| house of gold |

 Każdy z nas się kiedyś zakochał. Czasem były to małe miłości, a czasem złamane serca, gdy tylko się okazało, że ma drugą połówkę. Ja byłam zauroczona pewnym chłopakiem z mojego rocznika. Nie był wysportowany, nie śpiewał jak Jared Leto, ale było coś w nim, co mnie do niego przyciągało. Może te czekoladowe oczy, albo uroczy uśmiech, który się plątał na jego ustach. Nie wiedziałam tego, ale jakaś rzecz sprawiała, że moje serce podskakiwało, gdy tylko Peter Parker przechodził obok.

 Chłopak nawet nie wiedział, że istnieję. Przynajmniej tego po sobie nie pokazywał. Jedyną lekcję, którą z nim miałam, to była biologia. On był rozszerzenie wszystko co ścisłe, a mój umysł nie pojmował matematyki w każdym jej aspekcie. Dlatego musiałam pójść na rozszerzoną literaturę. Nawet po ostatnim dzwonku oznajmiającym koniec szkoły, nie miałam jak z nim pogadać bo, albo pomagałam w bibliotece z własnej woli, albo szłam na kółko teatralne. Dlatego, kiedy nadchodził lunch, zbierałam się w sobie aby podejść do jego stolika, a potem mijałam go tylko narzekając, jakim jestem tchórzem oraz że siebie nienawidzę.

– Zapiszę się do kółka dla mózgowców. – odezwałam się nagle, a Tessa, która siedziała obok i właśnie upiła łyk pomarańczowego soku zakrztusiła się. Jej mina mówiła jedno. Pomocy. Niestety także zauważyłam nutkę rozbawienia i niedowierzania. Uderzyłam ją parę razy w plecy aż ta w końcu mogła spokojnie oddychać. Roześmiała się. Nie była szczególnie zadowolona z tego pomysłu. – Co cię tak śmieszy Tess?

– Nie żeby coś, ale nie jesteś zbyt inteligentna. – wzruszyła ramionami. Nie owijała w bawełnę. Jej dusza miała taki sam kolor, jak jej włosy, czarny, niczym kawa, którą miała w swoim termosiku. Zmarszczyłam nos. Prawdą jest, że wiele przedmiotów nie było moimi konikami, ale to nie było dowodem na to, że nie jestem inteligentna.

– Nie prawda. – prychnęłam i chwyciłam za mojego naleśnika z dżemem malinowym, którego zrobiłam wczoraj, ale postanowiłam, że wezmę go dziś na lunch. Wszystko lepsze niż martwe frytki i kurczaki na głębokim starym tłuszczu i spotkanie oko w oko z Matyldą. Kucharką, która najchętniej rzuciłaby to w cholerę i wyjechała w Bieszczady.

– No to, powiedz mi wzór skróconego mnożenia? Wymień 3 typy promieniowań. Podaj definicję ciśnienia? Pierwsze prawo Newtona? – Strzelała pytaniami niczym moja nauczycielka od fizyki, kiedy mnie odpytywała. Facetka miała jakiś problem, bo uwielbiała mnie brać do odpowiedzi i widzieć jak się męczę, szukając odpowiedzi. Nienawidziłam fizyki. I gdybym miała wybór między fizyką, a rozszerzoną matmą, wolałabym matmę. To ma trochę nawet sensu. TROCHĘ.

– No... Nie wiem. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Przyjaciółka spojrzała na mnie tymi swoimi błękitnymi, przerażającymi wręcz oczami. Przed tym wzrokiem nie mogło się uciec.

– Właśnie. A co w ogóle wiesz? – oparła się znudzona o krzesło i zaczęła się na nim bujać. Nie żeby coś, ale mi mama zawsze mówiła, żeby się nie bujać na krześle, bo się umrze. Tak zginął wujek Zenek... Nie, stop... Przecież ja nie miałam wujka Zenka. Całe życie w kłamstwie.

– Kiedy zmarł Dickens. – uśmiechnęłam się ukazując śnieżnobiały uśmiech godny bohaterek z Amerykańskich filmów lat osiemdziesiątych. Tessa nie była zbytnio zachwycona moją odpowiedzią. Nie żeby coś, ale ciekawostki o sławnych pisarzach to moja działka.

– A oprócz tego? – założyła ręce na piersiach. Teraz musiałam wysilić się mózgownicą. Bo czarnulka raczej nie chciała kolejnych faktów z życia Tolkiena albo Austin.

– Top 10 bestselerów według Times'a w 2016 roku. – Cóż każdy ma swojego konika. Ja uwielbiałam sprawdzać top 10 książek i wystawiać pozytywne, bądź negatywne opinie pod takimi postami. BO PROSZĘ WAS, JAK NA PIERWSZYM MIEJSCU MOŻE BYĆ 50 TWARZY GREYA! PRZECIEŻ SIĘ TEGO CZYTAĆ NIE DA. Raz nawet napisałam o tym esej i dostałam A, co prawda bez plusu, bo najwyraźniej nauczycielka była innego zdania niż ja, ale przynajmniej nie dała mi B.

– A coś nie z przedziału literatury? – pochyliła się w moją stronę. Trafiła w czuły punkt.

– E... – Tak Holly, bardzo dobra odpowiedź. Westchnęłam i ponownie wzięłam się za mojego naleśnika. Jednak Tessa miała rację. To było bez sensu. Prędzej Peter Parker zapisze się do kółka teatralnego niż ja do klubu mózgowców. Wierzyłam jednak, że może naprawdę się zapisze. Nadzieja matką głupich czyż nie? Prędzej Nowy York zaatakuje wielka śliwka, niż ja zagadam do chłopaka. – Masz rację Tessa. Masz cholerną rację i za co cię nienawidzę.

Tessę znałam od przedszkola. Mieszkałam naprzeciwko niej, więc nie było w tym nic dziwnego, że zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami. To końca świata i jeszcze dalej. Przynajmniej tak mawiałyśmy, kiedy miałyśmy po dziesięć lat i czekałyśmy na cholerny list z Hogwartu. Spoiler. Nie doszedł. Spoiler numer dwa. Chyba wcale nie jestem czarownicą. Moje życie jest tak strasznie przewidywalne i nudne, ale z Teresą przynajmniej czasem nabierało barw. Tessa była moją odwrotnością i wraz w wkroczeniem w erę buntu nasza przyjaźń była jeszcze silniejsza. Mogłam jej powiedzieć wszystko, a ona mi. Chodziłyśmy do północy po plaży, a potem wracałyśmy metrem do domu. To z nią poszłam pierwszy raz na imprezę i na szczęście ostatni. Generalnie źle ją wspominam. Byłam młoda i głupia, a mój brat nas nie dopilnował. Potem musiał udawać, że wcale się nie wstawiłam. Nie miałam za wiele lat, bo piętnaście, to naprawdę nie dużo. Właśnie wtedy pozabijałam x milionów komórek, ale żadna z nich niestety nie odpowiadała za wspomnienia z imprezy.

Czarnulka miała też inny styl niż ja. Ja byłam tą grzeczną w pastelowych kolorkach, ona za to wolała czerń. No i te jej charakterystyczne t-shirty z rockowymi zespołami. Nie ważne czy na dworze wiało, czy było plus 40, ona zawsze miała t-shirt. Czasem na to zarzucała kurtkę, sweterek, ale t-shirt był czymś charakterystycznym chyba, że wszystkie są brudne, wtedy pojawia się w koszuli. Dzisiejszy outfit Teresy Fridey składał się z jeansów biodrówek, czarnych botków oraz za dużego t-shirtu z logiem Gunsów. Włosy nawet nie miała związane, a to wszystko dlatego, że biegła na metro i gdzieś po drodze zgubiła gumkę. Mówiłam jej żeby położyła się wcześniej, no to położyła się. Pięć minut wcześniej, nie o wpół do czwartej tylko dwadzieścia pięć po trzeciej. I cholera nie chce mi wyjawić, co tam robi tak długo. Nawet Oli, jej brat, nie chce wyjawić, a uwielbia wkopywać siostrę.

Jeśli już wspomniałam o Olim, Oliverze Fridey, to nie mogę nie opowiedzieć o tym małym knypku, który jako siedmiolatek chciał przeciąć siostrę na pół. Nie, on nie jest psychopatą, jest magikiem, a sztuczkę w którą jest naprawdę dobry, nazywa znikające pięć dolców. Teraz Oliver ma może dwanaście lat, ale ze względu na to, że junior i senior high school były połączone w jedną wielką szkołę, Oli zawsze wpadał, aby naprzykrzać się siostrze. I gdyby jej oczy mogły zabijać, to jej młodszy brat dawno by wąchał kwiatki od spodu. Młody oprócz tego, że zafascynowany jest iluzją i wróżeniem z kart, uwielbia także super bohaterów, a jego ulubionym był oczywiście kapitan Ameryka. Chyba nie ma większego fanboya w tak ogromnym kraju, jak Stany Zjednoczone, od tego loczkowanego chłopaka. Rok temu ogłosił nawet, że zostanie jego pomocnikiem jak dorośnie. Gdyby nie to, że pan Ameryka jest teraz po tej złej stronie i nikt nie wie gdzie jest. Oliver oczywiście wie, ponieważ siedzi godzinami na 4chanie i obczaja tematy, co dla mnie jako rodzic, byłoby małym alarmem do tego, aby się zainteresować, co dziecko robi za zamkniętymi drzwiami tyle, że rodzice tej dwójki wierzyli w bezstresowe wychowanie. Tolerowali wybuchy Tess, nie byli źli, kiedy Oli po raz kolejny wplątał się w bagno ze względu na swoje sztuczki.

Moi rodzice nie byli aż tak wyrozumiali. Co prawda byłam idealną uczennicą, nie wychylałam się, ale w moim domu rządziły zasady, które każdy musiał przestrzegać inaczej czekały konsekwencję. Zaczynając od szlabanu na komórkę, kończąc na byciu zamkniętym przez tydzień i odbieraniu ze szkoły. Gdy Adam siedział z nami lubił naruszać zasady i wyprowadzać matkę z równowagi. Zazwyczaj nad interpretował zasady, podkreślając, że po 22 miał nie wychodzić na MIASTO, a przez ten czas siedział na plaży, czy coś w tym stylu. Tyle, że mój starszy brat powiedział nam wszystkim „Adijos" i pojechał na studia, zostawiając mnie samą. Halo, tak się nie robi.

Po zakończeniu lunchu ruszyłyśmy obie na chemię, którą szczęście w nieszczęściu, miałyśmy razem. Zauważyłam jego ciemne włosy i rozbiegane oczy. I zrobiłam coś, czego nie przemyślałam. Krok w bok, a jako, że chłopak szedł w drugą stronę, to otarł się swoim ramieniem o moje. W tym właśnie momencie wiedziałam, że nigdy nie umyję tego różowego sweterka. Nigdy przenigdy, nawet jeżeli przesiąknie potem. Nigdy. Spojrzałam na Tess, która pokręciła z niedowierzaniem głową.

– Tylko się nie posikaj z tej ekscytacji. – prychnęła rozbawiona moją reakcją. Chwyciłam za miejsce, gdzie jego ramię otarło moje. Ciekawo mnie, czy będzie pachnieć nim, czy jeszcze mną. Ku mojemu niezadowoleniu, moje perfumy wygrały te stercie, ale świadomość tego, że ten sweterek dotykał Peter wystarczała mi w zupełności. – Gdyby on chociaż wyglądał jak Brad Delson...

– Jak dla mnie jest idealny. – westchnęłam cicho. Po czym szybszym krokiem ruszyłam w stronę sali od chemii i uświadomiłam sobie, że nie tylko na biologi go widzę. Na W-Fie też, ale jakoś nigdy nie zwracałam na to uwagi... DLACZEGO JA NIE ZWRACAŁAM NA TO UWAGI?


3. 45 P.M.

WrednaSzuja: CO ROBIMY?

Barbie: IDK. ODKRYŁAM ZA TO GDZIE MIESZKA PETER

WrednaSzuja: nie

Barbie: przejdziemy się tam?

WrednaSzuja: NIE. CHCIAŁAM PÓJŚĆ NA CIASTO I HERBATKĘ!

Barbie: proszę ;;

Barbie: proszę ;;

Barbie: proszę Tess!

WrednaSzuja: Kiedyś cię zamkną za stalkowanie dziewczyno. I nawet twoi rodzice nie będą w stanie zapłacić grzywny i zostaniesz w więzieniu z jakimiś morderczyniami i złodziejkami. Nie Holly. ODPUŚĆ SOBIE! JAK DO NIEGO ZAGADASZ TO SAM DA CI ADRES.

Barbie: Ale tak, to jest duża prawdopodobieństwo, że na niego wpadnę.

WrednaSzuja: i spierdzielisz szybciej niż ja ze sportu. Buba przecież ja cię znam

Barbie: ;; dobra to do jakiej kawiarenki idziemy i która część tego miasta?

WrednaSzuja: E XD Nie zastanawiałam się. Może skoczymy do Chinatown?

Barbie: CHCIAŁAŚ NA CIASTO NIE CHIŃSZYZNĘ!

WrednaSzuja: CHINATOWN TO NIE SAMA CHIŃSZYZNA GŁĄBIE. BYŁAŚ TAM CHOCIAŻ RAZ W OGÓLE?

Barbie:...

WrednaSzuja: Właśnie. No to mamy cel.

Barbie: i znów metro? Albo prom ;; albo prom i metro. ZAJMIE NAM TO GODZINĘ ABY TAM W OGÓLE DOTRZEĆ. BLIŻEJ JEST DO PETERA...

WrednaSzuja: zbieraj dupsko idę po ciebie

Barbie: co?

WrednaSzuja: Właśnie wychodzę z domu i idę ci zrobić z buta wjeżdżam.

Barbie: ALE JA MAM NA SOBIE DRESY I NIE MAM STANIKA HALO JA TAK NIE PÓJDĘ!

WrednaSzuja: Za późno

Barbie: ZAWAŁ MOŻESZ LŻEJ PUKAĆ?

WrednaSzuja: Nie.

Barbie: nienawidzę cię

WrednaSzuja: też cię kocham. Twoja mama mnie wpuściła

Barbie: słyszę... tylko nie właź mi do pokoju

Barbie: Przebieram się!


– Nie wierzę że to zrobiłaś. – spiorunowałam Tess wzrokiem. Nie dała mi nawet zmienić spodni. W szarych dresach po starszym bracie (nie oceniajcie po prostu są wygodne), sportowych butach i czarnym t-shirt'cie z napisem „nigdy się nie poddawaj" którą też ubrałam na szybko, szłam obok niej, podczas gdy czarnowłosa wyglądała tak samo, jak w szkole. Pewnie nic nie zmieniała. – Myślisz, że ja tak będę jechać metrem i później jeszcze wejdę do jakiejś restauracji? Chyba cię do reszty pogięło...

– Żartowałam z tym Chinatown, po prostu znajdziemy kawiarenkę nie daleko. Myślisz, że mi by się chciało walczyć z labiryntem korytarzy podziemnych i zastanawianiem się, czy aby na pewno ten zawiezie mnie do wyznaczonego celu, czy jedzie w przeciwną stronę? – prychnęła. Wpatrzona była przed siebie, a po chwili na jej ustach wpełzł uśmieszek. Spojrzałam w jej stronę i zauważyłam Parkera. Schowałam się za Tess, a ta roześmiała się. Brunet szedł po drugiej stronie ulicy wpatrzony w telefon. – EJ! PARKER!

Nastolatek natychmiast uniósł głowę i widząc nas pomachał. Oczywiście ja też mu odmachałam szczerząc się jak głupi do sera. Zastanawiało mnie, czy w ogóle zauważył, że to byłam ja. Co prawda nie dzieliła nas jakaś ogromna odległość, ale jeśli ja kogoś nie za dobrze bym znała, to nie byłabym pewna, czy na pewno to on. Tylko, że wiedziałam że to Peter. Poznałabym go nawet z odległości kilometrów, nawet w ciemnościach. Wiem, że to może brzmieć dziwnie ale nic nie poradzę. To ten etap zakochania, kiedy siedzisz godzinami na facebooku przeglądając jego profil sprzed paru lat, aby dowiedzieć się jak najwięcej. Nawet odkryłam że ma Tweetera. I mnie zaobserwował. Oczywiście nie wie, że ja to ja ze względu na nazwę „depresskitten" którą raczej ciężko połączyć ze mną. Co prawda jestem na zdjęciu profilowym, a przynajmniej mój nos, usta i gwiazdki na policzku, oraz różowy sweterek z golfem. I jestem pierwszą osobą, która daje mu serduszko, chociaż często dodaje żarty których nie rozumiem. Dobra, połowę rzeczy, które dodaje nie rozumiem. CHOLERNI ŚCISŁOWCY! I O CO CHODZI Z TĄ DELTĄ?!

– Holly. On już poszedł. Możesz przestać machać. – powiedziała z zawadiackim uśmieszkiem Tess po czym chwyciła za moją dłoń i zaczęła ciągnąć przed siebie. – Czasami jest mi smutno, że jesteś tak nieśmiałym kartoflem i nawet nie potrafisz powiedzieć mu "hej". Nie wierzę, że to mówię... Ale pomogę ci w spotkaniu z nim.

– Mówisz poważnie? – spojrzałam na nią. Prosto w te błękitne oczy, które nie potrafiły kłamać. Przytaknęła, a ja czułam jak łzy napływają mi do oczu. Ja oraz ona czułyśmy po prostu, że to będzie ciężka bitwa, aby w końcu mnie zauważył, a nawet zagadał. Tessa wiedziała, że nie potrafię rozmawiać z płcią przeciwną, nie licząc, kiedy gram w kółku teatralnym. Wtedy jednak czuję się inaczej bo wiem, że nie jestem sobą, jestem Julią albo Cosette i muszę odegrać swoją kwestię, którą wyuczyłam się na pamięć. Rozmowy damsko-męskie są nieprzewidywalne, a w szczególności, kiedy rozmawiasz z osobą którą lubisz. BARDZO LUBISZ. – NIECH CI BÓG BŁOGOSŁAWI W DZIECIACH!

– TYLKO NIE W DZIECIACH!


nie wiem co robię

proszę nie bić ;;

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top