I. Sen

Czarna flara wystrzeliła wysoko, przecinając żółtawe niebo. Wszyscy ocalali z jej oddziału zdołali zauważyć zbawienny znak odwrotu. Oriana pociągnęła za wodze swojej szarej klaczy, nakazując jej zmianę kierunku. Zwierzę nie było płochliwe, a bystre i przygotowane do takich wędrówek. Mimo to zarżała niespokojnie, zbliżając się do kilkumetrowego muru. Za nim biegł dwunastometrowy tytan z niepropocjonalnymi rękoma i nogami do ogromnego cielska i jeszcze większej głowy. Oczy zbyt blisko siebie wpatrywały się w swoją przyszłą ofiarę, a lekki wiatr targał krótkie, blond włosy stwora. Dziewczyna obejrzała się tylko na chwilę, czując jak żołądek podchodzi jej do gardła. Ponagliła wierzchowca, wiedząc, że to czy przeżyje zależy tylko od niego. Gdy zbliżyła się wystarczająco do muru, stanęła na obu nogach na siodle konia.

Ze szkolenia posiadała wręcz podręcznikową pamięć odnośnie każdego szczegółu na temat tytanów. Inaczej sprawa wyglądała, kiedy korpus Zwiadowców odkrył znacznie więcej niż przez ostatnie lata. Świat wydawał się teraz większy, bardziej tajemniczy, ale i w znacznym stopniu na wyciągnięcie ręki. Metalowe haki wbiły się w kamienną strukturę Marii - jednego z trzech murów, będących nigdyś granicą oddzielającą ludzkość od krwiożerczych bestii. Jakim zdziwieniem się okazało, że tytani sami byli niegdyś ludźmi. Zwłaszcza, że niektórzy potrafili przybrać formę wroga i ją kontrolować!

Eren Yeager.

Pierwszy odkryty ludzki tytan w jej oddziale, który stał się kluczem do wolności. Jego wstąpienie do Zwiadowców, otworzyło przed ludzkością sekrety ogromnego świata. Oriana nacisnęła guzik, a warknięciu tytana towarzyszył charakterystyczny syk gazu i dźwięk wciągania linek. Dziewczyna wzbiła się na tyle wysoko, by uniknąć pożarcia żywcem. Rozejrzała się dookoła, szukając swoich towarzyszy. Gdzieś dostrzegła blond czuprynę Armina, wydającego rozkaz, samemu zaraz przybierając postać tytana. Oriana nabrała głębokiego oddechu. Dziś nastąpiła ostateczna bitwa - a oni mogli zwyciężyć.

Dobiegł do niej inny tytan - nieco wyższy, ale całkowicie pozbawiony skóry, z jednym okiem i zaszytymi ustami. Przyglądał się umykającej czarnej plamie z wirującą na wietrze zieloną peleryną. Sięgnął po niższczego towarzysza i rzucił nim w Orianę, która ledwo tego uniknęła. Jęknęła, czując jak but osuwa się po ścianie muru. Wściekły warkot wystraszył dziewczynę, nie wiedzącą, czego teraz się spodziewać. Jedna linka puściła, zniżając poziom zwiadowczyni.

Jeszcze głośniejszy ryk przebił się przez wszystko, co ją otaczało. Oriana uśmiechnęła się lekko. Gaz jej się skończył, nie miała ostrzy i tylko jeden hak dzielił ją od upadku i śmierci. To koniec, powtarzała sobie. Przestała walczyć i poddała się. Powoli zaczęła opadać z ulgą i lekkością, ale nagle ktoś ją pochwycił za dłoń. Otworzyła szeroko oczy, wpatrując się w znajome, kobaltowe tęczówki, które oglądała niemal każdego poranka i wpatrywała się w nie codziennie, dostrzegając w nich uczucie, na które ciężko zapracowała.

- Oriana! - krzyknął mężczyzna, był cały w brudzie i krwi, na szczęście nie swojej. - Trzymaj się, zaraz cię wciągnę! - Jego linka syknęła w proteście. - Cholera - zaklął pod nosem.

Jego sprzęt również zaczynał zawodzić, ale nie zważał na to. Najważniejsza była kobieta, którą trzymał za dłoń. Ona jako jedyna przebiła się przez wszystkie jego bariery, dotykając serca i nadając mu ponownie człowieczeństwo, które zatracił będąc Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości.

- Levi, puść mnie! - odkrzyknęła. - Jeśli mnie nie puścisz, sam spadniesz!

Levi pokręcił głową, zaciskając mocno szczękę. Luźno zwisającą linkę dziewczyny pochwycił bezskóny tytan, mocno ciągnąc ją do siebie. 

- Zdejmuj sprzęt! Szybko! 

Dziewczyna desperacko jedną ręką próbowała pozbyć się sprzętu do trójwymiarowego manerwu, niestety paski zaplątały się.

- Nie mogę! Levi, puść, bo ty też zginiesz! - Jej głos załamał się, a do błękitnych oczu  napłynęły łzy. - Musisz żyć... Słyszałam Erena, zrobił to. Wygraliśmy... Dlatego musisz żyć. Poznaj świat, o który wspólnie tyle walczyliśmy! - Uśmiechnęła się smutno.

- Odbiło ci?! - warknął. - Idiotko, przecież o to walczyliśmy! By spokojnie przeżyć razem. Ori...

- Nie możesz, zginąć, obiecaj, że będziesz żyć, dobrze? - Nie odpowiedział jej. Po policzkach spłynęły łzy zmieszane z krwią tytanów. - Obiecaj mi!

- Uratuję nas oboje!

- Kocham cię, Levi.

Uśmiechnęła się, ukazując w tym małym geście całą swoją miłość do niego. Marzyła, by stworzyli razem rodzinę, o czym świadczył skromny pierścionek na jej dłoni, którego zielonkawy kamyk połyskiwał w zachodzącym słońcu. Zielony - jak peleryny, na których widniały dumnie skrzydła wolności. Poluzowała uścisk dłoni i odbiła się nogami od muru, lecąc w dół wprost w paszczę tytana, którego zszyte usta rozwarły się szeroko, przygotowane na przekąskę.

- Zawsze będę cię kochać, Levi. Może w innym wcieleniu nam się uda...

Nim wylądowała w paszczy, Oriana otworzyła szeroko oczy, z których popłynęły łzy. Usiadła na łóżku, ocierając wierzchem dłoni łzy. Dlaczego płakała? Znała ten sen na pamięć, choć widniejące tam twarze zawsze o poranku umykały z jej pamięci. Spojrzała na zegarek, dochodziła szósta rano. Jeszcze dwie godziny do zajęć na uczelni. Przewróciła się na drugi bok, przygryzając wargę. Od dziecka nawiedzał ją sen, w którym ginie, spadając z muru i dając się zjeść. Początkowo rodziców przeraził nawracający sen, ale nawet najlepszy specjalista umył ręce, bo nie potrafił znaleźć przyczny.

Oriana wstała, wiedząc, że i tak znowu nie zaśnie. Przeciągnęła się na łóżku, zbierając z krzesełka uszykowane dzień wcześniej ubranie i poszła do łazienki. Zdjęła piżamę i wlazła pod prysznic, odkręcając zimną wodę. Nigdy nie potrafiła zrozumieć, czemu zimna woda koiła ją bardziej niż zimna, zupełnie tak, jakby do niej przywykła nim pierwszy raz wsunęła pod nią głowę. Zawsze tak samo. Sen, płaczliwa pobudka i zimny prysznic. Spłukując z siebie senne mary, próbowała odtworzyć twarz mężczyzny. Zerkając na nagi nadgarstek, wyobrażała sobie jak jego silne palce zaciskają się na nim, nie pozwalając, aby stała się jej krzywda.

To tylko sen, powtarzała sobie od kilkunastu lat.

Wyszła, osuszając się ręcznikiem i od razu przebrała w mundurek uniwersytecki. Znajdując się ponownie w pokoju spakowała do torby potrzebny notatnik i kilka szpargałów, bez których nie ruszała się z mieszkania.

- Wychodzę. Mamo, tato - zwróciła się do dwóch ramek postawionych w drewnianej szafeczce z uchylonymi drzwiami. Woń podpalonego kadzidła unosiła się w powietrzu. - Do później.

Zgodnie z zegarkiem na nadgarstku dochodziła siódma, zanim uda się na uczelnię, chciała wpaść do ulubionej kawiarenki po latte. O tej porze nikogo nie było, poza dwójką obcyc chłopaków siedzących niedaleko przy stoliku, więc bez kolejki stanęła przed nową kasjerką - miała krótkie, czarne włosy i azjatyckie rysy twarzy. 

- W czym mogę pomóc? - zapytała uprzejmie.

- Czy jest Historia? - odpowiedziała pytaniem. Pamiętała, że zawsze obsługiwała ją urocza, niska blondynka o anielskim usposobieniu. Jej imię było wyjątkowe, ale dziwnie znajome. A może fakt, że znały się już dwa lata sprawiał, że panna Reiss wydawała się bliższa niż przyuszczała. - Zwykle ona jest o tej godzinie...

- Ma dziś wolne, zastępuję ją. Mikasa Ackermann. - Skinęła głową, na co Oriana odpowiedziała tym samym. - Zatem w czym mogę pomóc?

- Mikasa? - powtórzyła cicho, na co nowa dziewczyna spojrzała na nią czujnie. - Spotkałyśmy się kiedyś?

- Nie jestem pewna - odparła czarnowłosa. - Mogłyśmy się minąć, pracuję tu od niedawna, do tej pory w godzinach wieczornych.

,,Mikasa Ackermann ze 104. jednostki treningowej . - Dziewczyna w czerwonym szaliku skinęła głową, odszukując swoje przyjaciela, z którym nie rozstawała się nigdy. - Ty również należysz do oddziału specjalnego?

- Na to wychodzi - mruknęła zakłopotana. - Zatem, Mikasa, liczę na owocną współpracę''.

Oriana pokręciła głową, czując, jakby znowu utknęła we śnie, natomiast kasjerka przed nią wciąż czekała na zamówienie. 

- Latte - powiedziała cicho Oriana, uciekając wzrokiem w stronę szyby, za którą ustawiono świeże jak na tą godzinę przysmaki. - I jednego rogalika z czekoladą.

Dziewczyna wystukała coś na małym ekranie kasy i podała kwotę do zapłacenia. Mikasa odwróciła się, aby zrealizować zamówienie. Zanim jednak podała Orianie kawę, zawołała do niskiego blondyna przy stoliku. - Armin, twoja czekolada z cynamonem.

Zawołany chłopak wstał i z zakłopotanym uśmiechem odebrał czarny kubek z unoszącą się parą ciepła nad bitą śmietaną posypaną wspomnianym cynamonem. Spojrzał na Orianę przepraszająco, że przeszkodził i wrócił na swoje miejsce.

- A to twoje zamówienie. - Mikasa wręczyła zapakowanego w firmową torbę papierową rogalika i kubek z logiem kawiarni. Gdy dziewczyny przypadkiem musnęły się palcami, Oriana odskoczyła jak poparzona. - Och, wybacz, zapomniałam, jeszcze serwetki.

Oriana śledziła ruch czarnowłosej, sięgającej po serwetki. Co to była za dziwna iskra sprzed chwili? 

- D-dziękuję, do widzenia... - mruknęła cicho, na co Mikasa odpowiedziała i życzyła miłego dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top