2

Minął tydzień od pogrzebu i spotkania tajemniczego chłopaka. Do tej pory nie otwarłam listu... także nie chodziłam do szkoły. W sumie to z woli babci, stwierdziła że muszę ochłonąć i nie chcę żebym wdała się w jakieś konflikty z rówieśnikami. Mi to pasowało. Przebywałam sama w pokoju, ze swoimi myślami. Przychodzili do mnie znajomi, ale powiedziałam że na razie nie chcę z nikim się widywać. Zabrałam się za rzecz, która mi sprawiała choć trochę radości... całymi dniami rysowałam. Tylko moje prace monotonie się powtarzały. Każdy był szary... pozbawiony wszelkich barw... na każdym był obraz tajemniczych postaci, aniołów, demonów. Wolałam żeby babcia ich nie znalazła, bo wysłałaby mnie do psychologa. W sumie i tak podejrzewam że to zrobi... No ale cóż... Jeśli myśli że jakiś psycholog będzie manipulował moim umysłem, to się myli. Mam talent do manipulowania innymi.

Cały tydzień był pochmurny, zimny, smutny i cały czas padał deszcz. Ja ciągle przebywałam w swojej samotni razem z kartkami i moimi przyjaciółmi, ołówkiem i czarną kredką. Do drzwi zaczął ktoś pukać. Słyszałam że babcia z kimś rozmawia. Drzwi do mojego pokoju otwarły się i babcia oznajmiła mi że mam zejść na dół, bo chce ze mną porozmawiać. Niechętnie przerwałam moje zajęcie i po 10 minutach zeszłam do salonu. Babcia siedziała na sofie przy kominku. Trzymała w rękach list, taki sam jak dostałam od tego chłopaka...

- Lily... usiądź. – wskazała mi miejsce koło siebie, usiadłam koło niej. – Przed chwilą przyszedł pan, przedstawił się jako Carl... nie wiem czy go kojarzysz, ale to mało istotne. Przyniósł ci list. – podała mi go. Był taki sam jak od tego chłopka. Wstałam z miejsca i pobiegłam do swojej kurtki. Obmacałam wszystkie kieszenie ale nie było w nich listu. – Coś się stało?-

- Nie po prostu... nie ważne. – stanęłam koło kominka i otwarłam list. Zaczęłam go czytać.

    

Panno Lily Johnson.

Niniejszym oświadczamy że została panienka przyjęta do szkoły elitarnej „Black Hunters". Prosimy się zgłosić do nas na podany adres w ciągu 2 dni.                                                    

                                                                                                              Mimoza Stanler


- Szkoła elitarna? – powiedziałam na glos do siebie. Babcia najwyraźniej była zszokowana. Wyrwała mi list z rąk.

- Przecież ten list jest pusty! – powiedziała poprawiając okulary.

- Ale tu tak pisze... Nie widzisz tego? – pokazałam palcem napisany tekst.

- Wybacza... ja najwyraźniej nie mogę tego zobaczyć... Przepraszam cię dziecko. – z jej oczu zaczęły ciec łzy.

- Ale za co?

- Robiłam wszystko co w mojej mocy, żebyś nie poszła do tej szkoły... Ale oni i tak cię znaleźli. – słuchałam jej słów, nic nie mówiąc. A ona coraz bardziej płakała. Usiadłam koło niej i objęłam ją ramieniem. – Twoi rodzice też by tego nie chcieli. Ostrzegali mnie przed nimi. Chcieli cię wychować na dobrą dziewczynę, miałaś wieść normalne życie, zakochać się, wyjść za mąż, mieć dzieci i normalnie żyć. –

- Przed kim?

- Nie mogę ci teraz tego powiedzieć. Oni na tam ci wszystko wyjaśnią.

- Wyjaśnią co? – nie dawałam za wygraną.

- Lily, proszę cię... - płakała cały czas. Mimo że była zszokowana i chciałam jej zadać tyle pytań, stwierdziłam że jej odpuszczę. Chciałam ją trochę rozweselić, jak to ona zawsze robiła...

- Ale na przyszłość nie wybiegaj tak w przyszłość. Mam zamiar zostać starą panną. Będę miała wielką willę i winiarnię.

- Nawet o tym nie myśl! Chcę zostać prababcią, mimo że to będzie mnie postarzać! – zaczęła się śmiać przez łzy. Miała racje... tytuł babci strasznie ją postarzał. Miała tylko 50 lat.

- Mam rozumieć że jak będziesz miała 53 lata chciałabyś już zostać prababcią, a za kolejnych 16 lat pra prababcią?

- Nie postarzaj mnie aż tak dziecko!

- Nie masz się czym martwić. Po co mieć męża, skoro mogę mieć koty?

- Przestań! – śmiałyśmy się. Miło było widać uśmiech na jej twarzy. Nie gościł on od śmierci moich rodziców i siostry. Z resztą on u mnie też nie gościł. Kiedyś śmiałam się codziennie, zarażałam ludzi uśmiechem... teraz już nie wiem czy cokolwiek będzie w stanie wywołać prawdziwy uśmiech na mojej twarzy.

(time skip)

Następnego dnia przyjechał owy Carl, z pytaniem czy na jutro będę gotowa do wyjazdu. Był wysoki, brązowe włosy sięgały mu do ramion, a zielone oczy sprawiały wrażenie że przenikają ściany. Na oko dałabym mu jakieś 20 lat. Zeszłam po schodach na korytarz. Zmierzył mnie wzrokiem i się uśmiechnął chytrze.

- Witam, ty pewnie jesteś Lily Johnson, ja jestem Carl Sandkris. – jego czy zabłyszczały, podał mi dłoń i ucałował w nią. Znowu się uśmiechnął ... jak zboczeniec. Zabrałam swoją dłoń i dodałam oschle

- Niezbyt mnie to interesuje. – na co babcia się uśmiechnęła. Zgasiłam go.

- Jesteś gotowa do wyjazdu? – dodał zmieszany.

- W liście było napisane że mam dwa dni na zjawienie się w szkole. Pojawię się jutro, jak kazano. – zauważył że rozmowa ze mną to nie przelewki.

- Jutro o godzinie 16 pod wasz dom przyjedzie limuzyna, bądź gotowa do tego czasu. Do zobaczenia. – ukłonił się przede mną i babcią.

- Oby nie. – dodała babcia.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top