4. Ból istnienia

     Bardzo powoli rozchyliłem powieki. Nader wyraźnie czułem chłód na swoim ciele. Zacząłem drżeć. Podniosłem się, pozwalając włosom opaść na moje oczy.

 - Gdzie kołdra? - wyszeptałem sam do siebie, próbując przyzwyczaić wzrok do ciemności. - Kołdra - upewniłem się w przedmiocie, którego poszukuję, po czym sięgnąłem ręką ku podłodze. Przez moment szurałem dłonią po dywanie. Senność nie pozwoliła mi jednoznacznie stwierdzić czy to upragniony materiał. Dopiero po chwili ruszyłem na drugą stronę łóżka i tam macałem dywan.

     Przez brak odnalezienia kołdry podniosłem się i wyprostowałem ramiona. Po chwili zszedłem z łóżka i zapaliłem lampkę nocną. Słabe światło żarówki oświetlało pomieszczenie na tyle, bym mógł dostrzec swoją pierzynę przy lustrze. Zastanawiałem się jakim cudem wylądowała ona aż tam. Może wyrzuciłem ją przez sen? Kucnąłem przy materiale, dostrzegając iż jest on złożony w idealną kostkę. Ciarki przeszły mnie po plecach. Po chwilowej walce z samym sobą uniosłem wzrok na swoje odbicie w lustrze.

     Czas się zatrzymał, kiedy dostrzegłem za sobą postać. Moje serce przestało bić, krew w żyłach przestała płynąć, a mózg nie potrafił przetwarzać informacji.

     Lodowate spojrzenie wwiercało się we mnie, jakby chcąc mi ukazać swoją kontrolę nade mną. Kobaltowe tęczówki świeciły delikatną łuną, a blada twarz mężczyzny zdawała się być pozbawiona krwi. I mimo, że go nie słyszałem, wiedziałem, że to on. Właściciel głosu, który mnie nawiedzał każdej nocy postanowił mi się ukazać.

     I zrobił to na ułamki sekundy, by po chwili rozpłynąć się jak mgła.

     Jednak ja dalej z drżącym ze strachu sercem widziałem w odbiciu te delikatne rysy twarzy i niczym nie zmącony spokój na jakże bladym licu. Czarne jak heban włosy i takiego samego koloru garnitur kontrastowały z bielą jego skóry. Jedynie kobalt, który swą przepiękną barwą zdobił jego oczy dawał mi do zrozumienia, iż to nie sama śmierć po mnie przyszła.

     Przyszło coś gorszego od śmierci.

- Czemu mi to robisz?! - krzyknąłem, momentalnie zalewając się łzami. - Co takiego ci zrobiłem?! Czego ode mnie chcesz?!

     Nagle zamilkłem, zupełnie jakbym stracił głos. Próbowałem coś powiedzieć, albo nawet chrząknąć, jednak nie potrafiłem. Zacząłem panikować. Złapałem się za szyję i oparłem o łóżko. Zacząłem się krztusić własnymi łzami.

     Stuk, puk, stuk, puk.

     Świat zaczął mi się rozmywać. Czy ja umieram? Tak wygląda śmierć? Wszystko ciemnieje i zdaje się pokryte mgłą? Właśnie to widziała Mikasa, kiedy...

     Stuk, puk, stuk, puk.

     Dość! Zamachnąłem głową w ramę łóżka. Ból, który towarzyszył uderzeniu był nie do opisania. Pojawiły mi się mroczki przed oczyma, nagła fala gorąca zalała moją głowę, a chwilę później chciałem krzyczeć i zdzierać sobie gardło. Czułem krew, która zaczęła płynąć po mojej twarzy. Miejsce uderzenia okropnie pulsowało, rozpowszechniając to uczucie we wszystkie strony. Jednak na powrót zacząłem oddychać. Oparłem się o łóżko, dłońmi próbowałem wytrzeć gorącą ciecz, która napłynęła mi do oczu.

     Ponownie przestałem panować nad swoim ciałem. Moja głowa mimowolnie uniosła się do góry, a ja mogłem jedynie wpatrywać się w sufit. Nagle, jakby zza mnie wyłoniła się kobaltowa poświata. Przeszły mnie okropne dreszcze. Dalej nie wiem co dokładnie się stało - zupełnie jakby coś z całej siły popchnęło mnie przed siebie. Uderzyłem podbródkiem o podłogę. Jęknąłem z bólu.

 - Zabiłeś ją.

     Głos zastygł mi w gardle. Nie miałem siły, ani nawet ochoty na kłótnię z wyimaginowaną bezcielesną postacią.

 - Kim jesteś? - jęknąłem zaryczany. Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył uznałby, że jestem jakimś niedorozwiniętym idiotą.

 - Twoim najgorszym koszmarem.

     Zdanie to było niczym magiczne zaklęcie, które nakazało mi zasnąć.

~~~

     Kiedy się obudziłem promienie słońca delikatnie wpadały zza okna. Byłem cały obolały, jednak znalazłem w sobie siłę, aby się podnieść. Dostrzegłem, że znajduję się w łóżku, aczkolwiek nie miałem pojęcia, jak do niego trafiłem. Pierwszym na co spojrzałem było lustro, a to, co na nim zobaczyłem sprawiło, że zapomniałem jak się oddycha. Napisane moją krwią i moim pismem - morderca.

 - Mikasa! - wydarłem się. - Mikasa! Mikasa! Mikasa!

     Z każdym kolejnym zawołaniem imienia uderzałem się pięścią w twarz, nie zwracając najmniejszej uwagi na ból, który temu towarzyszył. Zaschnięta krew z nocy ścierała się z każdym kolejnym ciosem, a twarz momentalnie mi napuchła. Jednak głupio wierzyłem w to, że nagle się obudzę z tego beznadziejnego snu. Ale oczywiście nic takiego się nie stało.

     Wygramoliłem się z łóżka i praktycznie podpełzłem do lustra. Oparłem się o nie, mając zaciśnięte pięści. Schyliłem głowę i oparłem o szkło także czoło. Moje ogromne łzy skapywały na podłogę. Nie potrafiłem ich powstrzymać.

 - Dlaczego mi to robisz? - wypowiedziałem bezgłośnie. - Dlaczego...

     Nie dostałem odpowiedzi. Pewnie miał ze mnie naprawdę niezły ubaw. Załkałem cicho, po czym postanowiłem się podnieść i ubrać. Widziałem w lustrze swoje odbicie, wciąż niepewnie na nie spoglądałem. Bałem się. Tak okropnie się bałem, że znów mi się objawi!

     Rozcięcie na moim czole wyglądało paskudnie, jednak przynajmniej cała krew skrzepła. Nie ma opcji, żeby mama go nie zauważyła. Co powinienem jej powiedzieć? Wścieknie się i jeszcze bardziej zacznie nalegać na psychiatrę. Albo będzie chciała oddać mnie do jakiegoś zakładu dla psychicznie chorych.

     Udałem się do kuchni, rodziców nie było. Przygotowałem sobie kanapki, z którymi wyruszyłem do salonu. Tam czekała na mnie notatka na stole. A właściwie dwie. Jedna od rodziców - przypominali, że muszą tego dnia wyjechać w pilnej sprawie do innego miasta i wrócą najpewniej dopiero wieczorem, a druga od Erwina Smitha - prosił, bym w wolnej chwili dokładnie przeanalizował wszystkie fakty jakie znam na temat głosu.

     Usiadłem po turecku na kanapie i zacząłem jeść pierwszą z kanapek. Mimo że chciałem jak najdalej odpłynąć myślami, włączyć sobie jakiś odmóżdżający program w telewizji i nie myśleć o niczym, tak miałem zupełnie przeciwne zadanie.

     W połowie drugiego kęsa przestałem rzuć. Z trudem przełknąłem, po czym odstawiłem talerz z kanapkami na stół. Czułem, jak marszczą mi się brwi. Zdecydowałem, że łatwiej mi przyjdzie pisanie o nim na kartce, tak więc już chwilę później miałem wszystko przygotowane.

Budził mnie zawsze o 3 w nocy. Ostatnio to się zmieniło, pojawia się po prostu w nocy. W dzień zazwyczaj się nie odzywa. Nie mogę też nazwać tego głosem. To jakby z̶z̶a̶ ̶ś̶c̶i̶a̶n̶y̶ było mówione w mojej głowie. Wciąż oskarża mnie o śmierć Mikasy, jednak nie mam pojęcia dlaczego.

ɐɔɯɐłʞ

     Wstrzymałem oddech. To słowo pojawiło się tutaj zupełnie samo. Wciąż gapiłem się w kartkę i byłem w pomieszczeniu zupełnie sam, więc jak?! Przełknąłem głośno ślinę i postanowiłem pisać dalej, jakkolwiek trudne by to nie było i cokolwiek by o mnie nie napisał.

N̶i̶e̶ ̶r̶o̶z̶u̶m̶i̶e̶m̶ Nie wiem dlaczego. Napisał w nocy na lustrze, że jestem mordercą, mimo że ja wcale jej nie zabiłem! Ja

ᴉƃou ǝᴉʞʇo̗ɹʞ ɐɯ oʍʇsɯɐłʞ

Nie kłamię! Doskonale pamiętam dzień, kiedy Mikasa umarła! Trzymałem jej zimne ciało w rękach. Była dla niej jeszcze szansa, jednak nie potrafiłem jej pomóc,

ɐɔɹǝpɹoɯ

była moją

ɐ̉ɾ s̗ǝłᴉqɐz

ɐɔɹǝpɹoɯ

ɐɔɹǝpɹoɯ

ɐɔɹǝpɹoɯ

ɐɔɯɐłʞ

ɐɔɹǝpɹoɯ

ɐɔɯɐłʞ

ɐɔɹǝpɹoɯ

     Tusz sam pojawiał się na kartce, doskonale to widziałem. Zupełnie, jakby ktoś pisał niewidzialnym piórem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to wcale nie jest tusz. To była krew. Nie wiem skąd to wiedziałem, jednak byłem pewien, ba, dałbym sobie rękę uciąć, że jest to krew! Odsunąłem się od stołu. Podwinąłem nogi pod brodę. Bałem się. Wpatrywałem się na czerwone słowa, które zostały napisane na kartce. Nie dziwiło mnie, że jest to moje pismo. Miałem tak głuchą pustkę w głowie, że zacząłem słyszeć szelest gałęzi, którymi wiatr poruszał za oknem.

 - Boisz się?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top