| born to be yours |

5. 12. 2017

Holly:

Coś się stało? Nie byłeś dziś w szkole.

17. 15

Peter:

Miałem drobny wypadek.

Potrąciło mnie auto.

17.23.

Holly:

CO?! Dlaczego nic nie mówiłeś? Przyjadę do ciebie.

17.23.

Peter:

Nie trzeba Holly. Widzimy się jutro.

17.24.

Holly:

Jesteś pewien, że nie muszę?

Jak coś to biorę autobus i zaraz jestem.

Kocham cię.

17.26.

Peter:

Na pewno.

Ja ciebie też.

17.27.


Stałam przed szkołą z małą paczuszką w ręku. W końcu dziś był szósty grudnia, a jak wszyscy wiemy, był to dzień, kiedy przychodzi na czerwono ubrany facet. Właściwie to różnie to bywało. Jedni obchodzili Mikołajki inni nie, a święty mikołaj przychodził w boże narodzenie. Razem z Adamem zawsze dostawaliśmy prezenty dwa razy. Mikołaj przychodził szóstego, a 25 prezenty przynosił... Właściwie, to też Mikołaj. To nigdy się nie trzymało kupy, więc nie skończyłam nawet sześciu lat, a dowiedziałam się, że w Mikołajki nie przychodzi tajemniczy gość, ale boże narodzenie zostawili. Po części dlatego, że miałam długi język i od razu bym poleciała do Teresy dla której od zawsze szósty grudnia był szóstym grudnia, a po drugie wtedy rodzice ograniczyli się do małych prezencików. Wciąż brzmi to skomplikowanie, ale tak było. Dlatego też stwierdziłam, że warto było dać prezent mikołajkowy pewnej osobie...

Zauważyłam chłopaka, który miał zaciągnięty kaptur i ledwo widziałam jego twarz, ale to był definitywnie on. Na mojej twarzy pojawił się szeroki, szczery uśmiech. Prezent zacisnęłam jeszcze mocniej. Zaczęłam iść powoli w jego stronę. Nastolatek uniósł na mnie wzrok, a kiedy go zobaczyłam paczuszka wyleciała mi z rąk. Chłopak widząc moją minę podszedł do mnie i objął zamykając w żelaznym uścisku.

– Nic mi nie jest Holly. – nie miał zamiaru mnie puścić, ale ja oczami wyobraźni przypominałam sobie twarz Petera z fioletową plamą pod okiem. To nie wyglądało na wypadek o którym mi wspominał. Ktoś go napadł. Serce załomotało mi szybko, bo naprawdę bałam się, że mogło coś mu się stać. Tutaj ludzie noszą przy sobie wiele rzeczy. Zaczynając od noża po maczety, kończąc na małych spluwach. – To był mały wypadek.

– Jak możesz tak mówić. – wyrwałam się i stanęłam dwa kroki do tyłu zupełnie zapominając o leżącym na ziemi prezencie. Spojrzałam na twarz chłopaka po czym ściągnęłam z jego głowy kaptur. Delikatnie przejechałam po siniaku palcem, ale chłopak i tak się skrzywił. Zmarszczyłam nos pełna determinacji. Ktokolwiek mu to zrobił. Zamorduję gołymi rękami. – Peter, byłeś z tym na policji? Mój wujek jest prawnikiem, jestem pewna, że jak się uprę to ci pomoże pozwać tego dupka...

– Nie wiem jak wyglądał. – powiedział niepewnie. W jego głosie można było usłyszeć nutkę nie pasującą do tej wypowiedzi. To była ta sama nutka, którą słyszała moja mama, kiedy zdarzało mi się skłamać. Tyle, że Peter by mnie nie okłamał. Nie w tak ważnej sprawie. Westchnęłam głucho. – To słodkie, że się tak o mnie martwisz. Ciocia May taż chciała wysłać za nim list gończy oraz zrobić ulotki, gdzie wyznaczy cenę za jego głowę.

– Nie wiesz jak wygląda, ale wiesz, że to mężczyzna? Jesteś pewien, że nic nie widziałeś Pete? – zbadałam go wzrokiem lecz on przed mną uciekał. Zacisnął powieki oraz szczękę. Postanowiłam nie drążyć dalej tematu, ponieważ czułam, że jest to dla niego trudne. W końcu został napadnięty. Tylko jeżeli został napadnięty to, co z wypadkiem? Czy ten chłopak naprawdę tak przyciągał nieszczęścia, aby jednego dnia zostać potrąconym i uderzonym przez bandziora. – A wiesz, że mam coś dla ciebie? Znaczy... To mikołaj przyniósł.

– A mikołaj nie przychodzi 25? – uśmiechnął się. Podniosłam paczuszkę z ziemi i podałam ją chłopkowi, który uśmiechnął się serdecznie. Nie mogłam na niego patrzeć. Wyglądał okropnie z tym limem. Nie mogłam też sobie wybaczyć, że zapewne napisałam do niego chwilę przed atakiem i może gdybym do niego przyszła nie musiałby gdzieś iść i nic by się nie wydarzyło. – Ale...Ja nie mam nic dla ciebie Holly...

– Nic nie szkodzi Peter. – powiedziałam spokojnie. Nastolatek zaczął walczyć z papierem, a kiedy go rozpakował zauważył pudełko na którym pokazany był mały Pop przedstawiający Hana Solo. Takie skromne nawiązanie do zaproszenia, które urządził jakiś czas temu. Brunet złożył krótki pocałunek na moich ustach po czym schował prezent do torby. Zarzuciłam kosmyk za ucho i chwyciłam go za dłoń. – A co z tym wypadkiem? Nic ci się nie stało?

Między nami pojawiła się cisza. Mogłam zauważyć jak chłopak ściąga brwi, a po chwili zamyka oczy wzdychając ciężko. Był strasznie blady, zauważyłam, gdy tak czekałam aż w końcu postanowi coś powiedzieć, ale jednak moje niedoczekanie. Ciemne niczym węgielki oczy w ogóle nie nawiązywały ze mną kontaktu wzrokowego. Spoglądał na kogoś za mną. Odwróciłam się i zauważyłam naszego puszystego kolegę. Ned szedł w naszą stronę, a raczej biegł i to ledwo oddychając. Co chwila musiał poprawiać sobie szalik, którego nie zawiązał zbyt mocno i chciał odlecieć. Zachwiał się w pewnym momencie ślizgając się na drodze.

– Cóż... – Peter badał wzrokiem zbliżającego się kumpla, ale słowa były skierowane w moją stronę. – Wszedłem na pasy, kiedy mrugało światło, a jeden kierowca się niecierpliwił i mnie potrącił przez co troszeczkę kuleję na jedną nogę, ale lekarz powiedział, że to nic. O! Cześć Ned.

– Peter. – ledwo oddychał. – Ja, ty i kibel, w trybie natychmiastowym.

– Cześć Ned. – odezwałam się, a chłopak spojrzał na mnie krótko po czym wbił wzrok z bruneta. Peter przytaknął głową po czym przeprosił mnie i podszedł dziękując jeszcze raz za prezent. Cóż... To było dziwne. Chwyciłam za komórkę i wykręciłam numer do Tess. – Nie uwierzysz co się stało...

|||

Uwielbiałam siedzieć na próbach u Tessy. W szczególności, że była to już jedna z ostatnich, ponieważ dyro zaproponował, aby zagrali parę kawałków na balu. Ciężko mi było sobie wyobrazić Teresę w sukience wyrywającą prawie struny z gitary. Jednakże czarnulka wiedziała, że to podwyższy jej zachowanie, a przez to, że ostatnio nie była zbyt pozytywnie nastawiona do życia, udało jej się parę razy powiedzieć nie za miłe słowa do dwóch, czy trzech nauczycieli. Robin i Franzi zajęli się rozpakowywaniem instrumentów za to Justin zaczął coś nieść. Uśmiechnęłam się szeroko widząc znany przez całą szkołę kontrabas. Harry, który również został zaproszony przez Teresę zdziwił się nieco. W końcu same mu o tym instrumencie opowiedziałyśmy.

– Ocipiałeś Robinson? – odezwała się nagle Franzi mierząc Justina wzrokiem, jednak ten nie przeszkadzając sobie postawił instrument. – Jak cię ubije ta kupa drewna, to sama ci wyryje na nagrobku, „A nie mówiłam!".

– Zluzuj pasek Goldstein. – uśmiechnął się szatyn i utkwił wzrok w blondynce, która tylko założyła ręce na piersiach i wywróciła oczami. Basista spojrzał na chłopaka Teresy, a jego kąciki ust poszybowały w górę przypominając ten okropny uśmiech Grincha. – E ty! Harry? Chcesz się otrzeć o śmierć? Ta tu i cała szkoła mówi, że jest to zabójczy instrument, a jak dla mnie to długo nie używane i w chuj roztrojone cudeńko. Zanim przeniosłem się na gitkę sam na takim grałem.

– Proszę nie przeklinać! – rozbrzmiał głos Teresy, która siedziała na podeście i przeglądała kartki z tekstem i chwytami szukając tej odpowiedniej przy okazji układając repertuar, a przynajmniej tak to wyglądało. Parsknęłam śmiechem, bo dobrze wiedziałam, czemu zakazała brzydkich słów. Ze względu na mnie. – Holly tu jest i nie chcę aby jej niewinne uszka były narażone na tak brzydkie słowa.

Harry wzruszył ramionami. W końcu, co miał do stracenia. Życie, na przykład? Legenda kontrabasu ciągnęła się do lat osiemdziesiątych, czy jakoś tak. Moja pamięć już nie była ta, w szczególności jeśli chodzi o takie bzdety, jakim jest zabójczy kontrabas. Każdy wiedział jednak aby go nie dotykać. Dzieciaki, które dopiero, co przekraczały szkołę były witane z przeklętym kiblem i zabójczym instrumentem. Harry zresztą też tak został przywitany. Nastolatek podniósł się z krzesła i wziął stary bas od Justina, który tylko zarzucił swoje czekoladowe włoski i wbił zielone oczy w siedemnastolatka, który ledwo utrzymywał starocia. Chwycił za smyczek, który podał mu basita i przejechał po strunach, a dźwięk, który rozbrzmiał po całej sali sprawił, że skrzywiłam się. Nie tylko ja. W oczach blondynki, która momentalnie opuściła nuty pojawiły się łzy, a Teresa zatkała uszy.

– Harry. Skarbie. – Teresa położyła dłoń na ramieniu nastolatka, który spojrzał na nią niczym przybity szczeniaczek. Ja bym pozwoliła mu dalej rzępolić. Niech ma trochę radości te nasze rozpieszczone bobo. – Nie mogę cię przyjąć do zespołu nawet z twoimi... umiejętnościami.

– Tessie. – Justin pojawił się obok mojej najlepszej przyjaciółki, a ta aż podskoczyła. Basista musiał mieć w genach krew hobbitów, bo żaden normalny osobnik nie zasuwa na nóżkach tak cichutko, jak wiecznie szczęśliwy Justin. – Nastroję go i...

– KONTRABAS LECI!

Przez mój umysł przeszło tylko krótkie. „ŻE CO?!" Instrument wyślizgnął się z rąk Harry'ego, który skrzywił się, kiedy wielkie drewniane bydle runęło na ziemię, przy okazji także spadając z podestu, lądując przed moimi nogami. Coś strzeliło. Chyba tyle by było z nowego członka zespołu. Skrzywiłam się uświadamiając, że gdybym siedziała jeszcze bliżej zapewne kontrabas skończyłby na mnie, a historia powtórzyłaby się na nowo. Już sobie wyobrażałam, jak małe latorośle mojego brata widzą moje zdjęcie i pytają, co się stało z ciocią Holly. „ A no wiecie... Kontrabas ją udusił." Trochę obciachowo, ale jeżeli ludzie umierają krztusząc się własną śliną, albo połykając jajka niespodzianki w całości... To nie wyglądało to tak źle. Ogólnie trochę śmieszne, że z gnatem w kieszeni możesz chodzić, a nich cię znajdą, że na rogu szmuglujesz jajka niespodzianki. Po tobie.

– Chyba już go nie nastroisz. – prychnął rozbawiony Robin, który ruszył pomału w stronę instrumentu, a widząc moją nietęgą minę zatrzymał się i podszedł do mnie. – E, blondie, żyjesz?

– Życie przeleciało mi przed oczami. – odezwałam się słabo na co perkusista roześmiał się gromko przy okazji mrugając w moją stronę. Panie Robinie, chyba czas przekazać, że jestem zajęta. Chociaż możliwe, że było to tylko takie żartobliwe. Muzyk podniósł kontrabas i skrzywił się. – Jest aż tak źle?

– Czy jeżeli Justin zapcha go z powrotem, to będziemy mogli udawać, że to nie my? – zapytał się niebiesko włosy, a ja skupiłam się na szkodach. Dwie struny poszły, bo kołki się tak rozstroiły, że jeden generalnie prawie zwisał, podstawek leżał mi pod nogami, a strunnik się jakoś tak dziwnie przekrzywił, ale nie było rys. – Bo nie mam jak wydać na lutnika.

– Nikt go nie używa więc... – Teresa wzruszyła ramionami. – Harry, bo i tak nic nie robisz. Weź go i zapchaj, bo, ludzie, nie wiem czy wiecie, ale za parę dni gramy, a zamiast mieć próbę to się bawimy. Ludzie bierzmy Britney, bo Britney to skarb i trzeba ją chronić razem ze smokami i rockowym grupami, które potrafią oddać lata 70. Holls śpiewasz z nami?

Zmarszczyłam nos i potrząsnęłam głową, ale czarnulka tylko przewróciła swoimi błękitnymi oczkami po czym zeszła po mnie, aby chwycić za rękaw mojego sweterka i pociągnąć na scenę. Delikatnie chwyciłam za mikrofon, a Teresa za swoją gitarę. Klawiszowiec uśmiechnęła się pod nosem znajdując nuty do Toxic. I chociaż Britney śpiewałam tylko pod prysznicem, to ten jeden raz z Teresą wydawał się magiczny. Jednakże czegoś mi brakowało. Kogoś, dokładnie rzecz ujmując. Tych ciemnych oczu i wiecznie uśmiechniętej twarzy. Brakowało mi Petera Parkera.

|||

Zastanawiałam się jaką śmiercią powinnam ubić Adasia. Braciszek miał jedno zadanie. Przyjechać po mnie, bo Teresa pojechała do Harry'ego i nie miałam z kim wracać. „Będę za piętnaście minut" powiedział więc po godzinie stania na zimnie i mrożenia moich czterech liter machnęłam ręką i ruszyłam na piechotę. Gdybym miała kasę, świat byłby piękniejszy i pewnie pojechałabym busem, albo tramwajem, a w ostateczności metrem. Po przeszukaniu wszystkich możliwych kieszeń, znalazłam trzy guziki i gumę do żucia. Nie wiedziałam, jak długo ją miałam więc nie miałam zamiaru ją kiedykolwiek żuć i mijając kosz wyrzuciłam ją prędko. Wyciągnęłam telefon i napisałam parę nie najpiękniejszych słów w stronę dwudziestolatka. Tyle dobrze, że pisemne przekleństwa się nie liczyły, bo zapewne musiałabym wypłacić całe moje kieszonkowe, aby opłacić wszystkie moje cudowne słowa użyte w celu zrównania brata z ziemią. Do domu miałam dobre dwadzieścia minut na piechotę, ale odkąd te nie za miłe pokraki łaziły po Queens czułam się nieswojo, nawet wtedy, kiedy mama wysyłała mnie do sklepiku naprzeciwko, a teraz szłam sama. Po mimo zapalonych latarni, wydawało się ciemno, więc nie minęło parę minut abym zaczęła czuć się nieswojo.

Odwróciłam momentalnie głowę mając ochotę krzyczeć, ale cieszyło mnie, że tego nie zrobiłam bo za mną nie było nikogo. Odetchnęłam z ulgą i starłam drobne kropelki potu z czoła. Ze strachu, zaraz osiwieję i schudnę tak bardzo, że nawet wiatr będzie mógł mnie zdmuchnąć. Pomyślałam o samoobronie i co mogłabym użyć aby unieruchomić przeciwnika chociaż na chwilę. W plecaku miałam segregator, co na pewno było czymś, oraz książkę od matmy z której miałam trochę się pouczyć, a w ostateczności pójść z nią do chłopaka z moich snów, który pewnie bez najmniejszych problemów mi wszystko wytłumaczy. I to tyle. Kluczami ani telefonem nie miałam zamiar rzucać. Miałam tak trochę przerąbane jeżeli, ktoś chciałby na mnie napaś w tym momencie.

– Coś pajączek dziś nie w formie. – zachrypnięty głos odezwał mnie z zamyślenia, a lodowaty pot spłynął mi po plecach. Wyjrzałam zza budynek i zobaczyłam bandę oprychów z walizkami pełnymi nieznanej mi zawartości. Jeden z nich trzymał pajączka. Serce o mały włos nie wyskoczyło mi z piersi. Czy to nie był ten facet o którym mówiła ta miła pani w wiadomościach. W pół mroku nie widziałam za dobrze. Chwyciłam za telefon i zaczęłam wybierać numer na policję. Tyle, że nie wyłączyłam dźwięku. Zaklęłam pod nosem. – Terry, Doyle sprawdźcie co to było.

Zaczęłam się cofać, a dłońmi przykryłam usta. Może świat naprawdę zapragnął się mnie pozbyć. Po chwili usłyszałam huk i głośne przekleństwo. Zamiast zwiewać, tak prędko, jak tylko mogłam na moich nie za długich nóżkach, musiałam zapchać nos z powrotem, w końcu musiałam zobaczyć jak tam wynik. Pajęczak walczył zaciekle z bandytą o którym mówiła reporterka. Próbowałam przypomnieć sobie jego imię. Nigel... Nero? Było dosyć rzadkie i nie spotkałam zbyt dużo ludzi, którzy się tak nazywali. Nelson! Przyłożyłam słuchawkę do ucha i pomału liczyłam impulsy, co jakiś czas analizując sytuację z ukrycia. Wszyscy zapomnieli o tajemniczym dźwięku, który wydał mój telefon. Po drugiej stronie odebrał mężczyzna. Cofnęłam się parę kroków. I zaczęłam podawać wszystkie informację, które tylko znałam i kiedy byłam w połowie podawania ulicy jeden z oprychów wyszedł z zaułka i zobaczył mnie.

Nogi mi zmiękły, a komórka wyślizgnęła z pomiędzy palców. Zaczęłam biec przed siebie, a kiedy zauważyłam fast-food zapełniony ludźmi, dziękowałam Bogu. Wpadłam do środka i chaotycznie zaczęłam poszukiwać łazienki. Wpadłam do niej, nie zwracają uwagi na to, że stała na niej tabliczka z znakiem, że może być ślisko i powinno się zachować szczególną uwagę. Zamknęłam się w jednej z kabin. Próbowałam uspokoić oddech.

– Wszystko z panią w porządku? – ktoś zapukał w drzwi mojej kabiny. Drżącą dłonią odblokowałam zamek, a moim oczkom ukazała się mulatka o przepięknych czarnych lokach oraz oczach o niespodziewanej złotej barwie. Co najbardziej unikalne było białe przebarwienie na jej oku w kształcie łaty. Położyła mi dłoń na ramieniu widząc, że nie odpowiadam i spojrzała mi prosto w oczy. Co miałam jej powiedzieć? Jacyś psychole prawdopodobnie chcieli mnie zamordować? Chyba to miało nawet sens, jak się nad tym zastanowiłam. – Mamy zadzwonić po pogotowie albo policję? Ktoś chciał panią skrzywdzić?

– Właściwie? – czułam jak łza za łzą zaczęła ściekać mi po policzkach. Ja już byłam zmęczona tym wszystkim. Za dużo niebezpieczeństw jak na jeden rok, który zaraz miał się w końcu skończyć. Dziewczyna chwyciła mnie za rękę i zaczęła kreślić małe kółeczka na moim nadgarstku próbując dodać mi otuchy w tym ciężkim momencie. – Tak. Ten facet, co był w telewizji. Widziałam go. Walczył z człowiekiem pająkiem. I wtedy jeden z nich mnie zauważył. Zgubiłam telefon i nie mam jak zadzwonić do rodziców.

– To ty zadzwoniłaś na policję? – podniosła mój podbródek za ja przytaknęłam delikatnie. Kobieta uśmiechnęła się najpiękniejszym z uśmiechów. – Jesteś bohaterką. Chodź ze mną, właśnie zatrzymali paru z nich. Jak masz na imię?

– Holly. – odezwałam się niepewnie. Momentalnie zaczęłam się uspokajać. Ciemnowłosa wyprowadziła mnie z łazienki po czym widząc wzrok mężczyzny, wykazała na mnie, a ten przytaknął głową. Kobieta wyprowadziła mnie na dwór i pomału prowadziła w stronę samochodów policyjnych. – A ty, jak masz na imię?

– Marigold. – mrugnęła po czym pomachała do mnie i wróciła do pracy, a w mojej dłoni znalazł się kwiat, żółciutki jak słoneczne niebo latem. Nie wiedziałam, kim była Marigold, ale normalni ludzie nie nosili aksamitek po kieszeniach i nie wsadzali ich nieznanym osobom.

Jeden z policjantów zaczął zadawać pytania, gdy tylko powiedziałam, że to ja zadzwoniłam. Niestety przeraził mnie fakt, że mojej komórki nie znaleziono. Mógł ją zabrać człowiek pająk i odnieść mi do pokoju, w końcu wiedział gdzie mieszkałam. I takiej wersji chciałam się trzymać. Nie przyjmowałam do wiadomości, że Nelson, który jak się dowiedziałam, znów chciał przemycić broń kosmicznego pochodzenia, której sprzedaż na terenie USA była surowo zabroniona. Wzięli mnie na komisariat, a kiedy postanowili zadzwonić do moich rodziców myślałam, że moja mama zjedzie na zawał. Po raz pierwszy w życiu zaczęłam się martwić o mojego brata. Pani Abbott wyciągnie z tego konsekwencje. I potraktuje go jak pięciolatka, który specjalnie oderwał nogi mojej lalce. Taaa, Adam zaczął dokuczać mi bardzo młodym wieku.

|||

Adam dostał po łbie i to ostro, a jego tłumaczenie było najbardziej adśkowate. „Spotkałem Lare Jane, pamiętasz (oj chłopie, nie mam zielonego pojęcia kim jest twoja Lara Jane) to ta z którą chodziłem na dodatkowe zajęcia z ekonomi i się zagadałem, a gdy dzwoniłem do tej blondwłosej inteligencji to nie odebierała." Zmarszczyłam nos, bo żadnego telefonu nie otrzymałam od chłopaka, a jeżeli zadzwonił, kiedy prawie mnie zamordowali, to przepraszam bardzo, że nie mogłam odebrać. Byłam zbyt zajęta ratowaniem mojego własnego tyłka.

– Holly telefon do ciebie. – odezwała się matka i podała mi swoją komórkę. Zdziwiło mnie, że napisane było „May Parker", ale nie powinnam była odrzucać, nawet jeśli dzwoniła do mnie ciocia Petera. – To Peter.

Podniosłam brew, ale odebrałam. Mama nie kłamała, bo po drugiej stronie słuchawki usłyszałam głos nastolatka. Uśmiechnęłam się szeroko i wycofałam się z telefonem w stronę mojego pokoju. Usiadłam wygodnie w fotelu i zaczęłam odpowiadać na pytania, które wystrzeliwał w moją stronę nastolatek. Zastanawiało mnie, czy to mama przekazała ciotce chłopaka, a ciotka chłopaka oczywiście Peterowi. To by było najbardziej logiczne. Ciepło mi się na serduszku zrobiło.

– Dlaczego nie uciekłaś od razu, Holly? To było tak głupie. – odezwał się nagle, a ja po raz kolejny zmarszczyłam nos. Moje poświęcenie doprowadziło do zatrzymania złych zbirów, więc nie będzie mi tu nic takiego mówił. Chociaż... Miał rację, mogłam zadzwonić na policję, po tym jakbym uciekła z miejsca zdarzenia. Westchnęłam. – Przyjechałbym, ale nie mogę.

– Co raz częściej nie możesz. – bąknęłam na tyle głośno, że usłyszałam zirytowany jęk po drugiej stronie słuchawki. No bo, co on takiego robił tak właściwie? Co robił na tym stażu, że nikomu nic nie chciał zdradzić, nie licząc Neda. – Wolałam, kiedy ten staż nie zajmował, ci całych dni. W końcu przyjdę do Starka i powiem mu, że to jest wykorzystywanie małoletnich. Ile ty tam siedzisz?

– Przesadzasz Holly. Z resztą nie rozmawiamy teraz o mnie. – przewróciłam oczy, a po chwili poczułam chłodny powiew na moich plecach. Podeszłam do okna, które było otwarte. Spojrzałam przez nie, a kątem oka zauważyłam na ulicy mężczyznę w ciemnym płaszczu. W końcu jest wiele osób w ciemnych płaszczach, czyż nie? I tak czułam jak dreszcz przechodzi mi po plecach. – Wszytko w porządku Holly? Gdybym tylko mógł to bym przyszedł.

– Oh. Nic się nie stało. Mama zapomniała zamknąć okna. – roześmiałam się cicho, ale jednak niepewnie. Nie chciałam się pytać mamy, czy na pewno to była ona. Za bardzo się obawiałam, że zaprzeczy, a wtedy nie zasnęłabym. Tak przynajmniej mogłam udawać, że zamknęła i spać spokojnie. – Po prostu przez ostatnie wydarzenia mam jakieś małe schizy. Nie martw się tam tylko Pete, przeżyje jakoś, przecież nie jestem ptaszkiem dodo.

– Pragnę zauważyć, że dziś próbował cię także zamordować kontrabas. – Peter roześmiał się, a ja prychnęłam. Harry zapewne musiał się pochwalić, jak to ze swoimi dwiema lewymi dłońmi prawie upuścił na mnie zabójczy instrument. – Więc jestem prawie przekonany, że możesz należeć do wyewoluowanych ptaków dodo, dążących do samo destrukcji, Holls.

– W końcu jak sam powiedziałeś człowiek pająk dba o nasze bezpieczeństwo, więc na pewno mnie uratuje. – odezwałam się pewnie, a nastolatek znów się roześmiał gromko. – Po coś tu chyba lata, a ja mogłabym się przyzwyczaić do ratowania mojego tyłka.

– Za pięćdziesiątym razem w końcu rzuci to wszystko i wyjedzie do Peru hodować lamy. 


I tym miły akcentem zakończmy ten rozdział. 

Pewnie się powtarzam, ale to jest niesamowite, jak dużo was jest i załamuję się faktem, że za niedługo historia się skończy ;; Ma ono także dwa zakończenia. Te które jest zakończeniem, ale wyrywa serce oraz flaki oraz te, które można uznać jako zakończenie jeśli nie chce się płakać. 

Ogólnie muszę też podziękować za miliony komentarz, które czytam, ale nie zawsze mam kiedy, albo weny aby na nie odpisać, ale to jak reagujecie na niektóre fragmenty to jakiś kosmos! 

Pragnę także zrobić sobie małą reklamę. Bo jeżeli lubicie Marvela i to jak piszę to zapraszam serdecznie na Starmana, który jest prequelem do Strażników galaktyki. Z nim mam związane małe uniwersum, ale zapewne dowiecie się o tym w połowie książki.

Jeszcze raz dziękuję wam wszystkim!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top