VI. Obserwator

Minęło kilka dni od tamtej nocy pod gwiazdami. Oriana coraz częściej spędzała czas z ekipą Levi'ego, choć ich relacje wciąż były pełne napięć i niedopowiedzeń. Isabelle, jak zwykle, emanowała energią i często próbowała wciągnąć Orianę w swoje plany, podczas gdy Farlan wydawał się pełnić rolę cichego obserwatora. Levi natomiast trzymał się na dystans, choć w jego spojrzeniu czasami pojawiała się iskra ciekawości. Levi trenował wraz z Isabelle i Farlanem, nieco z boku od reszty oddziału Smitha. Szykowali się z każdym dniem do zamachu na Erwina, by móc zrealizować swój plan i marzenie. W którymś momencie Isabelle znów upadła na ziemię, narzekając na ból pleców, czym niespecjalnie Levi się przejął. Wyciągnął do niej dłoń, aby jej pomóc wstać.

— Huh? Czy to nie Oriana? — zapytała Isabelle, dostrzegając znajomą sylwetkę, siedzącą na ogromnym głazie. Tuż przed nią walczyli w parach inni Zwiadowcy, całkowicie nie zwracając uwagi na Orianę. — Hej! Oriana!

Dziewczyna jednak nie odwróciła się, wciąż siedząc na głazie. Jedna noga swobodnie po nim spływała, a drugą zgięła w kolanie, opierając na niej rękę i brodę. Levi od razu zmarszczył brwi, dostrzegając, że poza Testrail, Isabelle usłyszeli ci trenujący przed nią Zwiadowcy. Zignorował szepty za sobą własnego oddziału, będąc ciekawym, o co chodziło tamtym dupkom. Zaskakując Isabelle i Farlana, a także samego siebie, podszedł do dziewczyny. Nie odrywała błękitnych oczu od postaci przed sobą. Z kolei Levi wyczuwał zionącą od trenujących czystą nienawiść... i to nie w jego kierunku czy jego towarzyszy. 

Tę nienawiść wymierzali w Orianę. Czy to był jej własny oddział? Trenował samodzielnie, bez żadnych instrukcji Oriany, a ona tylko znudzona wpatrywała się w przestrzeń przed sobą. Isabelle i Farlan również dostrzegli zmianę w astmosferze, ale mimo to z uśmiechem przywitali się z Orianą. Levi dostrzegł nagłą zmianę w aparycji dziewczyny — zamiast znużenia, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Taki sam jak tamtego wieczoru na dachu.

— Isabelle, Farlan — Oriana odpowiedziała pogodnie, zeskakując z głazu z gracją, jakby cały świat nie miał dla niej znaczenia. Jej głos był spokojny, niemal melodyjny, ale Levi nie mógł pozbyć się wrażenia, że ten uśmiech był maską, starannie nałożoną, by ukryć coś znacznie mroczniejszego.

— Co tu robisz? — zapytała Isabelle, podbiegając bliżej, jakby zupełnie nie zauważała napięcia w powietrzu. — Nie powinnaś trenować z oddziałem?

— Och, powinnam. — Oriana wzruszyła ramionami, po czym rzuciła krótkie spojrzenie w stronę grupy Zwiadowców. Jej uśmiech poszerzył się, jakby złośliwie, gdy kilka osób odwróciło wzrok. — Ale jak widzisz, doszłam do wniosku, że pewne rzeczy lepiej oglądać z boku.

Levi, stojąc nieco z tyłu, przyglądał się uważnie. Zwykle potrafił rozgryźć ludzi w mgnieniu oka, ale Oriana była inna. Jej postawa, sposób mówienia, gesty — wszystko zdawało się idealnie wyważone, jakby była pionkiem w grze, której reguły znała tylko ona. Joel, jeden ze Zwiadowców mówił, że Oriana Testrail była katem tego oddziału, wiernym psem Shadisa i wykonywała po cichu brudną robotę, a jej własny oddział nie pałał do niej sympatią. Teraz był w stanie wyraźnie to zauważyć.

— Nie wyglądają na szczęśliwych, że tu jesteś — zauważył sucho, przerywając jej rozmowę z Isabelle.

— Nikt w Zwiadowcach nie jest — odparła od niechcenia, znów wzruszając ramionami.


Oriana weszła do swojej ulubionej kawiarni, ponowie za ladą spotykając Mikasę z ostatniego razu. Na widok Oriany uśmiechnęła się łagodnie, kiwając jej głową na znak powitania. Bez czekania na jakikolwiek ruch ze strony dziewczyny, odwróciła się, by przygotować jedno z zamówień. Jak się okazało — rogalik z czekoladą i latte. Oriana uniosła wysoko brwi na ten widok, nie spodziewała się, że Mikasa zapamięta jej zamówienie z ostatniego razu i je odtworzy. Była to dla niej miła niespodzianka. 

Akurat śpieszyła się na pierwsze zajęcia tego dnia. 

— Widzę, że masz dobrą pamięć — zagadnęła, unosząc wzrok na Mikasę, która właśnie z wprawą spieniała mleko do kawy.

— Tylko do tych, którzy zamawiają coś wyjątkowego — odparła Mikasa z cieniem uśmiechu w kąciku ust, nie przerywając pracy. — Latte i rogalik z czekoladą o ósmej rano to chyba już twoja tradycja?

Oriana parsknęła cicho.

— Możliwe. Przynajmniej w te dni, kiedy mam czas wpaść tutaj. Dziękuję, że mi to ułatwiłaś — powiedziała, odbierając podany przez Mikasę kubek z latte. 

Mikasa oparła się na ladzie, chwilę obserwując Orianę, jak ta wyciąga portfel, by zapłacić.

— To na koszt firmy — rzuciła nagle, zanim Oriana zdążyła podać pieniądze.

— Co? Dlaczego? — Dziewczyna zmarszczyła brwi w lekkim zdziwieniu.

Jednak Mikasa jej nie odpowiedziała, skupiając uwagę na kolejnym kliencie. Oriana uśmiechnęła się do samej siebie i wyszła z kawiarni, aby dotrzeć na uczelnię. Szybko przeszła ten kawałek, mijając kilka znajomych już twarzy ze swojego roku. Gdy weszła do sali wykładowczej, wykładowcy jeszcze nie było, więc rozsiadła się wygodnie, przygotowując swoje notatki. Wpisywała dzisiejszą datę, gdy nagle przed nią stanęło coś zielonego.

Ostrożnie podniosła wzrok, dostrzegając spokojną twarz Levi'a. Zaraz potem zsunęła spojrzenie na to, co postawił przed nią — zielony kubek, bardzo podobny do tego, który potłukł się u niej ostatnio.

— Co to ma być? — sapnęła, wpatrując się w te kobaltowe oczy.

Levi wzruszył ramionami, opierając dłonie na oparciu krzesła przed nią. Jego twarz, jak zwykle, była trudna do odczytania, choć w kąciku ust zdawał się czaić cień rozbawienia.

— Wygląda na kubek — odpowiedział lakonicznie, a jego ton brzmiał tak, jakby to było najbardziej oczywiste na świecie.

Oriana zmarszczyła brwi, odstawiając długopis i spoglądając na niego z lekkim zdziwieniem.

— To wiem. Ale dlaczego go tutaj przyniosłeś? I dlaczego właśnie taki? — zapytała, zerkając na zieloną ceramikę, która na pierwszy rzut oka wyglądała jak replika jej ulubionego kubka.

Levi westchnął, jakby tłumaczenie tego było dla niego ogromnym wysiłkiem.

— Myślałem, że to był twój ulubiony kubek. Więc uznałem, że dobrze byłoby ci go zwrócić, w końcu trochę to była moja wina. — Oparł się luźniej o krzesło, wciąż jednak patrząc na nią z lekkim znużeniem, które chyba było jego naturalnym stanem. — Znalezienie dokładnie takiego samego było irytujące, więc... — Uniósł dłoń i machnął lekko, jakby chciał zakończyć temat.

Oriana przyglądała mu się przez chwilę, próbując zdecydować, czy mówi poważnie. To nie było w jego stylu, przynajmniej na tyle, na ile go znała.

— A co, jeśli powiem, że nie musiałeś tego robić? — zapytała, chcąc usłyszeć jego odpowiedź.

Levi skrzywił się nieznacznie, jakby sam ten pomysł go drażnił.

— Pewnie byś tak powiedziała. Ale z doświadczenia wiem, że ludzie mówią jedno, a myślą drugie. – Wyprostował się, unosząc brew. — Więc możesz mi teraz podziękować albo udawać, że nie jesteś wzruszona, ale raczej nie udawaj, że nie jest ci miło.

Oriana zachichotała cicho, czując, jak cała powaga sytuacji się ulatnia. Odsunęła kubek na bok, by zrobić miejsce w swoich notatkach. 

— No dobrze. Dzięki. — Jej ton był lekki, ale szczery. — Przyznaję, jest mi trochę miło. 

— To był jednorazowy wypadek. — Levi założył ręce na piersi, udając urażonego. — W przeciwieństwie do ciebie, jestem całkiem zgrabny.

Oriana przewróciła oczami, jednak na jej twarzy wciąż malował się uśmiech. Gdy Levi przesunął się w kierunku swojego miejsca, poczuła, że poranek nabrał nowego, zaskakująco ciepłego wymiaru.

— Jesteś lepszym obserwatorem niż myślałam. — Tym razem Levi uniósł delikatnie kąciki ust, ale pochłonięta swoim zeszytem Oriana nie zauważyła tego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top