8
"Zawsze jest jakieś wyjście, zawsze można znaleźć nowy plan. A jeśli nie, zawsze można być największym draniem jakiego widział świat."
Z myśli o magii mi przekazanych, autorstwa Mrocznego Czarodzieja.
Spisane w roku pięćdziesiątym szóstym ery magii, opublikowane w roku pięćdziesiątym siódmym tejże ery.
Plan? Jaki plan? Używać zaklęć nie potrafisz, broni żadnej nie masz, żebyś chociaż mogła coś zrobić przez te kraty! -zirytował się Isamir.
Alh! Jestem śmiercią, to, że nie pamiętam zaklęć, nie znaczy, że nie wiem jak pozbawić kogoś życia!
Twierdziłaś, że już nie panujesz nad śmiercią!
Ale mogę ją sprowadzić! Alh! Po prostu.... -w tym momencie Isamir utracił kontrolę nad swoim ciałem, czuł je jedynie. Powróciła znajoma duszność.
Imfa zamknęła oczy nim ktokolwiek zdołał dostrzec zmianę w ich kolorze. Zaraz potem cele wypełniła z lekka diaboliczna, cicha melodia.
Zaczęło się spokojnie. Jakiś szczur padł w kącie. Potem jednak jeden ze strażników przycisnął dłoń do piersi i zaczął powoli przechylać się w tył. Mężczyzna doszedł jeszcze do ściany, nim upadł na ziemię i począł rzucać się w konwulsjach. Chwilę później leżał już martwy na ziemi. Na czoło Imfy wstąpił pot. Zaczęła boleć ją głowa. Isamir czuł jej koncentrację i starał się nie przeszkadzać. A Imfa starała się nie zabić żadnego z więźniów. W końcu drugi strażnik również umarł, niedaleko od kraty i Imfa natychmiast rzuciła się w stronę nieboszczyka i wyciągnęła dłoń po klucz. Korytarz był niezbyt szeroki, więc bez trudu dosięgła ciała. Sprawa miała się jednak inaczej z kluczami, przypiętymi do paska po drugiej stronie. Imfa spróbowała wyciągnąć rękę jeszcze dalej i zaczepić palce o pasek. Zarabiali żołnierze odzyskali mowę.
-Imfa? -prychnął jeden z nich, po czym jakby zwrócił się do Isamira - Jesteś sługusem tego ścierwa? -Imfa zaczepiła dłoń na pasku nieboszczyka i pociągnęła do siebie bezwładne ciało. Nie przerwała penetracji paska, przez przytyk. Nie odpowiedziała, nie zadrżała. A jednak gdzieś ją to dotknęło i jedynie nie pozwoliła wytrącić się z równowagi.
W końcu wydobyła klucze, choć zajęło jej to dłuższą chwilę.
-Chcesz się stąd wydostać, czy podniesiesz alarm? -spytała żołnierza. Ten nie odpowiedział. Imfa otworzyła usta i wydała z siebie jeden krótki, wysoki dźwięk, patrząc prosto w oczy mężczyzny oczyma czarnymi jak rozgwieżdżona noc.
Żołnierz przestraszył się. Nie bał się śmierci na polu walki, ale obawiał się, co może mu zrobić śmierć w czystej postaci.
-Chcę się stąd wydostać... -wydukał cicho. Imfa odwróciła się na pięcie, otworzyła kraty i rzuciła klucz żołnierzowi. Potem przyklęknęła przy żołnierzu i swoim zwyczajem przeszukała mu wszystkie kieszenie wydobywając z nich kilka monet, sznurek i krzesiwo. Przy drugim żołnierzu zamiast drobiazgów znalazła księżycowe ostrze. Chwyciła pochwę z bronią, opatrzoną jakimś z lekka zatartym zdaniem w języku zaklęciowym, przypięła sobie do pasa i wyciągnęła ostrze.
Broń nie była idealnie wyważona, ale całkiem możliwa do użytkowania. Większym problemem był dysonans, którego przyczyną był ciężar ostrza. Imfa jednak mocniej zacisnęła dłoń na rękojeści i ruszyła w stronę drzwi.
Gdy uchyliła drewniane drzwi, wyjrzała delikatnie poza nie. Dwóch kolejnych strażników grało w kości po dwóch stronach świerkowego stołu, rozmawiają przy tym niezbyt głośno. Imfa nie mogła przemknąć dalej. Oddała ciało Isamirowi.
Poważnie? -spytał ten natychmiast.
Ja już coś zrobiłam, twoja kolej. -odparła Imfa.
Isamir raz jeszcze spojrzał na żołnierzy. Może dałoby się po cichu przesunąć pod ścianą? Albo przebiec niezauważonym obok w nadziei, że ci są zbyt pochłonięci grą? W końcu Isamir zdecydował się połączyć te dwie możliwości. Zaczął iść szybkim i w miarę cichym krokiem, pod ścianą w stronę schodów. W pewnym momencie pod jego butami zagrzechotaly kamienie. Zamarł. Jeden z żołnierzy spojrzał w jego stronę, ale nie dojrzał nic w cieniu, przy świetle pochodni. Ten cień, Isamir zawdzięczał tak naprawdę przypadkowi. Nie wpadł na to żeby się w nim chować. Żołnierze zamienili kilka słów, z których Isamir zrozumiał tyle co szare i gryzące, więc oparł się na nadziei, że wzięto go za szczura.
Po chwili poszedł dalej i jak rozbitek na morzu dopada do ostatniej deski ze zniszczonego statku, dopadł do schodów. Stamtąd droga była prosta. W górę, przez drzwi, dziedziniec i bramę. Oczywiście tylko w założeniu. Cały zamek roił się pewnie od żołnierzy, a każdy Grahański chłopiec miał obowiązek przez trzy lata uczyć się walki jakąkolwiek bronią, co nawet tym, którzy chcieli uczyć się drogi miecza, dawało pewne pojęcie o broni. Ponadto każdy obywatel tego narodu od dziecka uczony był walki wręcz, a każde dziewczę, wiedziało jak przygotować broń do użycia, a nawet zatruć ostrze w taki sposób by nie było groźne dla władającego nim, a śmiertelne dla przeciwnika.
Isamir wiedząc, że sam nie poradzi sobie z przeprawą przez zamek, oddał Imfie pół ciała. To był dziwaczny manewr, w dodatku intuicyjny, robiony poraz pierwszy. W tym stanie ich jaźni tworzyły jedno, dwie pamięci mięśniowe łączyły się, by razem dopełniać. Ten stan był zwyczajnie dziwaczny. Jakby bezsensowny, ale za razem niezwykły.
Brama jest po lewej od lochów. -przypomniał sobie Isamir.
A przy bramie strażnicy. -przypomniała Imfa. To już nie była rozmowa w myślach. To było wspólne myślenie.
Przemkniemy obok.
Nie, to zbyt niebezpieczne.
To co mamy zrobić? Wejść na mur?
Nie, musimy wyjść przez bramę.
Dużo się stanie jak zabijesz jeszcze ze cztery osoby? -Imfa pozwoliła Isamirowi oddać jej całe ciało i skinęła głową, wyjmując księżycowe ostrze.
Nie jestem pewna czy pójdzie tak sprawnie jak zazwyczaj... -wspomniała jeszcze, pochyliła się niebezpiecznie daleko do przodu i straciła równowagę. Przed upadkiem uchroniła ją tylko podstawka na pochodnię, na której się uwiesiła. -Alh! Alh! Guhl! -wykrzyknęla w umyśle na co Isamir zareagował skołowany głosem.
Sama mówiłaś, że krzyczenie w umyśle jest nieprzyjemne.
Alh. Nieważne.
Imfa poszła dalej uważając tym razem, by nie wykonać równie głupiego manewru. Doszła do pierwszego strażnika i jednym wprawnym ruchem przecięła mu szyję do połowy. Krew trysnęła na ziemię. Imfa jakby celowo wsadziła ostrze w szkarłatną ciecz nim podeszła do drugiego strażnika. Ten, dźgnięty w oko, zdążył jeszcze cicho krzyknąć, nim z oczodołu zaczął mu wypływać mózg.
Przed następnymi dwoma strażnikami czekał ich jeszcze krótki korytarz. Imfa przebyła go sprawnie, by nikt nie podniósł alarmu. W końcu niedługo ktoś zauważy dwoje zabitych żołnierzy. Przeliczyła się. Wybryk musiano zauważyć zanim pobiegła w stronę bramy. Krata zaczęła się obniżać. Jako, że na takim dystansie nie mogła się rozpędzić nie zdążyła do bramy. To jest, dałaby radę przebiec pochylona lub przeturlać, ale zaraz za bramą czekało dwoje groźnych i zaalarmowany strażników.
-Nie. Nie. Nie. Nie! -w akcie desperacji Imfa chwyciła kraty. -Alh! Farier. -po nieudanym zaklęciu trzasnęła dłońmi o metal i jeszcze raz krzyknęła. -Farier! -usłyszała za sobą kroki. -Zaatkujecie obróconego tyłem? -spytała naśladując głos Isamira. Nie było to idealne naśladownictwo, ale nikt z obecnych nie mógł znać głosu Isamira.
-Głos ci się coś zmienił, kim jesteś? -spytał ktoś zza niej.
Imfa, ty przed chwilą krzyczałaś, słyszeli cię. -przypomniał Isamir.
Wiem.
-Jestem czarownicą nie widać? Zniszczyłam duszę tego chłopca i się w niego wchłonęłam. -grała na zwłokę. Westchnęła przeciągle. -Młode, męskie ciała są w końcu takie cudowne, nie sądzicie? -cieszyła się, że nie widzą jej rozwartych szeroko załzawionych oczu.
Gdzieś po prawej było życie. Ktoś się do niej zakradał. Tylko czy to był człowiek czy wiewiórka?
-Cóż... Związać. -tak komenda wywołała nadzwyczaj dziwaczny efekt. Gdy Imfa się obróciła, wszyscy szli w miejscu tupiąc, tylko z boku wciąż ktoś się do niej skradał. Imfa rozpoznała w jego dłoniach łańcuch zaciskowy. Niedobrze. Musieli mieć po swojej stronie czarodzieja. Czarodzieja nie była w stanie zabić w bezpośrednim starciu. Nie była też w stanie zabić go śpiewem. Po prostu za mocno trzymali się życia. Imfa chwyciła księżycowe ostrze i przygotowała się na starcie z mężczyzną. Ten jednak ani myślał walczyć. Wykonał tylko kilka uników i wsunął łańcuch przez głównie na dłoń Imfy. Z drugą dłonią poszło mu jeszcze łatwiej.
-Zahier! -zakrzyknął ktoś z przesadną intonacją. Ale... Imfa nie skonstruowała myśli do końca. Poczuła pieczenie na nadgarstkach, gdy rozgrzane łańcuchy zacisnęły się na nich. Pieczenie przerosło w ból, który prawie rzucił ją na kolana. Dopiero po chwili zimno na powrót twardego żelaza odrobinę uśmierzyło ból. Imfa spojrzała na mężczyznę, który pojawił się między żołnierzami. Miał ciemne włosy i krótki, niedawno zgolony zarost.
-Słaba intonacja jak na czarodzieja. -powiedziała z lekkim uśmiechem.
-Mała skuteczność jak na czarownicę. -odparł czarodziej. Imfa westchnęła wzgardliwie.
-Co teraz zrobicie? Zabijecie mnie?
-Mała, głupia, niedomyślna czarownica. -czarodziej pokręcił głową. -Spokojnie, przeżyjesz, mam lepsze sposoby, by zabrać się za taką jak ty. Mier. -Imfą rzuciło o kraty. Miała tylko chwilę, żeby zapamiętać ten akcent oszołomiona i przerażona. To było nadludzkie, ale nie była przecież człowiekiem...
-Nahier. -powiedziała z delikatniejszym, ale wciąż poprawnym akcentem. Łańcuchy poluzowały się znów rąniąc jej dłonie.
-Czyli jednak coś umiesz? -zaśmiał się czarodziej. Najwyraźniej nie wiedział, że przy tak silnej intonacji jak miał on to zaklęcie trzeba było poprzeć ruchami dłoni.
-Moriar. -szepnęla Imfa, ale nie poczuła nic co powinno towarzyszyć temu zaklęciu. -Alh! -któryś z żołnierzy zamienił się w rybę. Uspokojony czarodziej powiedział "Cran" i ryba znów zmieniła się w człowieka. Podchodzil do Imfy krok za krokiem. -Mier. Mier! Odsuń się! Odsuń się, widziałeś do czego jestem zdolna!
-Tak do dwóch zaklęć, w dodatku odwracalnych. -Imfa na moment spuściła głowę, ale wpadła na jeszcze jeden pomysł.
-Chcesz torturować matkę zaklęć? Czy nie tak zwiecie moją matkę? Matką zaklęć, tak?
-Myślisz, że mnie zwiedziesz? -spytał czarodziej chwytając nadgarstki Imfy. -Tak słaba czarownica, miałaby być pierwszą czarownicą?
-Spojrzyj mi w oczy, czarodzieju. Czarne jak noc prawda? Nie tak mnie opisujecie? A no tak, to może być iluzja, może kiedyś nałożyłam ja na siebie niechcący? W trakcie magicznego upojenia, raz w życiu dobrzy czarodzieje słyszą matkę zaklęć, prawda? Jesteś chyba całkiem niezły jak na ludzkiego czarodzieja. Wiesz co mówi każdemu, prawda? Każdemu mówi, że w końcu się spotkacie, gdy zrozumiecie potęgę magii, prawda? Podsyca w was chciwość wobec magii, byście osiągnęli poziom jakiego nikt jeszcze nie osiągnął. Ale ona mnie zrodziła i wiesz co usłyszałam? -Imfa przełknęła ślinę. Usłyszałam: "Jeśli chcesz używać zaklęć, będziesz chcieć więcej i więcej, gdy już posiądziesz wszystka wiedzę, znienawidzisz wszystkich, bo będą zbyt głupi, by zrozumieć co do nich mówisz". Więc nie nauczyłam się tak dobrze intonacji i nie muszę nienawidzić, ale wszyscy nienawidzą mnie.
-Imfa...
-Tak, śmierć, twój najgorszy koszmar mój drogi! -zakrzyknęła nim uniosła dłoń ku oczom czarodzieja.
~~~
I tu kończy mi się zapas.... Ehhh... Trza z powrotem zacząć pisać
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top