4. "Powinieneś więcej jeść, schudłeś w ostatnim czasie."

Głośne pukanie rozległo się po całym domu, wciąż zaspany Louis nie zwracał uwagi na hałas, jednak stawało się dla niego coraz bardziej dziwne, gdy zaraz do pukania dołączyły głośne krzyki. Usiadł szybko na łóżku i spojrzał na zegarek, który wskazywał dwunastą dwadzieścia sześć, domyślił się, że był to ktoś z wolontariatu przez co uderzył się mocno w czoło za swoją głupotę. Tak szybko jak tylko mógł wszedł na wózek po czym podjechał do drzwi otwierając je. Zdziwił się widząc w nich przerażonego Harry'ego, który trzymał telefon w ręce i rozglądał się we wszystkie strony. 

- Hej? - spojrzał na niego. 

- Louis! - sapnął i odetchnął z ulgi. - Czemu nie otwierałeś? Byłem w trakcie dzwonienia na policję, bałem się jak cholera. - położył swoją dłoń w miejscu, gdzie jest serce. 

- Przepraszam, w nocy nie mogłem spać i zasnąłem dopiero nad ranem, byłem pewny, że się obudzę do tego czasu. - powiedział niepewnie, nie sądził, że mógł kogoś aż tak wystraszyć, przecież równie dobrze mógł brać prysznic. 

- Całe szczęście, że nic ci się nie stało. Mogę wejść? - wziął do ręki zrywkę i uniósł ją lekko pokazując szatynowi. 

- Jasne, przepraszam. - wycofał w głąb mieszkania. - Mieszkasz gdzieś tutaj niedaleko? Tylko raz przyszedł do mnie ktoś inny niż ty. - zauważył ruszając do kuchni, nie chciał wyrzucać bruneta, było mu wstyd, że był w bokserkach, ale był mu winny chwilę uwagi przez to jak go wystraszył.

- Mieszkam na Hanover Street. - odpowiedział mu odkładając zakupy i kładąc na stole paragon, zauważył kilka plam z zaschniętych napojów, nie brzydził go brud, bardziej zrobiło mu się szkoda szatyna, bo to oznaczało, że widocznie nie zawsze dawał sobie radę z wszystkimi porządkami. 

- Oh to całkiem niedaleko od Copperas Street. - zmarszczył brwi, spodziewał się, że ten prawdopodobnie często jest tutaj w okolicy, jednak nie spodziewał się, że aż tak blisko.

- Dlatego tak często się widujemy. - zaśmiał się. - Tak naprawdę ułatwiasz mi sprawę, bo mieszkając tak blisko mogę zrobić ci zakupy przy okazji robiąc je też sobie. Nie mam auta, nawet prawka nie mam, a w innych przypadkach muszę chodzić do sklepu dwa razy. A sam dobrze wiesz, jak potrafią być zatłoczone sklepy w godzinach południowych, nic fajnego nie ma w takich zakupach. - pokręcił głową, a Louis patrzył na niego zauroczony, to nie tak, że Harry nagle zaczął mu się podobać, po prostu zachowywał się jakby byli kumplami, a ostatnio Louisowi bardzo brakowało takiej osoby, zrobiłby wszystko, aby tylko mieć okazję porozmawiać z kimś dłużej niż pięć minut. Ostatnio nawet zauważył, że jego życie społeczne było na tak niskim poziomie, że żeby móc z kimś porozmawiać musiał rozmawiać z obcymi ludźmi na portalach komunikacyjnych i nawet jeśli ta chwila rozmowy przyćmiła pustkę w jego sercu, to gdy następnego dnia połowa z tych ludzi nie odpisywała czuł się jeszcze gorzej. Mimowolnie jego dobry nastrój zastąpił smutek i gdy wcześniej patrzył na bruneta z uśmiechem, tak teraz kąciki jego ust opadły, a on spuścił lekko głowę. - Ej Lou, stało się coś? - kucnął przy nim zaniepokojony, jeszcze nigdy nie widział, żeby komuś tak szybko popsuł się nastrój, co prawda mogło to być spowodowane tym, że nie miał zbyt wielu znajomych, jednak oni albo jednego dnia byli źli albo weseli, nigdy nie mieli takich wahań nastroju. 

- Nie, nic takiego. - uśmiechnął się. - Przepraszam. - odjechał lekko do tyłu biorąc do ręki swój portfel. 

- Musisz mi powiedzieć co cię trapi, nie możesz się zamykać na wszystkich. Widujemy się tylko raz w tygodniu, jestem dla ciebie obcą osobą, czasami takiej osobie o wiele łatwiej jest się  wygadać. 

- Po prostu czuję się samotny, okej? - sapnął i pożałował, że to powiedział, zbił bańkę swojej siły i pokazał słabą stronę, nie chciał tego ukazywać, udawał przy wszystkich, szło mu to naprawdę dobrze, nauczył się uśmiechać w momentach, kiedy po jego policzkach prawie spływały łzy, nauczył się być silny za wszelką cenę. 

- Hej, to całkiem normalne. - brunet uśmiechnął się i usiadł na podłodze opierając o szafki kuchenne. - Powiem ci, że ja kiedyś miałem przyjaciela, przyjaźniliśmy się od dziecka, oprócz niego nie miałem nikogo, ale znalazł dziewczynę i przestał się ze mną spotykać. Mieszkał dwa domy ode mnie a widywaliśmy się średnio raz w tygodniu. Mogę zapewnić, że czułem się tak samo jak ty. Przez trzy miesiące nie miałem się do kogo odezwać, miałem niby siostrę, ale widziałem, że była zmęczona mną. - popatrzył na niego  i wyprostował nogi. - Więc naprawdę Lou, samotność to nie jest coś czego powinieneś się wstydzić, to normalna rzecz, która dopada każdego. - wzruszył ramionami. - Tylko po prostu niektórzy radzą sobie z tym lepiej, a niektórzy gorzej. - wstał z podłogi. - Ale nigdy, przenigdy, nie pozwól, aby to cię złamało. - pogładził lekko jego ramie. - Dwadzieścia funtów za zakupy. - uśmiechnął się. - I może dasz mi swój numer? Niestety w wolontariacie nie udzielają nam takich informacji, a może kiedyś razem spróbujemy zabić twoją pustkę. - Louis oczarowany pokiwał głową, wyciągnął pieniądze podając je brunetowi po czym zapisał szybko na kartce swój numer. 

- Tylko nie dzwoń w nocy. - zażartował nie chcąc pozostawić takiej napiętej atmosfery. Jego policzki zaróżowiły się, gdy brunet puścił mu oczko, to było bardzo niespodziewane, widzieli się tylko kilka razy, Harry mu tylko pomagał. Jednak od razu w jego głowie pojawiła się myśl, że po prostu wszystko wyolbrzymia, Harry był przystojnym, miłym chłopakiem, a on zwykłym kaleką bez przyszłości. A być może to była tylko jego wyobraźnia, może Harry po prostu mrugnął, a jego mózg robi sobie z niego żarty. 

- Możesz być o to spokojny. - pokręcił lekko głową i ruszył w stronę drzwi. - Jak będziesz czasami czegoś potrzebować to możesz pisać nawet na mój prywatny, wtedy będziesz miał pewność, że szybko coś dostarczę. 

- Nigdy nie miałem z tym problemów. - zmarszczył brwi. 

- Bo nie wysyłasz dużo wiadomości, niestety są pewne braki w tym wszystkim. Oczywiście nie duże, ale zdarza się, że trzeba czekać ponad godzinę. - westchnął marszcząc przy tym lekko nos, on sam uwielbiał pomagać i często szkoda mu było ludzi, którzy musieli czekać dłuższą chwilę na swoje zakupy, sam wiedział, że niektóre rzeczy są potrzebne na już, a nie zawsze było to możliwe. 

- Godzina to nie jest dużo Harry. Mi ostatnio wyprawa do biblioteki zajęła dwie godziny. - wzruszył ramionami przypominając sobie o tej, niestety zakończonej fiaskiem, wyprawie. 

- Byłeś w bibliotece? - spojrzał na niego zaskoczony. 

- Byłem, ale nic nie zrobiłem, bo były same schody i musiałem wrócić. 

- Mam nadzieję, że ktoś ci już przyniósł książki. - upewnił się, był gotowy nawet w tej chwili biec do jakiejś biblioteki, aby je wypożyczyć. 

- Tak, nawet dużo. - uśmiechnął się, choć trochę śmieszyła go troska bruneta, nawet jego mama nie była aż tak łaskawa. 

- To dobrze, muszę niestety już iść, mój przyjaciel się do mnie dobija. - zaśmiał się pokazując mu telefon, na którym wyświetlone było połączenie przychodzące. 

- Dziękuję za zakupy. - kiwnął do niego odprowadzając do drzwi. 

- Dziękuję za miłą rozmowę. - uśmiechnął się wychodząc z mieszkania, najchętniej pogadałby z nim jeszcze, znalazłby najbardziej głupi temat, aby tylko z nim jeszcze chwilę pogadać, jednak obiecał pójść z Niallem na mecz i nie mógł tego opuścić. 

Louis gdy tylko zamknął za nim drzwi o mało nie spalił się ze wstydu uświadamiając sobie, że przez cały czas trwania ich rozmowy miał na sobie jedynie bokserki, sam nie wiedział czemu nie pomyślał, aby założyć na siebie chociaż koszulkę. Pokręcił głową i ruszył do kuchni, aby rozpakować, rzeczy potrzebne na śniadanie zostawił na stole, a resztę starannie poukładał w szafkach. Przypomniał sobie, że następnego dnia ma kontrolną wizytę u lekarza i zaczął się zastanawiać czy jego mama przyjedzie do niego czy będzie musiał iść sam. To byłoby kolejne wyzwanie dla niego i kolejny krok do samodzielności, której bardzo mu brakowało. Być może takie spokojne życie nie było bardzo złe, miał trochę więcej czasu dla siebie, niemniej jednak przydałoby mu się trochę rozrywki, chciałby usiąść z kimś na kanapie pooglądać głupie programy telewizyjne, czy nawet pograć w gry planszowe pijąc gorącą herbatę, gdy mieszkał jeszcze z rodziną czasami spędzał tak wieczory ze swoją siostrą Lottie, później gdy się przeprowadził na studia, nie znalazł takich znajomych, którzy chcieliby tak spędzać czas. Jednak nie chciał wybrzydzać, cieszył się że kogokolwiek sobie znalazł, a reszta nie była już tak ważna. 

Po pożywnym śniadaniu, jakim była jajecznica z grzankami udał się do sypialni, wiedział, że nie może cały dzień chodzić w samych bokserkach, a teraz szybkie ubranie się było niemożliwe. Podjechał pod szafę w celu wybrania sobie ubrań, akurat w jego przypadku były to zawsze dresy, w których najprawdopodobniej chodził już od ponad tygodnia i koszulka. Nie obchodziło go to, że obydwie te rzeczy były ubrudzone, nikt nie składał mu niezapowiedzianych wizyt i on sam również nie miał zamiaru się nigdzie wybierać. Po długich dwudziestu minutach ubierania się ruszył do salonu, gdzie zabrał z komody papierosy i zapalniczkę po czym włączył telewizor i odpalił papierosa oglądając to co właśnie leciało w telewizji. Znowu poczuł tę pustkę, która przejmowała jego ciało od kilkunastu dni. Nie czuł nic, nie czuł smutku, nie czuł radości, tym razem nie miał ochoty nawet płakać. Po prostu siedział zrezygnowany mając nadzieję, że wszystko albo się nagle zmieni albo skończy. Nie wiedział jak długo tak siedział, dopiero ból spowodowany wypaloną dziurą w dresach wybudził go z transu. Od razu uniósł rękę do góry i spojrzał z grymasem na wypalony ślad na spodniach, na całe szczęście nie była to duża dziurka. Westchnął słysząc w tym samym momencie drzwi i wsadził papierosa do ust podjeżdżając bliżej drzwi. 

- Mama? Co ty tutaj robisz? - spojrzał na swoją rodzicielkę marszcząc brwi, nie spodziewał się jej tutaj, jeszcze parę dni temu mówiła mu, że nie wybiera się do niego w najbliższym czasie. 

- Cześć synku, kompletnie zapomniałam, że jutro masz wizytę u lekarza. Przyjechałam jak najszybciej. - uśmiechnęła się do niego i podeszła całując w policzek. - Znowu palisz? - powiedziała niezadowolona.

- Tylko czasami to robię, mamo. - wywrócił oczami. - I nie musiałaś przyjeżdżać, dałbym sobie radę. 

- Daj spokój Lou. Jesteś moim synem i zawsze będę się o ciebie martwić. - odłożyła swoją torbę na kanapę. - Jadłeś już obiad?

- Wstałem niedawno, dopiero zjadłem śniadanie. - pojechał do kuchni chcąc przygotować swojej mamie herbatę, chciał pokazać jej że daje sobie radę, chciał żeby myślała, że wszystko u niego w porządku i nie potrzebuje jej częstej obecności. 

- Może coś przygotuje? Nie musisz jeść teraz, później to odgrzejemy. - otworzyła lodówkę. - Byłeś na zakupach? - spojrzała zaskoczona na zawartość lodówki, a później na Louisa. 

- Nie, znalazłem stronę z wolontariuszami, którzy robią zakupy. Jeden z nich był tutaj przed twoim przyjazdem. Jest to bardzo wygodne, bo nie muszę się męczyć, aby dostać jedną rzecz ze sklepu. 

- Cieszę się, że sobie dobrze radzisz. Myślałeś nad jakąś pracą? - spytała wyciągając potrzebne składniki na obiad. 

- Jeszcze niestety nie, muszę sobie zacząć bardziej radzić na wózku. 

- Masz rację, nie spiesz się. - odparła kobieta. - Ostatnio rozmawiałam z koleżanką z pracy, syn jej brata pracuję w Manchesterze, może chciałbyś się z nim spotkać? Miałbyś z kim się spotkać, z kim porozmawiać, co ty na to?

- Pomyślę. - uśmiechnął się lekko. Nie mógł udawać, że ta propozycja go nie zaintrygowała, z chęcią poznałby kogoś z kim mógłby się spotykać. - Ile ma lat? - zainteresował się, nie chciał udawać przed mamą, że nie szuka różnych znajomości, z resztą jego mama znała go na tyle dobrze, że wiedziała, że coś jest na rzeczy skoro zaproponowała mu spotkanie z chłopakiem. 

- Jest niewiele starszy od ciebie, nie wiem dokładnie, ale coś około dwudziestu sześciu. - odparła po chwili namysłu. - Widziałam go raz, wydaje się być miłym chłopakiem.  - uśmiechnęła się do niego podając mu kawałek marchewki do zjedzenia. 

- A co planujesz zrobić na obiad? - podjechał z drugiej strony chcąc więcej widzieć. Często lubił siedzieć z mamą w kuchni i obserwować jak gotuje, zawsze robiła to z taką pasją, że żałował swojego braku umiejętności gotowania. 

- Pierś z kurczaka zapiekana w marchewce. Jak byłeś dzieckiem to bardzo to lubiłeś.

- Nie mam piersi z kurczaka. - zmarszczył brwi, on rzadko kiedy pamiętał o takich rzeczach, odkąd mieszka sam przez większość czasu na obiady jadał płatki z mlekiem albo kanapki. Brakowało mu takiej zwykłej domowej kuchni, jednak nie ważne jak bardzo by się nie starał to co on zrobił nigdy nie smakowało tak jak to co robiła jego mama. 

- Byłam w sklepie zanim tutaj przyszłam, wiedziałam, że nic nie będziesz miał w domu. - zaśmiała się. - Powinieneś więcej jeść, schudłeś w ostatnim czasie. - spojrzała na niego zmartwiona. 

- Wiesz mamo, jakoś nie mam ostatnio apetytu, staram się jeść systematycznie, ale niestety nie zawsze wychodzi. Ale nie musisz się o nic martwić. - zapewnił ją zabierając jeszcze jedną marchewkę. 

- Jak mam się o ciebie nie martwić, skoro widzę, że coś jest nie tak. Może powinniśmy ci wysyłać więcej pieniędzy. - powiedziała do siebie wyciągając mięso z torby na zakupy. 

- Mamo, daj spokój. Mam wystarczająco pieniędzy, jak zacznę być całkowicie samodzielny to wszystko będzie dobrze, a do tego zostało naprawdę mało czasu. Daje sobie coraz lepiej radę i myślę, że za miesiąc będzie idealnie. - uśmiechnął się, sam nie był aż tak optymistyczny, ale chciał wzbudzić to uczucie u swojej mamy. Nie chciał, żeby ona się martwiła, według niego ona miała uważać, że wszystko jest w porządku a on czuje się wyśmienicie. 

- Oby kochanie. - pocałowała go w czoło. - Pomóc ci zmienić spodnie? Te już nie nadają się do chodzenia, nie dość, że są całe brudne to na dodatek mają wypaloną dziurę. - pokręciła głową patrząc na niego z politowaniem. - Robisz w ogóle pranie? Masz pralkę?

- Mam, przecież muszę jakoś prać swoją bieliznę. - wywrócił oczami. - Po prostu bardzo lubiłem te dresy i szybko się je zakładało. 

- Właśnie po to ludzie wymyślili galerie handlowe i sklepy. Dresy nie są drogie Louis, musisz się wziąć za siebie i iść gdzieś. Czuć, że siedzisz w tym domu cały czas, nawet okien nie otwierasz. - pokręciła głową, było jej szkoda syna, jednak nie miała zamiaru się nad nim użalać, chciała żeby wrócił do pełni sił, a ciągłe współczucie nic nie wniesie. 

- Nie otwieram okien mamo, bo nie mam jak, te klamki są za wysoko. - wytłumaczył jej, on sam nie czuł duchoty, która była w jego mieszkaniu, pewnie się do tego przyzwyczaił, jednak nie przeszkadzało mu to. 

- Masz sąsiadów, swojego rehabilitanta. Jest lato, jak okno będzie otwarte przez kilka dni to się nic nie stanie, nie zamarzniesz. 

- Wiem, że nie zamarznę, po prostu nie myślałem o tym ostatnio. - wzruszył ramionami, kochał swoją mamę, jednak czasami bardzo działała mu na nerwy. Zawsze musiała mieć ostatnie słowo i nigdy nie słuchała tego co on ma jej do powiedzenia. Mimo wszystko nie mógł na nią narzekać, zawsze przy nim była, nigdy się od niego nie odwróciła nawet gdy ujawnił się jako osoba homoseksualna. Louis nigdy nie mógł być jej bardziej wdzięczny za to jak zareagowała, wielu ludzi w tamtym momencie od niego odeszło, dziadkowie od strony ojca wyparli się go, kilka jego kolegów tez nie miało zamiaru utrzymywać z nim kontaktu, a Jay zawsze była przy nim i nie miała zamiaru go opuszczać. 

Po tych słowach kobieta nie miała zamiaru już kłócić się ze swoim synem, wiedziała że Louis był często zbyt uparty, po prostu pocałowała go w czoło i wyznała miłość chcąc, żeby zawsze wiedział, że jej miłość trwa wiecznie .


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top