| helpless |

Dobra zacznijmy od tego, że zmieniłam moje zainteresowanie jeśli chodzi o mój ulubiony musical. Znaczy, do Nędzników zawsze będę miała sentyment, ale w słuchawkach od dobrych paru dni rozbrzmiewał Hamilton i odkąd McRiver powiedział, że się zastanowi, czy nie wystawimy go razem z naszym kółkiem, wiedziałam, że muszę dostać rolę Elizabeth Schuyler. Pewnie i tak wiele dziewczyn będzie o nią walczyć, w końcu nie ma tutaj wiele ról damskich. Najwyżej będę też walczyła o Lafayetta, jak facet powie, że dziewczyny mogą walczyć, także o role męskie. Kołysałam się w rytm Helpless, w końcu miałam być Elizą, więc powinnam się wczuć w rolę. A czułam ją, aż za dobrze.

Poczułam dłoń na moim ramieniu, więc niczym karateka odtrąciłam ją, z miną godną zabójcy spojrzałam, kto to zakłóca mi słuchanie tak cudownego utworku. Tess przyciągnęła dłoń do piersi i jęknęła z boku, po czym roześmiała się, widząc moją nietęgą minę. Dziś nie miała nawet związanych włosów. Nie wyglądały także na rozczesane.

– Śpieszę się na kółko. – powiedziałam urażona. – Nie skradaj się tak kobieto!

– Mam dla ciebie niusa od którego kapcie ci spadną. – uśmiechnęła się zawadiacko. Założyła ręce na piersiach. – Po pierwsze McRiver naprawdę będzie wystawiał Hamlitona, ale jak widzę, a raczej słyszę, że jesteś przygotowana, aby zdobyć po trupach rolę średniej Schuyler. Dlaczego nie Angelicy? To o wiele ciekawsza postać, ale nie ważne! Parker nie ma nikogo na bal i nie wydaje mi się aby kogokolwiek miał zamiar zaprosić, więc się śpiesz, bo MJ ci go sprzątnie sprzed nosa i będzie płacz.

– Wiesz, że nie dam rady go zapytać. – To była prawda. Kiedy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały, potrafiłam tylko opuścić wzrok z burakiem na twarzy, a on pewnie odebrał to jako brak zainteresowania. Ja naprawdę nie potrafię rozmawiać z facetami, a w szczególności tymi, którzy mi się podobają. – Prędzej Iron Man przepisze cały swój dorobek na domy dziecka, niż ja zaproszę Parkera na bal. Przecież to jest nie możliwe Tess.

– Tylko mówię. – uniosła dłonie w geście kapitulacji.

Ruszyłam w stronę klasy, gdzie odbywało się kółko teatralne. Zajęłam miejsce pomiędzy rudą dziewczyną z ostatniego rocznika o imieniu Utha i chłopakiem, który już nie raz odgrywał Jezusa ze względu na swoją urodę i długie, falowane, ciemne włosy. Pan McRiver stał pośrodku ze skryptem do Hamiltona i z uśmiechem na twarzy. Robert, bo tak miał na imię, był śniadym mężczyzną o kruczoczarnych włosach i specyficznej koziej bródce. Miał też niespotykanie intensywnie zielone oczy, którymi badał wszystkich po kolei. Facet naprawdę znał się na rzeczy, bo zanim przyszedł uczyć nas teatru i o dziwo matmy, grał na Brodway'u. Był też jednym z tych bardziej seksownych nauczycieli, dla niektórych dziewcząt nawet numer jeden. Uśmiechnął się do mnie i zaprosił na scenę abym się zaprezentowała, kogo chciałam zagrać. Trochę się zestresowałam, ale spodziewałam się, że weźmie mnie pierwszą, w końcu mam na nazwisko Abbott, nazwisko zaczynające się na a, z literą b jako drugą. Więc tak. Zawsze byłam pierwsza w dzienniku. Powoli stanęłam na scenie. Reszta uczniów zniszczyła zrobione wcześniej z krzeseł koło, aby zwrócić je w moją stronę.

– Staram się o rolę Elizabeth Schuyler. – poprawiłam odruchowo blond kosmyk za ucho i spojrzałam na nauczyciela, który wskazał przesłuchiwany przez mnie wcześniej fragment z piosenki Helpless. Znałam ją na pamięć. Ciężko by nie było, jak się ją słuchało pięć...dziesiąt razy. Odchrząknęłam i zaczęłam śpiewać, spoglądając wciąż po osobach, kończąc na otwartych drzwiach w których właśnie przeszedł Peter. Zatrzymał się na chwilę aby spojrzeć. Naprawdę tylko na chwileczkę, ale tyle wystarczyło, aby zrobiło mi się gorąco. Spojrzałam z powrotem na na nauczyciela, który stwierdził, że tyle mu wystarczy. Zeszłam ze sceny. – Mogłabym do toalety?

Przytaknął tylko, a ja wybiegłam z sali. Teraz albo nigdy. Chciałam być wpierw niczym ninja, ale chłopak narzucił zabójcze tempo, więc naprawdę musiałam za nim gonić. Nie byłam dyskretna ponieważ jeżeli jest się jedyną biegnącą osobą po korytarzu to to słychać. Peter odwrócił się, co zrobiłam i ja. Uroczo. Właśnie musiałam zaczynać przypominać pomidora, ale co mogłam na to poradzić, że tak reaguje moje ciało, gdy tylko jest niedaleko. Wzięłam głęboki oddech chciałam kłamać, że szukam kibelka, ale za to usłyszałam krystaliczny głos nastolatka.

– Chodzimy razem na biologię, prawda? – spytał spokojnie. Nie wiedziałam jak to odebrać. Zagryzłam wargi, ale nie spuszczałam z niego wzroku. – Holly Abbott, co nie? Naprawdę chętnie bym z tobą pogawędził jeszcze parę minut, ale się śpieszę...

– Poszedłbyś ze mną na ciasto? – wydusiłam z siebie pytanie o wiele głośniej niż się spodziewałam. Jestem prawie pewna, że przypominało to te panienki z Anime, które odzywały się po raz pierwszy do swojego ukochanego. Cóż... Ja byłam taką panienką, a Peter był tym, z którym mogłabym być razem do końca życia. Zabrzmiało to trochę dziwnie, ale nic nie mogłam na to poradzić. Byłam zakochana, a zakochani ludzie myślą o dziwnych rzeczach. BARDZO DZIWNYCH. – Do kawiarni... Albo do kina. Nie ważne. Po prostu chciałabym z tobą gdzieś wyskoczyć. Nawet przejść się po parku... czy coś...

– Jasne. Tylko daj mi swój numer, to się zdzwonimy. – Halo, 911, proszę przywieźć ambulans w trybie natychmiastowym, bo właśnie dostałam zawału. Do tego się uśmiechnął uroczo. Mój Boże, kiedy się uśmiechał, był jeszcze bardziej uroczy. Po prostu czułam, jak mnie sparaliżowało. Był to miły chłopak, więc wiedziałam, że raczej by nie odprawił z kwitkiem, ale i tak nie dowierzałam. Ostatkami sił sięgnęłam do torby i grzebiąc w niej znalazłam na dnie notatnik, w którym ołówkiem, którego szukałam przez kolejne parę minut, zapisałam rząd cyfr drżącą ręką i podałam ją chłopakowi. Poczułam jak opuszki naszych palców się dotykały. Przez chwilę, ale jednak. – To... Do później?

– Do później. – odpowiedziałam rozmarzonym głosem. Stałam tak przez kolejne parę minut, a kiedy doszło do mnie, że chłopak już dawno zniknął pisnęłam radośnie. Nie, nie pisnęłam to był wrzask i salsa. Roztańczonym głosem wróciłam do sali teatralnej, gdzie przesłuchiwali kolejnego chłopaka. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jeśli jeszcze dziś do mnie napisze, to mogę spokojnie wybierać suknie ślubną razem z Tess.

4.22 PM

Barbie: Wiesz co mam, a raczej co Peter ma, ale i ja zaraz będę miała...

WrednaZołza: Mów a nie ukrywasz.

Barbie: DAŁAM MU NUMER OGARNIASZ TO TESS OGARNIASZ, ŻE PETER PARKER MA MÓJ MUNER OMGOMGOMGOMGOMOG JKKFSJJECACAFSCKJBLNS

Barbie: <333333333333333333333333333

WrednaZołza: przychodzić z winem?

Barbie: TESS JESTEŚMY NIEPEŁNOLETENIE!

WrednaZołza: Blondi, trzeba to uczcić, a od jednego kieliszka jeszcze świat się nie zawalił (lenny) jak coś, powiemy, że myślałam że to sok winogronowy

Barbie: jak w ani z zielonego wzgórza! XDD

WrendaZołza: a twój bratke w domu?

Barbie: nikogo nie ma w domu więc wbijaj z tym winiaczem idę szykować kubki

WrednaZołza: Jakie KUBKI?! KIELISZKI MOJA DROGA!!!!

Barbie: nie bo wtedy się domyślą, będzie picie wina w kubku

WrednaZołza: Za trzy minuty będę u ciebie

Barbie: Chcesz z Thorem czy Hello Kitty?

WrednaZołza: Hello Kitty ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Barbie: RĘCE MI SIĘ TELEPIĄ, A CO JAK ZARAZ ZADZWONI?!

WrednaZołza: będę przy tobie nie panikuj

Barbie: Nie panikuję, tylko łapy mi się znów trzęsą jak osobie z parkinsonem

WrednaZołza: słodkie, gorzkie czy słodko-gorzkie????

Barbie: ILE WINA MAJĄ TWOI RODZICE?!

WrednaZołza: streszczaj się, bo czujka ogląda Iluzję, ale zaraz się skończy!

Barbie: SŁODKIE

WrednaZołza: dobry wybór ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Barbie: trzeba planować wesele. I ślub. To nie będzie duże wesele, w końcu od niego za dużo osób nie przyjdzie.

WrednaZołza: CHYBA, ŻE PRZYJDZIE TONY STARK!

Barbie: to, że się tam uczy/ł nie znaczy, że Stark przyjdzie na wesele

WrednZołza: Przyjdzie, a wraz z nim wszyscy Avengers, bo pewnie się zejdą.

Barbie: albo sami zejdą

WrednaZołza: Ej, już raz był atak z kosmosu, może do tego czasu się to wszystko uspokoi i nie przyjdzie jakiś olbrzym który będzie chciał rozpierdolić pół wszechświata.

Barbie: KTO WIE!

WrednaZołza: PUK PUK KOCHANIE OTWIERAJ DRZWI

WrednaZołza: BO ZROBIĘ Z GLANA WJEŻDŻAM.

Godzina 23. Wino już dawno wypłynęło, a alkohol zniknął, w końcu wypiłyśmy po dwa kubki. Za to Peter Parker, tak jak nie zadzwonił wcześniej, to i teraz też nie dzwonił. Czułam się źle. Moje serce płakało, ja prawie płakałam, a muzyka nie pomagała. Co parę sekund zaglądałam, czy może chociaż napisał, ale bez skutecznie. Napisała za to Tess, pytając, jak tam, ale co miałam odpisać. Nagrałam wiadomość drżącym głosem, że nie zadzwonił i po sekundzie otrzymałam odpowiedź od Tess, że już jutro skopie mu dupę i mam się nie martwić. I wtedy właśnie zdarzył się cud. Ciche plumknięcie. Powiedzmy sobie szczerze, tak szybko za telefon, to jeszcze nigdy nie chwyciłam. Odblokowałam go, trzy razy myląc znak, podczas odblokowywania, ale to było nieważne. Zauważyłam wiadomość od nieznanego numeru. Mógł to być żart, ale w treści było tylko i wyłącznie zwykłe, cześć. W uszach rozbrzmiały mi kościelne dzwony. PETER PARKER DO MNIE NAPISAŁ. Odpisałam mu dodając uśmiechniętą buźkę i wtedy też telefon zaczął dzwonić. Nie lubię rozmawiać przez telefon, ale teraz w przeciągu milisekund przycisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam ją do ucha.

– Holly? – TAK, MOJA MIŁOŚCI, WYJDĘ ZA CIEBIE. Próbowałam stłumić pisk. Przytaknęłam, jak głupia gęś, głową, ale przecież tego nie widział. Więc zmusiłam moje zaciśnięte struny głosowe, aby dały potwierdzenie w formie „tak". – Tu Peter. Spotkaliśmy się na korytarzu. Wtedy nie mieliśmy czasu aby pogadać. Myślałem nad tym, co powiedziałaś i mam propozycję. Co ty na to, aby pójść do kina na nowego Blade Runnera? Chyba, że nie lubisz S-F... No to wtedy możemy... Ten... Obejrzeć coś u mnie?

– Ja... – nie wiem, kto w tym momencie był bardziej niepewny. Oddychałam z trudem, przetwarzając informację po parę razy. Nie żeby coś, ale to naprawdę informacja o której gdy jutro pomyślę, będę nie dowierzać. – Może... Obejrzymy coś u ciebie?

– Ok. Co myślisz o piątku? Możemy cię też przenocować... Jeśli będziesz chała oczywiście. – słyszałam, jak bardzo był zestresowany, chyba nawet bardziej niż ja. Nie chciałam od razu odpowiadać, bo wyszłabym na łatwą, ale nawet jeśli przedłużę ciszę do dwudziestu minut, moja odpowiedź się naprawdę nie zmieni. Bo przyszykowałam ją, gdy zobaczyłam go po praz pierwszy. – Holly, jesteś tam?

– Jestem, jestem. Musę zapytać się mamy, ale wydaje mi się, że piątek na pewno będzie w porządku, tylko nie wiem, jak z nocowaniem. Znaczy, ja bardzo chętnie, ale moja mama woli mnie mieć na oku, a ojciec nie będzie wniebowzięty, jeśli usłyszy, że będę nocować u chłopaka. Ale kto wie... Może uda mi się ich przekabacić. A, co tak poza tym u ciebie? – poprawiłam kosmyki, które opadły mi na twarz, zarzucając je za ucho. Chciałabym abyśmy rozmawiali ze sobą jak najdłużej. Niestety usłyszałam tylko ciszę po drugiej stronie, a po chwili alarm samochodowy. – Peter, wszystko w porządku?

– Tak. Po prostu zapomniałem zamknąć okno. – powiedział spokojnie. Odetchnęłam z ulgą. – U mnie wszystko w porządku. Jeny... Nie chcę wyjść na dziwaka, ale cieszy mnie, że końcu mogliśmy pogadać. Już od jakiegoś czasu chciałem zagadać, ale myślałem, że mnie nie lubisz... – nadeszła cisza, a po chwili huk. – Muszę kończyć Holly. Do jutra.

Wyłączył się, a ja rzuciłam się na łóżko. I zaczęłam wierzgać nogami w powietrzu. Wybiegłam z pokoju ubrana w piżamę w jednorożce. Moi rodzice siedzieli na kanapie i oglądali jakiś program wraz z bratem. Stanęłam przed ekranem, co spotkało się z wybuczeniem mnie i rzuceniem popcornem. ADAM MASZ PONAD DWIE DYCHY NA KARKU!!! NIE WIESZ, ŻE NIE BAWI SIĘ JEDENIEM!? Spojrzałam z wyrzutem na mamę, aby jakoś zareagowała, a ta tylko powiedziała abym się streszczała, bo chcą oglądać dalej swój odmóżdżający show. Wytłumaczyłam im pokrótce o co chodzi. I o dziwo reakcja była inna, niż się spodziewałam, bo zamiast kategorycznego nie według Abottów, usłyszałam „JASNE JEDŹ I SIĘ DOBRZE BAW!". HALO, POLICJA? KTOŚ MI PODMIENIŁ RODZICÓW. Nie żebym narzekała, o nie, ale to nie było w ich stylu. Uniosłam brew. Tu musiał być haczyk.

– Myślałam, że już nigdy nie znajdziesz sobie chłopaka i w końcu ożenisz się z Teresą, a tu takie wieści. Znam Parkera, a raczej jego ciotkę i mówi o nim same przecudowne rzeczy. – matka uśmiechnęła się promiennie. – Gdybyś powiedziała, że chcesz spać u jakiegoś łobuza, to pewnie bym ci nie pozwoliła, ale jak ja tak na niego patrzyłam, to to takie ciepłe kluchy.

– Idealnie pasujące do ciepłej kuchy. – brat uśmiechnął się wrednie. Może sobie myśleć o mnie co chce. Że jestem ofiarą losu, ale moje serduszko bije do jednej osoby już od paru dobrych lat, a jego... Nawet nie wiem czy w ogóle bije. Ubrany był w koszulę w kratę, a jego włosy były w nie ładzie. On miał być na studiach, a grzeje kanapę. Mamo i na co wydałaś te dolary? No dobra, może jego collage nie był daleko nas i miał własny ledwo turkoczący samochód, ale to same wydatki. Do tego spaliny niszczą powietrze. Same minusy z tego, że mój starszy braciszek nas odwiedza, a do czasu do czasu nawet śpi na kanapie. Tyle dobrze, że nie zawalczył o wywalenie mnie z pokoju.

– A kiedy Alice wpadnie do nas na obiad? – ojciec uratował sytuację zwracając się do brata, który zmarszczył brwi. – Nie Alice? Amelia? Anastasia?

– Ayleen. Z Alice nie jestem od jakiś dwóch miesięcy. – powiedział oburzony. SKĄD MIELIŚMY WIEDZIEĆ? AYLEEN, CO TO W OGÓLE ZA IMIĘ? A ON NIE BYŁ PRZYPADKIEM Z MELL? Przewróciłam oczami i postanowiłam zawinąć moje cztery litery, w końcu nie jestem już potrzebna. Spojrzałam na telewizor, gdzie nadeszły informacje z kraju i ze świata. – Nie potrafię patrzeć na jego krzywą gębę.

– Stark jest dobrym człowiekiem, Adam. Jego procenty zapewniają nam pracę i dzięki niemu możemy opłacać twój collage. – obruszyła się matka. Jej jasne oczy spiorunowały go wzrokiem. Adam wciąż miał przed oczami Nowy York, oraz parę lat później Sokowie, ale nie tylko... Widział w Starku potwora, którego broń była przemycana dla tych złych. Nie wiedziałam ile z tego to prawda, a ile to rozdmuchane przez media informację. Wiedziałam, co Margaret Abbott zaraz powie, ponieważ spojrzała na mnie, a potem znów na brata. – Stark wspiera młode umysły. Na przykład ten Peter ,do którego wybiera się Holly, także miał, albo ma u niego praktyki. To jest dobry człowiek, o wielkim sercu, Adam. I nas chroni, chociaż tego nie dostrzegasz. Zobacz, jak cicho teraz jest. Nowy York stoi cały i żadne potwory nie wyskakują z nieba.

Chłopak wstał. Nie miał argumentów. Wziął ze sobą telefon i wyszedł z salonu. Zacisnął mocno szczękę oraz pięści, że aż mu knykcie pobielały. Nie znałam Tony'ego Starka i pewnie taż go nigdy nie poznam, więc nie potrafię postawić się ani po jednej ani po drugiej stronie, bo media lubią robić z igły widły, a rodzice mogą mu dorobić aureolkę, ponieważ zarabiają nie małą kwotę. Na biedę nie mogę narzekać. Bardziej na brak rodziców, którzy jak nie są w pracy, to ją odsypiają i dziś był jeden z dni w których mogłam z nimi porozmawiać dłuższą chwilę. Usadziłam się między rodzicami i oparłam się o ramię mamy, która zaczęła głaskać mnie po włosach. Informacje o Starku zniknęły, a reporterka zaczęła rozmawiać o ulewach w Nowym Orleanie.

– Myślisz, że naprawdę jest taki nieskazitelny? – spytałam mama uniosła brew. – Tony Stark. Co, jeśli super bohaterowie sprawią, że kiedyś umrzemy.

– Nie umrzemy. Będą nas bronić własną piersią, a Stark pewnie odda własne życie, aby nam się nic nie stało. – odpowiedział ojciec na moje pytanie, ale jego głos nie był w stu procentach pewien tego, co mówił. Spojrzałam na niego, oczekiwałam szczerości. – Patrz ile ludzi ewakuowali z Sokowi. Co prawda, wiele także zginęło, ale nie zostawili ich, nie upuścili tak o, po prostu, tego fragmentu ziemi. Więc, jeśli ktokolwiek będzie chciał ktoś nas zaatakować, to będą nas bronić. Mnie, ciebie, bezdomnego pod mostem, dzieci w domu dziecka. Po to oni są Holly. Po to są super bohaterowie.

– Z jakiegoś powodu Pan dał im moce. – odezwała się matka. Była bardzo wierzącą osobą, nie to, co ojciec. On był realistą, ale teraz widziałam w jego ciemnych oczach, że zgadza się ze swoją żoną. – Oni są naszymi aniołami stróżami, tu, na ziemi. Chronią przez złymi własną piersią. Nic nam się nie stanie, ani tobie, ani twojemu bratu, dopóki bohaterowie są wśród nas. 

Tam, tam, tam. Zaraz dodam kolejny rozdział, bo mam dwa gotowe, a po co kisić je na kompie, jak można od razu dodać. Oba rozdziały podczas pisania sprawiły mi taki wieli ból w szczególności następny. Wszystko przez IW. PRZECIEŻ JA WIEM JAK SIĘ POTOCZĄ JUŻ LOSY HOLLY PO DEMONS. I POWIEM WAM TYLE. ZNIENAWIDZICIE MNIE. 

Ale na razie. Happy Family kontent ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top