1
Coldwater, Mine
Moje życie było normalne... do czasu wypadku. Obudziłam się w szpitalu, nade mną wisiała zapłakana babcia... Lekarze oznajmili że nic mi nie jest... Tylko właściwie dlaczego? Mówili „To cud, że w ogóle żyjesz". Pamiętam tylko że jechałam samochodem z rodzicami i młodszą siostrą Riley.
- Boże! Dziecko co się stało?! – zapytała mi się babcia.
- Ja... ja –
- Lepiej jej teraz o to nie pytać. Mogła doznać chwilowej amnezji na skutek wypadku... -powiedział lekaż.
- Ale mi nic nie jest! – krzyknęłam wstając z łóżka. – Pamiętam wszystko, tylko nie pamiętam wypadku!
- Usiądź dziecko... - poprosiła mnie babcia.
Po dwóch dniach wypuszczono mnie do domu. Nie miałam do czego wracać. Rodzice, siostra... najbliższe mi osoby nie żyją. Weszłam do swojego pokoju. Rozejrzałam się po nim, spojrzałam na zdjęcie moje i moich rodziców... rozpłakałam się. Po dłuższej chwili zaczęłam pakować rzeczy. Zabrałam ze sobą swój szkicownik i wisiorek. Wszystkie ubrania jakie ze sobą zabrałam były czarne.
Pojechałam odstawić rzeczy do domu babci i pojechałyśmy na komisariat. Musieli mnie przesłuchać w sprawie wypadku. Ale właściwie co ja miałam im powiedzieć? Przecież tego nie pamiętam. Moim oczom ukazał się policjant z nadwagą siedzący za biurkiem. Dowidziałam się tylko że na miejscu wypadku znaleziono tylko mnie. Nie było ciał mojej rodziny. Powstrzymywałam się od łez.
- Bardzo nam przykro. Zrobimy wszystko żeby ich odnaleźć . – powiedział policjant
- Nie wierzę w to! – krzyknęłam i wybiegłam. Co oni mogą o tym wiedzieć ? Wcale im nie jest przykro! Jego wcale nie obchodzi czy ich znajdą czy nie! Nie wiedzą jak jest stracić wszystko nawet nie wiedząc jak!
~2 tygodnie później~
Stałam na cmentarzu. Towarzyszyli mi wszyscy krewni. Ubrani w czerń. Wpatrywałam się w dół gdzie powoli spuszczano trumnę. Z oczu zaczęły mi lecieć łzy. Słyszałam głosy za sobą. „-Biedna Lily-„. Nie ma nic gorszego od sztucznego współczucia.
Wszyscy poszli do domu babci, ja zostałam przy grobie i złożyłam na nim trzy czerwone róże. Moje oczy już nie mogły uronić ani jednej łzy, wyschły. Opadłam na kolana chowając twarz w dłoniach. Zaczął padać deszcz. Poczułam na swoim barku czyjąś rękę. Podniosłam głowę, ale nikogo nie zobaczyłam... Koło czerwonych róż leżała jedna czarna z błękitną wstążką. Usłyszałam głos wołającego mnie kuzyna, wziął mnie pod ramię i poszliśmy do domu.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze...
- Byli dobrymi ludźmi...
- Będziemy o niech pamiętać...
- Bardzo cię kochali...
- Wszystko będzie w porządku....
Słyszałam to w kółko, wszyscy mnie tulili i współczuli. Mówią tak bo nie wiedzą jak się zachować... Zapomną o tym co się dzisiaj wydarzyło, zapomną o mnie i o moim bólu. Z dziwnych powodów zamiast bólu wzbierała we mnie złość... Nie wierzyłam w to że siostra i rodzice nie żyją. Chciałam się dowiedzieć kto spowodował wypadek... Znajdę go!
- Lily, wszystko będzie dobrze...
- Przestańcie to w końcu mówić! Nie wiecie jak to jest! Nie będzie wszystko dobrze! I przestańcie w końcu mówić że mam przestać płakać! Gdyby moi rodzice mnie nie kochali, nie byliby dobrymi ludźmi to bym nie płakała! Dajcie mi wszyscy spokój! – wybiegłam z domu. Za sobą usłyszałam wołanie babci ale zignorowałam to.
Pobiegłam nad wielką rzekę. Popatrzyłam w rwący nurt. Deszcz zaczynał coraz intensywniej padać. Wpatrywałam się w dal... Zastanawiając się co dalej. Zacisnęłam mocno wargi, stanęłam na barierce. Zapłakane oczy uroniły jeszcze jedną łzę. Byłam jedną nogą do przodu i już miałam skoczyć, kiedy nagle usłyszałam za sobą męski głos.
- Jesteś tego pewna? – nie obróciłam się, nadal patrzyłam w rzekę. – Chcesz odpuścić? Nie chcesz dowiedzieć się prawdy? – moje oczy teraz patrzyły na chłopaka z kapturem na głowie.
- Kim ty jesteś? – zobaczyłam niebieskie tęczówki i blond włosy wystające z pod kaptura.
- Nie ważne. Najistotniejsze jest teraz to żebyś zeszła i dowiedziała się kim ty jesteś. – wyciągnął dłoń w moim kierunku. Spojrzałam jeszcze raz na rzekę. Nie mogę się zabić, nie mogę odpuścić... musze odnaleźć sprawce. Chwyciłam chłopka za dłoń. – To dla ciebie. – podał mi jakiś list. Popatrzyłam na kopertę zaadresowaną do mnie. Ręce trzęsły mi się z nadmiaru adrenaliny i emocji.
- Od kogo ten list? – zapytałam się sama siebie bo chłopak już zniknął. Schowałam list do kieszeni i opadłam na ziemię. Musze ochłonąć...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top