9. "To może przeniesiemy się na łóżko?"

Louis bez zawahania mógł powiedzieć, że to był najlepszy dzień w jego życiu, zobaczył swoją ulubioną drużynę na boisku i kilku zawodników nawet przybiło z nim piątkę, do reszty nie miał pretensji o to, że nie zrobili żadnego ruchu w jego kierunku, byli to piłkarze, którym nie szło na dzisiejszym treningu i jak najbardziej rozumiał to, że chcieli znaleźć się w szatni. 

Razem z Philem wyszli ze stadionu po dwóch godzinach, na ustach szatyna cały czas gościł uśmiech i nie mógł się powstrzymać od ciągłego dziękowania chłopakowi. 

- Cieszę się, że ci się podobało, tak właściwie nie byłem zbyt przekonany do tego pomysłu, wiesz, jesteś na wózku i mogłoby cię to zdołować. - powiedział szczerze i ruszył w stronę bliskiej knajpy. 

- Muszę się w końcu przyzwyczaić do myśli, że długie lata spędzę na wózku, a stawiam, że omijanie rzeczy, których nie mogę już robić przez wózek mi w tym nie pomoże. - wzruszył ramionami. - Dobra, a teraz powiedz mi gdzie mnie prowadzić, bo nie dajesz mi żadnej kontroli nad tym gdzie się kierujemy. - nawiązał do tego, że Phil odkąd wyszli ze stadionu nie dał mu prowadzić wózka. 

- Do knajpy, stawiam, że jesteś głodny, bo ja jestem bardzo, a tam mnie już znają i zawsze dają mniej tłuszczu niż mają w zwyczaju. - zaśmiał się. 

- O tak, jestem bardzo głodny. - przyznał. - Więc myślę, że to świetny pomysł. 

Dotarli do miejsca dziesięć minut później i gdy tylko dosiedli się do stolika złożyli zamówienie. 

- Jestem wyczerpany. - zaśmiał się. - Dosłownie zmęczyły mnie emocje jakbym dzieckiem był. - pokręcił głową. 

- Trzeba cię częściej gdzieś zabierać, nie będziesz miał problemów ze snem. - posłał mu lekki uśmiech. - I mam nadzieję, że mi będzie przypadał ten zaszczyt. 

- Zobaczymy jak się będziesz starał. - zaśmiał się i zajął jedzeniem, gdy dostali swoje zamówienia. 

Czas mijał im naprawdę szybko, po jedzeniu przyszedł czas na deser, niestety tylko szatyn mógł sobie na niego pozwolić, ale i tak kilka razy wepchnął niemal siłą kawałki ciasta do ust Phila. Ten śmiał się co chwilę powtarzając, że nie może jeść takich rzeczy, jednak Louis był nieugięty powtarzając ciągle, że od jednego ciasta nic się nie stanie. Problem pojawił się w momencie, kiedy Phil dostał telefon, że jego mama jest w szpitalu i Louis widział, że ten chce się jak najszybciej pojawić przy kobiecie. 

- Idź szybko, dam sobie radę, naprawdę. - zapewniał szatyn chcąc przekonać chłopaka, że to dobry pomysł. 

- Nie Lou, nie dotrzesz do domu, musze ci pomóc. - sprzeciwił się, nie był takim dupkiem, żeby zostawić szatyna kilka kilometrów od domu wiedząc, że nie da on rady dotrzeć do domu. 

- Znajdę kogoś kto po mnie przyjdzie, idź już, twoja mama cię teraz bardziej potrzebuje niż ja. - uśmiechnął się. Phil mimo wszystko nadal nie był przekonany co do tego pomysłu, jednak po kilku namowach szatyna zostawił go i biegiem ruszył w stronę najbliższego postoju taksówek.

 Louis nie był pewny do kogo ma zadzwonić, z tego co wiedział Zayn spędzał ten dzień ze swoim chłopakiem, więc nie chciał psuć im tej chwili. Jego ostatnią deską ratunku był Harry. Niepewnie przygryzając wargę wybrał numer do bruneta i z niecierpliwością czekał aż ten odbierze. 

- Cześć Lou, co tam? Potrzebujesz czegoś? - szatyn automatycznie uśmiechnął się słysząc głos bruneta, sam nie wiedział czemu tak na niego działał. 

- Nie wiem czy to podchodzi pod twoją pomoc jako wolontariusz, ale masz teraz chwilkę czasu? 

- Na spokojnie mam wolną godzinę, a co się dzieje? - spytał lekko zaniepokojony. 

- Mógłbyś po mnie przyjść? Jestem niedaleko stadionu. 

- Oczywiście, że mogę co to za pytanie. Ale jakim cudem się tam w ogóle znalazłeś, bo wątpię, żebyś dotarł tam sam. - po drugiej stronie słychać było głośne szmery przez co Louis domyślił się, że brunet jest w trakcie szykowania się. 

- Może wytłumaczę ci to wszystko jak już przyjdziesz? - spytał szatyn nie mając ochoty na dłuższe rozmowy przez telefon. 

- Okej, jasne. W takim razie do zobaczenia. - głos Harry'ego pod koniec zdania zrobił się bardziej głęboki co wprawiło Louisa w ciarki. Pokręcił jednak głową i pomyślał o Philu, który teraz pewnie przeżywa jedne z gorszych chwil w swoim życiu i Louis choćby miał o własnych siłach dotrzeć do domu dopiero w nocy to i tak kazałby mu iść, on sam w takiej sytuacji chciałby być jak najszybciej przy swojej matce. 

Te kilkanaście minut, które minęły zanim przyszedł Harry niemiłosiernie mu się dłużyły, jeździł wózkiem w przód i w tył mając nadzieję, że przez to czas minie mu znacznie szybciej. Niektórzy ludzie dziwnie na niego zerkali, jakaś kobieta spytała czy potrzebuje pomocy i miał ochotę zapaść się pod ziemię, nigdy nie czuł się aż tak zażenowany i miał nadzieję, że brunet pojawi się tutaj lada chwila. Na całe szczęście już niecałe pięć minut później zobaczył na horyzoncie wysokiego bruneta w dziwnej koszuli w kwiaty. 

- Co to za ubranie Harry? - zaśmiał się lustrując jego sylwetkę. 

- Nie podoba ci się? - okręcił się wokół własnej osi prezentując dokładnie koszulę. - Uwielbiam je. - przyznał. 

- Szczerze? Gdybym cię nie znał to pomyślałbym, że jesteś pokręconym idiotą, ale stawiam też że moje przeczucie by się nie myliło, bo jesteś nim. - zaśmiał się. - Ale ta koszula ci pasuje. - pokiwał głową. - Bardzo ekstrawaganckie. 

- Tak jak ja sam. - przyznał chłopak nie będąc urażonym słowami szatyna, lubił jego szczerość. - No więc czekam na historię jak się tutaj znalazłeś. - zaczął go prowadzić. 

- Byłem z Philem na randce. - przyznał lekko ściszonym głosem. Nie mógł też niestety dostrzec zawodu na twarzy bruneta, dla którego ta informacja była strzałem w serce. Po chwili jednak przybrał maskę uśmiechniętego i cichymi pomrukami informował szatyna, że słucha. - Ale jego mama  wylądowała w szpitalu i kazałem mu jechać do niej. Nie chciałem, żeby dotarł za późno, nie wiem co jej się stało. 

- Nie mógł pomóc ci dotrzeć chociażby na jakiś przystanek? Nie żeby mi przeszkadzało to, że musiałem po ciebie przyjść, ale ja na jego miejscu upewniłbym się, że dotrzesz do domu. - powiedział z wyczuwalnym jadem w głosie. 

- Nie wiesz co byś zrobił na jego miejscu, Harry. - odparł. - Teraz możesz tylko tak mówić, ale w takich sytuacjach nie myśli się racjonalnie. Ja też chciałbym być jak najszybciej swojej mamy. - odparł uderzając palcami o kolano. - Ale na całe szczęście ty mogłeś przyjść, więc problemu nie ma. 

- Zawsze będę mógł przyjść. - powiedział szczerze. - Chciałbyś może wejść po jakieś zakupy? Będziesz mógł w końcu wybrać wszystko co ci pasuje. - zaśmiał się. 

- Nie mam chyba tyle gotówki. - zaczął przeszukiwać swoje kieszenie w celu znalezienia portfela. Ostatecznie znalazł go, a na jego twarzy pojawił się grymas, gdy zauważył, że ma w nim tylko pięć funtów. - Niestety, dużo raczej za to nie kupie. - zaśmiał się. 

- Ja zapłacę i tak idziemy do twojego mieszkania to mi oddasz. - wzruszył lekko ramionami, nie widząc problemu w takim rozwiązaniu. 

- Naprawdę to nie będzie problem? - upewnił się nie chcąc robić problemu brunetowi. 

- Lou, skoro to zaproponowałem to naprawdę nie musisz się upewniać. - zaśmiał się przejeżdżając lekko palcami po włosach szatyna, sam nie wiedział czemu to zrobił, to był taki odruch, którego nie skontrolował. 

- Oh, możesz mi tak robić. - sapnął chłopak i po omacku znalazł jego rękę ponownie kierując ją na swoje włosy.  

- Nie dam rady tak cię prowadzić. - zaśmiał się czochrając szybko jego włosy i zabierając dłoń. - Może w domu tak ci zrobię jak się upomnisz. 

- Zapamiętam. - uśmiechnął się szatyn. 

Reszta drogi minęła im bardzo szybko, wstąpili do sklepu, z którego szatyn chciał tylko piwo, makaron i mnóstwo gotowych sosów w słoikach. Do jego mieszkania dotarli niecałe dziesięć minut później. Harry pomógł Louisowi porozkładać zakupy w szafkach i za namową chłopaka został jeszcze chwilę u niego. 

- No to mam teraz nadzieję na zabawę moimi włosami. - upomniał się szatyn naprawdę pragnąc tego, żeby ktokolwiek pobawił się nimi chociaż przez chwilę. 

- Chodź tutaj. - Harry pokręcił głową z rozbawieniem i przeniósł chłopaka na kanapę, wiedział, że tak z pewnością będzie mu bardziej wygodnie. Wsunął delikatnie palce w kosmyki i drapał skórę głowy, musiał przyznać, że włosy szatyna były naprawdę bardzo miękkie i jemu samemu to przyjemność sprawiało. 

- Za chwilę usnę. - przyznał szatyn z cichym śmiechem, wolał ostrzec bruneta, żeby nie spalić się później z zażenowania, gdyby faktycznie zasnął. 

- To może przeniesiemy się na łóżko? - zaproponował naprawdę nie widząc w tym nic dziwnego.

- Daj spokój Harry. - zaśmiał się Louis odwracając w jego stronę. Zranił tym Harry'ego, który naprawdę uważał, że pomoc Louisowi w zaśnięciu to dobry pomysł. 

- Okej, to może ja już pójdę, a ty idź spać. - wysilił się na uśmiech, starając całą sytuację zamienić w żart. Pomógł mu z powrotem usiąść na łóżku i podążał za nim, gdy ten odprowadzał go do drzwi. - Tylko zamknij się, żeby nikt ci nie wszedł. - odparł już mniej podekscytowany. 

- Zamknę się. - pokiwał głową. 

- I jak będziesz czegoś potrzebował to pisz albo dzwoń. - machnął mu na pożegnanie i odszedł.

 Louis zauważył zmianę w nastroju bruneta i to sprawiło, że on sam poczuł się gorzej, nie chciał żeby ktokolwiek poczuł się źle przez niego i zaczęły dopadać go wyrzuty sumienia. Te natomiast doprowadziły do tego, że jego humor diametralnie się zmienił, już nie uważał tego dnia za jeden z lepszych w jego życiu, chciał pójść spać i się nie obudzić. 

Emocje nich targały i nie był pewny której ze swoich myśli powinien posłuchać, było ich za dużo on sam nie działał racjonalnie co nie polepszało jego sytuacji. Wrócił zrezygnowany do salonu i popłakał się z bezsilności, chciał nawet dzwonić do Harry'ego, aby wrócił i jednak pobawił się jeszcze chwilę jego włosami, ale uważał to też za zbyt duży akt desperacji. Był w potrzasku swojego umysłu i to było najgorsze co mogło go spotkać. 


ღღღ

Trochę krótszy, ale nie chciałam was znowu zostawiać na długi czas bez niczego :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top