JEDEN
"Mizu POV"
Rozciągała się przede mną droga kręta i wyboista, pełna niespodzianek i tajemnic. Nie koniecznie usłana różami. Jednak nie przeszkadzało mi to. Nigdy nie lubiłam kiedy w życiu wszystko przychodziło mi zbyt łatwo. Wolałam nad czymś popracować i mieć większe usatysfakcjonowanie. Wiedziałam wtedy, że godziny treningu nie poszły w błoto.
Jednak... co ja tam wiem. Mam dwanaście lat i dopiero rozpoczynam swoją przygodę jako ninja. Z tego powodu, iż miałam najlepsze wyniki spośród wszystkich dzieci z mojego klanu, nie musiałam uczyć się w Akademii, a pozycję genina miałam zapewnioną już na starcie.
Moje nazwisko nie jest za bardzo znane w świecie shinobi. Kiedyś byliśmy potęgą, jednak te czasy dawno minęły, od czasów Drugiej Wielkiej Wojny Ninja. Musieli wybić większość z nas. Stanowiliśmy zagrożenie dla dobra wioski, ze względu na nasze możliwości. Jednak, nie każdy mógł zostać... tym wybranym. Tym, który będzie bronił dobrego imienia naszego klanu. Te stanowisko przychodziło raz na kilka pokoleń, a i tak długo nie udawało mu się przetrwać. Zamachy, bitwy, poświęcenia... Jednak o mojej przeszłości, dowiecie się dopiero w późniejszym czasie. O naszym upadku, jak i sile... O naszym LOSIE.
Teraz? Muszę spotkać się z moją nową grupą. Nauczyciele zawsze dobierają skład trzyosobowy. Dwóch chłopaków, jedna dziewczyna. Czy się boje? Oczywiście. To przecież naturalne. Jednak, nie za bardzo wiem czego. Nowych znajomości? Trudności z dogadaniem się? Ośmieszenia? Szczerze to nie mam pojęcia. I tak nie mam nic do gadania. Grupa została już dobrana. Musiałam ich zaakceptować. Nawet jeśli mi to nie pasowało...
Przewiązałam mój ochraniacz wokół głowy, pożegnałam się z matką, wzięłam swoją broń i wyszłam z domu. Do naszego spotkania miałam jeszcze sporo czasu, więc postanowiłam się przejść nad wodę. Lubiłam przesiadywać tuż nad brzegiem jeziora i obserwować różnego rodzaju dzikie zwierzęta. Od małych jaszczurek chowających się w wysokich zaroślach, po większe ryby pod taflą wody, aż do majestatycznych jeleni znajdujących się po drugiej stronie w lesie. Ich życie również musi być ciężkie. Codziennie muszą walczyć o przetrwanie. Uważać na ludzi, nie rzucać się w oczy, jeśli to konieczne... zabić mniejsze zwierzęta. Tylko po to by przeżyć. Życie jest okrutne...
Nabrałam trochę wody w ręce i opłukałam sobie twarz. Tak przyjemnie... Mogłabym tu zostać całą wieczność, jednak czas naglił. Musiałam ruszać. Przecież nie chciałam się spóźnić pierwszego dnia. Co by sobie o mnie pomyśleli. Dlatego też szybko wskoczyłam na drzewo i rozejrzałam się dookoła. Wioska zaczynała się budzić. Ludzie jak co dzień rano wracali do swoich obowiązków. Piekarze, rybacy, sprzedawcy... oni wszyscy żyli w rutynie. Wstawali, pracowali, wracali, spali... I tak codziennie. To trochę... męczące. Jednak nie mieli innego celu. To ich jedyna rozrywka, nie byli shinobi. Jest to trochę smutne, jednak starałam się ich jakkolwiek zrozumieć. Niestety nigdy mi się to nie udało.
Ale nie przeciągając... skoczyłam w dół i przeturlając się po trawie, ruszyłam biegiem przed siebie. Mieliśmy się spotkać pod pomnikiem ofiar Trzeciej Światowej Wojny Shinobi. Czemu? Nie mam pojęcia. Taki dostałam rozkaz i musiałam go wykonać. Z daleka widziałam już znajome drzewa i krzak dzikiej róży. Zatrzymałam się przy nim na chwilę. Pamiętam, że przychodziłam tu razem z ojcem kiedy byłam mała. Ta roślina nie zmieniła się nic, a nic. Pamiętam ból tuż po dotknięciu jej ciernistych łodyg. Niektórzy mówią, że to sam Hashirama Senju ją tutaj zasadził i dopóki ona tu rośnie, nic złego nam nie grozi. Osobiście nie mam zdania. Jednak muszę przyznać, że jest przepiękna, a jej owoce są koloru ciemnego rubinu. Kusi samym wyglądem, a jej smak jest niesamowicie słodki. Po chwili zobaczyłam jak jeden listek odłączył się od reszty i zaczął samotnie spadać w dół. Oglądałam go jeszcze przez moment i kiedy spoczął na ziemi, ruszyłam dalej.
Już niedaleko, jeszcze parę metrów i będę na miejscu. Przyśpieszyłam. Oddychałam nierównomiernie. Byłam bardzo ciekawa kogo zobaczę. Z każdym gwałtownym ruchem słyszałam jak moje shurikeny charakterystycznie zgrzytają. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Właśnie uświadomiłam sobie, jak długo czekałam na ten dzień....
"Suzume POV"
Czekałam w miejscu naszego spotkania już pół godziny przed czasem. Przecież nie zaszkodzi zjawić się troszeczkę wcześniej, prawda? Chodziłam w te i we wte bawiąc się moim kunaiem. Obracałam nim na moim palcu, tworząc tym samym rozmaite sztuczki. W cyrku to by się o mnie bili! Nie ma drugiej takiej jak ja! Heh... co prawda to prawda. W moim klanie jako jedyna postanowiłam zostać ninją. Moja rodzina od początku jej istnienia nadawała się tylko do uprawy roślin. W sumie to... można powiedzieć, że jesteśmy w tym najlepsi! Ale ile można... Mam już dosyć sadzenia ziemniaków i zbierania rzodkiewek. W życiu pragnę czegoś więcej! Przygód! Adrenaliny!
Przez drogę, którą sobie obrałam całkowicie różnię się od moich bliskich. Odwrócili się przez to ode mnie. Już od narodzin byłam inna. Ohohoho... to mało powiedziane. Taaak.. kłopotliwe było ze mnie dziecko. Zawsze lubiłam sprawiać problemy... Zalane pola? Co to dla mnie. Wprowadzenie stada świń by najadły się naszą kapustą? Mów mi dalej.
Jednak... to zanikło. Zmieniłam się. Zaczęłam pomagać swoim rodzicom. Robiłam wszystko najlepiej jak potrafiłam. Nie chciałam wprawiać im więcej kłopotów. I tak mieli ich wystarczająco z brakiem pieniędzy. Starałam się z całego serca spełniać swoje obowiązki, solidnie i porządnie. Mimo to i tak byłam traktowana jak obcy. Jakbym wcale do nich nie należała. Nie rozumiałam tego. Nie wiedziałam dlaczego wszyscy się ode mnie odwracają, wraz z własnymi rodzicami. Powodowało to u mnie naprawdę ogromny smutek i ból. Zapragnęłam im pokazać ile jestem warta. Chciałam by byli ze mnie dumni.
Dlatego właśnie skończyłam Akademię wcześniej niż inne dzieci, wraz z najlepszym wynikiem w klasie. Zarówno test pisemny jak i praktyczny zdałam śpiewająco. Dowodem tego był również przewiązany teraz na mojej szyi ochraniacz z podobizną liścia. Poszłam więc pochwalić się rodzinie. Nigdy nie zapomnę szczęśliwego wyrazu twarzy matki i pełnego dumy ojca. Tak bardzo się cieszyłam. Chciałam by ta chwila trwała wiecznie. Niestety...
Nim się spostrzegłam, skaleczyłam się ostrym narzędziem w rękę.
- Auć... - jęknęłam wypuszczając broń z dłoni. Obserwowałam jak szkarłatna ciecz sączy się z rany na palcu wskazującym. Bolało, jednak był to znośny ból. Przyjemny... Przypominał mi o tym, że wciąż jeszcze żyję. Że mam dla kogo żyć. Muszę im wszystkim pokazać na ile mnie stać. Dlatego nigdy się nie poddam!
Szybko wyciągnęłam z kieszeni mały plaster i przykleiłam go na ranę. Szybko zmienił kolor z białego na jasno czerwony. Chwilę jeszcze mu się przyglądałam nie będąc pewna czy jeden na pewno wystarczy, jednak gdy nic więcej już nie zobaczyłam, schowałam resztę z powrotem do kieszeni, a następnie schyliłam się po mój kunai. Skryłam go za opaską na nodze i usiadłam na brzegu pomniku.
Nagle w oddali ujrzałam trzy zbliżające się postacie. Szybko się podniosłam wyprostowując się dumnie. Zaczynałam widzieć coraz dokładniej. Jedną osobą była dziewczyna. Różowe, długie włosy, zielone, duże oczy i wielki rumieniec na twarzy. Wyglądała na sympatyczną, wesołą istotkę. Wpatrywała się w czarnowłosego chłopaka o dosyć bladej cerze i równie czarnych oczach. On natomiast wyglądał na takiego, który ma wszystko w głębokim poważaniu. Całkowicie ignorował to biedne dziewczę. Natomiast trzecią osobą, był nie kto inny jak Naruto Uzumaki. Zakała naszej wioski oraz jinchuuriki dziewięcioogoniastego demona. Blondyn, z charakterystycznymi trzema paskami na policzkach po obu stronach i niebieskimi oczami. Zazwyczaj widzę go uśmiechniętego, teraz jednak wpatruje się w swojego towarzysza jakby chciał go zabić. Co najmniej jest to dziwne.
Zbliżali się wolnym krokiem w moją stronę. Co mam zrobić? Co mam powiedzieć? Po prostu się przywitać? To będzie marne i drętwe... Cholera, są coraz bliżej... myśl Suzume! Eeee... emmm....
- WITAJCIE TOWARZYSZE Z INNEGO WYMIARU! MAM NADZIEJĘ, ŻE NIE ZOSTANIEMY WROGAMI, LECZ DOBRYMI KUMPLAMI! - wykrzyknęłam na jednym tchu w ich stronę, kłaniając się nie za nisko..
....
O mój Boże.... co ja najlepszego zrobiłam...
"Sayaka POV"
O nie, nie, nie, nie, NIEE! Znowu wszystko przez tego idiotę! Zaś się spóźnię! A nie mogę! Nie teraz, nie dzisiaj! Cholerny Ginkun... zawsze muszę po nim sprzątać... zachciało mu się sławy i udowadniania swojej wielkości! Jest ode mnie starszy o dwa lata, a zachowuje się gorzej niż pięciolatek. Popisy... pfff, a co to? Podstawówka? Czasami mam ochotę się do niego nie przyznawać. Po prostu olać więzy krwi i nazwisko... Przecież to nie może być trudne je jakkolwiek zmienić, a jeśli nie... to pozostawi mi tylko jedno wyjście. Morderstwo.
Ale jeszcze nie teraz... Aktualnie to muszę się skupić na jak najszybszym dostaniu się na miejsce mojego spotkania z nowymi ludźmi. Przewiązałam swój ochraniacz na ramieniu, zabrałam wszystkie niezbędne rzeczy, związałam kuzyna i błyskawicznie wybiegłam z domu. Przemieszczałam się dobrze znanymi mi drogami Konohagakure, co chwilę mijając rozwścieczonych cywilów. Przez mojego głupiego kuzyna jestem znana w całej wiosce. No świetnie...
- Hej, Sayaka! Powiedz swojemu krewnemu, że ostatni raz uszło mu na sucho zniszczenie mojego straganu! - usłyszałam od pana Muraty, tutejszego pisarza. - Przez niego muszę zaczynać moją pracę od nowa!
- Oczywiście, proszę pana! Najmocniej za niego przepraszam! - krzyknęłam i pognałam dalej. Jeszcze parę razy słyszałam różne skargi, jednak już nie zwracałam na nie uwagi. Po prostu... chciałam jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Niestety coś musiało się wydarzyć. Bo jakżeby inaczej. A dokładniej to zahaczyłam moim długim płaszczem o jakąś gałąź. I oczywiście, jak to ja, nie mogłam się normalnie uwolnić. Musiałam się zacząć szarpać. Tak się miotałam, i miotałam, że w końcu materiał się porwał i poleciałam jak długa przed siebie. Zturlałam się na sam dół, przy okazji wpadając na kogoś.
- Auuuuuu... - złapałam się za obolałą głowę i wstałam. Popatrzyłam na swoje ubranie. - No super - złapałam kawałek brudnego materiału w dłonie - Ugh! - po czym go ze złością puściłam. Dopiero teraz zobaczyłam, że wszyscy się na mnie patrzą. Czyli dwóch chłopaków i trzy dziewczyny. - No co?
Cisza. Dalej czułam na sobie ich wzrok. To było... nieznośne. Kiedy wszyscy się na ciebie patrzą, ale nikt nic nie powie.
- Coś nie tak? - ponownie zapytałam.
- Z tobą? Jak najbardziej. - odezwał się jakiś chłopak emo. Przyjrzałam mu się dokładniej. Niebieska koszulka z kołnierzem i białe spodnie trzy czwarte. Całkowicie przeciętny.
- Dziękuję za odpowiedź - uśmiechnęłam się do niego szeroko, na co zrobił zdziwioną minę. Tego chyba się nie spodziewał. Haha! - Ile się spóźniłam? - zapytałam pomagając wstać jakiemuś blondynowi, na którego wpadłam przy spadaniu.
- Jakieś dwadzieścia minut... - powiedziała dziewczyna z różowymi włosami, patrząc na mnie z rządzą mordu. Milusio...
- Chwila.. dwadzieścia minut? - rozejrzałam się dookoła - To gdzie jest nasz nauczyciel? Czy przypadkiem nie powinien tu być?
- Najwidoczniej, nie mamy tylko jednej spóźnialskiej osoby w składzie... - tym razem usłyszałam głos dziewczyny z ochraniaczem na głowie.
Ech... życie jest piękne...
ilość słów: 1733
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top