Chcę twojej pomocy

Risa chodziła nerwowo po swoim pokoju służbowym w budynku policyjnym.

Ta sprawa różni się od pozostałych... Jest także bardziej zawikłana niż inne... Nigdy wcześniej nie grasował tutaj taki morderca.

Podeszła do biurka biorąc z niego opakowanie z karteczką.

Pycha. Napisana po łacinie. Czyli mamy do czynienia z mordercą pochodzenia zagranicznego. Jednak co to może znaczyć? Czyżby bawił się w chrześcijanina i zabijał grzeszników? Kim jest? Pycha to pierwszy z siedmiu grzechów głównych, czyli można przewidzieć jeszcze sześć ofiar.

Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Przysiadła na koncie biurka.

             - Wejść - powiedziała na co do pokoju wszedł wysoki mężczyzna o długich, związanych w kucyka czerwonych włosach i zielonych oczach. Ubrany był w fartuch lekarski.

             - Kochana, są nowe wyniki - zaświergotał z cwaniackim uśmiechem machając jej przed oczami teczką z papierami autopsji zamordowanego.

             - Nie mów tak do mnie, Todoya - burknęła odbierając mu papiery. Westchnął i przysiadł przy niej.

             - Jak sobie życzysz, kochanie - odpowiedział irytując tym samym kobietę. Warknęła coś pod nosem i skupiła się na czytaniu. Nagle litery napisane na papierze zaczęły się jej zlewać tworząc czarną otchłań w którą im dłużej się wpatrywała, tym bardziej ogarniał ją strach. Nagle z czarnej pustki wyłoniły się litery i napis "Potrafię być dobry we wszystkim! Agent, czy aktor - dla mnie to nic trudnego"

Zadławiła się połkniętym powietrzem z zaskoczenia. Lekarz sądowy poklepał ją po ramieniu martwiąc się nieco o swoją wspólniczkę.

             - Ten facet był agentem. Pracował dla kogoś jeszcze... Prawdopodobnie szukał czegoś w teatrze dlatego tam pracował. Był dość pyszną osobą, sądząc po słowach na kartce - myślała głośno bawiąc się guzikiem przy białej koszuli.

             - Komuś przeszkadzał jego charakter dlatego potraktował go aż tak brutalnie? - zasugerował Todoya unosząc dłonie do góry.

              - Może i tak, jednak nie koniecznie morderce. On to robi nie dla zemsty, czy zabawy. To jego rytuał, coś w rodzaju... Pokazu - wyjaśniała jakby to było oczywiste. Zielonooki wciągnął powietrze do płuc i sięgnął do szufladki po leki, które podał następnie kobiecie.

             - Widać, że nie brałaś ich dzisiaj - stwierdził spokojnie wyciągając z kieszeni białego fartucha papierosa i zapalniczkę. Zapalił końcówkę fajki aby się zaciągnąć dymem i wypuścić go z ust.

             - W niczym mi one nie pomagają - odpowiedziała odkładając je na bok, jednak jej dłoń została zatrzymana. Todoya spojrzał na nią poważnie.

             - Ach tak? A zwidy takie jak przed chwilą? Nieźle się wystraszyłaś znienacka - odpowiedział wciskając jej tabletki na siłę z powrotem do ręki. Otworzyła je niechętnie i zażyła jedną z białych tabletek.

              - I tak nie pomagają - powtórzyła mrucząc pod nosem. Zerkała z pod czoła na wspólnika jakby bała się kontaktu wzrokowego z nim.

              - Czemu mi to przypomina serial "Hannibal"? - prychnął z sarkazmem w głosie. Odeszła od biurka stojąc plecami do gościa przyglądając się biblioteczce z książkami.

              - Uśmiałam się. Na prawdę wspaniały żart - mruknęła wywracając oczami chwytając za klamkę i wychodząc z pokoju zostawiając znajomego samego, który został i tak zmuszony do opuszczenia jej gabinetu za sprawą telefonu od szefa wydziału medycyny sądowej.

Na prawdę świetny żart, Todoya. Może dlatego, że nie mogłam mieć imienia i nazwiska autora książki na której opiera się serial a mimo to mam taką samą zdolność co Will? Nigdy nie dowiesz się prawdy o mojej mocy. Nikt się nie dowie dlaczego tak jest.

Szybkim krokiem przemierzała biały korytarz nie patrząc się za siebie. Pchnęła wreszcie drzwi do toalety damskiej. Oparła się ciężko na umywalce odkręcając zimną wodę i przemywając twarz.

Miała tego dość. Powinna odpocząć, ale nie potrafi. Te obrazy prześladują ją nawet w snach. Spojrzała wreszcie na lustro, aby zobaczyć jak wygląda.

Przeraziła się ogromnie widząc swoje odbicie. Jej oddech przyspieszył a źrenice nie mogły się oderwać od odbicia. Zwróciła wreszcie wzrok na dłonie. Były całe we krwi. Z kranu leciała nie woda, lecz czerwona ciecz. Myła twarz ludzką krwią.

Wydała z siebie krzyk i odskoczyła od lustra potykając się o nogi i upadając na płytki. Boleśnie upadła na łokieć przez co skrzywiła się. Ponownie zerknęła na dłonie, jednak teraz były one jedynie wilgotne od przezroczystej wody. Przejechała palcami po policzku.

To była tylko woda... Mówiłam, że te tabletki nie działają już na mnie... To tylko halucynacja, Risa. Spokojnie.

Mówiła do siebie w myślach, aż zdała sobie sprawę, że przy drzwiach stała sekretarka bacznie ją obserwując dziwnym wzrokiem.

                - Co tutaj robisz? - spytała zdziwiona stanem agentki. Rozejrzała się i wstała z ziemi.

                - A nie widać? Liże podłogę, wiesz? - syknęła wymijając kobietkę w przejściu. Ta jednak ją zatrzymała chwytając za obolały łokieć. Wstrzymała oddech powoli odwracając się do starszej jasnowłosej sekretarki.

                - Masz gości. Czekają na tyle budynku - poinformowała ją poważnym tonem. W jej oczach Risa zauważyła wielki strach. Patrzyła przez chwilę w jej oczy, po czym westchnęła.

                 - Już się tym zajmę - mruknęła wyrywając się kobiecie i idąc w stronę tylego wyjścia. Zjechała windą na sam dół i udała się do mało zauważalnych drzwi. Pchnęła je i wyszła na dwór.

Powietrze było zimne a ona zapomniała wziąć swojego płaszcza. W końcu była zimna i spadł pierwszy śnieg. Zadygotała z zimna zamykając drzwi za sobą. Przed sobą zobaczyła dwójkę mężczyzn, których dobrze znała.

Ciekawe czego chcą tym razem... W sumie to pierwszy raz kiedy spotykam ich osobiście.

Mówiła sobie w myślach obserwując ich bacznie.

                       - Co sprowadza do mnie szefa Portowej Mafii i jego cichego i niebezpiecznego kundla? - spytała obejmując się dłońmi z zimna, czego nie chciała okazywać. Czarnowłosy władca mafii zrobił w jej stronę krok uśmiechając się delikatnie. Był wyższy od niej co zaczynało ją przytłaczać. Jego aura i otoczenie aż kipiało od jego potęgi i możliwości.

                        - Dobrze wiemy co. Taka agentka jak ty na pewno wie, że ofiara była agentem, co? - spytał znając oczywiście prawdę. Przymknęła oczy masując palcami zatoki.

                         - Szybka reakcja ze strony mafii - skomentowała spokojnie. - Jednak nie myślałam, że wielki Ougai Mori może mnie znać - dodała przyglądając się jemu z uwagą.

                            - Trudno by było nie usłyszeć o kobiecie, która ośmieliła się spróbować wsadzić Akutagawę do paki - zerknął na swojego podwładnego, który mierzył wściekłym wzrokiem Risę. Również zwróciła na niego wzrok, jednak bez większego zainteresowania.

                             - ... Ten agent był jednym z was - powiedziała wreszcie. Mori kiwnął głową zgadzając się z nią.

                              - To dość okrutne zdzierać skórę z mojego podwładnego, nie sądzisz? Szukam jedynie dobrego nosa do zemsty - odpowiedział łącząc dłonie za plecami.

                              - Nie zaprzeczę, okrutna sprawa. Jak idą poszukiwania tego dobrego nosa? - spytała retorycznie. Od samego początku wiedziała o co im chodzi.

W mgnieniu oka Ougai wyciągnął z kieszeni skalpel i zbliżył go do szyi pani detektyw. Niewzruszona nawet nie drgnęła wiedząc, że i tak jej nie zabije.

                               - Chcę twojej pomocy. Pomocy od osoby tak odważnej i twardej jak ty, która nie boi się zadzierać nosa Akutagawie - powiedział szeptem zbliżając usta do jej ucha.

                                - To nie jest propozycja, prawda? - spytała patrząc martwym wzrokiem na swoją wcześniejszą ofiarę, Ryunosuke. O mało nie udało jej się go zapuszkować, ale ostatecznie został na wolności.

                                 - Odpowiedz sobie sama - mruknął pies Moriego.

                                - Znasz odpowiedź, prawda? Od jutra współpracujesz w tej sprawie razem z Akutagawą i Chuuyą - oznajmił jej ściągając z ramion płaszcz i nakładając go na ramiona agentki. Patrzyła na niego dzikim, lecz spokojnym wzrokiem w którym płonął wściekły ogień. Dwójka mężczyzn odeszła w ciemne uliczki miasta.

... Ale bagno mnie dorwało...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top