5. Odcienie szarości

     Drżałem. Było mi okropnie zimno. Pocierałem dłońmi swoje ramiona, mając nadzieję, że w jakiś sposób mi to pomoże. Cóż - przynajmniej zajmowało moje myśli. Na kartce nie pojawiły się kolejne słowa, jednak zapytanie czy się boję wciąż odbijało się echem w moim umyśle. Ten uporczywy, zimny głos okropnie mnie drażnił. Pragnąłem, by w końcu to wszystko się zakończyło.

 - Zabiłeś ją.

     Nie miałem siły się z nim kłócić. Byłem wykończony psychicznie, zmęczony, w dodatku obolały i z rozwaloną głową. Bardziej podwinąłem kolana pod brodę i ją na nich oparłem. Próbowałem się rozluźnić.

     Nagle serce mi mocniej zabiło, a ja mimowolnie szerzej otworzyłem oczy. Poczułem oddech na swoim karku. Włoski mi się zjeżyły. Był chłodny, zupełne przeciwieństwo normalnego ludzkiego oddechu. Miałem nieodpartą ochotę, by odwrócić się ku niemu i spojrzeć w kobaltowe oczy jego właściciela, jednak nie potrafiłem się poruszyć. Trwałem w bezruchu, mogąc jedynie doświadczać tego miłego, delikatnego świstu powietrza, który wypływał spomiędzy jego ust.

     Nie mogłem pojąć kiedy uznałem jego oddech za miły i delikatny. Tak naprawdę okropnie się go bałem i był dla mnie nieznośnie uciążliwy, jednak coś kazało mi uważać go za coś dobrego.

     Przez całe moje ciało przeszedł bolesny skurcz, kiedy zimne, suche palce zetknęły się z moim karkiem, by zaraz po tym przenieść się na szyję. Powoli sunęły w stronę obojczyków, a mi wreszcie udało się je dostrzec.

     Miał wyjątkowo zadbane dłonie, które zdawały się być pozbawione krwi. Paznokcie równo obcięte, bez ani jednego zadzioru. Bez żadnych zmarszczek czy skaz. Idealne.

     Przestałem się nad nimi rozwodzić, kiedy wsunął mi je pod koszulkę. Odnalazł mój mostek i zjeżdżał po nim w dół - ku pępkowi. Wreszcie go ominął i zatrzymał się na podbrzuszu. Uczucie to było porównywalne do położenia kostek lodu na rozgrzanym ciele. Tylko problem tkwił w tym, że ten lód się nie topił.

     Byłem ogromnie rozgrzany i zdezorientowany, a dodatkowo zarumieniony jak nigdy. Kiedy poczułem na swoim uchu miękkie wargi niepokojąco zmysłowo westchnąłem.

     A wtedy wszystko zniknęło.

~~~

     Spadam. Widzę jedynie ciemność. Nic nie słyszę. Nic nie czuję, prócz świadomości spadania. Nagle wszystko wokół zaczyna wirować. Kiedy otwieram oczy dostrzegam przed sobą nogi od stołu. Dzięki dywanowi orientuję się, że jestem w salonie. Wstaję i się rozglądam. Coś jest nie tak. Nie ma kartki z "rozmową" z głosem. Nie ma też wazonu, który mama kupiła tydzień temu. I przede wszystkim nie ma kolorów. Wszystko jest wymalowane odcieniami szarości.

     Powoli siadam na kanapę. Trę oczy, jednak nic to nie daje. Zupełnie jakbym oglądał czarno-biały film.

 - Tu - spoglądam na niego w tym samym momencie, w którym on się odzywa. Stoi w progu salonu, po czym rusza w stronę schodów.

     Podnoszę się i idę za nim. Chcę odpowiedzi. Coś zablokowało mój strach, który do niego czułem. Mam wrażenie, jakby teraz był swego rodzaju moim sprzymierzeńcem. Nie wiem dlaczego.

     Wchodzę na ostatni stopień. Nie ma go. Musiał gdzieś zniknąć. Wpatruję się przed siebie, wciąż wyostrzając wszystkie zmysły.

     Jakaś dziewczyna wybiega z łazienki, śmiejąc się. W pierwszej chwili jej nie rozpoznaję. Na swoim delikatnym, kobiecym ciele ma jeszcze krople wody, a swoje intymne miejsca zasłania jedynie ręcznikiem. Jej czarne, mokre włosy kleją się do jej czoła, kiedy ogląda się za siebie. Krzyczy coś, jednak ja jej nie słyszę.

 - Mikasa - szepczę, wyciągając dłoń w jej stronę. Momentalnie ruszam do pokoju, w którym mi zniknęła.

     Z ciężko bijącym ze strachu sercem wyglądam zza framugi. Dziewczyna siedzi na łóżku, wpatrując się we mnie. Przed momentem musiała zarzucić na siebie moją koszulkę.

     Otwieram usta, chcąc się odezwać, jednak głos zastyga mi w gardle. Zaczynam czuć w całym swoim ciele dziwną, niepojętą pustkę. Świadomość oderwania od własnej cielesności, okropny bezkształt, abstrakcję istnienia.

     Kiedy powoli odnajduję się w sobie i ponownie zwracam spojrzenie na dziewczynę ona leży na łóżku. A nad nią wiszę ja.

     To naprawdę dziwne uczucie - widzieć siebie z perspektywy trzeciej osoby. Zupełnie jakby to było nagranie, a ja bym je oglądał. Jednak wiedziałem, że nie jest to nagranie.

     Nagle mnie olśniło. To było wspomnienie! Dokładnie pamiętam ten dzień. Były wakacje, rodzice wyjechali do jakiejś rodziny ze strony taty, a ja z Mikasą...

     Całujemy się naprawdę namiętnie. Przedramiona opieram po obu stronach jej głowy, a ona swoje dłonie układa na moich plecach. Słyszę w myślach jak wzdycha, kiedy delikatnie napieram na nią swoim ciałem.

     Zazdroszczę samemu sobie.

 - Chodź - głos mi każe, a ja idę, zostawiając siebie i Mikasę w cudownej kwintesencji miłości.

     Wychodzę z pokoju i spoglądam na postać. Przechodzą mnie ciarki. Jest naprawdę przerażający. Ten wyraz twarzy, ta postawa...

     Wyciąga do mnie dłoń i nakazuje mi podejść. Robię to, bo mi każe. Dzieli nas może kilka centymetrów, kiedy staje przede mną na palcach i zbliża swoje wargi do mojego ucha. Kiedy zostaje ono owinięte zimnym oddechem i delikatnym pocałunkiem znów wszystko znika w ciemności.

~~~

     Obudziłem się z krzykiem. Przez kilka dłuższych chwil byłem jakby oderwany od rzeczywistości. Głowa mnie okropnie bolała i czułem, jak krew spływa mi z czoła. Musiałem znów rozwalić sobie tego strupa. W końcu znajdowałem się na dywanie, mimo że wcześniej byłem na kanapie. W każdym razie nadal był to salon. Udało mi się wstać i usiąść. Zerknąłem na stół. Przede mną nadal leżała kartka z opisem głosu. Były tam też słowa, które napisał. Jednak ostatnie zaintrygowało mnie najbardziej.

ᴉʌǝ⅂

     Nie miałem pojęcia, co znaczy. Wiedziałem, że jest to imię, jednak nie byłem pewien czyje. Nie znam nikogo o takim imieniu. Mikasa też nie znała, wiedziałbym o tym. Czy to możliwe, by to było imię głosu? Że niby mam teraz przestać mówić o nim "głos", tylko "Levi"?

     Odpuściłem sobie rozmyślania, w tym momencie jedyne czego najbardziej potrzebowałem to sen. Tak więc padłem jak długi na kanapę, a już po chwili moje oczy mimowolnie się zamknęły. Wszystko wokół wirowało. Miałem wrażenie, jakbym się bujał na ogromnej huśtawce gdzieś pomiędzy koronami wysokich drzew. W głowie mi szumiało i waliło młotem po czole. Odsunąłem od siebie wszystkie te myśli. Odstawiłem je na półkę gdzieś z tyłu mojej głowy. A potem zasnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top