam. Teresa siedząca naprzeciwko przytaknęła delikatnie sącząc swoją czekoladę. - Mam nadzieję, że na moje urodziny nie będzie szukał prezentu ostatniego dnia i dodatkowo z tobą. Przecież ja bym go wtedy udusiła. Z drugiej strony, liczy się gest. Przecież mógł tylko kupić kwiatki i byłoby na opierdziel się. My przynajmniej szukałyśmy...
Moją wypowiedź przerwał dzwonek. Teresa zamarła, a ja pomału obróciłam głowę. Nigdy nie sądziłam, że będę w takiej sytuacji. Jednakże, kto wpada do kafejki z bronią w biały dzień. Mężczyzna musiał być zdesperowany. W jednym momencie wszystko działo się, jak w zwolnionym filmie. Wrzask i wrzawa. Ktoś podniósł się z krzesła, ale było słychać tylko strzał. Rozejrzałam się jednakże nikt nie był ranny. Mężczyzna miał na sobie kamizelkę. Zauważyłam, że było coś w nim co sprawiało, że skądś go kojarzyłam. Te oczy. Rozbiegane i przerażone udające profesjonalnego bandytę. Podszedł do kasy, a biedna kobieta, która dzisiejszego dnia stała za ladą ze łzami w oczach, zaczęła drżącymi łapami wsypywać pieniądze z kasy do worka, który jej postawił.
Nikt się nie ruszył. Strach sparaliżował każdego, aż dziwne, że jeszcze nikt nie przeszedł i nie pomógł. Prawda była taka, że gdy w rolę wchodził pistolet w wielu osobach budził się tchórz, który zamknie oczy i pójdzie dalej udając, że wcale nic nie widział. Nie widzisz, jesteś bezpieczny. Mężczyzna chwycił za worek i już miał wyjść, kiedy biała pajęczyna przytwierdziła jego dłoń do blatu. Jeszcze nigdy nie cieszyłam się na czyjś widok, tak jak na człowieka pająka. Nasz bohater spojrzał w naszą stronę i spoglądał o te pół sekundy za długo, gdyż mężczyzna wyrwał się z sieci i uderzył z całej siły w nieznajomego bohatera.
Spider-man zachwiał się i przytwierdził mężczyznę kolejnymi białymi linkami. Przestępca uniósł broń i udało mu się strzelić raz. Pocisk świsnął niedaleko mnie. Skuliłam się momentalnie pod stół ciągnąc za sobą Teresę. Resztę walki nie widziałam za bardzo bojąc się otworzyć oczy. Słyszałam huk, trzask i kolejny wystrzał oraz jęk. Miałam nadzieję, że to nie człowiek pająk. Ktoś pociągnął mnie za ramię, a ja wrzasnęłam głośno uderzając na oślep. Superbohater w skafandrze spojrzał na mnie i odezwał się niskim głosem, że wszystko już w porządku. Brzmiał on jakby starał się go obniżyć. Co najzabawniejsze wydawało mi się, że go znam.
- Jesteście bezpieczni. - odezwał się Spider-man. Rozbrzmiał wiwat. Nie mogłam się powstrzymać, aby go nie uścisnąć. Nieznajomy odwzajemnił uścisk. Zauważyłam czerwoną plamę na jego przedramieniu i wyrwałam się z uścisku. Superbohater podążył za moim wzrokiem. - To nic.
Człowiek pająk wyleciał nagle, lecz i po przestępcy nie było śladu. Przełknęłam ślinę. Co jeśli uciekł? Nieznajomy na pewno go znajdzie, w końcu jest częścią Avengers. Tak przynajmniej mi się wydawało, że wszyscy superbohaterowie są w tej grupie. Spojrzałam Teresie prosto w oczy. Nagle można było usłyszeć syreny policyjne i karetkę. Pewnie stracimy godzinę na samym czekaniu aż w końcu nas przesłuchają, a i tak skończy się na tym, że po prostu zadzwonią po naszych rodziców i rozkażą stawić się tego i tego dnia na posterunku. Ja się naprawdę dziwiłam, że w ogóle potrafiłam jasno myśleć. Może to przez ten uścisk, który dał mi tyle bezpieczeństwa. Wiedziałam, że człowiek pająk jest w pobliżu i nie musiałam się bać. Chwyciłam dłoń Tess, której przyswojenie wszystkich informacji szło o wiele gorzej niż mi. Rozumiałam ją w zupełności. Dla mnie to było jak sen. Jakbym przysnęła nad moją szarlotką i pewnie zaraz miałam się obudzić uwalona jabłkami.
Tyle, że się nie obudziłam. Starszy policjant podszedł do nas powoli mówiąc coś, że zaraz powinien się zająć ktoś z ratowników. Powoli wyprowadził nas na zewnątrz. Zapytał się o imiona, nazwiska, daty urodzenia i tego typu podobne. Oraz numer na który mógłby zadzwonić. Bez dłuższego myślenia podałam numer do taty. Zapomniałam, że miał konferencję lecz, czy w tej sytuacji nie ja byłam ważniejsza?
- Tato? - odezwałam się słabo, kiedy policjant wybrał numer i przekazał najważniejsze informację. Czułam, jak po moich policzkach ściekają łzy. Może ta względny spokój, który wcześniej mnie ogarniał, był tylko szokiem? Czułam jak się telepie, a moje zdania robią się niezrozumiane. - Ja się boję, tak bardzo się boję. Boję się. Przyjedź tu. Proszę. Proszę, przyjedź tu. Tato...
|||
Postanowiliśmy uznać, że to, co się wydarzyło to temat TABU, do którego przez całe urodziny nie będziemy w ogóle wracać. Ubrana w koralową sukienkę na ramiączkach za kolana zapukałam do domku znajdującego się przedmieściach Queens. Otworzyła mi kobieta o białej skórze. Zaskoczyło mnie to, ale można się było domyślić, że MJ nie jest w stu procentach czarnoskóra w szczególności, że jak dla mnie ten odcień przypominał, coś między mleczną czekoladą, a cynamonem. Uśmiechnęłam się szeroko pokazując prezent. Kobieta spojrzała wpierw na mnie później na mamę, która postanowiła mnie odprowadzić osobiście. Po takich sytuacjach rodzice najczęściej nadmiernie kontrolują, czy z ich dziećmi wszystko w porządku. Nie ich wina. W końcu tego dnia mogłam zginąć. Tak samo, jak Teresa, którą zaprowadził jakieś piętnaście minut wcześniej tato. Właściwie chciałam zabrać się z nią, ale mama uparła się, że chce poznać rodziców Michelle, chociaż tak naprawdę chciała mieć na mnie oko.
- Michelle jest na górze. Tessa, Peter i Veronica już tu są. - uśmiechnęła się szeroko, a ja tylko odwzajemniłam uśmiech i ściągając w przedpokoju baletki ruszyłam po schodach na górę.
Dom MJ wyglądał jak typowy amerykański domek. Przestronny salon oraz spora kuchnia. Na górze za to podzielone przez hol pokoje. Z jednego rozbrzmiewał Indie rock. Byłam pewna, że należał on do naszej jubilatki. Zapukałam w na pół otwarte drzwi. Mulatka siedziała właśnie na łóżku, ale widząc mnie podniosła się szybko i uniosła kącik ust. Jednak to nie była zwykła impreza. Była ona z nocowaniem, o czym powiedziała nam trochę później, bo sama nie była pewna, czy to w ogóle wypali. Veronica, o której wspomniała pani matka, miała naprawdę ciemny odcień skóry oraz oczy czarne, jak węgielki. A jej włosy... Matko kochana takich gęstych czarnych loków to jeszcze nie widziałam i do tego tak zadbanych. Miałam nadzieję, że to nie doczepy. Peter siedział na podłodze po turecku i pociągną kartę z kupki która leżała na samym środeczku pokoju. Nastolatka zaproponowała miejsce na jej łóżku, a postanowiłam zająć te obok Petera. Chłopak spojrzał na mnie z taką radością, że serduszko wywróciło dwa fikołki. Jeszcze nigdy tak na mnie nie spoglądał. Czyżby się dowiedział o tej sprawie i się martwił?
- Gramy w kalambury. Tylko, że takie trochę zaawansowane. Dopóki wszyscy goście nie przyjdą. -zaczęła brunetka po czym zarządziła nową rundę i dopisała mnie na listę. - Każdy z nas bierze kartkę i jest pięć słów. Każde jednak musisz albo pokazać, opowiedzieć tak abyśmy zgadli, co to jest, albo narysować i coś tam jeszcze chyba, ale nie pamiętam. Weź jedną. Każdy niech weźmie. I możesz zacząć. Jako, że jesteśmy, przynajmniej tak mi się wydaje, inteligentni to wzięłam te trudniejsze.
Chwyciłam za karteczkę, a moim oczom ukazało się pierwsze słowo które, o losie, miałam narysować, a było to słowo „przestrzeń". PRZEPRASZAM JAK MAM NARYSOWAĆ PRZESTRZEŃ? NIC NIE NARYSOWAĆ I POKAZAĆ NA ŚRODEK?
- Może, ktoś inny? - uniosłam brew, a Teresa chwyciła za ołówek. Rysując dwie postacie. Jednej dorobiła serduszka oraz kitkę, a drugi patyczakiem okazał się chłopak z o zgrozo włosami Petera. Ktoś tu chyba chce dostać po nosie. - Zauroczenie?
- Czy ten patyczak nie wygląda przypadkiem jak ten chłopak? - Victoria też pchała się na listę do mojego „Notatnika śmierci", bo właśnie swoim wskazującym paluszkiem, wskazała na Petera, który tylko zarumienił się delikatnie. Nie dawaj po sobie znać. Jesteś jak rzeka. Spokojna niewzruszona.
Czarnulka powoli zaczynała kolejne zdanie, a jej palec kierował się w moją stronę i zakończyłoby się to tragicznie, ale dzięki Odynowi, w tym właśnie momencie wbił Harry, Ned i oraz dwie dziewczyny, których imienia nie znałam. Chłopak Tess postanowił zrobić wejście smoka bo drzwi od pokoju MJ aż trzasnęły z hukiem. Skrzywił się lekko, po czym poszedł do mulatki i wcisnął jej prezent uśmiechając się szeroko. Usiadł koło Teresy i objął ją ramieniem, a ta spojrzała na niego z uśmiechem. Miejsca było jak na lekarstwo. Czułam jak robi mi się, co raz to goręcej, bo już nie tylko stykałam się z Peterem kolanami, a generalnie całym bokiem.
- Nudy. - stwierdził Harry spoglądając na grę po czym spojrzał na zebranych gości. Strzelił kosteczkami w dłoniach. - Zagrajmy w prawda, czy wzywanie.
- Dobra. - podłapała Teresa. W końcu to teraz była jej kolejka. Rozejrzała się po swoich ofiarach, lecz jej wzrok utkwiła we mnie. - Holls prawda, czy wyzwanie?
Czuliście kiedyś tak wielki strach, że byliście pewni, że bicie waszego serca usłyszy chińczyk na drugiej półkuli? Tak właśnie się czułam. Serce łomotało mi o klatkę piersiową. Zastanawiałam się o co może zapytać i obawiałam się, że w zemście za odjechanie bez niej tamtego dnia, to do głowy wpadło mi jedno pytanie „Co czujesz do Petera Parkera?". Gdyby to był damski wieczór, mogłabym wszystko wyśpiewać. Tyle, że nastolatek siedział obok. Dosłownie obok. Przecież ja, co chwilę swoją dłonią muskałam, jego ponieważ nie miałam zielonego pojęcia, gdzie położyć moją. Za to wyzwanie, może być wszystkim. Od wyskoczenia przez okno, kończąc po wąchaniu czyiś skarpetek. Wybrałam więc mniejsze zło.
- Wyzwanie. - wykrztusiłam, a Teresa posłała mi najbardziej psychodeliczny z uśmiechów. Przeraziła mnie i to tak dosłownie. Może trzeba było wybrać prawdę? Jednakże było już za późno! BIERZ TO NA KLATĘ HOLLS! Krzyknęła moja wewnętrzna ja. Nie wiedziała jednak, co nadejdzie, była pewna, że zakończy się na skarpetkach.
- Dobra. Od razu rzucam zasady. Zero rozbieranek. I mówię to do chłopaków. Też niechaj nie będą one niebezpieczne. Więc zżeranie gumy ze śmietnika też do tego należy. Jednakże zezwalam na całowanki. - Wręcz słyszałam diabła, który schował się za szafą i śmiał się ze mnie perfidnie. W co ja się wpakowałam? Większość wzruszyła ramionami. Gdybym nie była głupią owcą, która idzie za większością, to bym krzyczała, ale nie powiedziałam nic. - No więc Holly. Pocałuj Petera.
- Ale, że jak? - zamrugałam parę razy oczami. Panie Boże, ale ja wiem, że błagałam o okazje aby go pocałować, ale nie taką. Nie taką. Daj mi czas, nie przy ludziach. Czułam, że robię się czerwona po same koniuszki uszów. Teresa wzruszyła ramionami. Dobra! Plan był taki. Pocałuję go w policzek. Tyle, że nie chciałam. CO JEŚLI TO JEDYNA OKAZJA?! Holly pierdoło ogarnij się!
Powiedzmy sobie szczerze, nie wiem, kto był bardziej czerwony. Coś czuję, że niestety ja. Wzięłam głęboki wdech i próbowałam zbudować jakiekolwiek logiczne zdanie. Spytałam się go, czy jest to w porządku, a on przytaknął tak szybko, że nawet nie byłam pewna. ALE JA NAWET NIE WIEM, JAK DO TEGO SIĘ ZABRAĆ! Postanowiłam, że zrobię do szybko. Nachyliłam się i z zamkniętymi oczami i już miałam go pocałować, kiedy ktoś zapukał. Wstałam momentalnie potykając się o własne nogi.
- Tort. - mama MJ uśmiechnęła się radośnie. Kocham panią. Uratowała mi pani dupę. Wyszłam jako pierwsza i postanowiłam nie łapać kontaktu wzrokowego z Peterem. Chciałam się zapaś pod ziemię, ale najlepiej z Tess.
|||
Reszta imprezy poszła jak z górki. Większość osób zapomniało nawet o grze. Tylko nie ja. Co prawa nawet do niej nie wróciliśmy, ponieważ każdy zajął się jedzeniem, a potem tańczeniem, na wylewaniu smutków kończąc. W okolicach trzeciej wszyscy spali. Wszyscy, oprócz mnie. Nie zadręczałam się jednak głupią sytuacją z Peterem, a napadem na kawiarenkę. Nie mogłam zasnąć, a za każdym razem, gdy zamykałam oczy przed oczami miałam sceny z dzisiejszego dnia. Myślałam, że Teresa ma podobnie, jednak ta spała na dywanie w swoim śpiworze wtulona w Harry'ego. Wpatrywałam się w sufit o którym mogłabym nawet napisać esej, szczegółowy opis, a i tak bym nie zasnęła. Wstałam z kanapy pomału przechodząc obok śpiącej pary, Petera oraz Neda. Powolutku zarzuciłam na siebie kurtkę i otworzyłam drzwi prowadzące na dwór. Usiadłam na schodach i postanowiłam spojrzeć w niebo. Było na nim pełno gwiazd, co w przypadku Nowego Yorku było rzadkością. Podparłam się na łokciach i zaczęłam myśleć o różnych błahych sprawach. Myślałam, że jeśli powdycham trochę świeżego powietrza, to będę chciała spać. Zatelepało mną. Nagle ktoś za mną otworzył drzwi. Spojrzałam przez ramię, a moje spojrzenie skrzyżowało się z ciemnymi oczami Petera Parkera. Uśmiechnęłam się słabo.
- Nie możesz zasnąć? - odezwał się, a ja tylko potrząsnęłam przecząco głową. Chłopak usiadł obok mnie i przyciągnął do siebie, a ja już wiedziałam, że puszczą mi wszystkie emocje. Łzy zaczęły ściekać po policzkach niczym wartka rzeka. Czułam, jak oparł podbródek o moją głowę. Uścisnęłam go mocniej. - Na szczęście spider-man przyszedł na miejsce, o czasie i jesteś cała i zdrowa. Nie potrafię sobie wyobrazić, co właśnie przechodzisz, a w pocieszaniu jestem raczej słaby więc... Jak chcesz, mogę sobie tu z tobą posiedzieć. Sam też nie mogę zasnąć.
- Dlaczego? - głos miałam zachrypnięty. Podniosłam swoje błękitek oczy na nastolatka, który nie odpowiedział mi od razu. Jakby szukał słów.
- Podobnie straciłem mojego wujka, a gdy myślę, że mogłabyś... Mogłabyś nie żyć, od razu spędza mi to sen z powiek. - odezwał się spokojnie i pogładził moje włosy. Czy to właśnie ten moment? Przeszło mi przez myśl. Czy to właśnie teraz wyrzuci z siebie co do mnie czuje. - Zależy mi na tobie.
- Rozumiem. W końcu jesteśmy przyjaciółmi...
- Nie w ten sposób...
Nasze spojrzenia skrzyżowały się, a ja wiedziałam, że to ten moment. Ktoś za moimi plecami właśnie odpala fajerwerk, prawdopodobnie moje hormony, które wręcz popychały mnie to tego, co zrobiłam. Chociaż może to on zrobił. Niektórzy mówią, że pierwsze pocałunki wcale nie mają w sobie tego „wow" . Że raczej ludzie po nich są bardziej zniesmaczeni, niż szczęśliwi. Mój był taki jak w filmach. Mógłby trwać wieczność i choć prawdą było, że to śmieszne uczycie. Całować kogoś. Nie jest to w niczym podobne do całowania poduszek za dzieciaka. Usta mają zupełnie inną strukturę, a usta Petera Parkera były miękkie i chłodne. Mogłabym o nich pisać eseje. I pisałam lecz wtedy mogłam tylko sobie wyobrazić, jak to jest, teraz wiedziałam.
„ Wiadomość z ostatniej chwili.
Mężczyzna, który napadł na kawiarenkę powiązany ze skokiem na sklep z biżuterią, a także z filmikiem krążącym w sieci. Mężczyzna należy do gangu, którego jednakże nazwa nie jest nam jeszcze znana. Niemajony zbiegł jednak, a nasz bohater, dzięki któremu na dwadzieścia osób, wszystkie są zdrowe, nie podołał i nie złapał mężczyzny. Dla państwa mamy także rysopis zbiega. Jeśli widzieliście go, proszę od razu dzwonić na policję.
Dla państwa Rosmery Walt."
---
OOOOOGŁOSZENIA PARAFIALNE.
JAK OBIECAŁAM TAK JEST. POWIEM TYLE. UWIELBIAM TEN ROZDZIAŁ I MAM NADZIEJĘ, ŻE WAM TEŻ PRZYPADNIE DO GUSTU. JAKBY SIĘ KTOŚ PYTAŁ WŁAŚNIE DOBILIŚMY 50 STRON I PONAD 30K SŁÓW. Z JEDNEJ STRONY TO BARDZO DOBRZE Z DRUGIEJ ZAWSZE PRZY TEJ LICZBIE RZUCAŁAM OPOWIADANIA, WIĘC MIEJMY NADZIEJĘ, ŻE TYM RAZEM TEGO NIE ZROBIĘ.
CO DO DŁUGOŚCI TEGO ROZDZIAŁU. MUSZĘ NIESTETY PRZYZNAĆ, ŻE JEST KRÓTSZY, ALE ZA TO WEDŁUG MNIE O WIELE CIEKAWSZY <333
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top