Będę cię potrzebować?

Zanim się zorientowała to zasnęła i obudziła się w swoim domu po okropnym koszmarze. Zalana potem wstała z łóżka przecierając czoło dłonią. Unormowała oddech po czym zauważyła na szafce nocnej małą karteczkę. Chwyciła ją i przeczytała.

"Jak się obudzisz zejdź na dół. Śniadanie zrobione :)"

Nie rozpoznała pisma Fyodora, więc była mocno zagubiona. Powoli opuściła ręce rozglądając się i nasłuchując kroków po dole. Zamiast tego słyszała dźwięk jakiegoś filmu lecącego w telewizorze w salonie. Spięła się, lecz ostatecznie po cichu, na ile to było możliwe, wyszła z pokoju schodząc na dół. W kuchni nie widziała żywej duszy tak samo na korytarzu. Wchodząc do salonu poczuła wspaniały zapach jedzenia. Zgodnie z jej przypuszczeniami telewizor był włączony.

              - Jest tutaj ktoś? - mruknęła chwytając mocniej swoje kule. Nie czuła się pewnie będąc sama w pokoju z wiedzą, że ktoś tu jednak jest. W końcu usłyszała otwieranie drzwi do łazienki. Po chwili wyszedł z niej jej ochroniarz w samym ręczniku owiniętym na udach. Na jego rękach owinięte były bandaże tak samo jak na szyi, jednak nie zdążył najwyraźniej zabandażować torsu z plecami gdzie było pełno blizn.

              - Ah, już wstałaś. Poczekaj na mnie chwilkę dobrze? Pozwoliłem sobie użyć prysznicu po całej nocy spędzonej w pracy - odpowiedział porywając ubranie z dodatkową rolką bandaży. Nawet nie kiwnęła głową zanim zrozumiała co się właśnie stało.

Fyodora już widziałam raz bez koszuli, jednak Dazaia nigdy bym o to nie podejrzewała... Dlaczego mnie spotykają takie dziwne rzeczy? Przecież nie jestem nimi zainteresowana... 

Pomyślała, ale szybko skarciła się za takie myśli siadając na kanapie przy swojej porcji śniadania. Dalej miała przed oczami morderstwo i wiadomość od Demona. Jeśli nie odgadnie kto jest głównym mordercą zostanie zabita razem z Fyodorem za pomocą bransoletki z trucizną. Nieco podniosła rękaw i zerknęła na ową śmiercionośną ozdobę.

Kim jesteś, Demonie? Twoje siedem morderstw chcą odwrócić moją uwagę od ciebie, wiem o tym. Dlaczego ja? Skąd ta fascynacja mną? Musisz mnie znać. Byłeś ze mną w jakiejś przyjaźni. Jednocześnie wiesz, że nie mogę poświęcić się całkowicie twoją sprawą, bo nie dadzą sobie rady sami z morderstwami. Dam radę. Złapie wszystkich siedmiu morderców i rozwiąże twoją zagadkę.

              - Część, Risa. Śniadanie ci stygnie - usłyszała melodyjny głos Dazaia za swoimi plecami. Wzdrygnęła się zasłaniając bransoletkę pod rękawem koszuli. Zerknęła na samobójce i bez słowa zaczęła jeść oglądając jakieś bzdury w telewizorze.

             - ... Coś wiadomo więcej w sprawie morderstwa? - spytała po chwili kiedy mężczyzna usiadł koło niej.

             - Niezbyt. Trudno je rozwiązać bez twojego abstrakcyjnego umysłu i zdolności - odpowiedział uśmiechając się do niej. Westchnęła ciężko opierając się o fotel.

             - Muszę iść do pracy - stwierdziła patrząc na zegarek. Ma spóźnienie, ale i tak zjawi się w agencji, aby pomóc w złapaniu mordercy.

             - Nigdzie nie musisz iść. Twoje biuro od dzisiaj to twój dom - odpowiedział wyjmując z teczki papiery w tej sprawie. Odłożyła talerzyk i chwyciła dokumenty.

             - Czemu?

             - Skoro szef zakazał ci pracy, poszedłem do biura, zrobiłem kopię dokumentów i przyniosłem je tobie. Agencja nie pracuje dobrze bez twojej pomocy, ale musisz trochę odpoczywać. Tam nie dasz rady. Tutaj jesteś w domu więc w każdej chwili możesz się położyć spać - wyjaśnił przełączając kolejne kanały na ekranie telewizora. Chwilę się w niego wpatrywała, lecz ostatecznie podziękowała i zaczęła jeść przeglądając dokumenty.

Nagle poczuła coś dziwnego w ustach. Coś miękkiego, jakby niedogotowane, surowe mięso. Jednak w jej porcji nie było mięsa. Zdziwiona spojrzała na talerz. Zamiast surówki było tam bijące serce którego właśnie wzięła kęs. Wszystko co miała w żołądku zaczęło jej się cofać do ust. Nachyliła się i wypluła kawałek ludzkiego narządu na talerz.

             - Hm? Risa? - Dazai zbliżył się do niej obserwując jej dziwne zachowanie. Spojrzała na niego groźnie

             - O co chodzi z tym śniadaniem? Dajesz mi serce a nie... Sałatkę? - bąknęła kiedy znowu spojrzała na talerz. Była na nim zwykła załatka. Żadne serce.

             - Znowu halucynacje  - mruknął jeszcze bardziej się do niej zbliżając. Kiedy ponownie spojrzała w jego kierunku nie widziała Dazaia, ale przedostatnią ofiarę Saligii. Nabitego mężczyznę na rogi jelenia. Odskoczyła od niego ze strachu wywalając jedzenie na podłogę.

             - Odejdź. Odejdź jeśli jesteś prawdziwy! - krzyknęła przerażona do granic możliwości. Dazai zatrzymał się wpatrując się w człowieka który się go boi. Mimo że nie widziała jego wywołało to w jego sercu ból.

             - Risa nie chcę ci zrobić krzwdy. To ja, Dazai - powiedział spokojnie po chwili. Zaczął wyciągać w jej stronę dłoń. Odskoczyła, ale ostatecznie nie drgnęła z miejsca. Dotknął jej policzka skupiając się głęboko.

Przed jej oczami postać zaczęła się zmieniać. Przyjmować inne kształty. Rany po rogach zniknęły i pojawił się przed nią Dazai. Wstrzymała no moment oddech wpatrując się w niego jak na cud.

             - J... Jak? - szepnęła niedowierzając w to, co właśnie się stało. Westchnął śmiejąc się cicho pod nosem.

              - Tak jak myślałem. Halucynacje są wywołane przez twoją moc. Prościej mówiąc nie umiesz jeszcze dobrze nią się posługiwać. To także wynik twojej pracy. Cały czas myślisz o Saligii, więc twoje zwidy są właśnie z tym związane. Moja moc polega na niwelowaniu czyjejś mocy - wyjaśnił powoli, aby dziewczyna wszystko zrozumiała. Dalej nie mogła opanować swojego szybkiego oddechu jak i bicia serca. Nie mogła uwierzyć. Ten człowiek mógł uwolnić ją od tego brzemienia od tak sobie. Obiecała sobie przecież, że nie będzie się z nikim trzymać blisko.

              - Dazai... Dziękuję - bąknęła pozwalając mu dalej trzymać dłoń na jej ciepłym policzku.

             - Nie. Powiedz moje imię. W dowód wdzięczności - posłał jej uspokajający uśmiech.

Nigdy wcześniej nie poznałam tak intrygującego i tajemniczego a zarazem potężnego i miłego mężczyzny. Żadna osoba nie jest podobna do niego. Ma swój tok, którego się trzyma. Nie słucha innych jeśli coś mu się nie podoba.

             - O... Osamu - mruknęła niewyraźnie. Jej ochroniarz chciał, aby powtórzyła jednak odpuścił sobie igrania z nią.

            - Dobra dziewczynka. Narazie zostaw te papiery i odpocznij jeszcze chwilę, dobrze? - zaproponował czochrając jej włosy z delikatnością. Niepewnie kiwnęła głową a kiedy chciała posprzątać bałagan jaki narobiła, Osamu wyprzedził ją karząc jej się przebrać i odświerzyć. Złapała swoje kule idąc do łazienki.

             - Tak w ogóle. Ofiara kochała mordercę. Ale bała się tego powiedzieć na głos. On żądał wielkiej miłości której ona nie potrafiła mu dać - mówiąc to przez plecy otworzyła drzwi łazienki w której po chwili zniknęła. Odetchnęła z ulgą lecz dalej pogrążona w swoich myślach.

Może będę go potrzebować? Nie chcę być samolubna, ale... Za bardzo potrzebuje teraz spokoju od tych halucynacji...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top