𝐩𝐫𝐨𝐥𝐨𝐠𝐮𝐞
ᴅᴇʟɪʀɪᴜᴍ «𝚜𝚝𝚊𝚗 𝚣𝚊𝚋𝚞𝚛𝚣𝚎𝚗𝚒𝚊 𝚜𝚠𝚒𝚊𝚍𝚘𝚖𝚘𝚜𝚌𝚒 𝚙𝚘𝚕𝚊𝚌𝚣𝚘𝚗𝚢 𝚣 𝚙𝚘𝚍𝚗𝚒𝚎𝚌𝚎𝚗𝚒𝚎𝚖 𝚛𝚞𝚌𝚑𝚘𝚠𝚢𝚖, 𝚋𝚛𝚎𝚍𝚣𝚎𝚗𝚒𝚎𝚖 𝚒 𝚑𝚊𝚕𝚞𝚌𝚢𝚗𝚊𝚌𝚓𝚊𝚖𝚒»
· · ─────── ·𖥸· ─────── · ·
Pomarańczowe promienie przedzierały się przez niedokładnie zasuniętą różową, poliestrową zasłonę, kreśląc świetlną ścieżkę między frędzlami puchatego, białego dywanu, na którym wylegiwała się cała sterta niechlujnie porzuconych czasopism, encyklopedii oraz podręczników. Plastikowy wiatrak spoczywający na niewielkim biurku, które również służyło za prowizoryczną bibliotekę, pozostawał niewłączony przez większość czasu, pozwalając niezliczonym drobinom kurzu na leniwe dryfowanie w powietrzu. Bezdźwięk panujący w pomieszczeniu dawał wrażenie jak gdyby nie widziało ono żywej duszy od dziesiątek dni, lecz sporadyczne odgłosy suchych opuszek, nacierających na kolorowe kartki archaicznego magazynu z celem rozdzielenia tych bardziej upartych i topornych stron, udzielając sobie tym samym dostępu do kolejnych ekskluzywnych treści pisanych przez ludzi, którzy zapewne dawno zdążyli złożyć ostatnie pożegnania dla tego świata, przypominały, że lokatorka była ciągle obecna.
Ciało nastolatki skulone w kącie łóżka, zakopane w stercie wielobarwnych, miękkich poduch, przykryte śliskim, mlecznym kocem nie odstawało ani trochę od całokształtu obrazka wykreowanego przez pokój. Gdyby ktokolwiek z niewprawionym, amatorskim wręcz, okiem zapragnął odszukać uczennicy, musiałby być gotów na zasmakowanie goryczy porażki; w jej interesie nigdy nie leżały konsolidacja z resztą rocznika, wypełnianie pomniejszych obowiązków zrzucanych na nią przez wyższe klasy czy też nieustające propozycje dodatkowych treningów, więc naturalną koleją rzeczy było, iż od pierwszego dnia nauki, starała się nie wychylać w większym stopniu, niż było to konieczne. Jej umiejętność ukrywania się przed niechcianymi ludźmi była ćwiczona latami; udoskonalona odrobiną przeklętej energii działała niczym jaskrawozielona kurtyna, na którą nałożony został efekt przezroczystości.
Usłyszawszy dobrze znane stukanie ciężkich podeszw o panele korytarza, dziewczyna zmarszczyła nieznacznie brwi, nie odrywając spojrzenia od startych, granatowych liter traktujących o rzekomym wpływie rodzaju przeklętej techniki na osobowość, kciukiem lekko ugniatając zagięty wyblakły róg kartki. Trzykrotne uderzenie w bukową powierzchnię, będące jedynie przejawem ostatków wymuszonej formalności, poprzedziło niemalże natychmiastowe skrzypnięcie obniżającej się klamki. Wysoka postać mrugnęła dwukrotnie zza przyciemnianych szkieł i, postawiwszy długi krok w głąb pokoju, zamknęła za sobą drzwi stopą. Sama obecność mężczyzny sprawiała, iż równowaga, dotychczas niezachwiana i stabilna, przestawała istnieć; na jej miejsce wstępował nowy, nikomu jeszcze nieznany rodzaj chaosu, sprawiający, iż dotychczas nieruchome liście monstery drżały intensywnie, muszki owocówki okupujące świeżo pokrojone plasterki jabłka szukały schronienia pod kryształowym talerzykiem, a drobiny pyłu, niby odpychane przez pole magnetyczne produkowane przez chłopaka, odnajdywały swoje miejsce tuż przy beżowych ścianach.
Nastolatek bez zbędnych słów począł lawirować między stertami papierowych obiektów, nie kłopocząc się spoglądaniem w dół czy oby na pewno nie przygniecie niczego ważnego. Jego ruchy wydawały się być zaprogramowane; idealnie omijając każdą najmniejszą przeszkodę, nie spuszczał wzroku z celu swojej wizyty. Nic nie powiedziawszy, zsunął czarne lakierki, odpiął najwyższy guzik białej koszuli i opadł na łóżko. Wyłożywszy się na całej jego długości, rozdzielił kolana uczennicy słabym ruchem nadgarstka, po czym wsunął się pomiędzy nie, układając policzek na górnej partii jej brzucha. Ta tylko uniosła nieznacznie magazyn, aby podczas poprawiania pozycji, w jakiej planował leżeć, nie zahaczył o niego czołem i przypadkowo go nie wytrącił.
Młoda kobieta czekała aż ten przestanie się wiercić, odliczyła dziesięć długich sekund i, uprzednio przekręciwszy stronę gazetki, wsunęła palce między jasne, gęste kosmyki. Subtelnie się nimi bawiła, przerzucając je z jednej strony na drugą, oplatając je wokół stawów, ciągnąc ostrożnie za dłuższe egzemplarze, ażeby usłyszeć satysfakcjonujący pomruk zadowolenia od starszego ucznia. Targając lekko jedynie za końcówki, drażniła się z nim, chcąc wywołać piekące uczucie niedosytu, tylko po to by doświadczyć jego skroni mocniej napierającej na jej tułów w geście poirytowania. W takich momentach wystarczył zwykle jeden szybki ruch i, zanurzywszy ponownie paliczki w istnym morzu włosów, widziała, jak przez całe ciało współtowarzysza przechodzą dreszcze; niby iskierki zimnych ogni delikatnie parzące zziębnięty naskórek. Odczuciu temu towarzyszyło poczucie przyjemności tak dziwne, że aż chwilami wydawało się nielegalne w swojej niewinnej acz erotycznej otoczce.
Nastolatka powoli sunęła opuszką wzdłuż skroni przyjaciela, zatrzymując się na jego żuchwie, byle tylko zmienić taktykę na subtelne muskanie najwrażliwszej partii podbródka paznokciami. Gęste, jasne rzęsy przykryły błękit tęczówek wraz ze stłumionym, gardłowym, niewyraźnym chichotem, kiedy mężczyzna zaczął wtulać policzek w bawełniany, pomięty materiał. Mimika, jaką dysponował, nijak się miała do aury, która emanowała z niego od chwili postawienia stopy na tym piętrze; niczym źdźbła późnowiosennej trawy ostrzonej trzy dni i trzy noce tępym scyzorykiem – równie potargane emocje kotłowały się, kłębiły, gromadziły w szklanych ryzach duszy chłopaka.
Dziewczyna wiedziała, iż nie przyszedł tutaj z propozycją treningu, prośbą o odwalenie za niego roboty, planami na opowiedzenie jej kolejnej powtarzającej się historii z nim w roli głównej czy też najzwyklejszą chęcią na przytulanie (które zwykle kończyło się zaśnięciem na jej nogach, odcinając im dopływu krwi), jak to miał w zwyczaju. Była pewna, że jest coś, o czym musi porozmawiać i aktualnie ona jest jedyną osobą, która może go wysłuchać. Niebieskooki chłopiec miał poważny problem, z którym nie miał możliwości poradzenia sobie samemu. Lecz ona po prostu czekała w ciszy, aż on pierwszy wyciągnie rękę po pomoc. Choćby miał się udusić pod potęgą ciężaru swoich uczuć, utopić w oceanie własnych słabości, ona by patrzyła na niego beznamiętnie z boku, wymagając słowa pozwalającego udzielenia mu wsparcia.
Chudy, długi kciuk spoczął na dolnej wardze uczennicy, rozwarł jej usta i oparł się na dolnym rzędzie zębów. Ona w odpowiedzi, nadal śledząc lapidarne treści oferowane przez tanie czasopismo, przygryzła palec nastolatka, naciskając intensywniej paznokciami na dolną kość jego szczęki.
— Co czytasz? — wymamrotał Gojou, nie mając dostępu do swobodnego wypowiadania słów. Wycofał dłoń i ulokował na boku szyi młodej kobiety, ostrożnie łaskocząc jej skórę opuszkami.
— Wprowadzenie do quizu "Jakiej rangi czarnoksiężnikiem powinieneś być?" — odparła zgodnie z prawdą, próbując rozszyfrować mocno sponiewierane piętnem czasu bordowe litery.
— Przeczytaj mi pytania — powiedział dziarsko, wepchnąwszy prawą rękę pod plecy koleżanki i przyciągnąwszy ją do szczelnego uścisku.
[T.I.] odkaszlnęła dwukrotnie, wypuściła powoli powietrze i przystąpiła do dzielenia się tajemnicami dawnych pokoleń z mężczyzną:
— Jakiej rangi czarnoksiężnikiem powinieneś być? — powtórzyła nagłówek, powróciwszy do gładzenia podbródka ucznia. — Zmierz się ze swoją prawdziwą stroną, odpowiedz na kilka podchwytliwych pytań i dowiedz się czy twoja aktualna ranga została ci przydzielona słusznie! Być może...
— Moja droga, wyraźnie powiedziałem pytania. Nie prosiłem o ten bezużyteczny bełkot — przerwał jej, kręcąc głową na boki, wbijając jednocześnie cienką, metalową oprawkę okularów w napinające się z bólu mięśnie brzucha lokatorki. — Kiedy, głupia, przestaniesz w końcu marnować czas na te nic nie warte wstępy, co? — wypalił, przymykając powieki i otwierając szeroko usta, jak gdyby był wysoce zażenowany zachowaniem młodszej przyjaciółki.
— Bez wprowadzenia nie będziesz wiedzieć, na jakiej zasadzie działa quiz — westchnęła, pstrykając Satoru w czoło. — Być może twoje umiejętności i determinacja są wystarczające, aby wznieść cię na sam szczyt? — kontynuowała, nie przejmując się słowami chłopaka. Jej ton głosu był spokojny; barwa miękka i łagodna przecinała powietrze delikatnie, niczym nóż wchodzący w masło; dźwięki zdawały się rozpieszczać uszy słuchacza, zachęcać do dalszej konsumpcji informacji, mimo ich rzekomo nieatrakcyjnej treści. — A może przez cały ten czas się przeceniasz i powinieneś trochę spuścić z tonu ze swoim temperamentem? Przeczytaj treść tego quizu, zapamiętaj swoje odpowiedzi, a następnie sprawdź, która ścieżka użytkownika jest ci pisana. Uwaga: quiz został stworzony jedynie w celach rozrywkowych, nie traktuj wyniku jako wyznacznik swojej wartości. — Dziewczyna zrobiła krótką przerwę, podczas której nastolatek, kręcąc krzywe kółka lewym łokciem, nieudolnie podwinął jasny rękaw. — Gotowy na pierwsze pytanie? — wymamrotała, skupiona na poprawianiu wymiętego mankietu jego koszuli.
Chłopak przytaknął, mrużąc powieki i szczerząc się firmowo.
— Gdybyś miał określić swoją technikę, którego opisu byś użył? A: moja technika jest unikatowa i z pewnością zasługuję na miano klasy specjalnej. B: uważam, że...
— A. — uciął prędko. — Kolejne pytanie.
— Nawet nie skończyłam wszystkich czytać — obruszyła się typową dla niego postawą, jaką reprezentował.
— Wiem. Zaoszczędziłem ci po prostu czasu — zakomunikował, wykrzywiając usta na kształt podobny do odwróconego kawałka mandarynki, ukazując tym samym górny rząd idealnie prostych zębów.
Uczennica wywróciła oczami, ugryzłszy się w język.
— B: — powróciła do odczytywania pierwszego zagadnienia, ignorując całkowicie okrutny atak chudym palcem na przestrzeń między jej dziesiątym a jedenastym żebrem — uważam, że moja technika jest wystarczająco dobra, aby poradzić sobie z kilkoma silnymi klątwami. C: pochodzę ze znanego rodu, dlatego moja technika z założenia musi być silna. D: czuję się pewniej, jeśli używam mojej techniki jedynie jako wsparcia dla osób z większym stażem. Teraz musisz wybrać odpowiedź, która najlepiej do ciebie pasuje, i ją zapamiętać — wyjaśniła, zerkając na towarzysza, żeby upewnić się, iż ten wszystko pojmuje.
— A. Ostrzegałem, że tylko zmarnujesz czas. Kolejne pytanie — żachnął się, ostentacyjnie ziewając.
Nastolatka ułożyła prawą stopę na udzie mężczyzny i poczęła wwiercać mu palce w skórę, zginając je i odginając. On, niewiele sobie z tego robiąc, stuknął ją opuszką między brwiami, ponaglając do dalszego zapoznawania go z treścią tekstu. Przerywane kilkoma niepotrzebnymi wtrąceniami oraz głupimi uwagami, przeprowadzanie Gojou przez resztę punktów przebiegło nieomalże bezproblemowo. Raz czy dwa zdarzyło mu się zwrócić uwagę, iż niektóre aspekty quizu nie mają sensu, lecz było to błahostką w porównaniu z codziennymi trudnościami obcowania z Satoru. Dziewczyna rozkoszowała się łagodną atmosferą, jaką udało im się wspólnie wytworzyć, aż do dziewiątego z jedenastu pytań, kiedy to osiemnastolatek zaczął się irytować rzekomo absurdalną treścią:
— I co to ma im niby powiedzieć, co? — burknął, żywo gestykulując nadgarstkiem.
— Najwyraźniej poznanie twoich ogólnych priorytetów wpływa na to, na jaką rangę zasługujesz. — [T.I.] uniosła ramiona obojętnie.
— Kto niby układał ten quiz? — kontynuował, przekręcając się na plecy. — Jaki debil pomyślałby, że...
— Już, już, uspokój się — przerwała mu, mierzwiąc jego białą czuprynę. — Nawet gdybym ci to powiedziała, nic by to nie dało. Pewnie od dawna nie żyje — oznajmiła, kręcąc głową na boki.
— Bardzo pocieszające — zakpił, wydymając dolną wargę, kiedy jego tęczówki pogardliwie powędrowały wzwyż. — Więc? Jakie są odpowiedzi?
— A: zarabianie pokaźnych sum pieniędzy. B: trening i sumienność. C: ochrona dziedzictwa. D: obrona rodziny i przyjaciół.
— Jest tak, jak się spodziewałem. Odpowiedzi są jeszcze głupsze niż pytanie — margnął, poprawiając okulary, które były o krok od zsunięcia się z jego wąskiego nosa. — I co w ogóle ma niby znaczyć ta cała "ochrona dziedzictwa"?! — Pretensjonalnie nakreślił palcami w powietrzu znak cudzysłowu. — Kto normalny udzieliłby w ogóle takiej odpowiedzi? Znasz kogoś takiego? — oburzył się, podnosząc głos.
— Jak już mówiłam, autor tego quizu pewnie od dawna nie żyje, bo sam magazyn wychodził gdzieś w połowie ubiegłego wieku, więc nie ma co się dziwić, że niektóre odpowiedzi brzmią tak jak brzmią — westchnęła, schylając się nad przyjacielem. Dziewczyna szybko ucałowała jego blade czoło, w odpowiedzi otrzymując grymaśne wypuszczenie powietrza przez zaciśnięte usta. — To jak? Co wybierasz? — spytała, sunąc ostrożnie paznokciami między jasnymi kosmykami.
— Jestem bogaty, więc A odpada. — odparł prędko, ignorując aspekt tego, jak snobistycznie zabrzmiał. — Trening i sumienność jako podstawowe wartości też nie brzmią najbardziej kusząco. Chyba nie muszę się wypowiadać, co sądzę o ochronie dziedzictwa — wymamrotał, dwa ostatnie słowa wypowiadając przesadnie wyższym tonem. — Zaznacz ostatnie — powiedział na wydechu, jakby odrobinę ciszej.
— Szczerze myślałam, że wybierzesz pieniądze — dogryzła, przekręcając matową stronę czasopisma.
— Co ty sobie niby wyobrażasz? — margnął na jednym dźwięku, zagryzając wnętrze policzków między zęby i mrużąc oczy. [T.I.] wzruszyła ramionami i złożyła usta w dzióbek, który powędrował na jedną stronę twarzy. — A ty? Co ty niby wybrałaś, co?
— Żadna z odpowiedzi mi nie pasowała, dlatego to samo co ty.
— No własnie, o tym, moja droga, mówiłem. Autor tego quizu nie wiedział w ogóle, co robił, skoro wybraliśmy tę samą odpowiedź. — wyjaśnił energicznie, żywo przy tym gestykulując. — Gdybym ja to układał, takie problemy by nie występowały. O tak, o, by się przelatywało przez pytania! — Chłopak wykonał kilka szybkich, posuwistych ruchów prawą dłonią, uderzając o lewą z głośnymi klaśnięciami. — Nawet nie musiałabyś się zastanawiać nad tym, co wybrać. Odpowiedzi same by do ciebie przychodziły!
Nastolatka przygryzła dolną wargę, odsuwając gazetkę na bok.
— Czyli próbujesz powiedzieć, że twoje treści byłyby po prostu płytkie w przekazie?
— Co? — wydukał zdekoncentrowany. — Skąd ten pomysł?
— Proste informacje prosto do nas dochodzą. Nie zastanawiamy się nad nimi. Nie analizujemy ich. Nie mamy przeczucia, że och, mogliśmy wybrać coś innego. Przynajmniej zazwyczaj tak jest — tłumaczyła, nawijając mechanicznie białe włosy na paliczki. — Dlatego, jeśli coś ma jakąś głębię, zwykle traci się więcej czasu na myślenie o tym.
— Huh. Jak na moje, za bardzo to analizujesz — rzekł z przekąsem. — Poza tym, chyba nie powiesz, że zastanawiałaś się przy tych pytaniach? — parsknął, wyciągając ramię do etażerki i chwytając kilka plasterków jabłka.
— Szczerze mówiąc, niektóre odpowiedzi na pierwszy rzut oka nie były do końca oczywiste. — Wzdrygnęła się nieznacznie, czując, jak Satoru nieudolnie trafił owocem w kącik jej ust, po czym niestrudzony zaczął nim szurać po zębach, wyciskając z niego porcję soku, który zaczął spływać po spierzchniętej dolnej wardze. Młoda dziewczyna przechwyciła przysmak, zaprzestając dalszej katastrofy. — Ale nie wydaje mi się, żeby miało to wiele wspólnego z głębią — kontynuowała. — Raczej najzwyklejsza różnica pokoleń.
— Czasami myślę, że całkowicie straciłem w ciebie wiarę — powiedział, przeżuwając głośno. — No trudno. Nic nie poradzę na twoją głupotę. Niektórych nie da się uratować. Czytaj dalej.
Uczennica odchrząknęła, wzięła powolny wdech i ujęła ponownie magazyn w dłoń.
— Pytanie sytuacyjne. Wyobraź sobie, że ty i twój przyjaciel zostaliście wysłani na misję przeciwko klątwie, której poziom zdecydowanie przewyższał wasze. Twój kompan został ciężko ranny i jego życie jest na szali. Wiedząc, że klątwa zmierza teraz w kierunku niewinnych cywili, co robisz? A: Kolejno wykańczam szybko klątwę, ratując cywili, i pomagam przyjacielowi. Wszyscy przeżyli i jak zwykle uratowałem dzień. B: Jeśli to możliwe, zaczynam od ewakuacji cywili. Są oni...
— [T.I.]. — Przerwał jej. Palce chłopaka powędrowały do odpowiedniczek nastolatki, ściskając je delikatnie. Odprowadził jej rękę na bok, tak, że czasopismo nie przysłaniało już jego twarzy.
— Tak? — spytała, obserwując jasnoróżowe usta, które teraz otwierały się i zamykały, jakby niepewne słów, mających zaraz z nich paść. Ciemne źrenice zdawały się drgać nieznacznie.
— Widziałem dziś Suguru — wydukał w końcu beznamiętnym głosem.
Nikomu nieskrywanym faktem było to, że Gojou kochał Getou. Był dla niego zdecydowanie kimś więcej niż zwykłym rówieśnikiem, kolegą z klasy, powiernikiem sekretów oraz marzeń, jedynym, który potrafił zrozumieć trudy, boleści i oczekiwania związane z dzierżeniem piętna klasy specjalnej. Nawet miano przyjaciela nie potrafiło opisać typu relacji, jaki łączył tę dwójkę. Spleceni jakby czerwoną, cienką nicią przeznaczenia, która wbijała się w ich ciała i dusze, przelewając szkarłatną krew, odznaczając mocne pręgi, zdawała się być powodem, dla którego ich zestawienie było niczym dzień i noc. Jeden nie potrafił istnieć bez drugiego. Dlatego zdrada czarnowłosego użytkownika bolała intensywniej, dotkliwiej, bardziej dogłębnie, wypełniając każde najmniejsze zakończenie układu nerwowego, mrocząc umysł i uczucia.
Od incydentu, w którym potwierdzona została informacja, że młody czarnoksiężnik wymordował całą wioskę, minęły dwa tygodnie. Temat przyjaciela nie był nadmieniany przez parę ani razu. Oboje posiadali indywidualne pobudki, które rządziły nimi i sprawiały, iż żadne z nich nie miało ochoty go poruszać. Dziewczyna była pewna, że pozostanie tak przez co najmniej kilka kolejnych dni, dlatego, usłyszawszy to krótkie zdanie, jej serce przyspieszyło nieznacznie, a w gardle uformowała się mała, irytująca gula. Przełknąwszy ówcześnie ślinę, zapytała cicho, lecz pewnie:
— Zabiłeś go, Satoru?
Sposób, w jaki wypowiedziała jego imię, przyprawił go o dreszcze. Słowa utknęły w jego głowie i, mieszając się bezczelnie z myślami, wyciągały na wierzch pełnymi garściami wszystkie cenne wspomnienia, które nagle zmieniły się w klątwę serca mężczyzny. Przez milisekundę był pewien, że nie wytrzyma i się rozklei; on, Gojou Satoru, posiadacz Nieskończoności oraz Szóstego Oka, prawdopodobnie najsilniejszy człowiek na świecie, ten, którego śmierć nie dała rady pokonać, pierwszy raz odkąd pamiętał, chciał tak bardzo płakać. Jednak przez wzgląd na to, iż był tym, kim był, nie pozwolił sobie na tę chwilę słabości; czując, jak jego dłoń w skurczu mocniej ujęła knykcie przyjaciółki, zagryzł zęby.
— Najpierw Yaga, a teraz ty... — wymamrotał, powoli wracając do siebie. — Poważnie, co jest z wami nie tak?
— Z wami nigdy nic nie wiadomo — odparła, paliczkami wolnej ręki odgarniając włosy z jego czoła, darząc go nieopisaną czułością; sposób, w jaki się z nim obnosiła przypominał postępowanie z porcelanową figurką, dla której najmniejsza ryska może być śmiertelna.
Tak samo jak Gojou kochał Getou, [T.I.] kochała Satoru. I on ją również. Jeśli więź niebieskookiego chłopca z czarnookim mogła być określana barwą krwi utlenionej, zależność między tą dwójką przybierała karmin krwi żylnej. Mimo że żadna nić przeznaczenia zdawała się ich nie łączyć, oni sami wytworzyli duchową, niepisaną umowę, która opierała się na wzajemnym zaufaniu oraz wsparciu. Co czyniło ją wyjątkową, była mała iskra pożądania, zamieniająca tę relację w coś na pograniczu nieformalnego, czysto romantycznego, infantylnego związku, a gotowych oddać za siebie życie, jeśli będzie to konieczne, przyjaciół. Miłość ta nigdy nie została potwierdzona słownie; oboje byli jej po prostu pewni, dokładnie tak samo jak tego że kolejnego poranka wzejdzie słońce czy też że jesienią spadną liście z drzew. Było to dla nich tak naturalne, iż spytane, żadne z nich by nie wiedziało, kiedy to tak naprawdę się zaczęło.
— Rozmawialiście? — zapytała cicho, wiedząc, że najprawdopodobniej od teraz to jej obowiązkiem będzie dyrygowanie przebiegiem rozmowy.
— Tak, ale i nie — wycedził, nie mrugając. Jasny błękit tęczówek wlepiony był w niewielkie bladoróżowe kryształowe elementy wietrznych dzwonków, rozbryzgujących cienkie promyki słońca na setki pomniejszych świetlnych punktów.
Jedna z kropek padała na położone na najwyższej półce oprawione w bukową ramkę zdjęcie; od prawej strony na fotografii znajdował się Nanami z ponurą miną, która aż krzyczała tym, jak bardzo nie chciał być w tamtym miejscu, następnie Haibara energicznie obejmujący ramionami przyjaciół po bokach, ściskając ich ciasno do siebie, zaraz po nim stała [T.I.], trzymająca za dłoń Shoko, na której głowie Gojou bezczelnie opierał łokieć. Getou był jedyną postacią, która nie wchodziła w kontakt fizyczny z nikim na obrazku; stał uśmiechnięty szeroko, jego ręce założone na klatce piersiowej.
— Zapewne przywitałeś go pytaniami, dlaczego to zrobił, co? — dogryzła, delikatnie unosząc kąciki ust.
— Mówisz to, jakby ciebie nie ciekawiły jego motywy — burknął, a jego nozdrza zadrżały. — Oczywiście, że chciałem się dowiedzieć, o co mu w ogóle chodzi.
— Ale ci nie odpowiedział?
— Gorzej. Odpowiedział. A to, co mówił, nie miało żadnego sensu — fuknął. Wypuściwszy falę powietrza przez zaciśnięte zęby i rozchylone wargi, wziął kilka głębszych wdechów, nim kontynuował monolog. — On chce zabić wszystkich, którzy nie są użytkownikami. Rozumiesz? Chce ich zabić, bo myśli, że tym zmieni świat i nagle klątwy przestaną się pojawiać. Myśli, że to, co robi, ma znaczenie. Przecież jemu na mózg siadło — wyrzucił z siebie, natężenie jego głosu coraz głośniejsze z każdym wypowiadanym słowem. — I jeszcze pieprzył jakieś głupoty o tym, że to niby bezczelne z mojej strony, żeby w ogóle mówić mu, że to nie ma racji bytu, bo gdybym chciał, dla mnie byłoby to możliwe. Jesteś najsilniejszy, bo jesteś Gojou Satoru; czy jesteś Gojou Satoru, bo jesteś najsilniejszy — zacytował, gryząc język w poirytowaniu. — Ugh, w dupę z tym wszystkim.
— Mówisz tak, bo się o niego martwisz — wypowiedziała, odchylając się do tyłu, łącząc plecy z chłodną fakturą ściany.
— Nie. Mówię tak, bo jestem zły. Wkurwiony. Co on sobie w ogóle myśli... — jego głos załamał się na ostatniej sylabie, wywołując w nim jeszcze większe pokłady irytacji. Bezradność omamiała go, otaczała długimi pnączami i zaciskała z siłą zdolną do łamania kości; małymi kolcami wczepiała się w skórę, porcjując do organizmu pokaźne dawki toksyny, wprawiając jego serce w kołatanie, płucom zabraniając przyjmowania tlenu, a mózgowi utrudniając normalne funkcjonowanie, co rusz przypominając mu słowa najlepszego przyjaciela.
Nastolatka siedziała cicho, zastanawiając się, co powinna mu teraz odpowiedzieć, jej dłoń nieruchoma między białymi kosmykami, tęczówki wlepione w ucznia, ślina ostała pod językiem. Widok Gojou w tym pokoju był już sam w sobie wystarczająco dziwnym zjawiskiem; uzupełniając to jego aktualnym stanem, sytuacja ta zdawała się niemalże niemożliwa.
Satoru kontrastował ze wszystkim, co go otaczało. Rozpoczynając od puchowych miękkich poduch oraz koców w odcieniach brzoskwini, wliczając delikatną i subtelną roślinność posiadającą szeroką gamę zieleni, zatrzymując się przy pastelowych zasłonach, finalnie spoczywając na niezliczonych drobnych szpargałach porozrzucanych po szafkach. Widoczne połacie książek oraz encyklopedii, magazynów, komiksów, starych map i pomocy dydaktycznych zalewały pomieszczenie, przytłaczały ilością zajmowanego miejsca. Wnętrze zdawało się być nieprzelanymi nigdy w słowa myślami dziewczyny – pozorny bałagan jako entropia kotłujących się uczuć oraz przemyśleń. Jednak mimo tego kompleksowego nieładu, całość się harmonizowała, emanując ciepłą atmosferą.
Mężczyzna jaskrawił się na tle tego spójnego otoczenia. Mimo jego niewyróżniających się jasnych barw oraz najprostszych czarnych spodni od mundurka, wyróżniał się, nie potrafił się zaadaptować. Burzył to, co najpiękniejsze – tę równowagę, stabilność, nieoczywistą perfekcję. Był on chaosem, definicją anarchii. On tu zwyczajnie nie pasował.
— Zaakceptuj to — powiedziała [T.I.] sucho, stukając go kilka razy palcem w ramię, aby mieć pewność, że jej słucha. — Niczego już nie zmienisz. — Jej ręka ponowiła odruchową zabawę włosami. Wszystko powoli wracało na swój pierwotny tor. — Możesz płakać, jeśli chcesz. Krzyczeć. Wyklinać go z całą siłą ducha. Obrażać. Ale to ci i tak nic nie da.
— Nie chcę płakać. Chcę go uderzyć tak mocno, że wbiję mu tym ponownie zdrowy rozsądek do głowy — zaskomlał jak dziecko, wciskając policzek w miękką skórę przyjaciółki.
— Więc dlaczego dziś tego nie zrobiłeś? Miałeś okazję go dotknąć. Uderzyć. A nawet zabić. Ale zrobiłeś całkowicie nic. Dlaczego? — Cierpkie słowa wypływały spomiędzy stoickich warg i docierały prosto do zagubionego umysłu chłopca.
Nastolatek kliknął językiem i zacisnął ciasno zęby, uderzając pięścią w materac z frustracji.
— Nie masz litości, mówił ci to ktoś? — warknął, ignorując spadające z jego nosa ciemne oprawki.
Gojou Satoru leżał praktycznie bezbronny, obnażony ze swoją pokruszoną duszą, nieświadomy tego, że nie będzie mu dane zaznać spokoju przez najbliższy czas. Cienka warstwa nieskończoności chroniła jedynie powierzchnię gałek ocznych, zabraniając łzom splamienia materiału koszulki dziewczyny; lecz pojedyncze egzemplarze dawały radę uciec, otulając mokrym kołnierzykiem gęste drżące rzęsy; biel każdego włoska przypominała długie, oszronione gałęzie wierzby, które samymi końcówkami stykały się ze spokojną taflą lodowatego jeziora błękitu jego tęczówek.
— A żeby to raz — westchnęła w odpowiedzi, łapiąc okulary kolegi, które prawie zsunęły się z łóżka, i odłożyła je na stolik nocny.
— Powiedz mi, ciebie to nie frustruje? — zapytał, zamykając powieki.
— Frustruje — rzekła krótko. — Ale wiem, że nie ma sensu się nad tym dłużej rozczulać. Suguru wybrał swoją ścieżkę, dlatego teraz moim i twoim zadaniem jest odnalezienie własnej.
Samo wspomnienie imienia czarnowłosego chłopaka, wywołało w całym ciele jasnowłosego falę nieprzyjemnych, irytujących dreszczy.
— W takim razie zostanę na ścieżce, gdzie będę tylko lepszy. Lepszy i lepszy, żeby później skopać tę jego głupią dupę — zapewnił, każde słowo wypowiadając coraz głośniej. — I tak już jestem najsilniejszy. — Oznajmił dumnym tonem. Udawał, że mu przeszło, wracając do tłumienia odczucia głęboko w sobie. Jednak może to i lepiej – zarówno dla niego, jak i niej. — A ty, jakie masz plany?
— Czytanie — odparła bezmyślnie, machnąwszy dłonią na papierową stertę oblegającą dywan.
— Nuda, jak zwykle — wypalił, otwierając szeroko usta, wyginając je w dół. — Och, ale skoro jesteśmy już w temacie! Skończmy ten durny quiz. Chcę posłuchać, jak bardzo zasługuję na bycie klasą specjalną.
— Właściwie to nie ma sensu odpowiadać na resztę pytań — mruknęła, otwierając magazyn na ostatniej stronie. — Tylko na jedno odpowiedziałeś czymś innym niż A. Twój wynik się już i tak nie zmieni, bez względu na dwie ostatnie literki.
— W takim razie przeczytaj, jaki wspaniały jestem. No! Już, już! — Ponaglił ją, obkręcając się na plecy i wykonując prędkie, koliste ruchy nadgarstkiem.
— Nie chcę cię martwić, ale piszą tutaj, że puszysz się jak paw i powinieneś trochę zejść z tonu.
— Co. — bąknął, otwierając szeroko powieki. Jego nos był zmarszczony, a górna warga uniesiona, ukazując szereg prostych zębów.
— To, co mówię. Wspominają tu jeszcze, że nawet jeśli posiadasz umiejętności, jakimi się próbujesz chwalić, tracisz wiele na arogancji. To był cytat — wyjaśniła, śledząc źrenicami tekst.
Satoru mrugnął tępo kilka razy.
— Nie no, pokaż mi to — margnął, wyrywając gazetkę ze słabego uścisku dziewczyny. — Na pewno coś ci się pomyliło, przecież to niemożliwe, żebym... — Mimo że nie potrzebował tego do pełnego zrozumienia treści, kilkukrotnie przebadał spojrzeniem kolorowe litery. Z każdym kolejnym razem jego mina rzedła coraz to bardziej. — Ten quiz po prostu nie był gotowy na to, że taka klasa specjalna, jak ja, pojawi się na świecie — bąknął, rzucając przedmiot za siebie.
Czasopismo ze smutnym plaskiem odbiło się od ściany i wpadło płasko za ramę łóżka, prosto w zakurzoną otchłań nieposprzątanych partii pokoju.
— Mogłeś mi je po prostu oddać — westchnęła, kręcąc głową na boki.
— I tak nie jest ci już potrzebne. Przecież całe przeczytałaś. — Chłopak sięgnął po rękę przyjaciółki i przybliżył ją bliżej swojej twarzy. — Idziemy spać?
— Idź, jak chcesz. Ja jeszcze nie jestem śpiąca — mruknęła, nachylając się w stronę szafki nocnej, z której to wyciągnęła telefon oraz książkę. — Mam co robić, więc się nie martw — powiedziała, jak gdyby mężczyzna miał w ogóle zamiar się przejmować.
— No dobra. Branoc. — Przekręcił się w kierunku przeciwnym do drzwi, nie puszczając dłoni uczennicy.
Nim uwaga młodszej skupiła się na nowej lekturze, otworzyła o policzek klapkę komórki i weszła w ikonkę kontaktów. Odnalazłszy interesujący ją numer, prędko weszła w aplikację SMSów, po czym upewniła się, że Szóste Oko Gojou jest nieaktywne na jej działania. Nie zajęło jej to długo – w końcu osiemnastolatek nie miał prawa niczego podejrzewać. Zresztą, nawet gdyby tak było, jej umiejętność Szumu skutecznie uniemożliwiała mu wgląd na to, co robi. Wstukując kciukiem odpowiednie przyciski, udało jej się naskrobać krótką wiadomość. "Dlaczego nie powiedziałeś, że widziałeś dziś Satoru?" Nie czekając na odpowiedź, odłożyła urządzenie do szuflady.
— Do kogo pisałaś? — wymamrotał niewyraźnie.
— Podobno miałeś iść spać — odparła, kartkując powieść, aby odnaleźć zaznaczoną stronę. — Do mamy. Chciałam spytać czy mogę do niej wpaść na weekend za dwa tygodnie. W końcu dopiero co u niej byłam.
— Mogę się z tobą zabrać? Dawno nie miałem okazji żeby zjeść ciastka twojej babci — zaśmiał się cicho, zaciskając mocniej uścisk na paliczkach koleżanki.
— Spytam jej później — odpowiedziała lakonicznie, wczytując się w książkę.
Chłopiec pozostawił mokre, niezdarne cmoknięcie na wewnętrznej części jej palców, wywołując tym samym falę przyjemnych iskierek, dążących wzdłuż całej długości ręki.
— Hej, [T.I.] — zagadnął na jednym tonie.
— Tak? — Odprowadziła książkę na bok.
— Ty nie odejdziesz, prawda? — wymruczał prosto w ciepłą skórę dziewczyny, całując ją jeszcze kilka razy.
Spojrzenie młodszej skrzyżowało się z błękitnym, kiedy zadarł głowę wzwyż. Jego twarz była spokojna; na czole nie było ani jednej zmarszczki; cienkie, jasne brwi znajdowały się w stanie całkowitego spoczynku – żaden z włosków nie odstawał, wszystkie układały się perfekcyjnie w jednym kierunku; powieki były otwarte, a tęczówki – niby najprawdziwsze ciała niebieskie – skryte pod chmurą gęstych rzęs. Cała powierzchnia gałki ocznej pokryta wciąż ponadprzeciętną ilością nawilżenia, sprawiała, iż błyszczały one jak najszlachetniejsze szafiry. Nos prosty, lekko zadarty na końcu, tuż pod nim perfekcyjne, o odcieniu ulubionych okrutnie słodkich truskawkowych gum rozpuszczalnych, nieznacznie rozchylone usta. Gojou był piękny. Tak piękny, że nic, nawet niewyobrażalny smutek i tragedie, nie potrafiły tego zaburzyć. Delikatne detale, zdobiące jego oblicze, były już wystarczającym czynnikiem, dzięki któremu mógłby zostać nazwanym kimś wyjątkowym. Jednak on posuwał się o krok dalej; miał bowiem również moc, potrafiącą przebić się przez nieomal każdą przeszkodę stojącą na jego drodze – czy to pod postacią fizyczną, czy też opierającą się o poparcie swojego stanowiska wpływami i siłą. Nie posiadał zbyt wielu wrodzonych wrogów, których umiejętności kolidowałyby jakkolwiek z jego przeklętą techniką, i w rzeczywistości, przez cały okres jego istnienia, udało mu się napotkać może dwójkę takich ludzi.
Dlatego zadziwiającym mogłoby się zdawać, że obcował z jednym takim człowiekiem na co dzień – na dodatek w całkowitej nieświadomości; jadał z nim posiłki, trenował, uczęszczał na pomniejsze misje, spędzał wolny czas, dzielił się przemyśleniami i sekretami, a także darzył uczuciem. Niespotykaną ironią wydawał się być fakt, iż taka mierna, niska trzecia klasa może być dla niego naturalnym zagrożeniem. Wszechpotężne, niespełna niepokonane Szóste Oko traciło wiele ze swej mocy przy Szumie; i choć nie było nigdy mowy o całkowitej porażce, boska aura tejże umiejętności nikła i gasła przy tak nieefektownej oraz nieciekawej technice, dzierżonej przez kobietę.
Uczeń o niczym nie wiedział. Nie było takiego momentu, gdy ziarno wątpliwości miałoby okazję zostać zasiane w jego umyśle. Nigdy nie odczuł tego, iż małe kurtyny stawiane są dookoła niego co rusz, zaburzając percepcję oraz pogrywając z widzianą przestrzenią. Satoru potrafił odczytywać przeklętą energię każdym ze zmysłów – Szóste Oko było podwaliną łączącą ze sobą wszystkie, otwierając tym samym dziesiątki nowych ścieżek. Ale to, co robiła nastolatka, zdawało się omijać tę dotychczas niepokonaną niemalże przez nikogo ścianę.
Wykorzystanie Szumu było niezwykle przydatne przy zadaniach, gdzie trzeba było działać z zaskoczenia, zakraść się, przejść niezauważonym w tłumie, przemycić obiekty naładowane przeklętą energią albo też ukryć kogoś.
Getou wcale nie prosił o pomoc z zatajeniem swojego miejsca przebywania; posiadając tak horrendalną ilość klątw w sobie, odnalezienie go po zapachu jego przeklętej energii nie zajęłoby wyszkolonym jednostkom więcej niż kilka miesięcy – gdyby tylko miał na to ochotę, Gojou dałby radę skrócić ten czas do pojedynczych tygodni. [T.I.] wykonała to z własnej woli. Podjęcie decyzji o przejściu na stronę perfekcji wraz z Suguru nie było niczym ciężkim. Nie był to temat, nad którym trzeba było się rozprawiać godzinami w samotnych konwersacjach ze swoim ja. Mimo niepodważalnej głębi sytuacji, nie zastanawiała się nad wyborem dłużej niż nad tym, co zjeść danego dnia na śniadanie. Było to coś naturalnego, odruchowego. Usłyszawszy teorie, jakimi władał mężczyzna, nic bardziej oczywistego nie przychodziło jej na myśl, aniżeli dołączyć do tego szalonego planu.
Warto dodać z tego miejsca, iż oni również się kochali. I to tak prawdziwie, szczerze. Splamieni burgundem starej, dawno zaschniętej krwi, dążyli do tego samego; pomimo faktu, że nie posiadali jednakowego punktu widzenia problemu, dziewczyna potrafiła go zrozumieć i się z nim zgodzić. Mimo jej znacznej niechęci do mordowania ludzi, obrzydzenia przed przelewaniem cennej czerwonej posoki, objęła jego stronę; bowiem droga, jaką podążał czarnowłosy, wcale nie była gorsza niż ścieżka przeciętnego użytkownika jujutsu. Może to przez to, iż męcząca wydawała jej się ciągła gonitwa za klątwami bez końca, może przez wzgląd na głęboko zakorzenione poczucie moralności i przejawianie idei celu uświęcającego środki, a może przez przywiązanie do przyjaciela oraz bezgraniczne zaufanie w niego, lecz, odkąd złożyła mu deklarację lojalności, ani przez chwilę tego nie żałowała i nigdy nie przeszedł jej przez myśl pomysł odwrotu.
Odgarniając pojedynczy biały kosmyk za ucho niebieskookiego, przez jedną króciutką chwilę, zrobiło jej się go żal. Już i tak był wystarczająco samotny przez całe swoje życie; jakoby skazany na wieczną ascezę, niczym cenny eksponat muzealny – grecka rzeźba ciesząca oczy zainteresowanych odwiedzających, słysząca jedynie przykre echo głosów nieprzeznaczonych dla jej odbioru. Istnienie Gojou Satoru było smutnym istnieniem. Opuszkami ostrożnie muskając jego żuchwę, pomyślała, jak bardzo nieszczęśliwą egzystencję musi on mieć. Jak ogromny pech zadecydował się do niego przykleić. Był on prawdziwie tragiczną istotą; znając dobrze swój los, próbował mu przeciwdziałać, lecz przeznaczenie i tak dopadało go w najgorszych, najmniej pożądanych momentach.
— Nie. Skąd ten pomysł. — Wypowiedziała spokojnie, drugie zdanie w manierze twierdzącej.
Uczeń nie kwestionował jej odpowiedzi. [T.I.], mimo pozornego kłamstwa, wcale nie uważała, ażeby takowe popełniła. Słowa mogły wydawać się nieprawdziwe, jednak ona nigdy nie planowała zaprzestania bycia dla niego. Może i było to naiwne z jej strony – szczególnie, kiedy już poznała jego reakcję na odejście Getou – lecz furtka, zaprojektowana specjalnie dla Satoru, na zawsze miała pozostać otwarta w jej sercu. Poza tym, to nie tak, że chłopak miał być oszukiwany przez cały czas. Zwyczajnie wprowadzenie go do całego planu zostało odłożone na później. Jak na razie dziewczyna po prostu omijała te wszystkie niepotrzebne wstępy, wprowadzenia oraz wytłumaczenia, których to młody czarnoksiężnik tak bardzo nienawidził. Zamierzała przejść prosto do sedna sprawy, gdy wszystko będzie gotowe. A tymczasem, jedynym czego pragnęła, była jedna z ostatnich chwili spokoju, w których mogła całkowicie oddać się lekturze, nie obawiając się o własne życie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top