Trucizna w mojej krwi
Obudziła się w jakimś ciemnym pokoju. Nie widziała żadnego znajomego przedmiotu czy twarzy. Ciemny, nieprzyjemny pokój oraz niewygodne łóżko. Z boku zauważyła przebłysk niebieskiego światła. Odwróciła głowę i zobaczyła komputer a przed nim jakiegoś mężczyznę. Ostrożnie i powoli podeszła do niego biorąc po drodze swój odebrany pistolet.
- Nie radziłbym atakować osoby, która cię uratowała - kiedy miała przystawić mu lufę do głowy, osobnik przemówił. Wzdrygnęła się i nieufnie odłożyła broń.
- Co się właściwie stało? Ugh... - syknęła czując ból w brzuchu.
Ach tak. W tym barze zostałam zaatakowana... A reszta? Nie pamiętam nic po tym jak zostałam postrzelona i pojawił się gaz...
- Morderca został zabity a twoi przyjaciele zostali zabici z nim. Jednak bardziej niż tym, martwiłbym się o tą bransoletkę na twoim miejscu - odpowiedział jej wreszcie odwracając się do niej twarzą. Miał czarne, do ramion włosy, bladą cerę oraz bystre, fiołkowe oczy. Zdezorientowana zerknęła na nadgarski. Faktycznie na jednym z nich miała metalową bransoletkę z fioletowym kryształem.
- Zaraz... Czy on nie miał takiej samej? - wyszeptała i nagle świat zawirował przed nią.
Momentalnie stała się mordercą z teatru, którego bransoletka zabiła za pomocą fioletowej trucizny wewnątrz. Widziała jak mała igła przebija jej skórę wstrzykując do jej krwi truciznę.
Odskoczyła jak oparzona przecierając oczy dłońmi. Wróciła do chwili obecnej z ulgą. A przynajmniej z chwilową ulgą.
To... Trucizna. Czyli zostanę otruta jeśli...
- Trucizna zacznie działać gdy powiesz komuś o Saligii i o bransoletce. Nie możemy nikomu innemu mówić o swoich postępach w sprawie morderstw. Mamy po prostu na to patrzeć - odpowiedział jej spokojnie. Dopadły ją ciarki. Nie chciała czegoś takiego. Nie chciała patrzeć bezczynnie.
- Czekaj... My?
- Tak, my. W pewnym sensie od teraz musimy być razem i tylko sobie ufać, bo w końcu nie wiadomo kto jest szefem Saligii - mówiąc to pokazał jej taką samą bransoletkę z trucizną na swoim nadgarstku.
- Ugh! Ty też?! - była wyraźnie zaskoczona widokiem trucizny na jego ręce. Czyli musiała go w to wszystko wplątać. Domyślała się, że to on w takim razie musiał ją uratować przez co został złapany.
- Może zróbmy układ, co? - zaproponował uśmiechając się do niej zagadkowo. Wyraźnie zainteresowana jego słowami usiadła na krześle obok niego. - Ty zapewnisz mi ochronę prawną przed więzieniem a ja pomogę ci rozwiązać zagadkę Saligii. Co ty na to? - spytał wyciągając w jej stronę rękę. Zmarszczyła czoło patrząc w jego przebiegłe oczy.
- ... Kim jesteś? - spytała cicho. Znała sprawę jednego z najgorszych kryminalistów z Yokohamy i obawiała się, że ma styczność z właśnie tym osobnikiem.
- Fyodor Dostojewski. Do twoich usług, сорокопут*- odpowiedział jej z szerokim uśmiechem na ustach.
Od Akutagawy po Dostojewskiego... Co mnie jeszcze czeka w życiu? Może poznam jeszcze Kube Rozpruwacza?
Wyraźnie zirytowana zaczęła głęboko myśleć nad za i przeciw tejże umowy. Ostatecznie i niechętnie przyjęła warunki mordercy chwytając jego dłoń.
- Zgadzam się - odparła bacznie go obserwując. Widząc jej odpowiedź zaśmiał się pod nosem wyluzowany opierając łokieć o fotel.
- Miło mi - skomentował wstając powoli i klepiąc ją po głowie swoją dużą dłonią. Zaskoczona nic nie odpowiedziała czy zrobiła. Siedziała tak patrząc na twarz Fyodora.
... Nie wydaję się być takim zły. Jestem jednak pewna, że udaje miłego a tak na prawdę coś kryje za swoim uśmiechem i dobrymi intencjami... W końcu nie bez powodu jest mordercą.
Dalej nieufna w jego stosunku westchnęła szukając wzrokiem wyjścia.
- Najlepiej zadzwoń do swoich przyjaciół i powiedz o tym, że nie wrócisz sama - skomentował rzucając w jej stronę komórkę. Złapała ją i zdała siebie sprawę, że telefon należał do niej. Nieco zamyślona wybrała numer do Edgara. Jej partner odebrał niemal od razu.
- Risa?! Gdzie jesteś?! Martwiliśmy się o ciebie, przecież w barze zostałaś zaatakowana! - krzyczał do słuchawki jak opętany.
- Jestem cała i wracam do domu, jednak... Nie sama - odparła po chwili.
- ... Co?
- Nieważne kogo będę miała przy sobie... Nie możecie go aresztować, jasne? - powiedziała poważnym tonem zerkając na wyraźnie zadowolonego Dostojewskiego.
- O co ci chodzi? - spytał zdezorientowany.
- Po prostu nie możecie atakować tej osoby! - warknęła zdeberowwana kończąc połączenie. Włożyła komórkę do kieszeni i wstała z krzesła kierując się ze wspólnikiem na zewnątrz.
Co ja miałam mu powiedzieć? Gdybym odpowiedziała, że jestem z Fyodorem na pewno by szykowali posiłki i wtedy narobiłoby się dużo bigosu... Jak mu to wyjaśnię? Czemu nie mogliby go zamknąć? Zanim dojedziemy na miejsce muszę coś wymyślić...
Złapali pierwszą lepszą taksówkę i podjechali pod dom dziewczyny. Tam zauważyła auto Todoyi i Poe. Westchnęła wysiadając z samochodu płacąc kierowcy. Przestępca podążał za nią jak cień nic nie mówiąc jedynie obserwując.
Kiedy tylko przeszła przez próg koło jej głowy znalazł się pistolet mierzący w postać za nią. Przed nią zaś znajdował się palący papierosa medyk sądowy z bronią w dłoni.
- Tego szczura chyba nie wpuszczasz, co? - spytał patrząc zimnym wzrokiem na mordercę.
- Odłóż broń, Todoya. Mówiłam już, że macie go nie atakować - powiedziała łapiąc go za rękę.
- Bez powodu to żadna prośba - warknął gotowy strzelić. Wtedy zatkała jego lufę dłonią i zbliżyła się do niego.
- Powód chcę podać, ale jak będę w swoim salonie razem z nim. Żywym - zerkając na Fyodora dała znak wspólnikowi, że nie ustąpi i najpierw będzie musiał ją pokonać, aby zabić ciemnowłosego. Odłożył broń chowając ją i ustępując dwójce. W salonie czekał Edgar. Kiedy zobaczył Rise całą niemal nie podbiegł do niej i wyściskał jednak powstrzymał się widząc Dostojewskiego.
- To... O nim mówiłaś, prawda? - spytał nadzwyczajnie poważnym tonem. Kiwnęła głową i usiadła na kanapie a przestępca koło niej z cwaniackim uśmiechem.
- Nie można go zamknąć, ponieważ to on uratował mi życie. Będę go bronić przed więzieniem osobiście - odpowiedziała krótko. Jej partnerowi jak i medykowi opadły szczęki z wrażenia.
- Gdyby tak działał świat musielibyśmy uwolnić wielu przestępców tylko dlatego, że bawiąc się innymi ludźmi zmanipulowali ich, aby myśleli, że zostałaś uratowana - prychnął z irytacją Todoya.
- Sądzisz, że jestem podatna na syndrom Sztokholmski?
- Sądzę tylko, że twoje wytłumaczenie nie uratuje go przed więzieniem czy śmiercią. Dla mnie tam wszystko jedno w czym skończy czy w pace czy w grobie - Todoya wzruszył ramionami.
- Skoro szczere odbieranie życia jest złe to szczere ratowanie też jest? - nagle odezwał się Fyodor, który do tej pory był cicho. Nagle zamilkli. Wiedzieli jaka jest odpowiedź.
Niech dadzą spokój... Nie mogę im powiedzieć prawdy, ale jednocześnie nie mam dobrej wymówki. Co jak co, ale... Fyodor pomógł mi teraz.
- I co? Mamy nic nikomu nie mówić o nim? To jest jakiś żart - burknął medyk.
Ostetcznie sprawa uspokoiła się a mężczyźni postanowili nic nie mówić nikomu o Dostojewskim. Od razu opuścili dom Risy wracając do swoich obowiązków. Westchnęła zmęczona zdając sobie sprawę, że teraz będzie miała jeszcze gorszy problem. Jak ma wyjaśnić to teraz Akutagawie i Chuuyi? W końcu Fyodor był i jest ich wrogiem.
Ta durna trucizna w mojej krwi... To wszystko psuje. Dlaczego akurat ja? Jest wiele innych ludzi na tym świecie przecież...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top