17. Rodzina

Noah nie wrócił. Zamiast tego wypadł przez drzwi, gdy tylko Iskra przestała mówić. Słyszałam jak za nim woła, ale nie pobiegła za Demonem. Przynajmniej tak sądziłam, gdyż nie usłyszałam stukotu jej szpilek.

Zaniepokojona pośpiesznie wstałam, chwytając bluzkę. W pośpiechu ją założyłam, przygładzając szybko włosy. Wolałam, żeby Iskra nie wiedziała, co prawie przed chwilą się stało. Starałam się zachować powagę i głupio się nie uśmiechać, gdy szłam w stronę holu. Dalej czułam gorący, palący dotyk rąk Noah'a i dotyk jego ust.

- Iskra, co się dzieje? - zapytałam parę razy chrząkając, aby być absolutnie pewna, że brzmię normalnie.

Zatrzymałam się w pół kroku, szeroko otwierając oczy. Iskra wyglądała zupełnie jak nie ona w czarnych leginsach, rozciągniętej koszulce i rozczochranych włosach. W dodatku miała na nogach kapcie. Na ten widok zamarłam. Musiało być naprawdę poważnie skoro nie zwróciła uwagi na to w czym wybiega na dwór. I to w jesieni, kiedy na dworze było zimno!

- Coś z firmą? - spytałam dosłownie przyklejając się do podłogi.

- I tak, i nie. - Demonica dotknęła swoich blond włosów, krzywiąc się nieco, gdy ich rozczesanie palcami okazało się niewykonalne. Westchnęła przechodząc do salonu, gdzie opadła na najbliższy fotel. - Widzisz, kiedy Demon skończy określony wiek i dalej nie będzie mieć potomka, zaczynają się problemy. Noah przekroczył ten wiek i nawet istnienie żony nie pomoże mu w tej kwestii. Ale oczywiście zignorował mnie, gdy mu to mówiłam. Najlepiej słuchać to, co się chce, zamiast tego, co powinno.

- Chyba nie rozumiem - wyszeptałam ruszając w stronę kobiety.

- Nie bez powodu większość Demonów łączących się w związek z Demonem posiada jedynie jednego potomka - zaczęła przyciskając dłoń do czoło. - Chcą w ten sposób wyeliminować możliwe, późniejsze roszczenia o spadek. Chociaż to wiąże się z innym problemem - chęć przejęcia go przez innych członków rodziny. Właśnie część z nich wkroczyła na teren firmy Noah'a. Powiadomiła mnie o tym ochrona, która nie może nic zrobić. Niestety.

- Co?! - Przytknęłam dłoń do ust.

I Noah pobiegł tam sam!?

- Nasze prawo jest inne od waszego, Mira. - Iskra ze smutkiem pokręciła głową, spoglądając na mnie ze znużeniem. - Noah może i nie jest idealnym szefem, ale wystarczająco dobrym, bym nie chciała, żeby firma jego ojca wpadła w ręce chciwej, łakomej pieniędzy części rodziny Berutti'ch. Dlatego przyleciałam od razu tu, gdy szef nie odbierał...

Nie mógł, bo byliśmy zbyt zajęci sobą, by chociaż pomyśleć o noszeniu przy sobie telefonów.

- I co teraz?

- Nic. My nic nie możemy zrobić. - Ramiona Demonicy opadły. - Noah sam musi sobie z nimi poradzić. Nie możemy się w to włączać, inaczej tylko pogorszyłybyśmy i tak marną sytuację Noah'a.

Spojrzałam w stronę drzwi. Mogłam się jedynie modlić, by jakoś sobie poradził. Dla Berutti'ego firma była wszystkim co miał po ojcu. Mógł tego nie mówić, ale wiedziałam dlaczego tak bardzo się dla niej poświęca. Chciał dokończyć dzieło swojego ojca.

******

Mogłem się tego spodziewać. Wysłali moich młodych kuzynów i wujków licząc, że ich liczba zrobi na mnie wrażenie. Zapomnieli, przy tym czyim dzieckiem byłem.

I czym była dla mnie firma.

Uśmiechnąłem się zwodniczo spokojnie, stając przed nimi. Chciałem mieć ich jak najbliżej, pilnując, aby nie zrobili czegoś, co mogłoby mnie zaskoczyć. Dopiero wtedy włożyłem dłonie do kieszeni spodni.

- Rozbudowujesz firmę? - zapytał jakiś wuj stojący odważnie za wszystkimi.

- Tak - wzruszyłem ramionami. - Stać mnie na to.

- Ta firma... - zaczął ktoś inny.

- ...jest moja - dokończyłem. - I tylko moja, jeśli ktoś ma w związku z tym jakieś obiekcje, niech wystąpi przed szereg - oznajmiłem, zaraz dodając: - W prawdzie jeszcze nie mam potomka, ale razem z żoną, szybko się o nich postaramy. Nie musicie się o to obawiać. Mój dobytek będzie bezpieczny. W rodzinie.

- Skąd pewność, że ta ludzka dziewucha urodzi twoje dziecko? - prychnął ktoś.

Warknąłem alarmująco. Te spekulacje bardzo mi się nie podobały.

- Mi... - urwałem rozumiejąc do czego chcą doprowadzić. Ojca także chcieli wytrącić z równowagi i im się udało, na jego niekorzyść. Nie mogłem teraz trafić do więzienia za napaść na "bezbronnego" członka rodziny. Nie dam się w to wkręcić. - Muszę przyznać, że schlebiają mi wasze obawy. Jednakże Mirela mnie nie zdradzi. Już teraz jest mi całkowicie lojalna, zaś niedługo pojawi się pierwszy z wielu naszych dzieci.

Mężczyźni poruszyli się, szukając nowej taktyki. Czekali aż w końcu ktoś z nich weźmie inicjatywę.

- Skoro tak ją wychwalasz, to może przyprowadzisz ją na rodzinny spęd? - Do przodu wyszedł mój najbardziej nielubiany kuzyn. Granatowe włosy miał przycięte na żołnierską modłę. Żaden z nich nie był tak silny jak ja, ale mieli wspólną broń - byli w kupie. - Jesteśmy ciekawi twojej żony. Szkoda, że nie zaprosiłeś całej rodziny na swoje przyjęcie...

Z wiadomego powodu tego nie zrobiłem.

Zacisnąłem dłonie w pięści, uśmiechając się spokojnie. Musiałem dalej starać się panować nad sobą, inaczej nie skończy się to najlepiej.

- Ależ zamierzałem zabrać Mirelę na naszą rodzinną ziemię - powiedziałem pomrukując groźnie. - Przecież nie ma żadnych obaw ani przeciwwskazań, żebym jej tam nie zabrał.

Zwierzęce uśmiechy zagościły na twarzach mojej rodziny. Rodzice słusznie zabezpieczali się różnymi sposobami przed odwiedzinami u nich. Jednak nie miałem wyjścia.

Chyba będę musiał ukazać im swoją największą broń, żeby bronić firmy i Miry.

Na mojej twarzy zagościł dokładnie taki sam uśmiech, jak u innych. Ci co rozważniejsi odsunęli się o krok, tracąc rezon.

A więc zacznijmy grę o wszystko.

********

Z nerwów zaczęłam sprzątać ogród. Noah nie wracał, przez co musiałam czymś zająć myśli, a jedynie to przychodziło mi do głowy. Tym bardziej, że jego wygląd i stan mogły odpowiednio i skutecznie zmusić mnie do zastanawiania się nad tym co się tu stało, wybijając z głowy myślenie o czymś innym.

- To może najpierw zabiorę się za zepsute rzeczy? - mówiłam na głos, rozglądając się po ogrodzie.

Znajdowały się tu przedmioty różnego użytku od tych typowo kuchennych, przez łazienkowe do pokojowych włącznie. Były również w różnym stopniu zniszczenia - bardzo, ledwo co, w miarę użyteczne. Nie miałam jednak zamiaru ich wyrzucać. Noah mógłby się o to pogniewać.

Poza tym wyglądały na stare. Choć większość - gdyby przywrócić im dawną świetność - byłyby piękne. Wobec tego zamierzałam je wyczyścić i ułożyć w drewnianym domku, który znajdował się na skraju lasu. Był duży, z pewnością nieuporządkowany i pusty, więc nadawał się idealnie. Mógł służyć za domek dla gości, gdzie czas się zatrzymał.

- To lepiej zacząć od niego - zdecydowałam mijając sznurki na pranie.

Podejrzewałam, że to właśnie tam Noah próbował wszystko wynieść. Jednakże z braku czasu i pory, którą wybierał (noc), nie szło mu za bardzo. Wystarczyłoby zwykłe przyznanie się, iż nie da sobie z tym sam rady. Przecież mogłam mu pomóc!

Dlaczego więc zmyślił całą tą historię?

Co jeśli mówił prawdę? Nie, to nie może być prawda! Potrząsnęłam głową. To było zbyt nieprawdopodobne, swego rodzaju straszne i dziwnie możliwe. Pokrzepiała mnie myśl, że może istnieć czyściec, do którego mogłabym trafić. W prawdzie byłam wierząca - rodzice i wujowie o to zadbali - ale na Gifanii nie było miejsca, w którym można byłoby zagłębiać wiedzę na ten temat.

Niebo, czyściec i piekło były określeniami mającymi jakieś skojarzenia, czy wyobrażenia, lecz na tym się kończyło. Dlatego też bałam się myśleć, że ziemia, po której stąpam może być Poczekalnią dla udręczonych dusz. To byłoby niemal świętokradztwo chodzić po takim miejscu. I myśleć, że ktoś taki jak Noah może być strażnikiem tego miejsca. Niemal przewodnikiem wskazującym drogę, niczym ksiądz.

Wzdrygnęłam się, kiedy zawiał mroźny wiatr.

Dopiero wtedy zauważyłam, że stanęłam w miejscu, kilka kroków od chatki. Chatki będącej rozmiarów jednorodzinnego, jednopiętrowego domku. Jej czarny dach lśnił w promieniach jesiennego słońca. Czerwona elewacja idealnie komponowała się z barwą dachu. Także okiennice i drzwi zamalowano na czarno, jakby chciano wtopić domek w otaczający go lasek. Albo w niego wkomponować.

Zrobiło mi się ciut smutno widząc jego wnętrze. Był pusty i samotny.

- Mira! - krzyk od strony domu przywołał mnie do rzeczywistości, wybijając z głowy myśli o tym jak cudownie byłoby czytać w takim miejscu, tuż przed zapalonym kominkiem.

Noah!

Odwróciłam się, ruszając biegiem z powrotem do domu. Musiałam dowiedzieć się, co się stało i jak sobie poradził.

******

Chwilę wcześniej

Stała tam wpatrując się w domek mojej matki. Była ewidentnie zamyślona, gdyż w innym wypadku walczyłaby z wiatrem o swoje włosy. Siła powietrza targała również jej niebieską kurtką, która wyglądała na niej śmiesznie połączona z kolorowymi leginsami.

Mira była zaokrąglona w odpowiednich miejscach, ale i tak momentami przechylała się pod naporem wiatru. Mimo to wzrok kobiety dalej wbity był w domek. Musiał, skoro nie przechylała głowy, stojąc naprzeciwko niego.

Oparłem się o framugę drzwi, nie potrafiąc oderwać spojrzenia od żony. Wydawała się taka mała w porównaniu do tego co ją otaczało. Taka bezbronna.

Mój plan nie opierał się o to, co właśnie robiliśmy. Już dawno zbiegł na inny tor. Przestał być ważny. Za to istotniejszy był uśmiech na okrągłej twarzy pewnej kobiety. Jej śmiech, kłótnie i wymysły.

Jej spokój.

A miałem Mirę tylko akceptować. Tolerować obecność przy moim boku. Stwarzać bezpieczne otoczenie, by nie widzieć jej płaczu ani strachu. To miało być między nami. I powietrze.

Wszystko, jednak się pokomplikowało. Nabrało innych barw. Teraz co innego było ważne. Na przykład wzrok Miry skoncentrowany jedynie na mnie; uśmiech skierowany w moją stronę. Jej ręka trzymająca moją.

- Mira! - krzyknąłem zakładając ręce na piersi. To był idealny moment na podroczenie się z nią.

Kobieta odwróciła się gwałtownie i ruszyła biegiem w moją stronę. To lekko mnie zdziwiło. Nie spodziewałem się, że zacznie jednocześnie biec, uśmiechając się wesoło, jakby ucieszyło ją, że już wróciłem.

Mira dopadła mnie, a ja mimowolnie rozłożyłem ramiona, gdy była dostatecznie blisko. Wpadła w nie, obejmując mnie kurczowo.

Zaatakowały mnie ambiwalentne uczucia. Po ciele rozlało się przyjemne ciepło, przez co odpowiedziałem na uścisk, uśmiechając się pod nosem.

- Chwilowo puszczę w niepamięć twoją obecność w ogro...

- I jak było? - przerwała mi i nie odsuwając się, uniosła głowę, by na mnie spojrzeć tymi swoimi szarymi oczami wyglądającymi zza okularów. - Dogadaliście się? Trzeba ci w czymś pomóc? Mam znaleźć jakiegoś prawnika czy adwokata? Albo może uzgodnić coś w Gmachu Rady?

Wyrzuciła te pytania na jednym wdechu, przez co ledwo je zrozumiałem. Ich sens doszedł do mnie po chwili, gdy ucichła wpatrując się we mnie wyczekująco.

Chciała mi pomóc nawet nie wiedząc dokładnie co się działo. Iskra nie posiadała większej wiedzy o mojej sytuacji rodzinnej, więc nie mogła jej przekazać Mirze. Mogła dowiedzieć się czegoś powszechnie wiadomego i właśnie to przekazać mojej żonie. Ta z kolei - wcześniej niezainteresowane światem, w którym żyłem - szukała całkowicie ludzkich rozwiązań.

- Tutaj nie pomoże żaden prawnik czy adwokat - oznajmiłem odgarniając włosy z twarzy kobiety. Zamrugała ze zdezorientowaniem. - Jest tylko jedno rozwiązanie... niebezpieczne.

- Więc co robimy? - zapytała lekko się odsuwając, gotowa do działania.

Chyba właśnie to lubiłem w niej najbardziej. Rzucała w niepamięć dawne dzieje, gotowa zrobić to, co uznała za ważniejsze. W takich chwilach przypominał mi się wypełniony przez nią test. Nie przypominała już tamtej Miry, choć minęło niespełna półtora miesiąca od tamtego czasu.

"Więc co robimy?" - Pytanie to dzwoniło mi w uszach, gdy obserwowałem wyczekującą minę Miry.

Zacisnąłem dłoń z tyłu jej kurtki, bijąc się z myślami. Wolałbym nie narażać żony. Wolałbym, żeby została w domu. Duchy z pewnością, by jej broniły, ale w tym celu musiałaby zostać na terenie posiadłości. Rodzinna posiadłość mojej rodziny do takowych nie należała. Tam bronić mogłyby jej dwie osoby - ja i babcia. Z tym, że ta druga musiałaby najpierw ją polubić.

I tu tkwił haczyk. Tego co babcia zrobi, nikt nie był pewien.

- My nic - powiedziałem wciągając Mirę do kuchni. Zatrzasnąłem drzwi nogą, przytrzymując dalej przy sobie kobietę. - Ja wszystko. Zajmę się tym.

Zmarszczyła z niezadowoleniem usta, mocno wczepiając palce w tył mojej bluzy. Mrużąc oczy spojrzała gdzieś za mnie, jakby rozważała w jaki sposób mi dopiec.

- Faceci - mruknęła cofając się.

Kiedy znikła z zasięgu moich ramion, poczułem się odrobinę gorzej. Dotyk i ciepło bijące z niej, uspokajało moje skotłowane myśli. Tak naprawdę nie miałem planu. Miałem jedynie pomysł, który nie gwarantował sukcesu. Był ryzykowny, tak samo jak każdy pojawiający się wraz z potrzebą udania się do rodziny.

Szkopuł tkwił w tym, że wtedy byłem sam, zaś ich plan koncentrował się na wykorzystaniu Miry przeciwko mnie. Nie chciałem, by stała jej się krzywda. Dlatego też musiałem temu zapobiec.

- Faceci? - spytałem robiąc krok w stronę dziewczyny.

Ta, jednak w tym samym czasie odwróciła się na pięcie, ściągając kurtkę. Wyszła z kuchni nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.

Uśmiechnąłem się złośliwie. Skoro tak chcesz grać...

********

Rzuciłam kurtkę na balustradę, wspinając się po schodach, zbyt leniwa, żeby zawiesić ją przy drzwiach. Poza tym w holu nie miałam żadnej alternatywnej drogi ucieczki, a przeczuwałam, że Noah nie podda się tak łatwo. Oczekiwał odpowiedzi, podczas gdy ja udawałam obrażoną. Tak naprawdę nie miałam żadnej pewnej i błyskotliwej odpowiedzi na podorędziu. Byłam zbyt zajęta rozmyślaniem o szukaniu idealnej formy pomocy, co zresztą Demon obalił już na wstępie. Najpierw gapiąc się na mnie z marsową miną. To było doprawdy stresujące. Miałam wrażenie, że jest wstanie wyczytać absolutnie wszystko z mojej twarzy. Każdą poszczególną myśl.

Bałam się, że może źle zinterpretować moją chęć pomocy. Chociażby pomyśli o jakiejś formie zrekompensowania mu czegokolwiek...

Pisnęłam, kiedy Noah znienacka dopadł mnie na schodach, obejmując od tyłu i bez problemu unosząc. Przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej, zaciągnął z powrotem na dół prosto do salonu.

W kominku palił się ogień, zaś przed nim ułożone zostały koce, dosunięta do nich kanapa - zapewne mająca służyć za oparcie. Natomiast na ziemi leżały talerze z jedzeniem.

Na ten widok przestałam wierzgać nogami.

To było takie słodkie!

Zawisłam bezwładnie w objęciach Noah'a, który postawił mnie ostatecznie na ziemi, jednak nie wypuścił z ramion. Ręce zatrzymał na moich biodrach, przy czym miała wrażenie, że to nie z obawy przed moją ewentualną ucieczką.

- Wow - wyszeptałam.

Oddech Demona owionął moje ucho, gdy pochylił się do przodu, opierając podbródek na moim ramieniu.

Zadrżałam.

- Pomyślałem, że nie będziemy mieć głowy do robienia obiadu, dlatego skoczyłem coś zamówić. I tak byłem na mieście - rzucił powoli, niepewnie mnie obejmując. - To nasza obiado- kolacja. Jest tu wszystko co wydawało mi się interesujące. Ale jest jeden warunek.

Wiedziałam! To było zbyt piękne. Tym bardziej, że przyłapał mnie pałętającą się po ogrodzie.

- Jaki? - wepchnęłam dłonie pod jego, ogrzewając ręce.

- Musimy zjeść to wszystko, przytuleni do siebie pod kocem - oznajmił.

Zdziwiłam się. W życiu nie pomyślałabym, że mógłby coś takiego zaproponować. Chyba, że rzeczywiście sytuacja była poważna.

- Przytuleni w jakiś konkretny sposób? - spytałam nie mogąc się powstrzymać.

Noah uśmiechnął się wilczo, na co wywróciłam oczami. Oczywiście, że był haczyk!

- Dobrze, że o to pytasz - popchnął mnie lekko do przodu. - Zjemy zwyczajnie koło siebie, a potem... - urwał budując napięcie.

- Niech zgadnę, będę musiała siąść przed tobą?

- Podoba mi się twój tok myślenia, Miro, jest naprawdę interesujący - parsknął wesoło. - Ale nie. Możemy z tego skorzystać kiedy indziej.

- Więc?

- Chcę cię zwyczajnie - grzecznie - objąć ramieniem, podczas gdy ty wtulisz się we mnie i oprzesz głowę na moim ramieniu. W ten sposób obydwoje pozostaniemy grzeczni, jedynie odpoczywając w swoim towarzystwie. Możemy też pogadać o czymkolwiek.

- Naprawdę? - Ta ostatnia część podobała mi się najbardziej, choć i całość wydawała się być całkiem ciekawa.

- Mmm.

Pocałowałam Noah'a w policzek od razu zagrzebując się pod kocami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top