3

"Po wielu latach, podczas których towarzyszyła mi Imfa, rozumiem, że jej największym przekleństwem był błąd jej brata. Ranił ją sam w sobie, a ludzie przypisywali go niej. Nie potrafiła być obojętna na opinię stworzeń, wśród których przyszło jej żyć. Chce tylko, by tą wiedzę miały jej następne wcielenia i nie popełniły moich błędów raniąc ja jeszcze bardziej."

Słów kilka o Znaku Śmierci autorstwa pierwszego wcielenia Imfy
Spisane w roku 34 ery wojen,
Nigdy nie publikowane

Ból. Ból, zaduch i wielka gula w gardle. To właśnie czuł Isamir, gdy Imfa gwałtownie przejęła kontrolę nad jego ciałem i wyszła z chaty. Starał się odzyskać kontrolę, ale furia, która wypełniała towarzyszkę była zbyt silna. Szła w las, w stronę granicy, mimo namów Isamira, by przestała. 

W końcu Imfa zatrzymała się pod drzewem, zamknęła oczy, by Isamir nic nie widział, odcięła go od siebie, od zmysłów, czuł się jakby dryfował, a ona płakała. 

Płakała, bo jak każde poprzednie wcielenie, ten chłopak już na samym wstępie jej nienawidził. Powiedziała, że nie zabrała mu siostry, powiedziała, ale on tego nie wysłuchał. Wystarczyło jedno zdanie, by znów jej nienawidził.

Jej wystarczyły dwa dni żeby znów zaufać...

Nie. Nie będzie płakać. -powiedziała sobie. Tak bardzo przecież irytowali ja ludzie, którzy sobie nie radzili. Będzie silna, choć sama nie wiedziała dla kogo. Moyo, gdyby tam był...

Nie. -powtórzyła w myślach. Moyo tam nie było. Nie było tam też nikogo komu mogłaby zaufać. Jak zwykle. Gdyby nawet czuła się dobrze, ktoś musiałby to zepsuć. Zupełnie jakby... nie zasługiwała na zrozumienie. Dlaczego? W końcu straciła już tak wiele, tak wiele poświęciła. Potrafiła mówić innym, dlaczego ludzie jej nienawidzą, ale sama tego nie rozumiała. Tak często nienawidzili jej, jej najbliżsi przyjaciele. Tak często była od nich gorsza, spychana przez nich na dalszy plan...

Pewnie nawet by jej nie pochowano. Pewnie nawet nie usypywano prostych kurhanów, dla tych, którzy zostali przeklęci przez jej obecność. Bo najwyraźniej było to przekleństwo. Nikt jeszcze nie podziękował jej, że była, że żyła, że była gotowa pomoc.

Ale trzymała się. Trzymała się, bo gdyby przestała, nie byłaby lepsza od tych wszystkich ludzi, którzy się załamują. A ona nie chciała się załamać.

To nic wielkiego Imfa, każdy tak ma. -pomyślała. -Mdima pewnie też tak miał, Kukurvita pewnie też, Isamir również, ten Merhen także.

Problem z dobrymi radami polega na tym, że ci, którzy ich udzielają, zazwyczaj się do nich nie stosują. Potrafią pomagać, bo też potrzebują pomocy. Ale właśnie oni są najlepszymi aktorami. Kilka słów, rzuconych pogodnym tonem, kilka opryskliwych zdań, udających zwykłe usposobienie, parę uprzedzeń udających bezpodstawne. Czemu ludzie tego nie widzieli? Czy naprawdę dało się być tak dobrym aktorem?

Imfa wstała i otarła łzy. Te durne oczy. Były rozstawione inaczej niż oczy jej poprzedniego wcielenia, mięśnie miały inna siłę... Nienawidziła zmiany ciała. Zawsze ból, dyskomfort, potrzeba przyzwyczajenia się i... brak akceptacji ze strony towarzysza. Znów była obca.

-Alh. -zaklnęła.pod nosem. Idąc przez wieś musiała oddać ciało Isamirowi. Nie chciała. Nie chciała wracać do stanu ogólnego dyskomfortu, duszności, ale musiała.

Wyłaź, Isamir. -powiedziała zimno w myślach oddając chłopakowi kontrolę. Ten spojrzał przed siebie i ruszył w stronę wsi.

-Nie rób tak więcej. -powiedział.

Nie możesz cały czas trzymać mnie w tym stanie. -warknęła.

-Niby czemu? -odpowiedział chłopak warknięciem. -Dlaczego, co? Bo nie będziesz mogła wykorzystać mnie do zemsty.

O co ci chodzi? Mówiłam już, nie zabrałam ci siostry. -nie potrafiła mówić spokojnie, bo i czuła się beznadziejnie. Czemu ludzie, którzy doświadczyli straty, nie potrafili zrozumieć, że ona też? Że też czasem potrzebowała wsparcia.

-Zabrałaś ją. Gdybyś nie przestała panować nad śmiercią, wciąż by żyła. To twoja wina. -czemu wszystkie jej decyzje kogoś raniły? Czemu nigdy nie mogła zrobić nic dla siebie?

To nie moja wina. -mówiła dalej.

-A czyja? -spytał gorzko Isamir. -Bo chyba nie moja. I chyba nie Menhera, który siedzi teraz w mojej chacie i rozpacza nad przyjaciółką.

"Ja nie rozpaczałam" -pomyślała Imfa, ale nie otwarła tej myśli przed Isamirem. Odcięła się od niego, od świata zewnętrznego.

Isamir poczuł jakąś pustkę. Imfa stała się już częścią niego i chociaż jej nie chciał, wypełniała w nim jakąś przestrzeń, która teraz okazała się prawdziwie pusta. Szedł dalej w stronę wsi, a w jego oczach wzbierały łzy furii i żalu, że stracił siostrę. Minął nieco ponad rok. To powinno być wystarczająco, ale to było za mało. Za mało na pozbieranie się.

Miejsca, którymi biegła Imfa były nawet całkiem ładne. Zielony las pełen brzóz, pled trawy przetykały tu i ówdzie mlecze. Słońce jak gdyby wbijało złote sztylety przez korony drzew. Jakim cudem śmierć wybierała tak piękne miejsca, na co dzień robiąc okropne rzeczy.

Nie chciał przepraszać Imfy, chociaż jakąś część niego nie mogła znieść pustki, która powstała, gdy nie czuł jej myśli i emocji.

-Imfa -mruknął. -kiedy wszedłem do groty powiedziałaś "alh, trzeci pod rząd", co to znaczy? -przez chwilę nie słyszał nic, a potem Imfa jak gdyby smutno się z niego podśmiewają, odpowiedziała:

Przeklnęłam, że po raz trzeci moje poprzednie wcielenie wyznaczyło mężczyznę. No i... możliwe, że zamieniłam kogoś w rybę...

I tak oto wiadomo co znaczy "alh". Mam nadzieję 

I jest krótki, ale no... I tak bym wzięła i zapomniała

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top