15. Chantal
Szczęśliwego Nowego Roku Kochani!!!
Nie poszłam na zajęcia. Stwierdziłam, że piątek będzie idealny na wypoczynek w oranżerii. Tym bardziej, że padało i ogólnie było brzydko, więc dlaczego miałabym wybrać się do instytutu? To była pogoda, w którą najchętniej zostałoby się w domu.
Przeciągnęłam się na łóżku, uderzając ramieniem w ramię Noah'a. Mlasnęłam językiem przerzucając przez jego biodra nogę i wtulając się w mężczyznę. Demon od razu odpowiedział uściskiem, wciskając moją głowę na swoje ramię.
Poczułam błogość.
Do czasu.
Zamrugałam, unosząc twarz, by spojrzeć na Berutti'ego. Ewidentnie spał, choć powinien przecież...
O nie! Siadłam gwałtownie. Zapominałam, że Noah budził się, gdy dzwonił mój budzik w telefonie. To ja byłam odpowiedzialna za jego nastawienie.
- Mira... - usłyszałam ciche, senne mruknięcie Demona, który sięgnął po mnie, przewracając się na bok.
- Noah! - potrząsnęłam mężczyzną. Ten opierał się, próbując się do mnie przytulić. W innym wypadku pewnie bym nie oponowała, ale dziś nie mogłam sobie na to pozwolić. - Noah wstawaj.
Demon zamrugał koncentrując wzrok na mojej buzi. Dalej wyglądał na zaspanego, co jedynie potwierdziło moje przypuszczenia. Mój budzik był wstanie obudzić go szybciej, niż ja będę potrafiła.
- Ocknij się! Spóźnisz się do pracy!
- Do pracy? - spytał uśmiechając się sennie. Wreszcie udało mu się przygnieść mnie do materaca. Wtulił twarz w moją szyję, przez co po ciele przeszły mi ciarki.
- Tak, Noah do pracy - przytaknęłam, szarpiąc się z nim, by go obudzić. - Dziś nie idę na zajęcia, więc nie pomyślałam o nastawieniu budzika.
- Mira - wymruczał, przygniatając moje nogi swoimi. - Dziś jest święto Demonów. Żadna siła nie wywlecze mnie z łóżka. Śpij.
- Święto? - zdziwiłam się.
- Mmm, święto obchodzone przez Demony.
- To...
- Mam uciszyć cię w inny sposób? - spytał łaskocząc mnie nosem w szyję.
Zadrżałam uspokajając się. Miałam wymówkę przed pójściem na zajęcia. Wykładowcom wcisnę jakiś kit z tym świętem i jestem wolna. Czasami przydawało się mieć Demona za męża.
Przytuliłam się do Noah'a wzdychając z radosnym uśmiechem na wargach. Mogłabym tak zostać aż do południa.
Zadzwonił telefon.
- Po prostu nie odbieraj - rzuciłam.
- To twój - mruknął z rozdrażnieniem.
- Mój? - zmarszczyłam brwi. Kto mógłby do mnie dzwonić?
- Nie odbieraj - poprosił napinając mięśnie. Chyba nie miał zamiaru pozwolić mi się odsunąć.
- I tak mi się nie chce. Pewnie to nic ważnego.
- Dzwoni Ilya - odezwał się usłużnie męski głos.
- To znaczy, że to nikt ważny... - urwałam spinając się. Ten głos nie należał do Noah'a!
Noah gwałtownie uniósł się na łokcie, po czym zmarszczył ze złością brwi.
- Mike - warknął Berutti wychylając się. Jego oczy mogłyby zabijać, gdyby tylko potrafiły.
- Ależ sobie nie przerywajcie! - zawołał kuzyn.
Obróciłam twarz w stronę męża, by uniknąć wpatrywania się w przybyłego Demona. Wolałam, aby nie widział moich rumieńców. Musiał widzieć pozycje w jakich spaliśmy.
- Wpadłem jedynie się przywitać.
- Do sypialni? - spytał uprzejmie Noah.
- No... nigdzie indziej was nie było - odparł niewinnie.
Nastała chwila ciszy. Byłam pewna, że obydwaj gapią się na siebie, szukając swoich słabości. Oczywiste było to, że Mike pierwszy odwrócił wzrok, dlatego się nie zdziwiłam, gdy Noah prychnął.
- Do sypialni nie masz wstępu. Co byś zrobił, gdybyśmy robili coś innego niż spanie?
- Ale nic takiego...
- A gdyby? - dopytywał Noah ze złośliwym uśmieszkiem.
- Usłyszałbym - odpowiedział ucieszony, zatykając usta swojego kuzyna.
Przymknęłam oczy, czerwieniąc się po same uszy. W tym samym momencie Noah jakby się rozluźnił, swobodnie mnie obejmując, częściowo sobą zasłaniając.
- Wiadomo - parsknął Demon z dumą.
Miałam nieodpartą ochotę zapaść się pod ziemię. Zamiast tego uszczypnęłam Berutti'ego, żeby go zahamować, nim powie coś bardziej zawstydzającego.
- Dobra spadaj - rzucił mężczyzna zerkając na mnie. - Mam zamiar przejść od przytulania do ciekawszych zajęć.
- Naprawdę? - zdziwił się Mike.
- Tak.
- Aha.
- Wychodzisz? - mężczyzna pośpieszył kuzyna.
- A co mam powiedzieć Chantal? Bo wiesz, ona nie odważyła się wejść do domu i teraz czeka w wejściu.
- Chantal tu jest? - jęknął Noah.
- Mhm.
- To z nią posiedź w salonie - burknął Demon, warcząc na kuzyna.
- Uwiniecie się w pięć minut? - spytał z powątpiewaniem Mike.
- MIKE! - krzyknęłam szeroko otwierając oczy.
- Oj, no dobrze! - Unosząc ręce, mężczyzna wyszedł chichocząc pod nosem.
Spojrzałam na Noah'a, dalej czerwona na twarzy. Liczyłam, że powie w jaki sposób porozmawia z Mike'm na temat prywatności. Tylko, że on patrzył na mnie z rozbawieniem, jakby naprawdę zamierzał przejść od przytulania do czynu.
- Kim jest Ilya? - spytał.
- Wkurzającym typkiem - burknęłam spoglądając w sufit. - Miałam mu pomagać we wdrożeniu się w tryb naszych zajęć. Niecały miesiąc temu poprosiłam, żeby zdjęli ze mnie ten ciężar, bo stał się... zbyt ciekawski.
- O. Mam z nim...? - Noah nachylił się.
- Nie. I nie myśl o żadnych ciekawych rzeczach - mruknęłam wyplątując się z kołdry. - A przynajmniej nie wtedy, kiedy twój kuzyn jest w pobliżu.
Demon roześmiał się, śledząc mnie spojrzeniem.
*******
Chantal kategorycznie odmówiła obecności Noah'a w rozmowie. Powiedziała, że ma zamiar rozmawiać wyłącznie ze mną i to ja mam zostać jej łączniczką z Demonem. Nie rozumiałam tego, ale Berutti zdawał się całkowicie pojmować sytuację. Zaproponował zrobienie herbaty i przyniesienie jakiegoś śniadania, po czym zniknął nie czekając na naszą odpowiedź.
Po dziesięciu minutach zaczęłam się niepokoić, choć rozmawiając z kuzynką Noah'a, powoli rzucałam w niepamięć propozycję męża odnośnie śniadania.
Po dwudziestu minutach raz po raz oglądałam się przez ramię.
- Mirelo, tak się zastanawiam... może chciałabyś raz na jakiś czas mnie odwiedzić? Nie powinnaś całego swojego czasu poświęcać Noah'owi.
- Poświęcać? Lubię spędzać z nim czas. Poza tym zawsze mam jeszcze Iskrę. I swoje studia - o których powoli zapominam.
- Tak, ale... - Demonica pokręciła głową. Poprawiła białą koszulę z trudem uśmiechając się. - Chodzi mi o to, że musisz mieć także czas dla siebie. Dlatego pomyślałam o ewentualnych wizytach.
- O. - Zawahałam się, nie chciałam wychodzić na całkowitego głupka (do tego nudnego), ale chciałam mieć całkowitą pewność w jednej kwestii. - Sama?
- Sama - przytaknęła Chantal z dobrotliwym uśmiechem, składając dłonie na kolanach. - Oczywiście jeśli chciałabyś, możesz przyprowadzić swoje przyjaciółki. Będzie nam raźniej.
Przyjaciółki. Nie było mowy o Noah'u.
Obejrzałam się za siebie. Ze swojego miejsca na drewnianym fotelu wyłożonym poduszkami, nie było widać wyjścia z oranżerii.
Zaczęłam poważnie martwić się o Demona, który dalej nie wracał. Co mu tak długo zajmowało? Przecież wielokrotnie razem przygotowaliśmy śniadania! Chyba nie podpalił kuchni, prawda?
- W zasadzie, czemu tak bardzo nie lubisz Noah'a? To dlatego, że Mike tyle czasu tu spędza?
Chantal zamrugała, bezmyślnie się we mnie wpatrując. Trwało to chwilę, ale bez trudu zauważyłam wiele emocji walczących o dominację na jej drobnej, ładnej twarzy. Nie musiała być pięknością, by ludzie zwracali na nią uwagę. Wystarczyło to przytomne, inteligentne spojrzenie, tak bardzo odmienne od wzroku męża Demonicy.
- To on ci nic nie powiedział? - zdziwiła się.
Przejechała automatycznie dłońmi po eleganckich, czarnych spodniach, dalej marszcząc brwi.
- Czego? - zmarszczyłam czoło, poprawiając okulary.
Widocznie łączenie faktów o tak wczesnej porze było dla mnie wysiłkiem nie do osiągnięcia. Albo Chantal wymagała ode mnie niemożliwego. Brakowało mi informacji, aby rozwiązać równianie, których dane podano mi w niejasny sposób.
No świetnie, teraz matematyka weszła do gry. Przedmiot, w którym byłam całkowitą ofermą. Czego oni ode mnie wymagali?!
- Wszystkiego - parsknęła w tym czasie kobieta. Zawahała się, nim przegryzła wargę. Westchnęła cierpiętniczo, wznosząc oczy ku szklanemu sufitowi. - Ja i... Mike od dawna nie mieszkamy razem. Przychodzę tutaj, bo... tak łatwiej mi go znaleźć. Muszę... - pokręciła głową - Chcę się z nim widywać i rozmawiać, gdy to tylko możliwe.
Przegryzłam policzek, przechylając głowę na bok i zaciągając się mieszanką perfum wydobywających się z bluzy Noah'a, którą miałam na sobie. Lubił spryskiwać swoje rzeczy tak wieloma zapachami, że mieszały się i tworzyły oryginalną, całkiem przyjemną mieszankę. Często wąchanie jej pomagało mi myśleć, ale nie tym razem.
Podskoczyłam, gdy ktoś otarł się o moje ramię. Mąż postawił na stoliku tackę z masą kanapek i dwoma kubkami z parującą herbatą. Przyjrzałam się im uważnie, ale nie wyglądały podejrzanie, więc dalej nie miałam pojęcia, dlaczego Noah zaginął na tak długo.
Rozluźniłam się, choć nie zdawałam sobie sprawy, że byłam spięta, podczas jego nieobecności. Wpatrywałam się w bure, rozciągnięte dresy i niedbale założoną, szarą koszulkę Demona. Po chwili Noah wsadził ręce w kieszenie spodni i człapiąc kapciami ruszył z powrotem do wyjścia. Jego czerwone włosy zafalowały, kiedy rzucił mi przez ramię pożegnalne, na wpół rozbawione spojrzenie fiołkowych oczu.
Uśmiechnęłam się do niego z rozmarzeniem. Tak bardzo chciałabym wrócić do łóżka i przytulania się...
Usta Demona zadrgały, nim odwrócił się, znikając pośród roślinności.
Zamrugałam wracając do rzeczywistości i besztając się za myślenie o Noah'u. Jasne, mogłam to robić, ale w moim mniemaniu zachodziło to za daleko. Bo przecież dalej myślałam o odejściu! Jestem niereformowalna!
- Więc... - Drgnęłam dostrzegając wzrok Chantal. Dalej patrzyła na mnie jakoś tak... dziwnie. Odchrząknęłam kontynuując: - Rozwiodłaś się z Mi...?
- To nie tak - przerwała mi, rzucając gniewne spojrzenie swojej herbacie. - Dobrze ci radzę, wypytaj o to Noah'a. Pewnie będzie robić wszystko byleby zmienić temat, ale... - przymknęła oczy, pochylając się w stronę stolika. - Myślę, że to on powinien ci powiedzieć. To twój mąż. Osoba, której powinnaś ufać, bo z naszej rodziny masz tylko jego całkowitą lojalność. Gdybym była na twoim miejscy, chciałabym, by to on powiedział mi o... o tym wszystkim.
Chantal rozejrzała się wokoło, jakby obawiała się, że ktoś nas podsłucha. Wobec tego - również z głodu - chwyciłam kanapkę, marszcząc brwi. To co mówiła Demonica mocno mnie zaniepokoiło. Ton jej głosu wywoływał we mnie ciarki i zaczęłam się niepokoić tym, co przede mną ukrywają.
Poza tym to coś miało coś wspólnego z Mike'm. Mogłam za nim nie przepadać, ale i tak tolerowałam jego towarzystwo. Bywało, że mnie bawił, zaś rozmowa z nim sprawiała mi przyjemność. O ile nie rzucał czymś niestosownym i nie wchodził ze mną na wojenną ścieżkę (albo do toalety, uważając temat za nieskończony).
To zdarzało się stosunkowo często, choć pewnie to przez to, że nie znaliśmy się wystarczająco, by znaleźć neutralne tematy do rozmów.
- Widzę, że zmieniłaś fryzurę - rzuciła Chantal zmieniając temat. Popiła herbatę, ucinając poprzednią rozmowę.
- Tak.
Przejechałam palcami po krótkich włosach, przypominając sobie niezadowolone spojrzenie Noah'a. Mimo to trochę później sam próbował ich dotknąć, mając taką minę, że o mało go nie wyśmiałam. Zafascynował go puch, który pojawił się na mojej głowie.
- Uznałam, że czas coś w sobie zmienić.
- To była bardzo dobra decyzja - przytaknęła odstawiając kubek na stolik.
Niemal wyobraziłam ją sobie z filiżanką, spodeczkiem i tym wystającym, małym palcem w jakimś majestatycznym, przepięknym salonie. Zdecydowanie pasowała do tych dystyngowanych dam. Była elegancka, taktowna, pewna siebie. Dokładnie taka, jaką widziałoby się przy boku Noah'a.
Całkowite przeciwieństwo mnie. Chociaż... Może gdybym się postarała, sama potrafiłabym się tak zachowywać i wyglądać? Tylko to dalej nie rozwiązywało jednego problemu - nie znałam się na prowadzeniu firmy.
Zagryzłam wargę, opuszczając rękę z kanapką. Przyjrzałam się Chantal.
Może wcale nie musiałam odchodzić od Berutti'ego? Gdyby ktoś mi pomógł, sama mogłabym pozostać przy nim.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się, wgryzając w kanapkę. Chwilę myślałam nad sposobem w jaki ubrać w słowa to o co chciałam ją poprosić. Przy okazji przygotowując się do ewentualnej odmowy. - Chantal mam do ciebie dość dziwną prośbę, co do której zapewne będziesz mieć mieszane uczucia. Mimo to muszę cię o to poprosić. Możesz tego nie zrozumieć, ale...
- Oj matko, przejdź do rzeczy - przerwała mi Chantal, wyraźnie poirytowana. - W tej chwili zachowujesz się zupełnie jak moje dzieci, kiedy coś ode mnie chcą albo rozwaliły jakąś cenną rzecz. - Powstrzymałam się od pytania jaka to cenna rzecz mogłaby być. Oraz o to ile razy jej się to zdarza. - Zawsze najpierw ubierają w ładne słowa pewne rzeczy, krążąc wokół tematu, zamiast walnąć z grubej rury o co chodzi. Znaczy, w towarzystwie się to przydaje, ale wolałabym byś powiedziała co potrzebujesz.
No dobra, żeby nie było, że nie ostrzegałam.
- Może ci się to nie spodobać - powiedziałam na wstępie. Zerknęłam za siebie. Noah mógł mieć takie same odczucia, wobec tego lepiej żeby o tym nie wiedział. Naprawdę nie chciałam od niego odchodzić, a jedynie to wpadło mi do głowy, jako pretekst do pozostania. Zupełnie jakbym go potrzebowała... - Chciałabym, żebyś mi pomogła. Myślę, że możesz mieć jakąkolwiek wiedzę na temat prowadzenia firmy lub pomocy osobie, która jest właścicielem.
Chantal zamrugała, rozchylając wargi. Trwała w szoku parę sekund, nim wybuchła niekontrolowanym chichotem. Odchyliła się do tyłu, śmiejąc się w najlepsze.
Po minucie uspokoiła się na tyle, by spojrzeć na mnie. Otarła pojedynczą łzę, nadal rozbawiona.
- Zamierzasz pomagać temu matołowi?
Ta, Chantal nie miała dobrego zdania na temat Noah'a.
Skrzywiłam się.
- No... tak.
Demonica zarechotała z uciechy, klepiąc się po nodze. Aż mną wzdrygnęło, gdyż nie mogłam pojąć jakim cudem przeszła taką metamorfozę - najpierw cicha, opanowana, elegancka, teraz... całkowicie inna.
- Wybacz to doprawdy zabawne.
- Nie wiem co tu jest zabawnego - burknęłam zawstydzona.
Przesunęłam dłonią po włosach kompletnie nie wiedząc w jaki sposób zareagować. Spodziewałam się wybuchu gniewu, krzyków i kłótni - przynajmniej ze strony Chantal, ja zamierzałam pozostać w miarę spokojna. Jednak nie wzięłam pod uwagę takiego obrotu sprawy.
- To, że dla Noah'a będzie to prawdziwa ujma dla honoru - parsknęła przecierając dłońmi twarz. - On nigdy nie poprosi o pomoc, gdy wie, iż jest wstanie sobie z tym poradzić. Dopiero w momencie zdania sobie sprawy, że sam się z czymś nie upora, wciąga w to inne osoby. Osoby, którym ufa lub te, które na tym czymś się znają. W żadnym innym wypadku się tak nie zachowuje.
Przekrzywiłam głowę, marszcząc czoło. Przypomniałam sobie wszystkie te sytuacje, w których pomagałam mężowi. W zasadzie w żadnej z tych momentów nie poprosił mnie wprost o pomoc.
Zacisnęłam usta. Możliwe, że Noah nie będzie zdawał sobie sprawy, iż potrzebuje pomocy, póki sam się nie wykończy.
- Mimo to chciałabym wdrożyć się w prowadzenie firmy.
Chantal uniosła brew. Przez jej twarz przemknął szelmowski uśmiech. W różowych oczach zaś zabłysło wyzwanie.
- Nie interesuje mnie pomaganie Noah'owi.
- Ale to mnie będziesz pomagać, nie jemu - zauważyłam zakładając ręce na piersi. - W zamian możesz poprosić o wszystko w granicach przyzwoitości. Przy czym cena nie może przewyższać tej jaka odnosiłaby się do nauki prowadzenia firmy.
Kobieta przechyliła się z zaciekawieniem.
- Interesujące. Co nie co podchwyciłaś od mojego drogiego kuzyna. - Wciągnęła powoli powietrze nosem. Po dosłownie chwili klasnęła w dłonie. - Umowa stoi! To będzie ciekawe uczyć kogoś, kto tak szybko podchwycił zachowanie Noah'a. Poza tym już nie mogę się doczekać zobaczenia jego poirytowanej twarzy. Będziemy spotykać się tak często, że to nieuniknione.
- Znaczy...? - zaniepokoiłam się.
- My. Ja i ty będziemy spotykać się dość często, żeby w miarę szybko, a przede wszystkim dokładnie omówić kwestie prowadzenia firmy.
- Jaka jest twoja cena?
Chantal zagryzła policzek, rozglądając się.
- Nie chcę być sama - wyszeptała tracąc rezon. Zaczęła bawić się palcami, właściwie je łamiąc. - Chciałabym spotykać się z ludźmi, mieć jakiekolwiek życie towarzyskie. Ty wydajesz się do tego odpowiednią osobą. Poza tym tu... spotkam Mike'a...
"Nie chcę być sama"? Co to miało znaczyć?
Wzięłam głęboki wdech, to nie mogło być trudne. Tym bardziej, że jak sama wspomniała muszę mieć jakieś życie poza Noah'em. Znajdował się praktycznie w każdym aspekcie mojego bytowania w nowej roli - żony, gospodyni, szefowej. Trzeba coś z tym zrobić, inaczej całe moje życie będzie kręcić się wokół niego.
Na dłuższą metę byłoby to uciążliwe.
Wyciągnęłam rękę, ściskając dłoń Chantal, nim się rozmyśliłam. I przekonałam, że to bardzo zły pomysł.
- Wobec tego mamy umowę!
*******
Chciałam podroczyć się odrobinę z Noah'em, kiedy skończyłam rozmowę z Chantal. Kobieta nie chciała zostać dłużej - całkiem zgrabnie to ujęła - w "tej potwornie pustej włości". Jestem pewna, że chciała użyć zupełnie innych słów, ale za bardzo spodobała jej się oranżeria, by chciała obrazić cały dom. Tym bardziej, że po mojej zgodzie miała wyśmienity humor.
Wręcz za dobry, przez co zaczęłam się obawiać.
Potrząsnęłam głową, szybko przygotowując lemoniadę w dwóch dużych dzbankach, licząc, że zostanie na dłużej. Znaczy nie obraziłabym się, gdyby ktoś przyłączył się do wspólnego picia, ale wiedziałam też, iż tym kimś może nie być Noah. W końcu jasno powiedział, że nie przepada za lemoniadą.
Mógł, jednak przełknąć swoją niechęć i chociaż spróbować mojej. Przecież nie powinien zniechęcać się po pierwszej próbie! Lemoniada w moim wykonaniu była przepyszna! Każdy mi to mówił.
Ruszyłam korytarzem z jednym dzbankiem i swoim ulubionym kubkiem w uśmiechnięte, żółte buźki otoczone serduszkami, czy symbolami śmiechu.
Natknęłam się na Noah'a i Mike'a w salonie, gdzie siedzieli rozparci na kanapach. Przerwali konspiracyjnie rozmowę, słysząc moje kroki. Mike uśmiechnął się szelmowsko (ta, to wcaaale nie było podejrzane!), machając do mnie i rozglądając się wokoło.
- Chantal poszła? - spytał unosząc się lekko. Skręcał głową to w jedną, to w drugą stronę, jakby to miało pomóc w zobaczeniu Demonicy.
- Tak. Powiedziała, że musi zająć się dziećmi.
Kuzyn westchnął, ponownie opadając na kanapę. Wyciągnął przed siebie długie, odziane w jasne, lekko starte dżinsy, nogi. Stuknął czarnymi adidasami w stolik, próbując znaleźć idealną pozycję. W końcu zdecydował się skrzyżować nogi w kostkach, zakładając ręce na piersi. Tym samym pomarszczył błękitną koszulę, rozpiętą pod szyją.
Zmarszczyłam brwi, podobnie jak Mike.
Jego białe, długie włosy były w kompletnym nieładzie, co nie było do niego podobne.
- Co się stało z twoimi włosami? - zapytaliśmy równocześnie.
Roześmialiśmy się.
- Ścięłam je. Nie podoba ci się? - spytałam, opierając dzbanek o biodro. Z każdą chwilą robił się coraz cięższy. - Musiałam coś w sobie zmienić.
- Wyglądasz... - Mike chrząknął próbując powstrzymać rozbawiony uśmiech - inaczej.
- To dobrze czy źle?
- To chyba zależy od sytuacji - odparł, mierzwiąc włosy.
Nastała chwila ciszy, którą przerwał Noah.
- Mike wygląda tak, bo na dworze mocno wieje - wyjaśnił, zwracając na siebie uwagę.
W swoich burych dresach i niedbale założonej - gdzieniegdzie dziurawej - szarej bluzce prezentował się jako całkowite przeciwieństwo swojego kuzyna. Mimo to gdybym spotkała ich dzisiaj po raz pierwszy, to właśnie na tego Berutti'ego zwróciłabym uwagę. Prawdopodobnie przez wzgląd na jego przydługie, zakrywające uszy, czerwone włosy. I to na wpół złośliwe, na wpół rozbawione spojrzenie. Dla jego uśmiechu, zaś straciłabym głowę.
- Aha! - zamachałam ręką z kubkiem w stronę kuchni - Jeśli byście chcieli to w kuchni jest drugi dzbanek z lemoniadą.
- Serio? - Mike od razu się podniósł z zamiarem udania we wskazanym kierunki. Zawahał się, jednak dostrzegłszy skrzywionego Noah'a. W tym momencie skierowałam się do oranżerii. Wtem usłyszałam cichy głos Demona. - Ona wie, że nie znosisz lemoniady?
- Wie - przytaknął Noah. - Perfidnie to wykorzystuje.
- Aaa... A wie, że przepadasz za dziewczynami z długimi włosami? - Zapewne Mike już zapomniał, że sam mi to powiedział.
Zwolniłam, chowając się za ścianą. Rozpłaszczyłam się na niej z drętwiejącą ręką z dzbankiem. Chciałam... Musiałam usłyszeć odpowiedź. Ta, na złość nie nadchodziła.
Krzywiąc się ruszyłam w dalszą drogę.
- Myślę, że teraz wygląda bardziej interesująco - oznajmił Noah. Nie usłyszałabym jego odpowiedzi, gdyby w domu nie było tak zdumiewająco pomocnego echa.
Zadowolona zniknęłam w oranżerii.
********
- Mniam! - mlasnął Mike popijając lemoniadę. Jego zielone oczy skierowały się na mnie. - Nie chcesz spróbować? Jest pyszna!
- Nie.
W zasadzie byłem naprawdę ciekaw jak smakuje napój przygotowany przez Mirę, ale dla zasady nie chciałem próbować. Nadal miałem w pamięci nieudane próby jej przyrządzenia przez mamę. Wtedy nie rozumiałem wytrwałości ojca w jej piciu i udawaniu, że mu smakuje. Teraz - pośrednio przez Mirę - zaczynałem pomału rozumieć.
Zerknąłem w kierunku oranżerii, zastanawiając się nad udaniem się w tamtym kierunki. Dotąd nie miałem okazji podręczenia żony. Dodatkowo w pamięci dalej widziałem sytuację z poranka. Dalej czułem ciężar jej ciała na sobie. Było w tym coś przyjemnego.
- Jedno mnie ciekawi - rzucił Mike, gdy wkładałem dłonie w kieszenie dresów, zsuwając się odrobinę z kanapy. - Skąd ci się wziął pomysł na tą oranżerię?
- Z głowy? - odparłem wzruszając ramionami. Zielone oczy kuzyna wypalały dziurę w mojej twarzy. - Po prostu chciałem jej zrekompensować zakaz wychodzenia na podwórko. No i gdzieś musiałem wpakować pieniądze od króla, które dał w prezencie ślubnym. Gdyby zostały na moim koncie, oznaczałoby to przyrost dochodów, wobec czego musiałbym zapłacić za przychód. A tak wtopiłem je w oranżerię, która przysłuży się i mnie, i Mirze.
- Możesz powtórzyć? Chyba zgubiłem się gdzieś na początku.
Wywróciłem oczami.
********
W nocy, siedząc na kanapie, urządziliśmy sobie zawody w piciu. W zasadzie pomysł wyszedł ode mnie i Mirę przekonało jedynie to, że wygrany będzie mógł zażądać czegokolwiek od przegranego. A, że byłem pewien swojej wygranej, nie miałem powodów do nerwów. Wątpiłem, by kobieta miała wystarczająco dobrą głowę do alkoholu. Szczególnie, gdy szła w szaranki z Demonem.
Mrużąc oczy, Mira wpatrywała się we mnie, przygotowując się na mój ruch. Gotowa na najmniejsze drgnięcie zwiastujące poddanie się, jakby oczekiwała, że Demon mojej postury, o mojej pozycji, będzie chciał się poddać. Albo nie podoła zbyt dużym ilością alkoholu.
Jej niedoczekanie!
- Pijemy? - spytałem chwytając kolejną butelkę.
- Pijemy! W końcu sam rzuciłeś mi to wyzwanie - prychnęła, chwytając swoją butelkę. - Poza tym zakład sam się nie wygra.
Na moich ustach zatańczył złośliwy uśmiech. Prędzej zostanę królem, niż dam ci wygrać! Jeszcze czego! Miałem zbyt dobry plan, by pozwolić sobie na przegraną.
- Więc do dna! Kto pierwszy padnie, albo pobiegnie do łazienki, przegrywa.
Ta kobieta jeszcze nie wie jak dobrą mam głowę i jak wielkie oczekiwania.
*******
Krzywiąc się przycisnęłam czoło do ramienia jęczącego Noah'a. Po chwili usłyszałam jego cichy chichot, gdy mocniej mnie objął, by nie zlecieć z kanapy. Było na niej wystarczająco dużo miejsca dla dwóch, ściśniętych do siebie osób, ale i tak zbyt ciasno, żeby pomyśleć o wygodzie.
- Widzisz? Nawet po pijaku ciężko się z tobą przespać.
- Nie wkurzaj mnie - zdenerwowałam się, ukrywając twarz przed słońcem.
Może i na kanapie było ciasno, ale całkiem do zniesienia. Mogłam bez przeszkód obejmować i dać się przytulać do Noah'a, a to były same plusy.
Dodatkowo mogłam się uśmiechać pod nosem z zadowolenia, zaś mężczyzna tego nie widział!
- Wygrałem - oznajmił całując mnie w głowę. - Niedługo przyjdę po swoją nagrodę.
- Wygrałeś? - prychnęłam. - Dobre sobie! Doskonale pamiętam jak głowa zaczęła ci opadać!
- Pff, to było tuż po tym, gdy wróciłaś z toalety - oburzył się.
- Poszłam sikać - skłamałam.
- Jasne! A ja jestem księżniczką - parsknął.
- Oj, niedobrze mi - jęknęłam.
Noah błyskawicznie zerwał się z kanapy, jęcząc i chwytając się za głowę. Po chwili, chwycił mnie pod pachy, przetransportowując do łazienki. Tak, takiego męża należało się trzymać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top