Animus aeger semper errat

Zmiana. Fakt, że ktoś staje się inny lub coś staje się inne niż dotychczas. Pragniemy jej zawsze, gdy chcemy, by coś jej uległo i nienawidzimy, gdy nie zależy ona od nas. Kochamy, gdy zmienia na lepsze i przeklinamy, gdy wychodzimy dzięki niej na minus. Uwielbiamy, gdy jest subtelna, zaś posyłamy do wszystkich diabłów, gdy wymaga od nas wysiłku. Jedno się nie zmienia nigdy i działo się tak od zarania dziejów. Pojawiała się nagle lub z szybkością impulsu ją sobie narzucaliśmy. Nikt nie był nigdy zdolny do natychmiastowego przestawienia się na nowe. Tego dnia, wszechświat postanowił zmienić i to.

Przemierzali wyprane z życia ulice, omijając płonące auta i leżące bezwiednie ssaki. Ogień trawił witryny sklepów i okna domów. Te których inferno nie dosięgło jak i uliczki oraz chodniki stały się sceną dla iście dantejskich scen. Krzyki kobiet przecinały powietrze, dzieci wypłakiwały sobie oczy brodząc we krwi swych opiekunów, siepacze przywłaszczający sobie wszystko co nie przymocowane do ziemi. Kradli wszystko co się dało, nawet życie innych. Nielicznym zostało skradzione najważniejsze. Chaos pozbawił ich poczytalności. Widząc ich wiedzieli, że Nick niezwykle mocno się postarał skoro zatrząsł posadami wszystkiego i wszystkich. Rozdzielili się na jednym ze skrzyżowań. Judy na motorze pognała prosto, Tomek i Sam udali się w lewo zaś Natasha w wozie pościgowym w prawo. Terenówka minęła z kilka przecznic, wysadzając pasażera przy jednym z budynków okalających iglicę, sama zaś pognała na parking nieopodal. Pościgowa szukała trasy idealnej, a gdy znalazła, ukryła się parkując w jednym ze sklepów. Dowódczyni zaś dotarła na miejsce i zeszła z maszyny, stając przed nią i rzucając cień na komitet powitalny. Każdy jeden uzbrojony po zęby, mierzył ją wzrokiem na co nie była dłużna. Naliczyła z trzydziestu. Połowa kryła się za autami, czy betonowymi barykadami. Dwóch siedziało okopanych na zadaszeniu wejścia z działkiem automatycznym. Stali równym murem blokując wejście do budynku. Zaczęli się rozstępować przepuszczając winnego tego wszystkiego. Ubrany w smoking z rozpiętą marynarką, zapalił papierosa chroniąc płomień srebrnej zapalniczki. Wypuścił dymka i spojrzał na nią jakby żądał kapitulacji.

- Witaj Nick. - odrzekła krótko wkładając kciuki za ramiączka kamizelki.

- Nie sądziłem, że się pojawisz. Doszły mnie słuchy, że tyle palących spraw ostatnio zaprząta ci głowę, że migrena prawie ci mózg rozsadziła. - rzucił formalnie, lecz z wyraźnym przytykiem.

- Ha ha. Muszę przyznać, że się rozgrzałam, ale spokojnie. Nie przygniótł mnie ten natłok spraw. - odbiła piłeczkę od razu i równie formalnym tonem, rozkładając ręce.

- Nie do mnie taka pyskówka! - wrzasnął grożąc jej palcami między którymi trzymał papierosa, i zbliżając się o parę kroków do niej. Pogładził drugą ręką łeb i wziął głęboki wdech, obracając się tyłem.

- Gdzie twój spokój ducha? Czyżbyś się troszkę zagotował? Masz gorączkę? Może trochę okładu z ołowiu na czoło pomoże? - sypała pytaniami zbliżając się do niego.

Ochrona lisa zareagowała biorąc ją na cel co potwierdził szczęk broni brzmiący niczym rozrzucone szklane kulki. Na ostatnie pytanie wyciągnęła broń celując w niego. Nick tylko wyciągnął prostą rękę do góry, wstrzymując swoich strzelców. Odwrócił się do niższego sobie ssaka i spojrzał nieprzejęty groźbą. Przykucnął, złapał za lufę i przystawił sobie między oczy, te kierując prosto w jej. Drugą rękę zacisnął na kolbie i trzymał sztywno, by z stuprocentową pewnością trafiła.

- Dawaj! Zakończ to tu i teraz. Cel jak na tacy, a skoro groźby poszły w ruch bądź prawdomówną króliczką, jaką zawsze byłaś. STRZELAJ! - krzyknął zaciskając mocniej dłonie, chcąc wymusić na niej jakąś reakcję, jednak bez efektu

Uśmiechnął się tylko puszczając lufę jej broni. Zaśmiał się lekko pod nosem, by w mgnieniu oka spoważnieć, lecz dalej zachowując nutę szaleństwa w głosie. Skręcił jej nadgarstek na co wypuściła broń, by następnie z diabelską szybkością złapać ją za szyję. Wyciągnął z wnętrza marynarki pistolet i odwrócił role spotkania. Podniósł ją do góry tak, by wszyscy widzieli.

- Nigdy nie miałaś siły, by zrobić to co konieczne. Nawet, gdy miałaś okazję przed samiutkim nosem. - stuknął delikatnie końcem lufy o nos dla akcentacji.

- Skończ... przechwałki. Nie będę... czekać wiecznie. - wydusiła z siebie, ślamazarnie zakładając ręce na klatce.

- Głupia. Nie masz prawa okazywać łaski. - wycharczał, naciskając spust.

Nastała cisza, zagłuszona tępym szczękiem zamka, który ani myślał wróci do pierwotnej pozycji. Judy patrzyła surowym wzrokiem, nie zakłóconym mrugnięciem jak komora lufy jest pusta. Na twarz lisa wparował obłąkańczy wyraz twarzy, z następującym po nim wybuchem śmiechu.

- To może tylko Bóg. Odejdź bo i tak nie strzelisz do mnie. Zabraknie ci siły woli. - skomentował rzucając ją na ziemię i odchodząc.

Judy nie zamierzała go w tym utwierdzać. Chciała go zniszczyć cegiełka po cegiełce. Złapała za broń i zanim ktokolwiek zareagował, stanęła prosto i jednym celnym strzałem trafiła go prosto w prawe ucho. Nick wydał krótki krzyk, a po nim nastąpił ostrzał jego komitetu. Judy schowała się za motorem, gotowa na taki obrót sytuacji. Nick tylko wrzasnął, by wstrzymali ogień. Zerknął na króliczkę ostatni raz podczas gdy, strużka krwi zdążyła już znaleźć sobie drogę wokół oka i zacząć skapywać z odstającej na zewnątrz sierści na prawym policzku.

- Nie mogę powiedzieć, że jestem zaskoczony, bo wiedziałem, że się w końcu przełamiesz. Do zobaczenia Judy. - powiedział po czym machnął ręką na znak, że mogą sobie pofolgować, a sam zniknął za drzwiami otwartymi dla niego.

Powietrze zgęstniało od kul. Akcja "Upadek Olimpu" ruszyła pełną parą i nikt nie musiał nic mówić. Sam wstrzymał oddech i nim je wypuścił, na stanowisku karabinu maszynowego stawiły się dwa trupy. Z nimi za życia Judy byłaby w nie lada opałach. Następnie Tomek przerzedził tłum, zasypując ich deszczem kul z działka terenówki z najwyższego piętra parkingu nieopodal placu. Natasha zaś wyleciała z piskiem opon z kryjówki pędząc na plac. Kiedy się na nim znalazła zaczęła z piskiem opon na betonie i szumem ziemi na trawniku wzniecać kurz i pył. Judy wyszła zza motoru. Sprawdziła broń i ilość przypiętych magazynków na kamizelce i wkroczyła w kurzawę. Trzymała się nisko i tak jak przewidziała. Ilość adwersarzy się zmniejszyła drastycznie, a część z nich przestała strzelać. Silnik auta wściekle warczał, ale i tak słyszała kroki nieszczęśliwców, którzy postanowili zapuścić w tumany, gdzie czekała ich tylko śmierć. Natasha mijając ją o metr zrobiła ostatni skręt i ustawiła pojazd na wprost wejścia, czekając na sygnał. Z drugiej strony trzech strzelców czekało z niecierpliwością na dobre nowiny od swoich. Próbowali dostrzec cokolwiek w chmurze, lecz bezskutecznie. Oczekiwali tylko na jeden strzał, bądź serię z karabinu i byłby koniec. Złudne nadzieje. Zobaczyli tylko serię rozświetlającą dym, a po niej dwa strzały. Za każdym strzałem, światło ukazywało sylwetki walczących oprócz jednej. Doszukiwali się cienia króliczki, lecz pojawiały się tylko swoi, gdy chylą się ku ziemi. Ci, którzy byli w dymie liczyli na przewagę liczb, lecz i ona była niczym. Trójka na zewnątrz traciła nadzieję i siedzieli jak na szpilkach.

Po krótkim czasie strzały ucichły. Powoli ukazywała się jakaś postać. Wymierzyli broń i czekali. Szła spokojnie, przestępując z nogi na nogę. Jeden nie wytrzymał i strzelił, by z przerażeniem zobaczyć jednego ze swoich. Puścił broń, a pozostała dwójka ruszyła odpowiednio do każdego. Śmiertelnej pomyłki nie da się cofnąć. Za stojącym trupem stała ona. Padł strzał. Pierwszy padł przed nią. Kolejny wystrzał, był wymierzony w karciciela spanikowanego, który wciąż będąc w szoku dostał krwią po pysku. Szła dalej śledzona wzrokiem ocaleńca. Szła prosto mając go po swojej lewej i zatrzymując się na jego wysokości.

- Odejdź póki możesz. Nie chciałeś tego, więc idź. - powiedziała nie patrząc na niego, spryskana krwią niczym delikatną mżawką, trzymając pistolet pewnie za kolbę, acz bezwiednie przy ciele.

- Nie zmienisz miasta bo tak mówisz tak jak nic nie dasz rady zrobić bym przestał w niego wierzyć. Twoje puste słowa są niczym wobec jego czynów. On chce i zmienia świat dla nas. - złapał za radio przy kamizelce - Wzywam wsparcie i wysadźcie tą ciężarówkę na parkingu!

Jak tylko skończył, jedno z okien zostało roztrzaskane i wyleciał z niego pocisk słynnego granatnika RPG w kierunku Tomka, sam zaś ostrzelał miejsce kierowcy wozu pościgowego. Tomek odpalił mechanicznego ptaka który po ucieczce poprzez wyskok, unosił go lotem ślizgowym w stronę wejścia. Natasha w międzyczasie zakradała się na flankę strzelca

- Nie zginę, bo on mnie ocali. - dokończył by obrócić się w stronę króliczki, mierząc do niej.

Ona również tak zrobiła wskakując na kupkę gruzu by zrównać się z nim wzrokiem i vice versa trzymać go na muszce. Wtedy po trzech sekundach tej westernowej walki na spojrzenia, Tomek będąc dość blisko i nisko, opadł na ziemię zaraz obok przeciwnika

- Odejdź. Oszczędź rodzinie widoku ciebie w trumnie. - rzekł wycelowany, czym zmienił cel agresora

- Zawiodła mnie, pragnąc jej zmian. Złych zmian. Na lepsze. - ostatnie zdanie wypełnione było sarkazmem.

- Obejrzyj się bo nic nie jest lepsze. Stałeś się jego marionetką by mógł cię poświęcić ku wspaniałej świetlanej przyszłości. - wypowiedziała Natasha zachodząc go od drugiej strony, stając się jego nowym celem i siejąc zamęt w głowie.

- Tak... naszej. - panikował nie wiedząc w kogo celować, a kogo pilnować wzrokiem. Dreptał z nogi na nogę, chcąc zarazem walczyć i uciekać, będąc w niekorzystnej sytuacji.

- Tylko jego własnej. Nigdy cię nie uwzględniał. Zwykły pionek. - rzekła spokojnie Judy, wystawiając palec pustej dłoni do góry, na którym pojawiła się świecąca czerwona kropka. - Kiedy wykonasz co chciał, staniesz się zbędny i trafisz na odstrzał. - dokończyła kładąc palec, na którym owa kropka podążała z dokładnością do milimetra, na jego czole.

Drgawki strachu opętały ssaka, gdy opamiętując się zrozumiał, że to koniec. Spojrzał Judy w oczy z nadzieją na łaskę co szybko podłapała i rzekła.

- Nie wierzysz we mnie. Nie mnie błagaj o litość i ratunek.Ja tylko egzekwuje Sąd Boży.

Pod koniec zdania już słyszała broń padającą na ziemię i odgłosy łap, chcących jak najszybciej uratować tego który nimi dyrygował. Uciekał ile mógł lecz przed sądem nie ma ucieczki. Ciszę przerwał jeden strzał i odgłos padającego ciała.

- Jedynego i prawdziwego, a nie Lucyfera.

Tomek wysłał mecha po Sama by po kilku chwilach wszyscy weszli do lobby. Pokaźne pomieszczenie z centralnie umiejscowionym długim dębowym kontuarem. Otoczone z lewej i prawej schodami z marmuru, łamiącymi się geometrycznie pod kątem czterdziestu pięciu stopni od centrum sali i w połowie by złączyć się na górze w piętro. Po bokach schodów odchodziły korytarze ciągnące się w głąb budynku. Prawie kanciaste sofy i fotele stały po dwóch stronach długiego czerwonego dywanu, leżącego na mozaikowej podłodze w kolorze czarno-białym i ciągnącego się przez marmurowe wnętrze. Wysokie kolumny z kinkietami zaś nastrój poprzedniej epoki zwieńczył pokaźny kryształowy żyrandol. Jedynymi którzy tam nie pasowali bądź co niektórzy niszczyli, mówiąc dosłownie, byli zindoktrynowani wierni lisa. Zaadaptowali lobby by było ostatnim bastionem obrony lecz nastrój tam panujący, przeczył temu wzdłuż i wszerz. Rozmowy, śmiechy czy sparingi wypełniały wnętrze. Rozbestwienie z pychy sięgnęło zenitu gdy wypatrzyli w tłumie kilku pijanych. Jeden z nich odwzajemnił działanie i szedł do nich, bełkocząc coś pod nosem o pokłonach i uwielbieniu dla dobrodzieja jakim był Nick. Judy nie zamierzała wysłuchiwać tego dalej więc podskoczyła do wyższego sobie ssaka, by używając nóg wyprowadzić nokautujący cios, powalający natarczywego dzika. Przyciągnęła tym uwagę wszystkich.

- ZDP! Zwracam się do wszystkich zebranych w tym budynku! Wprowadzono stan wojenny. Każdy kto nie opuści broni, założy łap za głowę i położy się na ziemię zostaje oskarżony za działanie w grupie terrorystycznej i wypowiedzenie aktu terroryzmu wobec Zwierzogrodu i tego kraju!

Nieliczni nie zatraceni w tym szaleństwie wykonali polecenie. Reszta stała jak wryta. Dwóch wyszło przed wszystkich, śmiejąc się do rozpuku. Nie było jednak do śmiechu gdy jeden z nich nieświadomie wycelował w nich broń. W tym samym momencie dostał strzał w klatkę piersiową, a brzdęk łuski o marmur rozprzestrzenił się po wnętrzu.

- Nie podporządkowanie uznane zostanie jako zachowanie zagrażające integralności i funkcjonalności aparatu rządowego.- wygłosiła, widząc drugiego śmieszka szykującego się do strzału, by w mgnieniu oka zostać wyeliminowanym przez Sama.

- Dalsza niesubordynacja skończy się... Sądem Ostatecznym. - cała czwórka przeładowała broń dla efektu psychologicznego.

Nieznacznie poskutkowało. Niektórzy wykonali rozkazy co do joty. Płacąc najwyższą cenę, będąc zabitym przez fanatyków ujawnionych po zuchwałości groźby ze strony niedobitków policji. Rozpętała się wojna. Kule śmigały w każdym kierunku, co Nick oglądał na obrazie z kamer jak film. Pochłaniał popcorn, bawiąc się wyśmienicie. Przerwał napełnianie paszczy kolejną porcją gdy na jednej z kamer zobaczył ją chowającą się za filarem. Wyglądało to tak jakby nie patrzyła na kamerę a na niego. Perfidne spojrzenie oko w oko. Wskazała na niego, a następnie na czoło w okolicy nadajnika komunikacyjnego, migami wymagając od niego wysłuchania jej.

W gniewu dzień, w tę pomsty chwilę.

Świat w popielnym legnie pyle.

Zważ Matthew, czy się mylę?

Jakiż będzie płacz i łkanie.

Gdy dzieł twoich sędzia stanie.

Odpowiedzieć każąc za nie.

Nick skupiony na tych słowach, nie spostrzegł nawet kiedy walka się skończyła. Gdy dla pewności odświeżył widok z kamer widział wciąż to samo. Perforowane jak sito ściany i meble. Płonący zakątek do niedawno będące recepcją z nowym elementem jakim był pickup, którego klakson się zaciął i podniszczony wył niskim tonem niczym puzon. I ekipę powiększoną o łaciatego kota, Lysandra i niedawnego przyjaciela do grobowej deski, stającego się obecnie kimś komu wbił by ostatni gwóźdź do trumny, Finnicka.

Trąba groźnym zabrzmi tonem.

Nad grobami śpiących zgonem.

Wszystkich stawi nas przed tronem.

Śmierć z naturą się zadziwi.

Gdy umarli wstaną żywi.

Win brzemieniem nieszczęśliwi.

Zakończył połączenie i zablokował komunikator. Nie wierzył w to co zobaczył. Nie wierzył w pragnienie ataku na niego będącego władzę absolutną i dodatkowo po rzuceniu miasta na kolana, w rzucanie banałami o istnieniu kogoś nad nim. Wiedział, że nic nie wskórają i nie mają szans lecz wzbierał w nim gniew wobec tych których wybrał by mogli dostąpić zaszczytu nowego początku który tworzył. Dał upust ciśnieniu, uderzając pięścią w stół. Postanowił wygłosić orędzie do narodu ukochanego jak go nazwał w tym momencie.

- Jesteśmy atakowani dzieci moje. Relikty przeszłości będą nawiedzać dopóty, dopóki nie wymażemy ich z uczestnictwa w tworzeniu historii. Ich żywot sprowadzi na nas spaczenie które skazi każdego o słabym umyśle. Wy jednak moi kochani jesteście silni sercem i umysłem. Nie powstrzymujcie się by wyplenić chwasty jakimi są królik Judy Hopps, wilk szary Tomasz Wilczur, ryś Sam Znajda, łasica Natasha Romanoff, kot Lysander Akabane i fenek Finnick Lowtone. Kto przerazi się tych demonów nie jest godny żyć wśród nas, a waleczni nawet po śmierci znajdą miejsce po mojej prawicy. - zakończył przekaz - Dziel i rządź, a oddanie wierne powierzone ci będzie by nadziei objęcia otrzymać. - dorzucił patrząc nienawistnie jak według niego straceńcy się rozdzielają, kołysząc się delikatnie w przód i tył przed mikrofonem

Rozsiadł się ponownie w fotelu by obrócić się ku przeszklonej ścianie biura podziwiając gwiazdy. Kojony miliardem świetlistych kropek w które okraszony był nieboskłon wezwał głośno sekretarkę. Nie czekał długo by usłyszeć pukanie do drzwi prośbę o wejście na które zezwolił. Do pomieszczenia weszła lisica koloru czystego srebra. Podeszła do biurka, przyglądając się tyłowi oparcia skórzanego krzesła. Nick skinął łapą by przybliżyła się bardziej co zrobiła okrążając biurko i stając obok niego.

- Wybierz jakąkolwiek gwiazdę. - rzekł nie odrywając wzroku od nieba.

Wskazała malutką gwiazdę będącą środkiem trójkąta z trzech najjaśniejszych.

- Jak ci na imię, gwiazdko z nieba? - skierował pytanie do niej w oczywisty sposób.

- Judith - odparła anielskim głosem, co przystopowało Nicka znacząco w jego myśleniu o lisicy i co nie chciał okazywać, zniesmaczyło nieznacznie.

- Przynieś mi kilka dobrych roczników wina i coś mocniejszego oraz zaproś jakieś towarzystwo. - zaszeptał do ucha. - Ja w tym czasie zaczaruję gwiazdę by nigdy nie zgasła.- dodał

Jak poproszona tak zabrała się za zadania, uwodzicielsko wychodząc co nie umknęło Nickowi.

- Zwołaj również naczelników. To wszystko.

Gdy tylko drzwi się zamknęły zasygnalizował w niebyt chęć haftowania by następnie udać, że pstryka gwiazdę niczym kapsel w piaskownicy. Magicznym zrządzeniem jakby siły wyższej gwiazda ruszyła z miejsca, zostawiając za sobą smugę światła i znikając za krawędzią ziemi. To chciał widzieć Nick. Chciał widzieć jak cały świat, jak tylko okiem sięgnąć, działa tak jak on skinie. Nic go nie przerażała w tym momencie, mając na uwadze nalot kilkadziesiąt pięter w dół, Bóg się nie trwoży... to do niego przychodzą strwożeni. Czekał więc... na dwie przyjemności. W międzyczasie ekipa podążała rozproszona meandrami korytarzy. Pięli się powoli przez harmider jakiego narobili na dole i pokręcone oraz fanatyczne elaboraty Nicka , wygłaszającego je co jakiś czas. Natasha z Tomkiem dotarli jedną z klatek schodowych na drugie piętro i zmuszeni byli szukać innego wyjścia z piętra przez prowizoryczną barykadę dalszej kondygnacji schodów. Wyszli na korytarz i udali się w prawo w stronę jak się wkrótce mieli dowiedzieć sali bankietowej. Tak bynajmniej stwierdzały znaki przed wielkim wejściem bo cokolwiek wyłaniało się zza nich, owej sali nie przypominało. Wyglądało jakby wszystkie atrakcje wesołego miasteczka takie jak gabinet luster, kolejka górska, diabelski młyn i tak dalej, zmieszano w misce kuchennej łopatą. Wagonik który ruszył po galimatiasie mającym być torami i wykoleił się z hukiem utwierdził ich tylko w przekonaniu, że lisowi zlasowało mózg doszczętnie.

Ruszyli do przodu, wilk na przedzie, zmierzając w stronę obudowanego w metalowy siatkowy płot. Nie zamierzali się rozdzielać lecz decydowanie o czymkolwiek w tamtym miejscu należało do kogo innego. Usłyszeli tylko krótkie, może dwusekundowe brzęczenie by zostać odciętym od siebie bramą stylem wyciągniętą ze średniowiecza. Akcja zgęstniała tak jak krew w żyłach i ilość myśli w ich głowach. Tomasz chciał szarpać się z kratą podczas gdy Natasha znalazła się w ofensywie widząc wroga rzucającego się na nią. Krzyknęła szybkie "stój" do wilka by za chwilę kilkoma dobrymi strzałami zestrzelić wroga, który siłą rozpędu wbiegł w bramę z wyciągniętymi łapami. Gdy tylko jej dotknął, truposz zacisnął łapy na kratach i w akompaniamencie trzasków eletryczności, brzdęknięć metalowej konstrukcji i skwierczenia mięsa, upaść na ziemię, puszczając przyczynę śmierci... po śmierci.

Kiwnęli tylko głowami porozumiewawczo i ruszyli tak jak im ścieżka pozwalała. Natasha przemierzała drewnianą konstrukcję, wspinając się głównie w górę schodów , wydającą ciche lecz przeciągłe skrzypienia. Bacznie obserwując dokąd zmierza, wyleciał na nią znienacka baribal, przebijając się przez jedną ścianę samemu i kolejną razem z nią. Złapana w uścisk wiedziała, że przeciwnik chce ją wgnieść sobą w ziemię ku której zmierzyli jakieś kilka metrów w dół. Zaczęła strzelać z bransolet mu w klatkę, nie raniąc go śmiertelnie na co miał za grubą skórę jednak dość nieprzyjemnie by poluźnił uścisk. Ułamki sekund które zyskała ocaliły ją przed niechybną śmiercią. Wypchnęła się spod niego, w ostatniej chwili przekręcając się w powietrzu na brzuch. Pęd miśka, grawitacja i jej wybicie, skumulowały się w dość dużą siłę by poodbijać ją od ziemi kilka razy i wylądować kilka metrów dalej od centrum pustej przestrzeni między ścianami labiryntu. Przestrzeni do złudzenia przypominającej arenę nielegalnych podziemnych walk, które czasem widziała lata temu w industrialnej części Moskwy.

Zarówno ona jak i on wydając ciężkie stęknięcia bólu podnieśli się na równe nogi. Łasiczka zniosła to lądowanie nieco gorzej o czym świadczyło stąpnięcie nogą by zachować równowagę. Potrząsnęła głową i przyjęła postawę. Baribal wysunął pazury i złowieszczo sapał, wkurzony faktem, że musi się użerać dłużej niż zakładał. Nie był głupi by atakować pierwszy. Znał historię bitwy Dawida z Goliatem, a jej wynik uświadamiał go by się uspokoić albo przegra. Natasha zaś znała wzór kierujący takimi jak on, nieważne jak mocno by temu zaprzeczali. Wkurz ich, a każdy kolejny staje się kalką poprzedniego. Bezmyślnym i zaślepionym gniewem oraz chęcią mordu berserkerem. Jedna rzecz zawsze odpalała taką bambaryłę dynamitu. Stosowała ją zazwyczaj nieco później jako preludium do ciosu kończącego. Ten się jednak różnił więc musiała zróżnicować taktykę. Wystawioną bliżej niego pięść rozluźniła i wyprostowała, kierując spód ku górze i palcami ku niemu by zwieńczyć ruch kinowym i wymownym ruchem palców, "zapraszających" go ku niej.

Zniewaga i zlekceważenie to zawsze dobry zapalnik negatywnych myśli i emocji. Kropla, zawsze przelewająca kielich. Niedźwiedzia krew zalała i zgodnie z jej przewidywaniami, rozpoczął szarżę na nią., wyprowadzając na ślepo ciosy. Musiała go jakoś osłabić ale po kilku unikach, zauważyła, że ten pędzący pociąg w jaki się zmieniał gdy biegł ani myśli zwalniać. Plan agentki zakładał jego zmęczenie by zaczął zwalniać, dając jej szansę na dobry kontratak lub popełniać błędy z monotonii ruchu. Szukała opcji na arenie i ją znalazła, a dokładnie cztery. Cztery szerokie niczym sam wróg, metalowe elementy, ułożone dookoła w prostokąt, odchodzące od ziemi pod kątem i zabezpieczone blokiem betonu przy podłodze. Skoro nie zamierzał stanąć w miejscu z własnej woli, zrobi to gdy na chwilę ją straci. Tyle i tylko tyle jej wystarczyło.

Tomek patrzył na to nic nie mogąc zrobić. Otoczenie mu nie przeszkadzało. Sam jednak musiał obronić siebie zanim byłby w stanie pomóc jej. Parł do przodu posyłąjąc kolejną kule w zagrożenie jakim byli fanatycy preferujący broń białą w ciasnym, korytarzu jakim podążał. Gdy skończyła mu się amunicja, rzucił bronią w łeb szakala, otumaniając go na chwilę. Złapał za jego rękę dzierżącą maczetę, zaczął obracać go za nią, mając go za swoimi plecami. W tym samym czasie drugi wróg, gepard szykował się by uderzyć wilka toporkiem strażackim. Zamachnął się nad głową ściskając obuch w obu łapach by trafić Wilczura mającego właśnie być zwróconym w jego stronę. Był jednak za wolny w przeciwieństwie do sunącemu ku jego gardłu ostrzu. Samo poczucie cięcia wydawało się dla kota nieobecne za to krew wylewająca się z szyi i brak możliwości nabrania życiodajnego powietrza czuł jak nic innego w życiu. Wilk zmienił kierunek obrotu, wykręcając przed sobą rękę szakala który wypuścił broń i jego samego. Odpowiednim sterowaniem nadgarstka, Tomek wywierał na nim presję bólu by pokładał się na ziemię. Sam zaś przejął od kota toporek, wytrącając go z równowagi i po sprawnym powaleniu kota plackiem na ziemię, zatopił sprzęt strażacki w jego czaszce.

Sapnął ciężko by zerknąć jak radzi sobie agentka. Kafar dawał jej w kość jednak ta odpłacała mu się pieknym za nadobne. Lawirowała i wpieniała giganta by szarżował wprost na żelazne wsporniki. Gdy tak się od nich odbijał, zupełnie jak mózg w jego głowie, doskakiwała szybko do niego, wskakując na kark, obracając się na nim dookoła aż trafi na przód i niczym działko Gatlinga wyprowadzić długą serię ciosów w pysk i skronie. Wilk wyczuwał widmo porażki, widząc niespotykane u niej dyszenie i nieustępliwość wroga. Leciał dalej w górę konstrukcji, zauważając coś na końcu kręconych schodów. Przedarł się koło kolejnych siepaczy Nicka, głównie ciskając ich poza poręcz. Gdy skończył tak z ostatnim, rozeznał się w sytuacji z Natashą. Złapana w wielkie łapy za szyję szamotała się jak mogła bezsilnie. Wilczur musiał coś zrobić. Pobiegł na górę trafiając na bramę, a obok niej na konsolę z dużą czerwoną dźwignią. Prześledził szybko bieg kabli, uzyskując pełny obraz obecnego ich miejsca. Walka toczyła się na wahadle. Bez namysłu pociągnął za dźwignię. Furtka się otworzyła od niego na drewniany mostek, a wahadło po jego prawej ruszyło z impetem grawitacji w dół.

Natasha usłyszała bzyczenie machinerii i świst powietrza. Ledwo na ile miała pozwolenie, spojrzała w tamtą stronę zwężającym się polem widzenia. Szybko zareagowała strzelając dusicielowi w oczy. Poluźnił uścisk cofając się o krok i zamykając z bólu oczy. Wykorzystała okazję by wyprowadzić kopniaka w spód pyska przez co odgryzł sobie język którym mielił między kłami obrzucając ją obelgami za ślepotę. Puścił ją, cofając się kolejny krok, a sama odbiła się od niego o mały włos. Wahadło z pełnym impetem wbiło się w niego, wyrzucając jego bezwładne zwłoki z siłą wystrzału armaty. Zostawił za sobą kilka dziur i zawalonych ścian, kończąc lot na ścianie sali. Tomek zaś ruszył na drugą stronę mostku. Będąc pod koniec, już miał postawić ostatni krok gdy wahadło, naruszyło i tak już trzeszczący i grożący rychłym zepsuciem się mostek, usuwając mu grunt spod nóg. Złapał się krawędzi całymi rękoma utrzymując swój ciężar, mając ją na wysokości pach i podciągnął się. Oparł się rękoma na kolanach i pokazał tylko kciuk w górze na pytający okrzyk sojuszniczki. Ta zaś widząc iskry, niczym z ogniska buchające z wału konstrukcji, również postanowiła opuścić niebezpieczną strefę. Siłowała się z siatką ale w końcu opuściła arenę, na jej szczęście w samą porę. Tony żelastwa urwały się z uwięzi szybując tą samą drogą co niedawno pewien delikwent. Na kilku siatkach czy szczapach przybitych na krzyż, udających ścianę, się nie skończyło. Gondola dobiła baribala co nie mogła nie skwitować tego Natasha krótkim "Ała" i w myślach "Teraz nie żyjesz?". Nie czekała długo na odpowiedź. W ślady wału, podążyła podłoga i ściana sali. Kruszejąca podłoga była niczym lont prowadzący do prawdziwej katastrofy. Kolumny zaczęły pękać strzelając odłamkami na około metr od siebie zaś w całe pomieszczenie zgęstniało bielą. Niestety nie śniegiem choć tak wyglądało, a pyłem opadającym z podobnych szczelin na suficie.

- Znikamy stąd! To miejsce nie wytrzyma długo, a nad nami są jeszcze ze trzy piętra! - krzyczał do niej pośród chrupnięć stali i betonu, przybierających na sile oraz mocy z każdą sekundą.

Przekonali się oboje po zatrzęsieniu się gruntu i wymianie min świadczących brak zrozumienia ani literki. Przeszli na komunikację mentalną, nie mając wyboru i musząc ryzykować podsłuchu ze strony Nicka. Ustalili, że wali się wysunięte i stosunkowo niskie skrzydło iglicy odchodzące od niej. Zorientowali się szybko, na drobnej wiedzy Tomka o budowli i orientacji Romanoff. Zaczęła się kolejna walka z czasem. Miotani co róż na boki wstrząsami, przebijali się jak tylko mogli w stronę wyjścia. Wyłamywali deski, przeciskali sie szczelinami, a wszytsko to unikając odłamków niedawnego sufitu. Światła gasły, a przewody które je zasilały, skwierczały od wciąż płynącej elektryczności, wychylając się z pęknięć. Kolejne tąpnięcie skrzydła dało im znak, że czas zaraz minie. Szczęście w nieszczęściu byli już razem obok drugiego wyjścia. Nawet się nie zatrzymując ruszyli korytarzem przed śmiercią która niszczyła i rozkładała niczym goniąca ich ściana. Powoli acz skutecznie wyprzedzała ich o milimetry, by uderzyć z przytupem. Efekt lawinowy ruszył z prędkością wykładniczą, nachylając korytarz ucieczki w mgnieniu oka i równie szybko otoczyć ich kłębami kurzu.

Nie musiał tego widzieć czy słyszeć, ale Tomek czuł całym sobą powtórkę z rozrywki. Tym razem nie bawił się tak dobrze jak wcześniej. Trzymał się wystającego pręta, dyndając nad wielką pustką. Musiał coś szybko wykombinować. Różnica wielkości eliminowała pomoc ze strony Natashy więc z bólem serca wezwał ptaka drona zostawionego na zewnątrz. Ten szybko zareagował i skierował się w kierunku nadajnika Tomka. Wlatując w gęsty pył, system zareagował alarmem o zagrożeniu dla silników drona co Tomek wiedział wzywając go. Ptak dotarł na miejsce i zaczepiając się za uchwyt na kamizelce na której mógł spoczywać, uruchomił pełny ciąg by wynieść swojego mistrza do góry. Krytyczne alarmy nie ustawały potwierdzane przerwami w sile wznoszącej. Tomek prosił o jeszcze kilkadziesiąt centymetrów by móc spokojnie stanąć na półce budynku. Z ledwością lecz w końcu się udało. Wtedy dron mógł zmniejszyć ciąg na dostateczny by unosić się w miejscu. Wilczur już chcąc wydać mu rozkaz do ewakuacji, został uprzedzony przez krótki komunikat: "Krytyczne uszkodzenie systemów napędowych. Wymagana pomoc ze strony użytkownika w celu zabezpieczenia jednostki.". Gdy wsłuchiwał się w komunikat, dron tracił moc, skokowo uciekając mu w stronę ziemi. Spieszył się jak mógł lecz ptak zniżył wysokość juz pod półkę. Położony na brzuchu sięgał w jego stronę, nakazując przekierowanie całej mocy do silników. Efekt był widoczny od razu, objawiając się powolnym wznoszeniem lecz obluzowany odłamek powyższego piętra, postawił już wyrok. Trafił prosto do komory, dewastując wnętrze silnika który wydał z siebie huk i ucichł. Cisza towarzyszyła maszynie aż do zniknięcia w chmurze. Tomek tylko wstał posępiały. Można go było zastąpić lecz mimo wszystko się przywiązał. Podziękował salutem za wierną służbę i ocucił Natashę. Chwilę później zmierzali dalej.

W międzyczasie, dwójka detektywów pokonywała kolejne piętra klatki schodowej w przeciwległej części budynku. Mimo zmęczenia wywołanego pokonaniem już dziesięciu pięter, nie zwalniali ani na moment. Docierając cztery piętra wyżej natrafili na blokadę stworzoną z biurek, krzeseł i donic z kwiatami. Chcąc nie chcąc zmuszeni zostali do wyjścia na piętro. Sprawdzili czy droga czysta i wyszli na korytarz. Minęli drzwi i trafili na typowe korporacyjne boksy ciągnące się wzdłuż i wszerz sali, tworzące dwie korytarze bliżej ściany jednej będącej szklaną fasadą budynku albo czymś co nią do niedawna było. Delikatnie rozświetleni blaskiem księżyca spojrzeli się na siebie. Mieli dylemat czy się rozdzielać z racji braku wzajemnej widoczności spowodowanej wzrostem Finnicka, lecz zgodnie przytaknęli wiedząc, że razem byliby zbyt prostym celem. Krok za krokiem szli, sprawdzając każdy boks i nasłuchując każdego dźwięku. Znienacka coś przebiegło między boksami, na oko piętnaście metrów przed Lysandrem, który oddał jeden strzał w domniemane przez niego miejsce pobytu wroga. Finnick od razu się spiął, lecz nie miał czasu sprawdzić kompana albowiem teraz na jego trasie z jednego boksu doszedł hałas upadającego organizera. Delikatnie podszedł i sprawnym ruchem oraz wycelowaną bronią wyłonił się z zza rogu natrafiając na pustkę. Wlazł na biurko, by zerknąć jak tam u partnera i powoli nawiązali kontakt, sygnalizując sobie wzmożoną uwagę i ruszenie naprzód. Gdy tylko to uzgodnili, zaczął się ostrzał dochodzący z przodu. Kot szybko odskoczył do boksu obok, a Finnick zleciał z biurka na ziemię zasypywani wiórami ścianek boksu, które śrut przeszywał jak masło. Zerknął na bok widząc przez niezabudowany dół, kota również skulonego jak najbliżej ziemi, by nie oberwać. Migami ustalili, że jest tylko jeden atakujący co nie stanowiło wyzwania, ale sama precyzja jego strzałów była niepokojąca. Lysander dał znać, że przyjmie ogień na siebie podczas, gdy fenek zakradnie się od drugiej strony. Zgodzili się bezgłośnie i rozpoczęli akcję. Akabane rozpoczął kontrę zmieniając boksy jak rękawiczki, dając lisowi okazję do cichego i sprawnego przemierzania swojego korytarza. Zbliżał się ukradkiem, unikając odłamków szkła i innych rzeczy mogących zdradzić jego zamiary oraz dbając o zniwelowanie swojej widoczności mając na uwadze szczególnie uszy. Plan szedł gładko trącąc zbytnią łatwością na kilometr lecz adrenalina oraz widmo jednej kuli, żegnającej cię ze światem nie pozwalała przerwać egzekucji planu. Oboje już byli blisko z czego Finnick tuż za rogiem czekał na moment przeładowania przez przeciwnika. Nadszedł w końcu ten moment by się wychylić. Zrobili to nie spodziewając się tego na co trafili. Finnick został obrócony i już czuł zimne ostrze na szyi tworzące małą ranę, zaś Lysander wycelowany we wroga nabrał mocno powietrza i powoli acz wściekle mrucząc wyrzucił je z siebie kątem oka widząc dziurę w podłodze tuż między jego stopami.

- Jak to się skończy to pójdziemy na piwo i ja stawiam do upadłego? - zapytał Sam prosto z mostu i choć tego nie pokazywał to z lekkim zakłopotaniem taką pomyłką.

- Zabierz nóż. - wycedził przez zęby lis czując jak najmniejszy ruch krtani wbija stal mocniej w skórę co ryś gładko zrobił, puszczając "ofiarę" z uścisku.

- Co tu się stało? - zapytał, wciąż oddychający niczym medytujący mnich, Akabane.

- Wjechałem tu windą kilka minut po akcji z pick-upem, okna już takie były, załatwiłem tych co się wyłaniali zza rogu... - wskazał na drzwi obok i stertę trupów - i wtedy usłyszałem coś z tyłu. Na dodatek coś szwankowało mi z moim ulepszeniem więc wolałem się ukryć.

- I nie widziałeś, że to swoich atakujesz?! - warknął fenek zdzielając rysia, w jego mniemaniu pusty, w łeb, naprawiając tym samym jego widok.

- Przepraszam.. i dzięki za serwisowanie, Okulisto - odparł z uśmieszkiem

Gdy już zażegnali kryzys i podburzone emocjami głowy, ruszyli dalej. Nick zaś siedział i powstrzymywał się od śmiechu widząc jak rzucili się na siebie. Czuł, że to mogło być zabawne widowisko, ale takiego się nie spodziewał. Łyknął winka nalanego przez jedna z jego adoratorek i skubnął krewetkę z półmiska trzymanego przez inną, a wszystko na oczach poruczników. Złapał za pilota, zmieniając kanał i wyswobodził się na tyle z objęć dam by móc usiąść i rozłożyć ręce wzdłuż oparcia.

- Moi drodzy, czas na odprawę. - powiedział, wskazując po kolei podkomendnych. -

- "Zimna Wojna" według niektórych się nie skończyła, a rząd... nie ma z tym nic wspólnego. - kiwnął palcem na teriera w czarnych okularach.

- Z rodziną dobrze tylko na zdjęciu, a nic tak nie zbliża jak "Zjazd Rodzinny". - wilk zatarł łapy w zniecierpliwieniu na ten dzień.

- Nie będzie mógł się powstrzymać jak rzucisz mu wyzwanie "Ucho Igielne". - rzekł, zmieniając widok w telewizorze na ostatnią planszę, gdy usłyszał ciche, piskliwe chrząknięcie. - Wybacz za liczbę pojedynczą. Dlatego ubaw będzie lepszy. - dodał.

- Grzechy tej rangi nie mają prawa bytu w Nowym Świecie. - powiedział, dorzucając - Co do tej dwójki. Nic nie znaczą więc nic nie wniosą, lecz dla równowagi....

- Myśli, że nie odezwiemy się słowem na to wtargnięcie, to się myli więc zrób mu "Piaskowy" operację "Pustynna Tarcza". - w oczach niewysokiego, wielkouchego ssaka zapłonęły ognie zemsty za spychanie jego gatunku w cień chwały drugiego

- "Senbonzakura" nam się tworzy i nie pozwolimy jej zaprzepaścić. Gaikoku-jin ma wrócić skąd przyszedł. - rzucił do makaka, który pokłonił się, co Nick odwzajemnił skinieniem głowy.

- A co z tą wywłoką? - zapytała jedna z dziewczyn obejmująca go za szyję z tyłu.

- Nie nazywaj jej tak! - warknął, strofując łanię lecz szybko gładząc jej policzek na uspokojenie. - Jeszcze nie. Najpierw muszę ją wysłuchać skoro tak walczy o mnie. - odparł spokojniej z grymasem ironii. - Gdzie się podziała miłość do grobowej deski? - dorzucił cynicznie, wracając do życia jak pączek w maśle i oddelegowując wojów machnięciem ręki.

Czas płynął, a drużyna pięła się wyżej i wyżej, przedzierając się przez kolejne fale wrogów. Do celu brakowało im już tylko kilku pięter, jednakże zostali zmuszeni zrobić przymusowy przystanek w podróży, gdyż na ich drodze stanęła śmietanka dowództwa ich eks-sprzymierzeńca. Każda banda stanęła w linii, w sporym odstępie od siebie pośrodku remontowanego piętra, wypchanego narzędziami i materiałami budowlanymi w labiryncie metalowych rusztowań i zbrojeń mających być w przyszłości ścianami pomieszczeń. Nie ukrywając zdziwień, ekipa Gniewu patrzyła na swoich adwersarzy, których znali z różnych momentów swoich żyć. Ssaki dorównujące im doświadczeniem, emanowały niecierpliwością do walki, każde ze swoim własnym mściwym spojrzeniem, powoli acz sukcesywnie zmniejszały dystans. Słowa Judy, rozkazujące im zatrzymanie się, zdawały się mijać ich uszy. Zatrzymali się dopiero gdy między nim śmigły dwa strzały. Uniosła lekko brew na widok rozstępujących się lekko na bok, tworząc jej przejście dalej, bezsłownie sugerując, że nie powstrzymują ją lecz wręcz zapraszają. Ostrożnie ruszyli lecz gdy tylko króliczka minęła "blokadę" ta znów przeszła w stan gotowości.

- Tylko najwyższy może ukarać za zdradę. Egzekucja reszty należy do nas. -rzekł jeden z nich.

- Obżartucha najprościej wytępić. wystarczy nakarmić go odpowiednio, a zgaga dokończy dzieła. - dodał kolejny.

- Lenistwo samo się wytępi. Choćby się waliło i paliło to gdy zmęczy go życie, pójdzie spać i już nie wstanie. - wbił szpilkę trzeci drużynie przeciwnej, rozsierdzonej wewnętrznie aluzją do śmierci Durgi i Po.

- Wy również grzeszycie nieustannie.

- Gniewem. - usłyszała Natasha od pitbulla.

- Zazdrością. - otrzymał Tomek od rodzonego brata.

- Chciwością. - powiedział Samowi, wyrośnięty kret.

- Wy zaś stoicie nam. Co do ciebie. Twój gatunek zbyt długo spychał mój w cień. Czas by mój ujrzał światło dzienne i został dostrzeżony. - rzekł lis pustynny do Finnicka.

- Szykujcie się na honorową śmierć. Wstęp mają tylko wybrani przez Niego. Wyślemy was tam, skąd przybyliście. Do siebie lub do ziemi. - mówiła pogardliwie czerwonolica małpa.

Ekipa Gniewu spojrzała po sobie, dając sobie znać o osobistych zniewagach i nie wtrącaniu się w swoje walki, a Judy sygnalizując, że zaraz do niej dołączą. Ruszyła dalej, zostawiając rozpoczynające się szranki. Wszyscy przeszli do rękoczynów oprócz strzelców wyborowych, mających swój kodeks i paragrafy na toczenie walki. Judy jechała szklaną windą na ostatnie piętro. Mijała rozświetlone piętra będące jeszcze innym światem od tych biegnących w dół budynku. Na tych mijanych przez nią królował przepych porównywalny jedynie z wnętrzem pałacu, zarówno stylistycznie jak i rozrywkowo. Gdy dojechała na miejsce, nie było żadnego komitetu powitalnego,a bynajmniej nie takiego się spodziewała. W korytarzu prowadzącym do celu, znajdowała się garstka zwierząt. Grali w karty, rozmawiali czy zwyczajnie opierali się o ściany. Zerkali naprzemiennie na nią i na dotychczasowe swoje zajęcia. Mijała ich obserwując uważnie, czekając na atak z zaskoczenia lecz nic oprócz pomruków zdegustowania jej osobą i kilku parsknięć nosem. Otwarto jej drzwi i wniknęła do przysłowiowej paszczy lwa by za chwilę, zwracając lekko głowę w stronę wrót, zobaczyć jak są za nią zamykane.

- Barbarzyńcy, a jednak ta część savoir-vivre się w nich ostała. Uczniowie przerośli mistrza? - odparła odwracając się do niego.

- Leksykologia się kłania. Ty tu jesteś barbarzyńcą wpraszającym się na me włości. Plebs wśród dworzan. - powiedział pretensjonalnie.

- Przepraszam Pana ĄĘ Dwulica. Przemożnego hipokryzji. - godziła go każdym słowem, zwieńczając to skłonem z miną chochlika. Wiedziała co chciała odgrywając tę komedię i po kilku sekundach metaforyczna żyłka pękła.

- Zamknij się! Straciłaś mnie, przyjaciół, marzenia, kochanka, miasto i za niedługo rodzinę. Nie masz już nic tak jak ja nigdy nie miałem lecz wciąż upierasz się, że nieustannie posiadasz przysłowiowe trzy grosze. Skończ tę szopkę. To jest rozkaz bo nawet utraciłaś prawo do decydowania o sobie. Tak wygląda twój nowy świat. Gniewaj się na mnie, grzesz ile chcesz lecz pamiętaj, że ty to zapoczątkowałaś. -zakończył sądnym wzrokiem na niej.

- Grzesz? Delirium zakorzeniło się w nas głębiej niż można było sądzić. Ilość? Nie. Brak rozróżnienia podatności na fenotyp czy genotyp . - mamrotała pod nosem, trzymając się za brodę i szukając w eterze odpowiedzi na jej pytania.

- Buzia się nie zamyka jak zawsze. - ciumknął, przewracając oczami - Mówiłem byś siedziała cicho. - podniósł się trochę, odpychając lekko swoje adoratorki.

- Jakość? Odpada. Najwyższe sfery, największa perfekcja. Skutki uboczne? Nie stwierdzono. Zmieszanie?

- Cicho bądź! - wstał uderzając łapami w stół.

- Brak innych objawów. Dalej też żyjemy. Predyspozycje? Możliwe. Fizyczne czy psychiczne? To drugie. Sadyzm. Nieznaczny. Masochizm. Prawdopodobny.

- Powiedziałem ZAMKN... - zaczął ruszając do niej lecz nie skończył.

Zabrakło mu tchu po ciosie w brzuch. Nie miał jednak czasu go złapać, będąc ciśniętym do tyłu z nieziemską siłą. Lecąc wrócił na wcześniej okupowany mebel by razem z nim i resztą sunąć po podłodze. To był początek domino. Dotarli do biurka które przyjmując impet mimo masywności cofnęło się pod okno, tłukąc je i wystając blatem kilka centymetrów za krawędzią zatrzymało się. Lis w tym czasie walczył chwilowo o tlen widząc wciąż prowadzącą monolog Judy która nagle przerwała.

- Nie zawiniliśmy lecz zasłużyliśmy. Wierzyliśmy w wyniosłe racje, tkwiąc w najgłębszych błędach. - mówiła zbliżając się powoli do niego, wywołując jego zmieszanie oraz uczucie którego dawno nie czuł tak mocno. Poniżenie splecione ze strachem.

- Co? Co się stało? Jacy "my"? Kim jesteś?- rzucał zarazem wiedząc co chce zapytać lecz nie rozumiejąc czemu tak, czemu w ten sposób układał pytania.

- Oboje nie wiemy co się stało lecz faktycznie mylnie stwierdziliśmy że jesteśmy tacy sami. Kim jestem? - powtórzyła jego ostatnie pytanie. - Jestem tym czego tak pragniesz lecz porzuciłeś tak dawno temu. - wskazała na niego po zbliżeniu się o kilka kroków.

- To żadna odpowiedź, a tylko więcej pytań! - wkurzył się lecz już jej nie widział. Oddech ugrzązł mu w płucach co zaraz wywołało mały kaszel, wyrzucając strużkę krwi. Dopiero teraz poczuł pełnię wcześniej zadanego ciosu. Brał płytsze oddechy, oczekując ukojenia i wyszukiwał jej po pomieszczeniu.

- Kluczem do nich wszystkich jest inne. Kim TY jesteś Nicholasie? - usłyszał ją zza siebie lecz gdy chciał ją pochwycić jej znów tam nie było.

Zdębiał na te, jak je wpierw mimowolnie nazwał diabelskie sztuczki, próbując zrozumieć co się dzieje. Wiedział, że poziom dziwności rozmowy i wydarzeń poszybował ekstremalnie szybko do setki od momentu jak tylko weszła. Sytuacja była napięta i wymagająca jego pełnej koncentracji na szukaniu Judy. Nie mógł jej nigdzie znaleźć choć prawie sam sobie łeb ukręcał od skanowania pokoju w tę i nazad. Nie pomagało krążące i przyprawiające o mentalne mdłości pytanie o jego osobę. Banalnie proste gdyż co do niego podchodził ze stwierdzeniem "Jestem sobą." nie odczuwał aby reszta trybów jakimi były inne pytania zaczynała się jakkolwiek ruszać. Próbował nieprzerwanie wciąż dochodząc do tego samego wniosku. Ostatnią próbę zakończył zły myślą iż nie wie kim więcej ma być w jej mniemaniu. Jego własne pytanie było katalizatorem.

- Gniewasz się na niesprawiedliwość świata. W mig zaszufladkowany lecz walka z tym od szybkich nie należy.

- Leniwie tłumaczyłeś sobie, że wszystko samo się naprawi.

- Chciwie odbierać innym czego ty nie miałeś.

- Zazdrościłeś innym kim są zapominając kim sam jesteś.

- Łaknąłeś równości od innych nie szukając odpłaty za nią.

Każde zdanie było jak gwóźdź w serce. Każde tak samo bolesne gdy je słyszał. Co zdanie wracał do momentu w swojej przeszłości. Tego jednego bolesnego. Chciał nie wracać lecz słuch go w tym utwierdzał. Każde zdanie to inny głos. Otworzył oczy by zobaczyć przed sobą Judy, zaś obok niego zamiast panienek, członków klubu skautów do których za szczeniaka chciał dołączyć. Gdy tylko mrugnął, przed nim nie było już Judy tylko on za młodu w świeżutkim stroju skauta. Oczy mu się zaszkliły na pamięć o poświęceniu matki by mu go sprezentować. Łzy poleciały dopiero gdy odkopał inne wspomnienie. Noc w przeddzień prezentu i bolesnych wspomnień, wstał by zejść do kuchni napić się wody. Poszedł króciutkim korytarzem w stronę schodów od których emanowało delikatne światło dobiegające z nad stołu w salonie. Gdy zrobił kilka kroków, a śpiący umysł wrzucił drugi bieg by zapewnić dość koncentracji by nie zlecieć ze stopni, usłyszał cichy stłumiony płacz. Pochylił się nieco szukając wzrokiem z poziomu sufitu, przyczyny. Zobaczył wtedy swoją mamę pochyloną, tyłem do niego, nad stołem na którym leżało kilka papierów. Nie widział za dużo przez porę, wątłe światło lampy i swoje własne śpiochy w oczach lecz jedno zdanie na jednym z papierów widział dokładnie z racji dużej tłustej czcionki. "PRZEDSĄDOWE WEZWANIE DO ZAPŁATY". Nie miał prawa wiedzieć w swoim wieku co to znaczy, a zwłaszcza gdy zaalarmował rodzicielkę troskliwym pytaniem, ta szybko zebrała miszmasz w jeden zgrabny plik, wytarła oczy i skłamała.

- Mamusia wygrała nagrodę w pracy i to ze szczęścia.

Dopiero mając swoją wiedzę wiedział jak dużo ją kosztowało to wyrzeczeń. Wrócił skupieniem ze wspomnień do swojego małego ja które zaraz zaczęło mówić.

- Zacząłeś wtedy pożądać odwrócenia ról byś to ty był świętym gdy inni to diabły. Masz to co chciałeś?

- Nie... Pysznię się posiadaniem wszystkiego i byciem kimś. - powiedział skruszony wstając, wchodząc na biurko i patrząc na płonące miasto na skraju wybitej szyby.

- Masz co chciałeś? - dopytało jego młodsze ja na co się odwrócił z twarzą zalaną łzami i spuchniętymi oczami.

- Jestem nikim pośród niczego. - złamał się psychicznie szlochając jak dziecko i zmieniając się powoli w mniejszą wersję siebie. Czuł to, lecz nie oponował bo zrozumiał, że tak jest. To co go otaczało i kim był. Był dzieckiem odepchniętym przez świat, a gdy go przerosła rzeczywistość stworzył własną dziecięco wyidealizowaną. Chwilę zajęło zanim opanował natłok emocji i zauważył, że znów jest sobą siedzącym, obejmującym nogi wokół których zawinął się jego ogon. Poczuł za chwilę delikatny dotyk na głowie przesuwający się od czoła do potylicy i z powrotem. Spojrzał w twarz króliczki, przemawiającej samymi oczami, że jest przy nim. Chciał coś powiedzieć, ale go ubiegła.

- Wybrałeś jej wygląd bo uosabia to kim chcesz być. Bez cierpienia nie będzie ukojenia, lecz wynik ukoi nawet udręczone serce. By stworzyć nowy świat trzeba być gotowym na zburzenie własnego.

Nick wytarł oczy i wstał. Podziękował, co wtedy wiedział, sobie za skonfrontowanie z własnymi grzechami. Pomyślał nad ostatnimi słowami i czuł co musi zrobić by naprawić to wszystko. Pochylił się do tyłu by zrzucić się z budynku. Zaczął czuć chłodny wiatr na futrze i ciepłe promienie porannego słońca. Był gotowy na chwilę błogości lecz nie dostał pozwolenia. Coś zatrzymało go w powietrzu lecz nie rozumiał. Bolesny uścisk na jego prawym nadgarstku zatrzymał go w powietrzu, dyndającego teraz za krawędzią.

- Musisz się uporać z wieloma rzeczami ale nigdy z własnym życiem. Jak na kogoś czytając między wierszami to teraz poległeś z kretesem- rzekła w żartobliwym tonie na co lis nie mógł utrzymać krótkiego śmiechu. - Wiem co chcesz zrobić ale nie tak radykalnie. Zmiany najczęściej są wielkie i głośne ale czasem wystarczy najmniejsza i najcichsza rzecz na świecie. Zwykła... prosta... myśl. Zamknij oczy i żyj w zgodzie sobą. - powiedziała co zrobił.

- Z sobą "tobą", czy sobą "mną". - dorzucił trzy grosze.

- Głuptas.

Pomyślał i wszystko wokół niego zniknęło. Skończyło się by mógł zacząć, co już wtedy wiedział iż jest to sen, od nowa. 

Postanowił jednak, że tym razem będzie inaczej, że będzie lepiej i bardziej prawdziwie.


=====================================

Witajcie.

Trwało to strasznie długo lecz w końcu jest. Zakończenie tej historii, mogące się wydawać proste i będące pójściem na łatwiznę. Może tak być i nie ukrywam, tak samo jak faktu że dużo rzeczy może nie mieć sensu. Tak jednak zdecydowałem skończyć tą (try- lub tetra-)-logię która pełna była cliche i banalności narwańca chcącego napisać coś. Mimo tego że nie chciałbym widzieć więcej tego co stworzyłem, uznałem że zasługuje by zostało. Jak w życiu. Chcemy czasem by nasze błędy czy sytuacje nigdy nie miały miejsca lecz i tak one będą istnieć gdzieś tam. Jak już się stało to nie odstanie, a trzeba to zaakceptować jako integralną część naszej przeszłości, kształtującej  teraźniejszość i przyszłość. Ciężko mi przekazać odczucia o tym wszystkim więc skromnie uznam że to moja najlepsza opinia.

Idąc dalej. Właściwe podejście do fanowskiej fikcji Zwierzogrodu zacznie się dopiero teraz, a to co napisałem do teraz traktujmy jako spin-off. Zobaczymy jak będzie. Wiedzcie jedno. Świat powiększy się i to całkiem nieźle o wszystko co nieudało się zmieścić w czasie seansu kinowego.

Miłego i do zobaczenia w przyszłości.

TechFoxBro

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top