2. Czerwone tulipany

     Ranek i południe to moje ulubione części dnia. Zazwyczaj wstaję wraz ze wschodem słońca, a spać idę o zachodzie. W dzień bardzo rzadko zdarza się, bym słyszał ten głos. Tak dziwnie chłodny, szorstki i wiecznie zachrypnięty. Na samo jego wspomnienie dostaję zimnych dreszczy. Mężczyzna, który nim do mnie przemawia wie o mnie wszystko. Zawsze mówi coś, by mnie skompromitować, poniżyć i wzbudzać we mnie poczucie winy.

     "Pogoda jest dzisiaj wyjątkowo brzydka" - pomyślałem, wyglądając przez okno balkonowe. Deszcz naniósł na ulicę mnóstwo wody, która obojętnie spływała do studzienek.

     Woda to ma dobrze. Nie musi się przejmować głosami, które do niej mówią w środku nocy. Chciałbym być wodą. Nie mieć zmartwień, nie umieć myśleć i jedynie istnieć.

     Chociaż idąc tym tokiem myślenia to w jakimś stopniu jestem wodą. W końcu istnieję, bez konkretnego celu w życiu ze stale rosnącym poczuciem winy.

     Chwilę zajęło mi ubranie się. Ustałem przed wielkim lustrem w moim pokoju. Pamiętam jak mama znalazła je na jakiejś aukcji. Jest cholernie stare, zabytkowe. Obramowane pozłacanym metalem, który tworzy ładne wzorki. Samo szkło ma kilka smug, których nie chce mi się wytrzeć, a w dwóch miejscach jest zadrapane.

     Spojrzałem na swoją twarz. Byłem dziwnie blady i miałem sine worki pod oczami. Z początku nie mogłem rozpoznać koloru oczu, który widzę. Miałem wrażenie, że to kobalt, ale przecież moje oczy są szmaragdowe, tak jak taty. Nawet w rodzinie nikt nie ma oczu o niebieskim odcieniu. Westchnąłem głęboko, dostrzegając w odbiciu szalik Mikasy.

     Poczułem dziwne ukłucie w sercu, kiedy go podnosiłem z łóżka, by złożyć i ułożyć przy lampce nocnej. Okropnie tęskniłem za moją adoptowaną siostrą. A najgorsze było to, że wszyscy myśleli, że łączy nas tylko miłość jaka zachodzi między rodzeństwem. Jednak nawet teraz, kiedy jej już z nami nie ma, nie mogę komukolwiek powiedzieć o tym, co rzeczywiście nas łączyło.

     Czy to takie złe i nienormalne, że ją kochałem? O tym, że była dla mnie rodziną decydował tylko głupi papierek!

     Zszedłem do kuchni z zamiarem zjedzenia śniadania. Nie zaskoczyła mnie tam obecność mamy. Zawsze wstawała bardzo wcześnie, by przygotować posiłek i zająć się domem. Właśnie stała przy kuchence i nalewała na patelnię ciasto na kolejnego naleśnika.

 - Brzydka dziś pogoda - zgadałem z naburmuszoną miną, a ona lekko podskoczyła na moje słowa.

     Spojrzała na mnie z niepewnością wymalowaną na twarzy. Posłałem jej dość krzywy uśmiech, na jaki było mnie stać w tym momencie.

 - Tak, brzydka - stwierdziła obojętnie, po czym podała mi talerz z naleśnikami. - Jedz.

 - Dziękuję - odparłem, po czym wyciągnąłem sobie z lodówki dżem truskawkowy.

     Kiedy zacząłem jeść mama usiadła naprzeciw mnie. Widać było po niej zmęczenie. Włosów jeszcze nie czesała, miała je rozczochrane jak nigdy. Jej twarz była blada, a worki pod oczami zdawały się większe i ciemniejsze od moich.

 - Pojedziemy do Mikasy? - zagadałem.

 - Tak, tylko się ogarnę jak zjem. Dobrze?

 - Jasne - odparłem, po czym odłożyłem naleśnika. - Ha! - klasnąłem dłońmi przy twarzy mamy. - Komar - westchnąłem, po czym zwróciłem na nią swoje spojrzenie.

     Ręce miała uniesione ku twarzy, a ciało lekko skulone. Powieki zaciśnięte.

 - Myślałaś, że cię uderzę? - zapytałem chłodno, a cały dobry humor, jaki do tej pory udało mi się wypracować, ze mnie uleciał. - Sam pójdę do Mikasy, dziękuję za śniadanie.

 - Nie, Eren! To nie tak! - podniosła się ze swojego miejsca. - Ja tylko...

 - Nieważne - przerwałem jej. - Pójdę już.

 - Bądź na dwunastą w domu.

     Pozostawiłem tę prośbę bez komentarza. Założyłem buty i ciepłą bluzę, po czym wyszedłem z domu. Ruszyłem na mniej uczęszczane uliczki. Nie miałem ochoty na towarzystwo, nawet nieświadomych osób. Umysł zatopiłem w swoich myślach, które wedle swej woli błądziły po najróżniejszych wspomnieniach. Po drodze wstąpiłem tylko do kwiaciarni. Kupiłem bukiet czerwonych tulipanów.

     Niedługo później dotarłem na cmentarz. Drogę do mojej ukochanej znałem na pamięć, a każdy pracownik mnie już tutaj znał. Z początku ludzie mnie zaczepiali, współczuli i zdawali się naprawdę przejęci. Później natomiast zostały tylko głupie zdania na mój i Mikasy temat.

     "Och, to ten chłopiec, któremu zginęła siostra."

     "Eren tutaj przychodzi każdego dnia. Zawsze zostawia jej kwiaty."

     "To takie przykre, że taka młoda i piękna dziewczyna musiała pożegnać się z tym światem."

     "Zawsze byli razem. Cudowne rodzeństwo."

     Dotarłem na grób dziewczyny. Ułożyłem bukiet przy wczorajszych różach. Po chwili usiadłem na ławce i spojrzałem na jej zdjęcie na nagrobku.

 - Nie wierzę w żadnego boga - stwierdziłem. - Gdyby bóg istniał, nie pozwoliłby ci umrzeć. Przecież niczym nie zawiniłaś - wziąłem głęboki wdech. - Jednak wierzę w miłość, którą czuję do ciebie. Nawet kiedy nie ma cię obok, czuję cię w moim sercu. Nigdy z niego nie odejdziesz, nie pozwolę ci na to. Nie pozwolę sobie o tobie zapomnieć - łzy powoli wzbierały pod moimi powiekami. - Ostatnio jest coraz gorzej. Czuję się taki zepsuty. On mnie nachodzi jeszcze częściej, a mama się mnie boi. Oddałbym wszystko, żebyś tu do mnie wróciła i mi poradziła, co powinienem zrobić. Nawet myślę o skończeniu ze sobą, ale patrząc na to jak ty ceniłaś sobie życie, a tym bardziej moje, nie mógłbym tego zrobić - zamilkłem na moment. - Przyniosłem ci tulipany. Czerwone. Oznaczają, że cię kocham.

     Nastała długa chwila ciszy, w trakcie której po prostu myślałem. Przypominałem sobie ją całą. Jej kojący dotyk, zapach, smak jej ust. Błyski w jej oczach, kiedy byliśmy tak blisko siebie. Ciepło jej ciała i troskę w zachowaniu. Miękkie, czarne włosy i gładką skórę.

 - Mikasa, kocham cię.

     Odszedłem. Nie wiem ile czasu minęło. Może byłem tam kilka minut, a może kilka godzin. Chciałem tam zostać dłużej, ale moje serce zdawało się krwawić bardziej z każdą sekundą. Wytarłem łzy z policzków. Moje spojrzenie było rozmyte. Zdołałem jedynie dostrzec przed sobą ulicę.

 - Stój.

     Ustałem. Zamurowało mnie. Myślałem, że się nie odezwie, że da mi dzisiaj spokój! Wściekły na siebie, że wykonałem głupi rozkaz, zrobiłem kolejny krok do przodu. Momentalnie przed moimi oczami pojawił się rozpędzony samochód. Przejeżdżał przez środek ulicy, a ja właśnie stałem na pierwszym pasie.

     Oszołomiony klęknąłem, wpatrując się w oddalające się ode mnie auto. Jakaś kobieta do mnie podeszła i złapała za ramię. Mówiła coś, ale ja nie mogłem zrozumieć jej słów. Pustym, zapłakanym wzrokiem wpatrywałem się w miejsce, w którym chwilę temu zniknął samochód.

      Gdybym się nie zatrzymał... zginąłbym.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top