Epilog

     Znów spadam. Jest to irytujące, męczące doznanie. Nie mam zmysłów, nic nie widzę, nic nie czuję, nic nie słyszę. Tylko spadam.

     Kiedy w końcu ląduję dostrzegam, że jestem na korytarzu przed łazienką w moim domu. Levi stoi nade mną i łapie za uchylone drzwi, po czym je otwiera na oścież.

     Nie jestem przygotowany na to, co widzę. Wszystkie odczucia dobijają mnie potrójną siłą. Wszystkie zmysły nagle ożywają. Wszystko dostaje kolorów i dźwięków.

     Słyszę krzyki siebie ze wspomnień. Stoję nad wanną i walczę ze wciąż wzburzoną wodą. Mikasa daje radę mnie co jakiś czas kopać, jednak coraz prędzej słabnie.

     Wstaję i podchodzę do siebie, by ustać obok. Spoglądam na Mikasę, która jest pod taflą wody i walczy. Wciąż walczy, nie chce umrzeć. Nie chce zostać przeze mnie zabita, a jednak tak się dzieje.

     To ja utopiłem Mikasę. Nie popełniła samobójstwa w wannie, tak jak wszyscy myślą. To ja jej w tym pomogłem. Trzymałem ją za ramiona i wpychałem pod wodę. Pilnowałem, by się nie wynurzyła, by nie mogła złapać oddechu w płuca. Śmiałem się jej prosto w twarz i krzyczałem jak głupia jest.

     Zostawiła mnie, przestała mnie kochać, spotkała się z Kirschteinem. Wpadłem w szał, nienawidziłem jej, chciałem ją zabić.

     I zrobiłem to.

     Dziewczyna przestaje się ruszać. Jej włosy unoszą się naokoło głowy, która już jest bezwładna. Jej ręce pływają na powierzchni wody.

     Widzę jak klękam i zasłaniam usta dłonią. Z moich oczu lecą łzy, które wpływają między palce.

 - Chodź - szepcze do mnie Levi, a ja do niego podchodzę, zostawiając siebie ze wspomnień.

     Nagle zmienia się w Mikasę, która posyła mi uroczy uśmiech.

 - Jak to jest umrzeć? - pyta ciepło.

 - Ja...

 - Zabiłam cię - śmieje się delikatnie. - A Levi mi w tym pomógł. To dzięki niemu przedawkowałeś tabletki. Nawet nie wiesz jak mnie to cieszy.

     Nagle podnosi na mnie wzrok, a ja mimowolnie się cofam. Wpadam na ścianę. Jej spojrzenie mnie przeraża, jest puste, pozbawione źrenic i empatii.

 - Wiesz... że to wszystko twój wymysł, Eren? - pyta mnie cicho, a zza niej wyłania się Levi, który staje obok niej ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. - Masz schizofrenię. Ja i Levi nie istniejemy. Nigdy nie miałeś siostry.

 - Ale mama...

 - Tak, jeździła z tobą na grób. Na grób przypadkowej dziewczyny o imieniu Mikasa. Ludzie wcale o was nie mówili. Wymyśliłeś to sobie. Wszystko sobie wymyśliłeś. Cały swój świat.

 - Ale...

 - Nie ma żadnych "ale", Eren - grozi mi palcem. - Nie wytłumaczysz tego. To wszystko była iluzja. Twój umysł płatał ci figle.

     Chcę powiedzieć coś jeszcze, ale głos zastyga mi w gardle. Mikasa odchodzi, a Levi jedynie na mnie spogląda i kręci głową z dezaprobatą. Po chwili jednak się do mnie zbliża i krótko cmoka mnie w ucho.

     Później nastaje ciemność.

     I ciemność ta nigdy się nie kończy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top