| already gone |

Zakończenie, ale też Infinity war Shot razem. Będą emocje moi mili.

Zaskakujące, że życie potrafiło płynąć dalej bez żadnych kłód, jeśli ostatnie doświadczenia definitywnie przekraczały typowego Smitha, który krążył od domu do pracy i z powrotem. Tak też po raz pierwszy od paru miesięcy nie narzekałam na moje życie. Właściwie to byłam zadowolona, bo miałam cudownego chłopaka, świetnych przyjaciół i względny pokój na świecie, który wydawał się jedynie ciszą przed burzą. Burzą, która nie miała strzelić tylko dwa razy piorunem, a taką, która podnosi poziom wody w rzekach, podtapia mniejsze oraz większe miasteczka i sprawia, że nie jeden człowiek kończy swoje życie pod taflą wody. Jednakże nie miałam zamiaru wywoływać wilka z lasu, który to bezczelnie się na mnie gapił i czekał. Może miałam paranoje, ale jak na kogoś, kto przeżywa zniszczenie NYC, a przynajmniej jego części, co pół roku to nawet wszechobecna cisza i spokój wprawiała w niepokój. Nawet Peter nie narzekał, kiedy wracał ze swoich patrolów. Często pojawiał się z torbą curros, bo zawsze o jednej i tej samej porze przeprowadzał pewną miłą staruszkę przez ulicę, co stało się, jak twierdził brunet, ich małą tradycją. Na szczęście pani Del Torro każdego dnia miała coś innego czym mogła poczęstować jej superbohatera. Chociaż „poczęstować" to było mało powiedziane, bo zawsze wracał ze zrywką i zapakowanym w folie aluminiową jedzeniem.

– Holly. – cudownie jedwabisty głos Petera Parkera wyrwał mnie z zamyślenia. Przez cały ten czas bowiem wpatrywałam się w okno autobusu. Ostatnimi czasy często wybierałam publiczną komunikację. Jednym z powodów był fakt, że Peter zawsze musiał dojeżdżać do szkoły, drugim był Adam, który w końcu postanowił wylecieć z gniazdka. Chociaż potwierdził wczoraj przez telefon, że dziś ma zamiar przyjechać. W końcu był piątek. – Wszystko w porządku?

– W najlepszym. – powiedziałam z delikatnym uśmiechem na ustach i oparłam się o jego ramię. Poczułam, jak jego dłoń ląduje na mojej czuprynie. Zadarłam głowę, aby przyjrzeć mu się z tej perspektywy. Byłam kiepska z matmy, ale byłam prawie pewna, że jego szczęka to był idealny kąt prosty i do tego wyrazisty, czego o wielu osobach nie można było powiedzieć. Do tego te rzęsy jak u laleczki. Czasami wydawało mi się, że z każdym dniem zakochiwałam się z nastolatku jeszcze mocniej, a to z jaką troską na mnie spoglądał, kiedy krzyżował ze mną wzrok upewniał mnie, że nie jest to jednostronne. – Myślałam sobie, że... Coś jest nie tak.

– Coś jest nie tak! – Ned odwrócił się do nas i pomachał notatkami od biologi przed nosem Petera. – Nie rozumiem z tego ani jednego słowa. Jak się nazywa te określenie na zwierzęta, co się upodabniają do tła aby nic ich nie zjadło?

– Kameleony? – nie przemyślałam mojej odpowiedzi przez, co usłyszałam jak oboje próbują nie parsknąć śmiechem, aby mnie nie obrazić. Kiepsko im to szło. Przez co szturchnęłam Petera po czym pochyliłam się w stronę Neda i delikatnie walnęłam go w czoło. Zmarszczyłam nos, a widząc moje zirytowanie, nastolatkowie nie wytrzymali, a głośny śmiech rozbrzmiał w całym autobusie. – Ej! To nie jest miłe! Nie jestem geniuszem, wy Einsteiny!

Czasami nienawidziłam tych jego czekoladowych oczu, bo wybaczałam mu dużo za szybko niż bym tego chciała. Na przykład teraz. Przeszłam przez chłopaka i usiadłam po drugiej stronie, obok jakiejś dziewczyny przy okazji zbierając uwagi ze strony kierowcy, który nie był zadowolony z tego, że ktokolwiek wstawał w jego autobusie i się przesiadał. Peter myślał pewnie, że zaraz wrócę, ale ja spojrzałam do przodu i powstrzymywałam się, aby nie spojrzeć na szesnastolatka, co było ciężkie.

Nastolatek przesunął się bliżej i jednym z ołówków dźgnął mnie w ramię. Zmarszczyłam nos, ale kąciki moi ust uniosły się w górę. Nasze zachowanie było czasami gorszę od tych, co mieli po dwanaście lat, ale czy życie nie byłoby szare i bure gdyby nie odrobina zabawy? Postanowiłam brnąć przy swoim i aby irytujący ołówek przestał mnie wkurzać, wyciągnęłam skrypt, ponieważ już za tydzień mieliśmy mieć przedstawienie. Trzy godzinny musical o jednym z ojców założycieli USA, gdzie po raz pierwszy postanowiliśmy między aktami walnąć pauzę, bo głos chłopakowi, grającego Alexandra, wysiadał. Z resztą na Broadwayu też była pauza.

– Cholera, co to jest? – usłyszałam cichy szept Petera i aż odwróciłam się.

Wywołałam wilka i tak jak mówiłam, ten wilk nie był szczeniaczkiem, tylko cholernym wilkorem. Nie codziennie w końcu widzi się statek kosmiczny w kształcie pierścionka, który postanawia wylądować sobie w środku Nowego Yorku. Zauważyłam błysk w oczach nastolatka i momentalnie wróciłam na miejsce obok. Chwyciłam jego dłoń, zmuszając go, by na mnie spojrzał. Tym razem, miałam ochotę przywiązać go do fotela i nie wypuszczać, dopóki byśmy nie przekroczyli progu szkoły. Otworzyłam usta, które układały się w ciche „Zostań". Nie mogłam go jednak powstrzymać, nie ważne ile razy bym nie próbowała.

– Muszę iść i pomóc. – pochylił się nad mną. Szeptał cicho, na tyle bym tylko ja mogła go usłyszeć. Chciałam wstać. Zacząć krzyczeć, że przecież nic nie musi. Po to są ci mściciele, aby cholerni szesnastolatkowie nie musieli pchać się na pewną śmierć. Warga zaczęła mi drżeć. – Proszę. Holly. Nie płacz. Wiesz, że muszę.

– Wiem. – pisnęłam dwa razy wyżej niż normalnie, a pierwsze łzy zaczęły ściekać mi po policzkach. Chaotycznie wtuliłam się w jego bluzkę, która pachniała perfumom, którą dałam mu pod choinkę. Już na testerze bardzo mi się podobał, ale zmieszany z zapachem Petera wydawał się jeszcze bardziej intensywniejszy. Jego usta pocałowały czubek mojej głowy. – Ale... Wróć.

– Zawsze wracam. – podniósł mój podbródek. Ton jego głosu zdradzał, że też miał problemy aby iść. Ciemne oczy zaszkliły się. Musnął krótko moje wargi i pochylił się w stronę Neda, który z założonymi słuchawkami zapewne nawet by huku meteorytu nie usłyszał i zaczął go klepać po całej twarzy, co jakiś czas spoglądając na mnie. – Ned, musicie razem z Holly odwrócić ich uwagę.

Tylko zakończył zdanie, a ja wstałam z fotela i odstawiłam scenę oskarową. Czyli coś między przerażeniem, a zwykłą histerią podkreślając, że wszyscy zginiemy. Tłum zaczął przesuwać się na tyły. Niektórzy w panice, inni z ciekawością przyglądali się statku, mając nadzieję, że nie będzie szkoły i będzie można wrócić do domu. Kątem oka zobaczyłam jak Peter zakłada te małe metalowe ustrojstwo, a widząc, że na niego spoglądam uśmiechnął się słabo. Moje serduszko zabiło mocniej, a żołądek zacisnął się w jeden wieli supeł. Mogłam go nigdy nie zobaczyć. Nikt nie wie, jak wygląda nasz przeciwnik i czy nie będzie gorszy od tego, który pojawił się sześć lat temu. Peter powiedział coś do mnie, a ja mogłam wyczytać z ruchu jego warg jedno słowo, które było perfidnym kłamstwem, ale w tym momencie nie mogłam tego wiedzieć. Słowo, które zapadło mi w pamięci na długo. „Wrócę." Jak później się okazało nie wrócił.

|||

Świat mógł się kończyć. Kosmici mogli atakować ziemię, ale ten, kto przekroczył próg szkoły, to w niej musiał zostać. Takie były procedury. Ci co mogli, dzwonili do rodziców, a ja wiedziałam, że bezpieczniej będzie jednak siedzieć w tym budynku, jak wracać do domu, nie będąc do końca pewnym, czy zaraz nie wyskoczy na mnie zgraja obcych. Wolałam siedzieć na tyłku i czytać. Na szczęście żaden z grona nauczycielskiego nie wpadł na genialny pomysł, aby zrobić normalnie lekcję. Podzielili nas na dwie grupy. Do sali gimnastycznej i do biblioteki w piwnicy. Los chciał, że przynajmniej przez kolejne parę godzin bez wyściubiania nosa poza szkołę musiałam spędzić w towarzystwie mojej nauczycielki od matmy, trzech innych nauczycieli, dobrej setce uczniów i książek.

Ktoś włączył radio i martwą ciszę przerywał głos reportera. Poddenerwowany informował o bijatyce, która odbywała się gdzieś niedaleko pierścienia. Żelazny człowiek dostawał w plecy i nawet pomoc innych superbohaterów zdawała się na marne. Fakt, że przyjazny pajęczak z sąsiedztwa próbował pomóc zwalczając kosmitów, przyprawiał mnie o dreszcze. Większość ludzi obawiała się o pajęczaka, bo gdyby zginął, to procent dokonanych przestępstw w Queens by wzrósł. Ja natomiast, byłam przerażona faktem, że gdyby coś poszło nie tak, to straciłabym Petera. Kątem oka spojrzałam na Neda, który przysiadł obok mnie. Zauważyłam jak odpędza łzy. Dla niego musiało być to jeszcze gorsze niż dla mnie, bo z Parkerem znali się o wiele dłużej od mnie.

Peterze Parkerze, musisz wrócić. Spojrzałam w sufit i przymknęłam oczy, bo sama byłam bliska płaczu. Poczułam, jak ktoś zaciska dłoń na mojej dłoni. Ned uśmiechnął się blado, a ja odwzajemniłam bo, co innego mogłam teraz zrobić. Modlić, co najwyżej.

Teresa odnalazła mnie skuloną pod ścianą obok książek historycznych razem z brunetem, który zajął się czytając jakiś komiks z kaczorem Donaldem. Ja miałam przez parę sekund ochotę przejrzenia skryptu, ale głos reportera, co chwila mnie rozpraszał przez co, zaczynałam myśleć o moim superbohaterze i wpadać po raz kolejny w panikę. Nastolatka stanęła naprzeciwko mnie, trzymając dłoń Harry'ego. Za nimi stał Olly, który ze znudzoną miną poszukiwał zasięgu.

– My tu zginiemy. Jak nic. – odezwała się Teresa i przejechała dłonią po wzburzonych czarnych włosach. Drugą dłonią, chłopak dziewczyny zaczął głaskać ją po ramieniu. Nastolatka zagryzła wargi i nie przerywając ze mną kontaktu wzrokowego. – Kapitana, nie ma. Thora, nie ma. Czarnej wdowy, nie ma. Hulka, nie ma. Jest tylko Banner, ale on nam teraz potrzebny, jak dziura w kaloszu. Sokolego oka, nie ma. Jest aż pajączek i Stark. I wielki statek kosmiczny. Zginiemy.

– Spider-man da sobie radę. Razem z Iron-manem i tym nowym o którym wspominali w radiu dadzą sobie radę. – powiedziałam, a głos drżał z kolejnym słowem. Nie wierzyłam w żadne słowo, które powiedziałam Teresie, a dziewczyna, która znała mnie lepiej niż własną kieszeń zauważyła moją niepewność. – Na pewno.

– Jeśli człowiek pająk to nastolatek, to po raz pierwszy w życiu... – zaczął Olly, odgarniając loki, które opadły mu na oczy. Zaskakujące, że w ogóle był spokrewniony z Tessie. Trzynastolatek różnił się całkowicie od swojej starszej siostry, z wyglądu jak i z charakteru. Nastolatka przewróciła oczami, ale rozumiałam ją, bo jeśli Oliver się odzywał, to miało to coś wspólnego z teoriami spiskowymi. – Zgadzam się z moją siostrą. Kosmici rozniosą nas w proch. Po prostu, jak za pstryknięciem palców. I ani Iron-man, ani Hulk, a tym bardziej spider-man nas nie uratują.

Między nami nadeszła cisza. Olly był zawsze podekscytowany superbohaterami i raczej byłby ostatni, który w nich by zwątpił. Poczułam, jak po moich plecach przechodzi zimny dreszcz. Jeśli polegną, to nigdy nie zobaczę Petera, a trumna odpadała, zaświaty zresztą też. Zacisnęłam powieki i zaczęłam kręcić głową. To tak nie może się skończyć. Zawsze dawali radę. Pokonali Lokiego, pokonali ultrona, a każdy z nich samemu pokonał nie jednego złoczyńce. Czemu mieliby dziś sobie nie poradzić? Prawda, było ich dwa razy mniej, w tym jednym członkiem był szesnastolatek, który nie do końca chyba wiedział w co się wpakował.

– A właściwie, to gdzie Peter? – Głos Harry'ego był słaby. Co jakiś czas spoglądał na telefon i kręcąc głową wkładał go z powrotem do kieszeni. Spojrzałam momentalnie na Neda, który tylko pokręcił głową. Nie przepadałam za kłamaniem, ale to nie był najlepszy moment na przekazanie, że nasz najlepszy przyjaciel właśnie walczy z kosmitami, bo jest człowiekiem pająkiem. – Nie widziałem go, jak wysiadał z autobusu...

– Rozchorował się. – odezwałam się momentalnie. O wiele szybciej i definitywnie za głośno niż zamierzałam przez co wszyscy spojrzeli na mnie, a ja siląc się na delikatny uśmiech, postanowiłam to ciągnąć, chociaż mój żołądek robił przewrotki, a serce próbowało wyskoczyć mi z klatki piersiowej. – Szczęściarz. Siedzi teraz z May i nie musi chować się po piwnicach albo salach gimnastycznych. Jakby miał siódmy zmysł czy coś.

– Pajęczy. – Jednym słowem Oliver zwrócił całą uwagę na siebie. Ja i Ned spojrzeliśmy na niego przerażeni, a Tess nadęła się jak najeżka i przybrała czerwone barwy na bladej twarzy. Teresie włączył się tryb, przy którym nikt nie chciał być w pobliżu. Biedny Olly. Często opowiadał bzdety, ale tym razem miał chłopaczek rację. W końcu przegrałam chyba z dwadzieścia dolarów, ale nie mogłam mu ich oddać, bo się skubany domyśli. Więc tylko wpatrywałam się w niego z poczuciem winy, że zaraz dostanie ochrzan od siostry. – Jestem o krok od rozwiązania tego, kto siedzi pod maską, Tess. Gdybyś mnie nie pociągnęła za ramię pewnie już bym wiedział.

Teresa stała do mnie plecami, ale oczyma wyobraźni widziałam, jak oddycha ciężko i powstrzymuje się rozerwaniem młodszego brata na strzępy. Nie wiem, co nastolatek zrobił Tessie, ale jeśli tak działał jej na nerwy, to musiał odstawić niezłą akcję. Po załączeniu paru wątków, mogłam się domyśleć, że Oliver sam chciał pojawić się obok kosmicznego statku, zrobić parę zdjęć, może nagrać walkę. W tym przypadku rozumiałam Teresę, bo tylko nieodpowiedzialna siostra pozwoliłaby takiemu dzieciakowi iść, dodatkowo pamiętając, że Oliver Friday uwielbiał pakować się w tarapaty.

– Jak dożyjemy tego dnia, to poproszę rodziców, aby ci wszystkie urządzenia przez okno wyrzucili, bo ci do reszty mózg przegrzało. – burknęła. Powstrzymywała się od wrzasków, bo nie chciała robić dodatkowej akcji. Uczniom starczał głos reportera opisującego, jak to spider-man dostał i ledwo się pozbierał. Przyjaciółka odwróciła się ponownie w moją stronę. – Wyobraź sobie, że chciał iść w sam środeczek tego piekła i nagrywać na bieżąco całą akcję. Z resztą nie sam. Piątka taki palantów się umówiła już na miejscu i teraz jest na mnie obrażony. Ja mu tylko życie ratuje. I swoje. Rodzice by mnie zamordowali, jakby temu krasnalowi coś się stało. Dlaczego on nie rozumie?

Pozostawiłam pytanie bez komentarza. Byliśmy tylko nastolatkami, którzy wpadali na głupie pomysły, co chwilka. Jedni z nas zamiast pomagać wyciągali komórki, aby nagrywać. Inni sami z siebie wymyślali, co chwila głupsze, wyzwania. Olly dopiero wkraczał w ten potworny wiek, a my? My wciąż nie dorośliśmy. Ciągle byliśmy tylko nastolatkami. Spojrzałam to na loczka, to na jego siostrę, która oczekiwała, że coś powiem, a najlepiej przy okazji dam lekcję młodemu.

– Ty, jak miałaś trzynaście lat postanowiłaś, że chcesz przekłuć brwi. Przy okazji znalazłyśmy salon, który wyglądał jak rudera. Jak ci mama zabroniła to też byłaś zła. – wzruszyłam ramionami na co nastolatka, co chwila niczym rybka otwierała i zamykała usta. Jej młodszy brat oparty o szafkę z książkami przyjrzał mi się z uniesioną brwią. Trzeba było jednak naprostować sprawę, bo chłopaczek zaczął się czuć zbyt pewnie. – Co faktu nie zmienia, że pchanie się tam byłoby najgłupszą rzeczą o jakiej kiedykolwiek słyszałam. Tessa nie chce ci robić na złość Olli.

Nastolatek łypnął na mnie spod łba i postanowił dalej spoglądać w telefon, marszcząc przy okazji brwi. Nie lubiłam, kiedy ludzie byli na mnie źli, ale Oliver musiał zrozumieć. Nie chciałam być tą złą, ale w tym przypadku nie było złych czy dobrych, byli rozważni i niekompetentni.

Do naszej wybrakowanej drużyny pierścienia doszła MJ trzymając pod pachą książkę z miną poważną. Uśmiechnęła się jednak delikatnie pytając, czy nie usłyszeliśmy, co mówił reporter. Cała sprawa z młodszym bratem Tess tak nas zajęła, że przestałam go słuchać. Mężczyzna w radiu powiedział coś, co dla wielu osób stało się ulgą, ja za to poczułam, jak żołądek podchodził mi do gardła. Statek zniknął, a z nim Iron-man, magiczny czarodziej, a co najgorsze Spider-man.

Na tą wiadomość Oliver nadął policzki i wybiegł klnąc pod nosem takie wiązanki, że aż zaskoczona spojrzałam na moją przyjaciółkę. Ta jednak sama nie wyglądała na zadowoloną z sytuacji i postanowiła jej nie komentować. Pokręciła załamana głową i poszła za bratem głośno nawołując jego imię.

|||

Przenieśli nas wszystkich do sali gimnastycznej, bo dużą część uczniów po tym jak kosmici zniknęli, zabrali rodzice. Jednakże stan alarmowy nie minął i nikt nie mógł samodzielnie opuścić szkoły, nawet ci, którzy teoretycznie mogli. Razem z przyjaciółmi siedzieliśmy na ławce dzieląc się przyniesionymi śniadaniami, bo o lunchu nie było mowy. Tessa ze złością wgryzała się w jabłko spoglądając z czystą nienawiścią w stronę młodszego brata, który próbował wymknąć się z sali. Próbował, to było dobre słowo na jego wysiłek, bo nauczycielka już trzeci raz go upomniała, a ten wciąż starał się przejść za jej plecami. Za czwartym razem mu się udało, bo starsza kobieta musiała rozwiązać bójkę dwóch dzieciaków. Zauważyłam, jak przyjaciółka odłożyła jabłko i wstała z ławki po czym ruszyła w dół i zniknęła za drzwiami. Harry już chciał pójść za nią, ale tylko zacisnęłam dłoń na jego ramieniu.

– Dajmy jej pięć minut.

Chłopak przytaknął po czym spojrzał na zegarek. On wiedział, że nie miałam na myśli dosłownych pięciu minut? Zastanowiłam się i przewróciłam oczami. Chwyciłam za wafelek ryżowy i wzięłam kęs. Zaczęłam rozglądać się po całej sali. Dzieciaki podzieliły się na trzy grupy. Te które płakały, te które miały wszystko gdzieś i te które się bały, ale nie na tyle by należeć do pierwszej grupy. Szkolną panią psycholog oczywiście znalazłam obok tych pierwszych. Blond włosy miała rozpuszczone, a na twarzy uroczy, ciepły uśmieszek. Chociaż można było zauważyć, że wymuszony.

Po dokładnie pięciu minutach brunet wstał z ławki, a ja westchnęłam głucho. Jeśli on miał pójść, to nie sam. Sama się podniosłam i spojrzałam na Neda, który uniósł brew. Nauczycielka wróciła na miejsce, więc było problematycznie, aby się prześlizgnąć. Ktoś musiał odciągnąć jej uwagę, a nikt nie był lepszy od naszego śniadego kolegi. Po pierwsze miał gadane, a po drugie był naprawdę charyzmatyczny i zazwyczaj większość nauczycieli uwielbiało z nim rozmawiać.

Całą tróją podeszliśmy w pobliże starszej kobiety. Nastolatek poszedł przed nami i zaczął ją zagadywać przez co nie minęło pół minuty, a nauczycielka była w pełni zajęta rozmową z szesnastolatkiem przez co, chwytając delikatnie Harry'ego za nadgarstek, mogłam wyprowadzić go z sali. Problem polegał na tym, że nie miałam wyczulonego węchu, słuchu ani pajęczych zmysłów i nie miałam bladego pojęcia, gdzie mogła podziewać się Teresa. Olli mógł pobiec wszędzie. Niestety nie mieliśmy na tyle czasu, aby przeszukać cały budynek. W końcu się zorientują albo wypuszczą do domu, ale zanim, to sprawdzą listę i każdego odhaczą. Nie spodziewałam się, że dożyję takiej akcji. Zazwyczaj co pół roku były treningi, ale większość nie brała ich na poważnie.

– Tessa! – krzyknęłam, kiedy byliśmy już kawałek od sali. Odpowiedziała mi cisza. – Oni mogą być wszędzie. I mam na myśli dosłownie wszędzie. Przecież to zajmie nam wieczność. Pewnie już siedzą oboje w sali gimnastycznej, a Tess się drze na Olivera, że jest niedorozwinięty... Słyszysz?

– To brzmi, jak krzyk. – głos Harry'ego był ściszony, przez co mogłam usłyszeć dziwny dźwięk. Dobiegał z sali gimnastycznej i ufając moich pierwotnym instynktom, chwyciłam Harry'ego po czym zaczęłam biec w kompletnie innym kierunku niż sala. Wpadliśmy do głównego budynku i weszliśmy po schodach na pół piętro, a widok z okna zaparł mi dech. – Co się dzieje?

Nigdy w życiu nie widziałam spadających z nieba samolotów, czy helikopterów i miałam nadzieję, że nie będę musiała, ale widziałam. Stałam z delikatnie otwartą buzią. Nawet nie zauważyłam, jak uścisk mojej dłoni się zluźnił, a sama dłoń opadła mi na jeansy. Nastolatek, który stał obok, cofnął się parę kroków i przewrócił doniczkę przez co momentalnie się odwróciłam.

– Jakoś mi się słabo zrobiło. – uniósł kącik ust. Oparł się dłonią o ścianę i oddychał głęboko. To, co stało się później zapamiętałam do końca życia. Harry zaczynał się rozsypywać, a jego błękitne oczy napotkały moje. Nie płakał, nie krzyczał. – Powiedz Tess, że ją kocham.

– Oczywiście. – głos mi drżał. Reszta Harry'ego opadła na podłogę. Nie pozostało z niego nic, tylko kupa prochu. W myślach przypomniałam sobie naszą katoliczkę, która uwielbiała cytować biblię. „Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz." Czyżby miał to być koniec? Spojrzałam na moje dłonie. Były całe. – Dlaczego on?

Nie tylko on, podpowiedział mi cichy głosik. W końcu nie bez powodu ludzie krzyczeli w sali gimnastycznej. Nie minęła minuta, a ci który nie obrócili się w proch, zaczęli napierać na drzwi wyjścia. Próbowałam wśród nastolatków dojrzeć znajomą twarz Neda albo MJ. Tyle, że dziki tłum niczym jedna masa poruszał się ku wyjściu. Ja nie mogłam się ruszyć. Po części czułam się sparaliżowana, ale nie było koło mnie Tess, a nie chciałam myśleć o najgorszym.

Teresa była cała. Z popuchniętymi oczami, chwiejnie schodziła ze schodów, a widząc mnie przyśpieszyła i wpadła w moje ramiona. Olly. Nastolatek musiał zniknąć na oczach dziewczyny. Odruchowo spojrzałam na kupkę prochu obok mnie i zacisnęłam usta. Chowanie przed nią prawdy było by najgorszą rzeczą, którą mogłam teraz zrobić. Żołądek zaciskał mi się co chwila przyprawiając mnie o nudności. Peter. Mama. Tato. Adam. Czy któreś z nich przetrwało? Czy Peter nie jest teraz gdzieś samotny, w pustej kosmicznej próżni? Ledwo przełknęłam gulę.

Razem z Tess powoli ruszyłyśmy koło wyjścia. Było za pięknie na takie wydarzenia. Powinno padać, a nie świecić i grzać niemiłosiernie. Usiadłam na ławce, a z kieszeni spodni wyciągnęłam telefon. Drżącymi dłońmi wybrałam numer do mamy. Odpowiedziała mi poczta. Oddech miałam co raz to płytszy, ale próbowałam wziąć się w garść. Kolejnym numerem był numer taty, który powinien być już w domu. Do niego zadzwoniłam dwa raz, a za każdym razem odpowiadał mi irytujący głos poczty głosowej. Wtedy pociekła jedna z pierwszych łez, która uruchomiła wodospad. Postanowiłam wybrać numer do rodziców Teresy, każdego z osobna, ale podobnie, jak w moim przypadku nie odebrał nikt. Spojrzałam kątem oka na dziewczynę, która podkuliła nogi i bez żadnych emocji spoglądała w dal. Co jakiś czas zadrżał jej podbródek, a po policzkach ściekała łza. Ze mną było o wiele gorzej. Nawet nie widziałam numeru, który wybierałam. Cały obraz miałam rozmazany, bo nie potrafiłam się powstrzymać od płaczu. Pozostał jeden numer. Ostatnia deska ratunku. Zadzwoniłam do Adama, a słysząc jego poddenerwowany głos, puściły wszystkie moje emocje. Głośny szloch rozbrzmiał i ledwo słyszałam, co brat chciał mi przekazać.

– Holly, gdzie jesteś? Dobrze, że dzwonisz myślałem, że też ciebie wyparowało. Jadę po ciebie. Siedź gdzie siedzisz, ja będę za dwie minutki. – mówił głośno. Oddech miał płytki, a głośny warkot silnika mówił mi, że nie jechał przepisowo. Pociągnęłam głosem. – Jesteś w szkole, czy przed?

– Przed. – pisnęłam i po raz kolejny pociągnęłam nosem. Teresa podała mi chusteczkę. Wyglądała strasznie. Czerwone policzki, podpuchnięte i zaczerwienione oczy, które podkreśliły błękit jej tęczówek, co chwila drżąca warga oraz bardzo mocno rozczochrane włosy. – Tessie też jest ze mną. Olly... Olly zniknął, Harry też. Peter... Tak się o niego martwię.

Czułam się samotna z wiedzą, że chłopak to tak naprawdę superbohater, przyjazny pajęczak z sąsiedztwa, który siedział gdzieś w statku kosmicznym, albo zniknął tak jak Harry, albo Olly. Powiedział, że wróci. Przełknęłam gulę, kiedy samochód mojego brata zajechał przed nami, więc tylko wyłączyłam komórkę i pociągnęłam Teresę w stronę samochodu. Nie opierała się, a jej twarz wyglądała jakby miała głęboko gdzieś, co się teraz z nią działo.

Sama jazda odbyła się w grobowej ciszy, jedynym dźwiękiem było puszczone cicho radio i dźwięk silnika. Adam był skupiony na drodze, wręcz nieprawdopodobnie, jakby liczył się z tym, że zaraz wyskoczy mu ciężarówka, ale po tym co zobaczyłam, nie zdziwiłabym się z takiego obrotu sprawy. Zestresowana spoglądałam przez okno i przerażona odkrywałam co chwila nowe kupki popiołu oraz ludzi nie będący w stanie zrozumieć wszechobecnej sytuacji. Sama nie potrafiłam.

Zanim weszliśmy do naszego mieszkania, Teresa na nogach niczym z waty postanowiła odwiedzić swój dom. Przekręciła kluczyk i niemo poprosiła bym weszła razem z nią. O tej godzinie rodzice dziewczyny powinni być w domu. Z wejścia powitał nas czarny gęsty dym. Nastolatka pobiegła do okna i je otworzyła, a ja wyłączyłam rozkręconą płytę indukcyjną i zabrałam spalony na wiór sos spaghetti. Nagle poczułam, jak coś wsypuje się do moich butów. Krzyknęłam o wiele głośniej, niż zamierzałam. Weszłam prawdopodobnie w mamę albo, co gorsza tatę Tess. Pochyliłam się i zobaczyłam na ziemi dwa złote kolczyki. Grace Friday była jedną z ofiar, która zamieniła się w pył. Poczułam, jak robi mi się niedobrze. Teresa opadła na kolana widząc kolejną kupkę. Także Paddy Friday nie miał szczęścia. Przykryłam usta dłonią i podeszłam na przyjaciółki. Musiałam ją stąd wyprowadzić. Głośny szloch szesnastolatki rozbrzmiewał w całej kuchni.

Dopiero po paru minutach zdołałam wyprowadzić dziewczynę z mieszkania i po zamknięciu drzwi poprowadziłam ją na drugą stronę pięterka, do nas. Miałam dosyć tego dnia. Adam klęczał w salonie, a żołądek zrobił mi kolejnego fikołka, widząc jak zmiata szufelką pył i wsypuje go do słoika. Najwyraźniej nie tylko rodzice Teresy nie mieli szczęścia. Brat spojrzał na nas z grobową miną. Zakręcił słoik, postawił go na szafce po czym zamknął nas obie w żelaznym uścisku. Adam płakał rzadko, jeszcze rzadziej szlochał. Teraz nic go nie trzymało od wyrzucenia z siebie całego smutku.

Tak siedzieliśmy we trójkę, na panelach korytarza, w żelaznym uścisku, smucąc się nad stratą najbliższych; rodziny, ukochanych. W tym całym smutku do żadnego z nas nie doszła jednak jedna rzecz. Mieliśmy siebie nawzajem.

THE END.


Płaczę. I to nie ze względu na maniane w tym rozdziale...

TO KONIEC DEMONS! Zajęło mi to rok. W ogóle trochę spóźniłam się i nie mogłam tego powiedzieć w rocznicę, ale tak... TO JUŻ ROK. Holly, Tessie możecie zdmuchnąć swoją pierwszą świeczkę. 

To jednak nie koniec bo, uwaga... Będzie druga część, prawdopodobnie biegnąca równolegle do ffh, gdzie prawdopodobnie dam sobie większą wodze fantazji i sam pomysł ffh użyje jako bazę. W końcu nie pozwolę MJ zabrać Petera. Co to, to nie. Więc od lipca\sierpnia powinno wlecieć "next to me", ale zapewne samo opowiadanie pojawi się na moim profilu wcześniej. Więc, jeśli czujecie pustkę to zapraszam na "Sunflower" z Miles'em Moralesem, gdzie pewna poznać dostanie swoją role w "next to me"a, także do mojej przyjaciółki na "Blackout" który dzieje się w tym samym uniwersum, co Demons, ale zawiera Venoma i jest o wiele lepiej napisane, lol.

TERAZ CZAS NA TO, CO PUCHATKI LUBIĄ NAJBARDZIEJ!

DZIĘKUJĘ WAM MOJE BĄBELKI ZA TO, ŻE DOTRWALIŚCIE DO KOŃCA ZA WSZYSTKIE CUDOWNE SŁOWA, ZA TO, ŻE W OGÓLE CZYTALIŚCIE I WYTRZYMALIŚCIE ZE MNĄ I MOIM NIE NAJLEPSZYM STYLEM PISANIA. Za to, że pokochaliście Holly tak samo, jak ja ją kocham. PO PROSTU DZIĘKUJĘ <3

Widzimy się niedługo <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top