9

Aurora

- Czy ktoś kiedyś mieszkał w tym pokoju? 

Rhysand przyszedł do "mojego" uroczego pokoiku po śniadaniu. Od rana byliśmy w dobrych humorach, choć nie ukrywałam, że niebawem chciałam zadać mu kilka poważniejszych pytań. 

Mój wybawca ubrał się w białą bluzę z kapturem i krótkie spodenki. Po domu chodził boso, podobnie jak jego ojciec. Dom Marshallów był doskonale ogrzewany, dlatego widoczny za oknem śnieg nie był nam straszny.

Blondyn usiadł na łóżku tuż obok mnie. Wyciągnął ręce za plecy i oparł je o materac. Nogi skrzyżował w kostkach.

- Mieszkała tutaj kochanka mojego ojca.

- Kochanka? 

- Miała na imię Claire - wyjaśnił, przeczesując palcami włosy, które po śnie nie zostały jeszcze ułożone. - Tata zaczął się z nią spotykać dwa lata po śmierci mamy. Claire miała swoje, cóż, upodobania. 

- Perwersje? 

Rhysand uniósł wyżej brwi. Nie był w stanie spojrzeć mi w oczy, a ja to uszanowałam. I tak byłam mu ogromnie wdzięczna, że odważył mi się o tym powiedzieć. Ufał mi. Gdyby mi nie ufał, nie rozmawiałby ze mną o podbojach seksualnych swojego ojca. Rhysand mógł się obawiać, że sprzedam te informacje mediom i zarobię na tych newsach sporo kasy, ale nie byłam taka. Nigdy nie zdradziłabym sekretów swojego pracodawcy, a tym bardziej nie zawiodłabym zaufania Rhysanda, do którego czułam coś silniejszego z każdą kolejną spędzoną z nim chwilą. 

- Tak. Lubiła udawać małą dziewczynkę. Boże, to takie upokarzające, że o tym ci mówię. Jeśli nie chcesz tego słuchać, powiedz mi.

- Wysłucham cię. Obiecuję, że nikomu nic nie powiem. 

- Wiem, aniele. Ufam ci.

Rhysand chwycił mnie za rękę. Pogładził wierzch mojej dłoni kciukiem. Poczułam w brzuchu motylki, niemal jak nastolatka, której chłopiec, który jej się podobał, w końcu odwzajemnił jej uczucia.

Spojrzałam na profil Rhysanda i nie mogłam się nadziwić, jaki piękny był. Ten młody mężczyzna skrywał w sobie tajemnice. Powoli się przede mną otwierał, ale czułam, że to, co skrywał najgłębiej, nie miało prawa ujrzeć światła dziennego w najbliższej przyszłości.

Dlatego cieszyłam się z każdego, nawet pozornie mało znaczącego skrawka informacji. 

- Mój ojciec ma różne perwersje. Po jego charakterze sama możesz zauważyć, że lubi dominować. Moja mama była jego wymarzoną kochanką. Nieraz słyszałem, jak uprawiali seks, ale nigdy nie poczułem się tym zniesmaczony. Chciałem, aby byli ze sobą szczęśliwi. Nawet w ostatnich chwilach życia, Bishop wciąż kochał się z mamą. Można uznać, że odziedziczyłem po nim zamiłowanie do perwersji, ale moje są nieco inne.

- Inne? - spytałam.

- Może pewnego dnia się o tym przekonasz, aniele. Wracając do kochanek ojca, po śmierci mamy miał tylko jedną. Właśnie Claire. Była dobrą kobietą. Troszczyła się o Bishopa i o mnie. Gotowała mi obiady, sprzątała dom, ale czasami zachowywała się nie jak dorosła kobieta. Lubiła, gdy się ją niańczyło. Miała swój fetysz, co mogłem zrozumieć i spróbować zaakceptować, ale nie podobało mi się to, że tak wchodziła z butami w nasze życie. Wkrótce tata zrozumiał, że obecność Claire pod naszym dachem mnie niszczy, dlatego się z nią rozstał. 

- Zrobił to tylko ze względu na ciebie? To szlachetne.

- Racja - wyznał, uśmiechając się delikatnie.

Rhysand podszedł do okna. Wbił dłonie w kieszenie spodni. Odwrócił się do mnie plecami, jednak to nie sprawiło, że poczułam się przez niego zignorowana. 

- Jestem złamanym chłopakiem, Auroro. Widzę, że próbujesz się do mnie przysunąć, ale najlepiej będzie dla ciebie, jeśli tego nie zrobisz.

Wstałam. Zbliżyłam się do niego. Stanęłam przed chłopakiem, zasłaniając mu widok na zaśnieżony ogród.

Rhysand wbił we mnie spojrzenie swoich brązowych oczu z bursztynowymi plamkami. Na jego szyi dziś znów widniał choker. Głęboko zastanawiało mnie, kto mu go dał. Być może był to prezent od jego mamy? 

Uniosłam dłoń. Położyłam ją na policzku Rhysanda. Pogłaskałam go po bliźnie na policzku.

- Auroro...

- Nie zwracasz uwagi na to, że tego chcę? Chcę ciebie. Takiego, jakim jesteś. Załamanego. Zniszczonego. Zranionego. Nigdy nie czułam do żadnego mężczyzny tego, co czuję do ciebie. Podobasz mi się. Mówisz mi o rzeczach, które cię bolą, a jestem pewna, że nigdy nikomu nie wyznałeś tego, co powiedziałeś mi w przeciągu ostatnich dwóch dni. Nigdy tak szybko się do nikogo nie zbliżyłam.

- Aniele, za dwa dni uznasz mnie za potwora.

- Dlaczego tak myślisz? Co takiego stanie się za dwa dni?

Miałam już dosyć tajemnic. Chciałam w końcu dowiedzieć się, o co chodziło w tym spisku. Bishop musiał przywieźć mnie do swojego domu nie bez powodu. Nie wierzyłam w jego dobre intencje, choć nie dało mu się odmówić tego, że mój pracodawca o mnie dbał. Dziś rano przyszedł do mnie, aby zapytać, czy coś mi kupić. Nie musiał tego robić. Mógł zwyczajnie pojechać do pracy, aby znów podbijać Nowy Jork, jak miał w zwyczaju robić do każdego kolejnego dnia, ale zamiast tego, przyszedł do mnie. 

Rhysand i Bishop nie byli złymi ludźmi, ale za takich siebie uważali. Twierdzili, że nie zasługiwali na dobro. Byli bogaci i zepsuci, a może sami tak siebie postrzegali.

- Bishop prosił, abym powiedział ci, że jego ludzie byli wczoraj wieczorem w twoim domu. Twój ojciec leżał na podłodze we własnych wymiocinach. Pytał, gdzie jesteś, a gdy Lucas, ochroniarz mojego ojca, powiedział mu, że jesteś w naszym domu, twój tata nazwał się zdradziecką suką. 

Zakryłam usta dłońmi. Spojrzałam błagalnie na Rhysanda. Nie mógł mówić poważnie. Ojciec nigdy nie nazwałby mnie w taki sposób. 

- Chcesz prawdy, aniele? 

Rozłożył ręce na boki, zupełnie jakby się przede mną odsłaniał. 

- Prawda jest kurewsko bolesna. Bishop nie darowałby mi, gdybym powiedział ci wszystko przed wyznaczonym terminem, dlatego pozwól mi, proszę, abym zachował wierność swojemu ojcu. Obiecuję, że za dwa dni wszystko zrozumiesz. Błagam, do tego czasu zachowujmy się więc tak, jakby świat naokoło nas nie istniał. Nie mówmy o pracy. Nie mówmy o problemach. Nie mówmy o twoim ojcu. Możesz to dla mnie zrobić, Auroro? Podarować mi to, czego nigdy nie będę miał? 

Łzy zakuły mnie w oczy. 

Jeśli to, co powiedział Rhysand było prawdą, nie chciałam w najbliższym czasie wracać do domu. 

Usiadłam na parapecie wyściełanym poduszkami. Spuściłam wzrok i zacisnęłam dłonie w pięści, próbując powstrzymać się od płaczu.

- Kochanie? 

Rhysand przede mną ukucnął. Położył dłoń na moim udzie.

Pokręciłam błagalnie głową. Nie chciałam rozmawiać, gdyż czułam, że gdy tylko wypowiem choćby jedno słowo, rozpłaczę się. Nie mogłam pozwolić, aby chłopak, na którym tak mi zależało, zobaczył mnie w chwili słabości.

- Naprawdę mój tata tak powiedział? Nazwał mnie zdradziecką suką? 

Rhysand skulił się w sobie. Z pewnością wiedział, że powiedział o kilka słów za dużo, ale wolałam, aby powiedział mi prawdę niż to przede mną ukrywał. Najbardziej bolało mnie jednak to, że tak ufałam swojemu ojcu. Pracowałam ciężko w firmie Marshall's Investments, aby odciążyć ojca w obowiązkach domowych. On sam nie zarabiał wiele, dlatego chciałam mu pomóc. Na pewno zrozumiał, dlaczego po jego akcie agresji wyjechałam spod naszego rodzinnego domu z Bishopem. Musiał mieć świadomość tego, że zamachnął się na mnie butelką i gdyby nie Rhysand, zrobiłby mi krzywdę. 

Ojciec był moją jedyną rodziną. Po odejściu matki, która wolała spędzać życie ze swoim rosyjskim kochankiem niż z nami, nie pozostał mi nikt inny. Nie miałam przyjaciółek, do których mogłam się zwrócić ze swoimi problemami. Cały swój czas poświęcałam swojemu domowi nie po to, aby tata nazywał mnie zdradziecką suką. 

Boże, to tak bolało.

- Aniele, wybacz mi. Nie chciałem ci tego mówić. Tak, to prawda, ale... Proszę, nie płacz.

Blondyn położył dłoń na moim policzku i kciukiem wytarł spływające po mojej skórze łzy. Zarzuciłam ręce na szyję Rhysanda i wtuliłam się w niego. 

Płakałam żałośnie, wylewając wszystkie swoje żale. Rhysand gładził mnie po głowie i plecach, zapewniając mnie, że był przy mnie i nie miał zamiaru się stąd ruszyć. Otaczałam go mocno rękami, jednak nie chciałam go przydusić. Po prostu potrzebowałam czyjejś bliskości.

Jego bliskości. 

Usłyszeliśmy na korytarzu czyjeś ciężkie kroki. Spojrzałam ponad ramieniem Rhysanda na drzwi, które otworzyły się z impetem. Do środka wparował Bishop.

- Ojciec Aurory uciekł. 

Oboje z Rhysandem podnieśliśmy się. Zachwiałam się przez płacz i przez to, że tak drżałam na całym ciele, ale mój wybawca mnie przytrzymał, abym nie zrobiła sobie krzywdy.

- Co takiego? Gdzie uciekł? 

Patrzyłam to na jednego, to na drugiego mężczyznę. 

Bishop oddychał ciężko. Jego zawsze starannie zaczesane włosy były w nieładzie. Krawat mu się przekrzywił. Nie zdjął nawet płaszcza, na którym widniały topiące się powoli płatki śniegu.

- Nie wiem, kurwa! - krzyknął Bishop. 

Skuliłam się. Nigdy nie słyszałam, aby Bishop Marshall krzyczał. Był znany z tego, że miał niekonwencjonalne metody w stosunku do nieposłusznych pracowników, lecz nigdy nie doświadczyłam tego na własnej skórze. 

- Tato, proszę...

- Przepraszam - warknął Bishop, wsuwając palce w swoje zaśnieżone włosy. Przeczesał je nerwowym ruchem.  - Posłuchajcie, musimy jechać za nim. Gdziekolwiek jest, odnajdziemy go. Jeśli nam się nie uda, poproszę moich ludzi o pomoc. Nie mogę pozwolić, aby zwiał. Nie po tym, co odpierdolił.

- Proszę pana, ale...

- Nic nie mów - wyszeptał mi do ucha Rhysand, który oddychał ciężko. Czułam, że drżał, co było tak niepodobne do niego. Rhysand był przecież pewnym siebie mężczyzną, choć przy tym był również głęboko skrzywdzony przez przeszłość. Nie spodziewałabym się jednak po nim, że zacznie się trząść. - Zróbmy to, o co prosi Bishop. To prędzej czy później musiało się wydarzyć, aniele. Błagam, zaufaj mi. 

Wszystko działo się tak szybko.

Rhysand wyszedł z pokoju, aby iść do siebie i spakować to, co najpotrzebniejsze. Bishop gdzieś dzwonił i rozmawiał po włosku z kimś po drugiej stronie słuchawki. Wiedziałam, że słynny Bishop Marshall znał kilka języków, ale nigdy nie słyszałam, aby się nimi posługiwał. 

Mój szef chodził nerwowo w kółko po pokoju. Patrzył na mnie co jakiś czas, jednak jego wzrok był rozbiegany, zupełnie jakby Bishop czymś naprawdę się denerwował. Stałam przed nim ze łzami w oczach, czując bijące szybko w mojej piersi serce. 

Rhysand wrócił do mnie po kilkunastu minutach. Miał w ręku sportową torbę. Uśmiechnął się do mnie łagodnie, choć on, podobnie jak jego ojciec, był zdenerwowany.

Wyciągnął do mnie rękę. Chwyciłam ją i pozwoliłam, aby Rhysand zaprowadził mnie na dół. Tam pomógł mi ubrać jedną ze swoich bluz. Założył mi moją kurtkę, otulił szalikiem i nasunął mi na głowę czapkę. Pocałował mnie w czoło, a gdy pojawił się obok nas Bishop, Rhysand zarzucił na ramię sportową torbę i wyszedł z domu. Pociągnął mnie do garażu, gdzie zobaczyłam samochód, którego marki nie kojarzyłam. Był natomiast w najciemniejszym odcieniu czerni, jaki kiedykolwiek widziałam. 

- Usiądź z tyłu. Ja pojadę z tatą z przodu, dobrze?

Skinęłam głową. Nie chciałam przysparzać im więcej problemów, dlatego byłam posłuszna. Wślizgnęłam się więc na tylne siedzenie samochodu. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że zapomniałam wziąć z domu Marshallów swojej torebki, ale nie było tam nic ważnego. Oprócz mojego telefonu, nie miałam tam nic. Do pracy nie chodziłam z dokumentami. Zawsze zostawiałam je w domu, gdyż bałam się, że zgubię je w nowojorskim pośpiechu.

Bishop wsiadł za kierownicę. 

- Zapnij pasy, skarbie. To będzie szybka jazda.

Spełniłam jego polecenie, a gdy tylko Rhysand wszedł do samochodu i usiadł obok swojego ojca, chwyciłam się przedniego siedzenia, gdyż pojazd ruszył z miejsca z ogromną szybkością. Bishop wyjechał ze swojej ogromnej posesji i wjechał na drogę główną. Prowadził szybko, ale pewnie. Bałam się, że mężczyzna spowoduje wypadek, jednak mu ufałam. Wiedziałam, że nie pozwoli, aby mnie i jego synowi stała się krzywda. 

Chciałam zapytać, co się działo, ale widząc mordercze spojrzenie Bishopa, którym wpatrywał się w jadących zbyt wolno kierowców, zrezygnowałam z tego zamiaru.

Musiałam im zaufać. To było jedyne wyjście. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top