WSTĘP.

WSTĘP:
W CZASACH POKOJU

─────♔─────

Nie mogła wyobrazić sobie lepszego życia.

Carmella Amaralita Bredges napawała się spokojem panującym w królestwie. Przychodziła w to miejsce w chwilach zwątpienia. I w zasadzie zawsze, kiedy potrzebowała odetchnąć pełną piersią i odpocząć od zamkowego życia.

Nuciła pod nosem jedną z ulubionych kołysanek, w skupieniu plotąc wianek z mleczy i chabrów otaczających ją z każdej strony. Co jakiś czas odrywała wzrok od kwiatów w swoich dłoniach, aby nacieszyć się widokiem, który rozpościerał się przed nią.

Złote pola pszenicy szumiały co chwilę, gdy poruszał nimi wiatr. Skowronki umilały jej pobyt nad strumieniem swoim śpiewem; w niektórych momentach wydawało jej się, że starały się naśladować melodię, którą sama nuciła. Uśmiechała się w takich chwilach pod nosem, ciesząc się błogim momentem.

Wśród pól przecinanych wiejskimi dróżkami, pasieki pełne drewnianych uli tętniły życiem, otoczone słonecznikami i polanami zapełnionymi mniszkami i jaskrawo żółtymi dziewannami; pośród nich zdarzały się białe, niebieskie i czerwone plamy w postaci stokrotek, chabrów i maków.

Gdzieś w oddali, po prawej, majaczyły kształty pięknych drzew; wiedziała, że niedługo razem z resztą poddanych będzie świętowała na tych terenach Festiwal Świetlików. Pamiętała, że kiedy była jeszcze małym dzieckiem, często biegała po sadach. Nie raz spadła wtedy z wysokich gałęzi, ku niezadowoleniu swojej matki.

To był jej dom. Pełen młynów, piekarni, sadów, pól i pszczół. Królestwo Andrast cieszyło się spokojem i dostatnim życiem od lat; jej matka opowiadała jednak, że nie zawsze tak było. To, że na tronie zasiadała czarodziejka, sprawiało że kraj rozwijał się bez przerwy. "Za życia twój ojciec ukrywał się za zamkniętymi granicami", mówiła królowa Annette. "Świat jednak wreszcie się o nas upomni, a kiedy już to zrobi, będziesz na to gotowa".

Carmellę martwiły te słowa matki, bo przepowiednie Annette, chociaż dość nieprecyzyjne i często przekazywane w formie zagadek, zazwyczaj się sprawdzały. Jej matka nie miała daru jasnowidzenia, ale magia obdarzyła ją tajemniczymi snami i trafnym przeczuciem.

― Już za mną zatęskniono? ― zapytała nagle Carmella, nie podnosząc wzroku znad swoich dłoni. Cichy śmiech młodego mężczyzny rozległ się gdzieś za jej plecami. Nie musiała nawet spoglądać na niego przez ramię; wiedziała, że to jej prywatny strażnik przybył odeskortować ją do zamku. Dorian Goldworthy ukucnął obok niej, pochylając głowę w geście szacunku, po czym wbił w nią pełne czułości spojrzenie.

― Jej królewska mość cię oczekuje, moja pani ― odparł cicho, uśmiechając się do królewny ze zrozumieniem. Carmella skończyła pleść wianek. W porę zdążyła zabezpieczyć jego koniec, nim wierny towarzysz Doriana, pies imieniem Dillon, wskoczył jej na kolana, aby polizać ją po policzku. Zaśmiała się radośnie, starając się odepchnąć od siebie długi, czarny pysk szczęśliwego zwierzęcia. Dorian zagwizdał krótko. ― Dillon, przestań, przecież...

― Och, nie karć go ― przerwała mężczyźnie Carmella, odkładając na moment swój misternie wykonany wianek. Pogłaskała zwierzę po łbie, przytulając się do niego zaraz potem. ― Jest cudowny. Prawda, Dillon? Kto jest dobrym psiakiem? Ty jesteś! Jesteś najlepszym psiakiem!

Dorian także poklepał zwierzę po karku, kiedy Dillon dał głos i zaczął lizać Carmellę po dłoni i policzku z wielkim zaangażowaniem. Ten pies ją uwielbiał. I, jeżeli Dorian miał być szczery, to wcale mu się nie dziwił. On sam także był oczarowany przez piękną następczynię tronu, od kiedy tylko po raz pierwszy ją ujrzał.

Carmella dostrzegła rozmarzony, czuły uśmiech przyjaciela. Z podstępnym grymasem złapała za wianek i włożyła go Dorianowi na głowę. Nawet nie drgnął. Był przyzwyczajony do tego typu zachowań z jej strony. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, wzrokiem dokładnie lustrując jego twarz, aż wreszcie uznała:

― Do twarzy ci.

Wianek zaczął mu ciążyć. Martwiło go zawsze to, że rzucała takimi aluzjami, wcale nie myśląc o konsekwencjach. On myślał. Bez przerwy. Jego marzenia nigdy jednak nie zamieniały się w słowa; lojalność względem królowej i Carmelli Złotej mu na to nie pozwalała. Przełknął więc z trudem ślinę, odwracając zakłopotany wzrok.

― Nie śmiałbym nawet o tym marzyć, moja pani.

― Dorian, tyle razy ci już powtarzałam ― mruknęła, niezadowolona, obydwiema dłońmi bezwiednie głaszcząc Dillona. Znowu zaczęła wpatrywać się w swoje cudowne królestwo z taką dozą miłości, że Dorian westchnął cicho. ― Miałeś mi mówić po imieniu.

― Nie śmiałbym, moja pani.

― Śmiał, nie śmiał, kogo to obchodzi ― ciągnęła dalej, wyraźnie rozżalona. ― Doskonale wiesz, że nie mam nic przeciwko temu. Matka też. To dlaczego ty nie możesz się przekonać? ― zapytała, unosząc jedną brew w zaciekawionej manierze. Dorian podniósł się z kucek, wyciągając rękę w stronę Carmelli. Spojrzała najpierw na jego dłoń, potem jeszcze raz na złote pola, aż wreszcie pozwoliła strażnikowi, aby pomógł jej stanąć na nogi.

Suknię miała nieco ubrudzoną; tu i ówdzie tkwiły w niej źdźbła trawy. Typowa Carmella Bredges. Dorian właśnie w takim wydaniu uwielbiał ją najbardziej.

Była wolnym duchem. Uwielbiała przebywać na łonie przyrody, wśród swoich poddanych. Ludzie ją kochali, a ona szczerze, z całego serca, kochała ich. Dorian za każdym razem się dziwił, kiedy odkrywał, jak wielu z nich znała. Był pewien, że gdyby ktoś kiedykolwiek próbował zrobić jej krzywdę, to zastanowiłby się kilka razy, zanim by to uczynił. Mieszkańcy Andrast mieliby bowiem w tej kwestii naprawdę wiele do powiedzenia i zdecydowanie stanęliby licznie w obronie Carmelli, gdyby zaszła taka potrzeba.

Z delikatnym, ciepłym uśmiechem na ustach, Carmella poprawiła wianek na głowie Doriana.

― Nadal uważam, że to ci niezwykle pasuje. W przenośnym... jak i dosłownym sensie ― szepnęła, zaraz potem ruszając polną dróżką dzielącą dwa pola pszenicy. Szła powoli, prawą dłonią muskając złote kłosy. Dorian obserwował ją jeszcze przez moment, ale, koniec końców, ruszył jej śladem, gwiżdżąc krótko po raz kolejny.

Dillon pobiegł za kobietą.

─────♔─────

Korytarze twierdzy Gyldenvete zawsze były pełne światła i zapachu świeżego pieczywa. Carmella miała słabość do tego drugiego; smak ciepłej pajdy chleba z masłem albo miodem był dla niej najcudowniejszą rzeczą na świecie. Zajadała jeden kawałek swojego przysmaku, ciesząc się słodkością miodu, gdy wolnym krokiem zmierzała w stronę komnat swojej matki. Dorian posłusznie szedł za nią, a Dillon dreptał obok niego. Merdał ogonem radośnie, towarzysząc dwójce ludzi swoim dyszeniem i wywieszonym językiem. Carmella zawsze uważała, że w takich momentach był najbardziej uroczy.

― Nie zdradziłeś mi w końcu, czy moja matka była na tyle miła, by wspomnieć, co jest powodem tego nagłego wezwania ― odezwała Carmella, zerkając przez ramię na Doriana. Oblizała palce z lepkiego miodu, kończąc swój mały posiłek. ― Zgaduję, że nie ― dodała, nim Goldworthy miał szansę odpowiedzieć. Zacisnął usta w cienką linię, skinając ledwo zauważalnie głową, aby potwierdzić jej słowa. ― Typowe. Kiedy ja będę królową, nie pozwolę, aby ludzie żyli w niepewności.

Przywitała się uroczym uśmiechem ze służką, która właśnie ich wyminęła. Dorian złapał się na tym, że sam nie miał pojęcia, jak nazywała się młoda dziewczyna; Carmella natomiast prędko wymieniła ją z imienia, wołając na nią "Elvira". Pokręcił delikatnie głową z niedowierzaniem. Zawsze podziwiał to, jak wiele uczucia wkładała w każdą rozmowę z innym człowiekiem.

Kiedy dotarli pod drzwi dziennego pokoju królowej Annette, czekały na nich dwie młodsze księżniczki i ich strażnicy, z którymi Dorian wymienił się jedynie znaczącymi spojrzeniami. Każdy z nich miał na względzie dobro swojej podopiecznej, zawsze i wszędzie.

― Wreszcie ― zaczęła rozbawiona Vereine Bredges; najmłodsza z trójki rodzeństwa. Tak jakoś wyszło, że była też tą najbardziej opanowaną, związaną z polityką siostrą. Co innego, że każda z nich skupiała się na innej kwestii. ― Gdzie ją znalazłeś tym razem, panie Goldworthy? Skakała po drzewach w sadach, jak za dawnych lat?

― Głupia jesteś ― wtrąciła z subtelnym uśmiechem Astrid Bredges. To ona lubowała się w sztukach wojennych, wiecznie siedząc w siodle i dzierżąc swój ukochany łuk. ― Była nad Kristalo ― dodała, gestem głowy wskazując na Doriana. Dopiero wtedy dotarło do niego, że nadal miał na sobie wianek z polnych kwiatów. Carmella zaśmiała się cicho, machając wymijająco dłonią, kiedy Goldworthy z zafrasowaniem poprawiał włosy, mocno zaciskając palce na wyjątkowej koronie.

Chichot młodszych sióstr Bredges był dźwiękiem, do którego każdy przywykł ― nikt jednak nie miał go dość.

― Cóż to za nagła mobilizacja? Wiadomo coś? ― zastanowiła się na głos Carmella, a Astrid i Vereine wzruszyły ramionami. ― Czyli tak, jak zwykle. Jakże uwielbiam wieczne pędzenie ku niewiadomej ― mruknęła, znowu zerkając w stronę Doriana. Mężczyzna uniósł znacząco brwi, przywołując na usta rozbawiony uśmiech. Carmella odpowiedziała mu tym samym grymasem, nim znowu skupiła się na siostrach. ― Nie każmy jej czekać.

Amadi i Conrad otworzyli przed nimi dwa skrzydła drzwi, a dziewczęta zniknęły za nimi niedługo potem. Umilkły chichoty i złośliwe docinki; gdy miały stanąć przed obliczem matki, zawsze poważniały. Chociaż wydawały się wtedy bardziej dostojne, to jednak w ich oczach nadal dało się dostrzec te nieposkromione iskierki.

Annette Bredges siedziała przy małym, okrągłym stole. Wyjście na taras było otwarte; napawała się popołudniowym, ciepłym wiatrem, który raz po raz wprawiał w ruch białe firanki. Bywało, że muskały nieśmiało jej ciało, ale to sprawiało jedynie, że uśmiechała się sama do siebie. Popijała ziołowy napar ze zdobionego kubka, który trzymała w jednej dłoni ― w drugiej, pomiędzy palcami, przewracała raz po raz jakiś papier.

Carmella zmrużyła oczy, zaintrygowana tym faktem. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale dostrzegła jedynie kopertę na okrągłym stoliczku obok matki; czerwony lak z herbem, który zdecydowanie wydawał jej się dziwnie znajomy, był już zniszczony.

Królowa bledła z każdym dniem. Jej włosy stawały się cieńsze. Nie były już miodowe ― ciepło tego odcienia zostało zastąpione przez chłód srebra. Ten kolor silnie kontrastował ze złotą koroną spoczywającą na jej głowie. Siostry Bredges wiedziały, że koniec zbliżał się dla ich matki wielkimi krokami. Żadna z nich nie potrafiła się z tym faktem pogodzić. Annette była z nimi od zawsze i nie umiały wyobrazić sobie świata bez niej. Ona jednak, uparcie i wytrwale, przygotowywała je do przejęcia władzy. Była gotowa, aby odejść. I doskonale wiedziała, że w przypadku jej córek było całkowicie inaczej.

― Pamiętasz, Carmello, kiedy mówiłam ci, że świat niedługo się o nas upomni? ― Głos Annette sprawił, że najstarsza panna Bredges skupiła się na swojej rodzicielce, zapominając o tajemniczym liście. Carmella w milczeniu pokiwała głową, napotykając spojrzenie matki. ― I widzisz? Jesteś gotowa.

― Nie rozumiem ― przyznała bez zawahania Carmella. Annette westchnęła ciężko, wygodniej rozsiadając się w wielkim fotelu. Gestem dłoni i uśmiechem zaprosiła córki, aby zajęły miejsca na podobnych meblach otaczających okrągły stolik. Często spędzały czas właśnie w ten sposób, bo Annette uwielbiała prowadzić dyskusje ze swoimi następczyniami. ― O co chodzi, mamo?

Ich spojrzenia się spotkały; miodowe oczy Carmelli badawczo wpatrywały się w złote tęczówki Annette, która uśmiechnęła się do córki tajemniczo, podsuwając jej pod nos list. Następczyni tronu Andrast odebrała kartkę, zaraz potem skupiając się na jej zawartości. Czytała powoli, jakby zastanawiała się nad każdym słowem, które widziała na papierze. Zanim jej ojciec zmarł, zdążył nauczyć ją, że wszystkie korespondencje mogą mieć w sobie drugie, ukryte znaczenie.

― ...Gandalf? ― mruknęła wreszcie, oddając list w dłonie Astrid, aby ona też mogła go dokładnie przeanalizować. Annette kiwnęła głową, potwierdzając jej słowa. ― Nie słyszałyśmy od niego od lat. I nagle się odzywa, żeby zaprosić nas na... przygodę?

― I to nie byle jaką ― dodała nagle podekscytowana Astrid. Skończyła bowiem odczytywać słowa napisane przez niejakiego Gandalfa Szarego, a Vereine wyrwała jej papier, sama także zainteresowana sprawą. ― Zawsze wiedziałam, że w tej kwestii można na niego liczyć.

Pierwszy raz poznały wszystkie Gandalfa Szarego, kiedy ten przybył na pogrzeb Adorna. Choć same córy Andrast widziały go wtedy po raz pierwszy, odkryły, że czarodziej i ich matka znali się od dawien dawna. Gdyby ktokolwiek chciał zagłębić się w historię tej dwójki, odkryłby zapewne wiele opowieści o wzajemnej pomocy, ciężkich i długich wyprawach, ale także szczęśliwych powrotach. Carmella uwielbiała słuchać takich historii ― pełnych kolorowych fajerwerków, obcych krain i ludzi o dobrych, jak i tych mniej czystych sercach.

Zawsze pragnęła zasmakować prawdziwej przygody. Jej matka miała ku temu szansę, zanim wyszła za mąż. Potem osiadła na stałe w Andrast, rządząc ze swoim mężem długo i sprawiedliwie. Carmella zazdrościła jej wspomnień. Dlatego też Gandalf zabrał młodą królewnę na wyprawę. Odwiedziła dwór Lorda Elronda w Rivendell. Wyjechawszy tam wraz ze swoją damą dworu, Nadine, zwiedziła elfie królestwo. Zachwycona krainami, których nigdy wcześniej nie miała okazji ujrzeć, zapragnęła więcej.

Gandalf zaprowadził je więc do Shire. I po tej satysfakcjonującej wyprawie, Carmella Bredges wróciła do domu. Z tym, że zrobiła to bez Nadine Cristeille u swego boku. Kiedy przejeżdżali przez zielone pagórki krainy hobbitów, czarodziejkę urzekło to miejsce. Można powiedzieć, że zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Z wzajemnością, oczywiście. Nie wróciła już do Gyldenvete ― osiedliła się na obrzeżach Bucklandu, zaraz przy rzece Baranduinie. I żyło jej się dobrze.

Hobbici nie pałali z początku zaufaniem do Nadine, ale jej dobroć i przyjazne, pomocne nastawienie, które wyniosła z Andrast, prędko ich do niej przekonały. Zaczęto nazywać ją Opiekunką Spokojnych Krain. Bo Shire, jako dom hobbitów, było doprawdy sielankowym miejscem. Między tymi pagórkami zieleni, Nadine czuła się bezpiecznie. I pokochała bardzo swój mały domek z ogródkiem, w którym często przesiadywała.

Od tamtej chwili Gandalf często odwiedzał Andrast, przywożąc ze sobą wspaniałe historie i zachwycające fajerwerki. Księżniczki uwielbiały, kiedy przyjeżdżał; zawsze spędzały z nim sporo czasu razem ze swoją matką, która wydawała się w takich chwilach nadzwyczaj spokojna. Carmelli często wydawało się, że każde odwiedziny Gandalfa odejmowały Annette kilka lat. Była młodsza. Promieniała szczęściem.

Tym razem jednak, wpatrując się w list od przyjaciela, nie była zadowolona. Na jej czole pojawiła się pełna zmartwienia zmarszczka. Bez przerwy pocierała w zamyśleniu dolną wargę, rozchylając delikatnie usta. Carmellę niepokoiła ta deliberacja.

― Ja nie mogę jechać ― stwierdziła cicho Annette. Królowa westchnęła cicho, nieco rozczarowana. Z trudem podniosła się ze swojego fotela, a Carmella natychmiast zrobiła to samo. Wzięła matkę pod rękę, asekurując ją, po czym obydwie podążyły w stronę balkonu. Vereine i Astrid dołączyły do nich szybciutko, i już po chwili wszystkie stały przy balustradzie, ciesząc się ciepłem promieni zachodzącego słońca. ― Jestem już stara i zmęczona. Mój czas na przygody dobiegł końca. W nadchodzących latach będziemy jednak potrzebować sojuszników, a ta wyprawa, jak doskonale wiecie, może nam ich dostarczyć, jeżeli rozegramy to w odpowiedni sposób.

― Uważasz, że któraś z nas powinna odpowiedzieć na wezwanie? ― zapytała Vereine, mrużąc powieki, kiedy zerkała na matkę. Królowa pokiwała powoli głową, nie zaszczycając żadnej z córek spojrzeniem. ― Która, twoim zdaniem, mamo?

― Nie jedna, a dwie, przynajmniej moim zdaniem ― stwierdziła Annette. ― Każda z was oddała serce czemuś innemu. Potrzebujemy kogoś, kto zjedna nam ludzi. I kogoś, kto udowodni, jak silni jesteśmy.

― Carmella zostaje, w takim razie ― uznała nagle Astrid. Splotła ręce na piersi, wcześniej odrzucając gruby warkocz ciemnych włosów na plecy. To odziedziczyła po ojcu; tak samo, jak zamiłowanie do honorowej walki. ― Następczyni tronu już zdążyła się najeździć po tym świecie. Poza tym, nie możemy ryzykować. Jeżeli coś jej się stanie, odpowiedzialność spadnie na mnie, a wszystkie wiemy, jak bardzo chciałabym się przed tym ustrzec.

― Tak, zdajemy sobie sprawę z tego, że zrzekniesz się praw do tronu i ja będę musiała ratować sytuację ― zaśmiała się gorzko Vereine, machając wymijająco dłonią. ― Doskonale wiesz, że kto, jak kto, ale Carmella nie przepuści takiej okazji, żeby wyjechać z królestwa.

― W takim razie, ja też jadę ― obruszyła się Astrid, energicznie gestykulując rękami. Annette rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie, prędko uspokajając córkę. ― ...bo mogę, prawda? Taki miałaś plan. Wiedziałaś, mamo, że my we dwie wyrwiemy się w pierwszej kolejności.

― Nie ukrywam, że właśnie na to liczyłam ― odparła spokojnie królowa. Na jej ustach malował się delikatny, nostalgiczny uśmiech. ― Ludzie lubią waszą najstarszą siostrę. Ona wie, jak ich do siebie przekonywać. Zazwyczaj nie brakuje jej trafnych argumentów ― chwaliła córkę Annette. Carmella odwróciła wzrok; wbiła go w tętniące życiem miasto otaczające ich zamek. Myślami... była już chyba gdzieś na równinach. ― Będzie wiedziała, co robić. A ty, Astrid, nie pozwolisz przecież, aby coś jej się stało.

― Chyba, że coś głupiego wpadnie jej do głowy i pójdzie za sercem, a nie za rozumem ― mruknęła zaczepnie Vereine. Astrid wypięła jej język, krzywiąc się zadziornie, na co jej młodsza siostra zareagowała dokładnie tak, jak powinna. Zignorowała wygłupy Astrid i pokręciła głową z politowaniem. ― Zawsze można posłać z nią Doriana. On nawet nie zapyta o cel i powód wyjazdu. Poszedłby za nią w ogień.

― O to nigdy bym go nie poprosiła ― odezwała się wreszcie Carmella. Wzięła głęboki oddech, spoglądając wreszcie na swoją matkę. Uśmiechnęły się do siebie ciepło, po czym najstarsza z cór Andrast oparła skroń o ramię kobiety. Annette napawała się bliskością dziewczyny w ciszy. Przycisnęła policzek do jej włosów, w tym samym czasie zaciskając swoje długie, smukłe palce na drobnej dłoni córki, która nadal trzymała ją pod ramię. Królowa wiedziała, że nie pozwoliłaby jej upaść.

Carmella najchętniej zapewniłaby każdego o swoim oddaniu i lojalności osobiście.

― Postanowione ― uznała Annette cicho. ― Carmella zna drogę. Powinnyście wyruszyć jak najszybciej, aby dotrzeć na czas. Gandalf wspomniał w zaproszeniu o wszystkich szczegółach.

Milczały przez dłuższą chwilę, aż w końcu Annette odsunęła się nieznacznie od Carmelli. Przejechała wzrokiem po twarzach ukochanych córek z czułym uśmiechem, wolną dłonią najpierw głaszcząc policzek Vereine, a potem ściskając delikatnie dłoń Astrid.

― Moje kochane ― szeptała. ― Nie mogłabym być z was bardziej dumna.

Spędziły z matką popołudnie, aż słońce zniknęło za horyzontem. Astrid odeszła pierwsza, uznając, że skoro powinny wyruszyć jak najszybciej, pójdzie się pakować. Vereine prędko zauważyła, że królowa ewidentnie chce pobyć sam na sam z najstarszą córką, więc zaproponowała, że dotrzyma towarzystwa Astrid. Rozstały się wszystkie z uśmiechami na ustach, a kiedy drzwi sali zamknęły się za dwoma siostrami, Annette i Carmella milczały jeszcze przez długą chwilę.

Carmella Złota wiedziała, co miało nadejść. Czuła to w kościach i starała się na to przygotować. Wiele razy już matka starała się poruszyć z nią ten temat, ale za każdym razem królewnie jakoś udawało się wykręcić od odpowiedzi. Niestety, była świadoma, że nie dałaby rady dalej uciekać. Nadszedł dla niej moment prawdy i zamierzała stawić mu czoła, jak na następczynię tronu przystało.

― Spójrz na mnie, kochana ― poprosiła stanowczym, acz matczynym i czułym tonem Annette. Oparła łokcie o podłokietniki swojego fotela, a dłonie splotła przed sobą. Raz po raz uderzała palcami jednej ręki o knykcie drugiej, przyglądając się Carmelli spod przymrużonych w skupieniu powiek. Dziewczyna zerknęła na nią nieśmiało, prędko skupiając swoje spojrzenie na migdałowych paznokciach matki. ― I, proszę, powiedz mi prawdę.

Carmella odruchowo uciekła wzrokiem w stronę drzwi, przełykając przy tym nerwowo ślinę. I właśnie to ją zdradziło. Potrafiła panować nad emocjami. Była w tym naprawdę dobra. A jednak kiedy w centrum jej zainteresowania pojawiał się pewien strażnik, traciła głowę.

Dziewczyna przymknęła oczy, mamrocząc pod nosem sama do siebie. Pluła sobie w brodę, że jej matce z taką łatwością udało się ją podejść.

― Nie jestem ślepa. I jestem twoją matką ― przemówiła po raz kolejny Annette. Wzięła głęboki oddech, napawając się świeżym, rześkim, wieczornym powietrzem. Nie patrzyła już na Carmellę, jakby doskonale wiedziała, że nie było jej łatwo poruszać ten drażliwy temat. Obydwie zdawały sobie sprawę z tego, o czym zaczęły rozmawiać... a raczej: o kim. I nawet nie musiały wymieniać go z imienia. ― Ta podróż... uważam, że dobrze ci to zrobi.

― ...wiem, co masz na myśli, ale to raczej niczego nie zmieni ― uznała na wydechu Carmella. ― To nie jest coś, nad czym mam władzę.

― Zdaję sobie z tego sprawę ― odparła spokojnie Annette. Nie wyglądała na złą; patrzyła na córkę ze smutnym, pełnym współczucia uśmiechem. Wyciągnęła rękę w kierunku dziewczyny. Carmella wahała się jeszcze przez moment, ale, koniec końców, zacisnęła palce na dłoni matki. ― Ludzie będą cię kochać, bez względu na to, jaką decyzję podejmiesz, ale... Rada już wyraziła zaniepokojenie. Chcieli go od ciebie odsunąć. Nie zgodziłam się. Zresztą, nie znaleźliby nikogo lepszego, bardziej sumiennego i oddanego, niż on. Farathir mnie poparł, ku zdziwieniu ogółu. Carmello... nie śmiem oczekiwać od ciebie, że wyjdziesz za mąż z obowiązku. Chcę twojego szczęścia, ale korona zawsze będzie ciążyć na naszych głowach, a wraz z nią odpowiedzialność i władza. Zdajesz sobie z tego sprawę.

― Tak ― wydusiła z siebie najstarsza córa Andrast. Pokiwała przy tym głową energicznie ze śmiertelnie poważną miną, a Annette posłała jej dobroduszne spojrzenie. Miała w sobie tyle samo rozwagi, co jej ojciec. Królowa wiedziała jednak, że Carmella odziedziczyła po niej serce żądne przygód. Przywiązywała wielką wagę do sentymentów; tę cechę także znała z własnego doświadczenia. ― Wiem.

― Astrid jest zbyt narwana, żeby rządzić Andrast ― ciągnęła dalej Annette. Carmella słuchała jej uważnie, ale nie potrafiła powstrzymać się od zerkania w kierunku drzwi co jakiś czas. Zastanawiała się, czy Dorian nadal na nią czekał. Czy siostry podzieliły się z nim jakimikolwiek wieściami. Czy... zastanawiał się już, jak nakłonić ją do tego, aby pozwoliła mu jechać razem z nią. ― Vereine ma jeszcze wiele lat nauki przed sobą, chociaż jest bardzo obiecującą kandydatką. Ty... będziesz wspaniałą królową.

― Nie zrzucę tej odpowiedzialności na żadną z nich ― zapewniła matkę Carmella, odrobinę mocniej ściskając dłoń matki. Annette zerknęła znacząco na ich splecione palce. Pojęła przekaz. Najwyraźniej to wyznanie wiele znaczyło dla nich obydwu. ― Jestem najstarszą córą Andrast. Korona będzie moja, kiedy umrzesz, a one będą mogły być ze swoimi ukochanymi, i będą żyły spokojnie i w dostatku przez resztę swoich dni, albo póki ja sama nie spocznę w grobie. Nie musisz się o nic martwić. Zadbam o nasz dom. Kiedy przyjdzie twój czas... chcę, żebyś wiedziała, że będziesz mogła odejść w spokoju.

Pogrążyły się w milczeniu na dłuższą chwilę, jakby obydwie potrzebowały kilku minut, aby wyryć w pamięci słowa, które padły podczas tej rozmowy. A gdy już odetchnęły z ulgą, Annette przemówiła po raz kolejny; głos miała ochrypły, a ton niezwykle smutny, ale pomimo to, na jej ustach malował się cień uśmiechu.

― I w nim właśnie odejdę, moja droga. W spokoju.

Carmella zamrugała nerwowo powiekami, marszcząc czoło w zaniepokojeniu. Podniosła się ze swojego miejsca tylko po to, aby uklęknąć przy kolanach matki, ściskając jej jedną dłoń w obydwu swoich.

― ...matko? ― wyszeptała pytająco, szczerze zmartwiona. Annette wzięła głęboki wdech, starając się jakoś pocieszyć córkę. Nie chciała zaprzątać jej głowy wizjami, które nie zawsze sprawdzały się w całości. Carmella miała tendencję do nadinterpretowania opowieści swojej rodzicielki. Spędzało jej to sen z powiek przez co najmniej kilka nocy.

Pomimo to, Annette znała powagę sytuacji. Czas jej śmierci zbliżał się wielkimi krokami ― tego jednego była pewna. Miała długie, dobre życie, i zostawiała królestwo w dobrych rękach. Była gotowa na ponowne spotkanie z ukochanym mężem i wszystkimi tymi, których odebrał jej czas. Być może to właśnie dlatego uznała, że powinna podzielić się z córką swoimi zmartwieniami; miała nadzieję, że zdoła chociaż odrobinę przygotować ją na nadchodzące nieszczęścia.

― ...miałam... sen. Kilka nocy temu. Był dość przerażający, jeżeli mogę to tak ująć ― uznała wreszcie królowa. Carmella poprawiła się na swoim miejscu, składając przelotny, czuły pocałunek na dłoni matki, po czym poprosiła cicho:

― Opisz go.

― Widziałam złotą koronę na twojej głowie. I czarne chmury nad Gyldenvete ― zaczęła powoli, uważnie obserwując reakcję córki na każde słowo. Dawno nie widziała, żeby Carmella była aż tak skupiona. ― Widziałam krew w murach naszego domu. Widziałam, jak bledła Gwiazda Północna. Nadchodzą mroczne czasy, moja kochana. Demony przeszłości nigdy nie pozwalają nam żyć w spokoju zbyt długo. Zawsze wracają. ― Nie sprecyzowała, o co dokładnie jej chodziło, ale w oczach córki widziała, że dziewczyna doskonale pojmowała przesłanie. Nie raz opowiadała jej o Mordorze. Nie raz przestrzegała przed przyszłością. ― To właśnie dlatego musisz teraz wyjechać, Carmello. Ważą się losy całego naszego świata. Nie będziesz niosła tego ciężaru sama... i to jest jedyna rzecz, w której odnajduję pocieszenie ― zakończyła Annette. Czule pogłaskała Carmellę po policzku wolną dłonią, a księżniczka oblizała nerwowo usta, poważnie się nad czymś zastanawiając.

Wreszcie, po kilku sekundach milczenia, Carmella uśmiechnęła się promiennie do matki.

― Nie przejmuj się tym, mamo ― wyszeptała niemal konspiracyjnym tonem. Zupełnie tak, jakby cofnęła się w czasie i znów była młodą dziewczynką, która w sekrecie opowiadała jej o swoich przygodach w sadach. I, przez ten krótki, błogi moment, Annette znów widziała w niej dziecko. W oczach stanęły jej łzy wzruszenia. Czas pędził nieubłaganie. I był jedną, jedyną rzeczą, nad którą nawet najwięksi królowie nie mieli władzy. ― Wiesz doskonale, że nie zawsze wszystko to, co widzisz, sprawdza się w całości. Czasami to tylko skrawki prawdy. Reszta to jedynie twe troski.

― Tak ― przyznała córce rację Annette. Skinęła głową na dziewczynę, dostrzegając na jej ustach zadowolony grymas. ― To prawda. Pamiętaj jednak o tym, dobrze? I przemyśl naszą rozmowę.

― Dobrze. Obiecuję. ― Carmella podniosła się z zimnej podłogi. Pochyliła się nad matką, żeby złożyć na jej czole pełen miłości pocałunek, po czym dodała jeszcze:

― Śpij dzisiaj dobrze, matko.

― Rano was odprawię ― zapewniła Annette. Jej córka ruszyła w stronę wyjścia. ― Dobranoc.

Księżniczka zacisnęła palce na klamce. Westchnęła cicho, czując dziwną potrzebę podzielenia się z Annette jeszcze jedną, ostatnią myślą, która zaprzątała jej głowę. Zerknęła na kobietę przez ramię ― królowa wpatrywała się w widok za oknem ze zmarszczonym w zmartwieniu czołem.

― ...matko? ― mruknęła niewyraźnie Carmella. W pierwszej chwili zmartwiła się, że nie została usłyszana przez rodzicielkę, ale Annette zamrugała nerwowo powiekami, prędko spoglądając na córkę spod uniesionych w geście wyczekiwania brwi. Księżniczka posłała matce jeszcze jeden, czuły uśmiech. ― Kocham cię.

Annette odwzajemniła gest.

― Ja ciebie też, kochanie. I zawsze będę ― oświadczyła królowa. ― Nigdy w to nie wątp i nigdy o tym nie zapominaj.

─────♔─────

Carmella przybyła do stajni jako pierwsza. A przynajmniej taki miała plan ― Dorian znał ją jednak za dobrze, jak się okazało, bo gdy o brzasku próbowała wymknąć się ze swoich komnat, jej strażnik już na nią czekał.

Nie było to towarzystwo, na które narzekała. Przemierzała znajome korytarze z uśmiechem na ustach, choć wiedziała, że Dorian nie podzielał jej entuzjazmu. Wyznał jej, jeszcze przed drzwiami jej pokoju dziennego, że wolałby towarzyszyć jej podczas wyprawy. Nie odpowiedziała. Głównie dlatego, że ― po raz pierwszy od dawna ― zabrakło jej słów.

Jeżeli Annette sądziła, że ta misja należała do niej i Astrid, to tak właśnie musiało być. Zwykle tego typu przygody były bezcennymi lekcjami; a przynajmniej tak uważała królowa matka. Carmella nie miała w zwyczaju podważać jej autorytetu. Poza tym... sama łaknęła odrobiny wolności.

Miała ją na wyciągnięcie ręki.

Gniada klacz imieniem Alma towarzyszyła Carmelli od kilku lat. Księżniczka przywiązała się do zwierzęcia, i wszyscy wiedzieli, z czego to wynikało ― oczekiwała, że to właśnie będzie jej zwierzęcy towarzysz na resztę dni. Gdy tylko Carmella pojawiła się przy swojej faworycie, ta bez zawahania zaczęła domagać się przekąsek.

― Jesteś tego absolutnie pewna, wasza wysokość? ― Dorian nie do końca wiedział, co go podkusiło, żeby zadać to pytanie po raz kolejny tego dnia. Być może była to czysta troska; taka, która wynikała z jego obowiązków. Możliwe też, że w jego słowach kryło się drugie, ukryte znaczenie, a Carmella postawiła sobie za cel honoru, aby nie zwracać na to uwagi.

Wiedziała, że jeżeli zrobi to raz, nigdy już nie przestanie.

― Pewna ― odparła na wydechu, przeczesując grzywę Almy. Nie obejrzała się nawet przez ramię, żeby zaszczycić Doriana spojrzeniem. ― Bez obaw. To nie pierwszy i nie ostatni raz.

― Po co te nerwy, Dorian? Jesteśmy dorosłe, potrafimy się bronić i wiemy, jak przetrwać, a magia skutecznie ukryje nas przed niechcianymi spojrzeniami! ― Radosny głos Astrid sprawił, że Carmella prędko odnalazła siostrę wzrokiem, aby uśmiechnąć się do niej szeroko. Dziewczyna odpowiedziała jej tym samym grymasem, zajmując się swoim koniem.

Amadi, strażnik Astrid, przywitał się z Dorianem wymownym spojrzeniem, zaraz potem dodając:

― Wiecznie się ich chronić nie da.

― Ma rację.

Królowa Annette wyglądała jeszcze gorzej, niż zeszłego wieczoru, i ta realizacja dogłębnie zmartwiła Carmellę.

Dillon zbliżył się do królewny, żeby polizać ją w dłoń i zachęcić do poświęcenia mu jeszcze kilku chwil. Carmella uśmiechnęła się smutno do psa siedzącego obok niej, ale czule pogłaskała go po łbie.

Vereine trzymała matkę pod ramię, pomagając jej utrzymać się w pionie, i chociaż Annette starała się nie dać po sobie poznać, ile ją kosztował ten mały spacer, to jednak nie szło jej to dobrze. Najmłodsza z trzech sióstr zerknęła wymownie na następczynię tronu, a ta, jak na najstarszą córkę przystało, przybrała dzielną minę.

― Bezpiecznych podróży, moje kochane ― wyszeptała Annette, gdy tylko Astrid i Carmella podeszły bliżej; ta druga ścisnęła wolną dłoń matki, posyłając jej promienny uśmiech. ― Oby wasze dni były słoneczne, a noce bezchmurne. Bądźcie ostrożne. I dbajcie o nowe sojusze.

― Bez obaw, matko ― westchnęła pocieszająco Astrid; złożyła na policzku królowej czułego całusa, po czym dodała raźnym tonem:

― Zadbamy o siebie nawzajem i wrócimy, zanim się obejrzysz.

Carmella nie powiedziała już nic więcej. Ona i Annette wpatrywały się w siebie przez kilka długich, pełnych miłości sekund, aż wreszcie przymknęły powieki i zetknęły się czołami. Trwały w takiej pozycji przez dłuższą chwilę, a gdy już księżniczka odsunęła się od matki, a jej dłoń wyślizgnęła się z uścisku Annette, pożegnanie dobiegło końca.

Dwie starsze siostry wyściskały najmłodszą; ta poprosiła, żeby ― w razie potrzeby ― wysłały do niej Lotte, towarzyszkę Astrid. Sokół był wierny księżniczce od lat; zaskarbiła sobie jego zaufanie, tak, jak Vereine kupiła miłość Raylee, swojego słowika. Zwierzęta towarzyszące córom Andrast idealnie pasowały do ich charakterów. I była jeszcze Carmella. Ta, która uparcie szukała towarzysza przygód.

Było w tym kraju coś takiego, co pchało różne stworzenia prosto w ramiona ludzi. Kiedy już były gotowe okazać takie zaufanie, mieszkańcy Andrast odpowiadali im równie ochoczo, przyjmując zwierzęta pod swoje dachy i ciesząc się zarówno ich towarzystwem, jak i wsparciem przez wiele lat.

Carmella była pewna, że okropny stan jej matki miał pewne źródło także w utracie jej towarzysza. Tak, śmierć króla odcisnęła piętno na nich wszystkich, ale nagły zgon Vitten, ukochanej sowy Annette, zdecydowanie również osłabił czarodziejkę.

Być może był to jeden z powodów, dla których pożegnanie z matką było dla Carmelli tak ciężkie. W jej sercu tliła się iskierka wątpliwości, czy jeszcze kiedykolwiek będzie miała okazję spojrzeć kobiecie w oczy. Wiedziała, że to mogło być ich ostatnie spotkanie. Powinna być przy królowej w tak ciężkich chwilach, ale ona wysyłała ją na wyprawę, a Carmella nie miała w zwyczaju negować decyzji Annette.

Dlatego wsiadła na konia. Razem z Astrid spojrzały po sobie jeszcze jeden, ostatni raz ― jakby upewniały się, że są gotowe i wiedzą doskonale, z jakimi konsekwencjami mogła łączyć się ich decyzja. Kiwnęły zgodnie głowami. Uśmiechnęły się.

I tak zaczęła się tułaczka Carmelli Amarality Bredges.

Od uśmiechu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top