63

Aurora

Wygładziłam suknię ślubną, którą Bishop kupił dla mnie od domu mody Gucci. Nalegał na to, abym w tym dniu wyglądała jak księżniczka i tak się czuła. Pokazał mi kilka zdjęć wydrukowanych sukni ślubnych, ale na żadnym z nich nie widziałam ceny. Wybrałam, moim zdaniem, najładniejszą z tych sukienek, a gdy się okazało, że pochodzi od Gucci, zaczęłam gonić Bishopa po pałacu, gdyż nie chciałam, aby wydawał na mnie fortunę. On jednak się uparł, że albo ubiorę się w tą sukienkę, albo wystąpię na ślubie w bieliźnie. Dla niego pewnie taka opcja byłaby bardziej atrakcyjna, ale dla mnie nie.

Suknia ciągnęła się do ziemi. Błyszczała się w świetle słońca. Miała długi, przezroczysty rękawek, a gorset wysadzany był diamencikami. Dół spływał wokół moich bioder i nóg niczym wodospad. Na stopach miałam srebrne buty na koturnie, które Bishop dla mnie kupił kilka dni temu. Nalegałam, że wybiorę coś z mojej garderoby, która została tutaj dla mnie przygotowana, gdy "przeprowadziłam się" do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, więc zdenerwowałam się na mojego narzeczonego, gdy trzy dni temu na łóżku ujrzałam pudełko z nazwą Louis Vuitton, a w środku schowane były piękne buty.

Na głowie miałam diadem. Włosy uczesałam w spływające swobodnie fale. Nie założyłam welonu, gdyż zanadto kojarzył mi się ze zdjęciami ślubnymi mamy.

Po części było mi trochę przykro, że nie było tu dzisiaj ze mną nikogo z mojej rodziny z krwi. Ojciec został zamordowany przez mojego przyszłego męża, a mama skontaktowała się z Bishopem nie po to, aby odnaleźć zaginioną córkę, a po to, żeby dowiedzieć się, jak wyjąć ze schowka pieniądze. Pieniądze, które na szczęście spłonęły, a których ona i tak nie potrzebowała, gdyż pławiła się w luksusowym życiu u boku swojego rosyjskiego kochanka, który jednocześnie był jej sponsorem. 

Mimo pięknej kreacji i idealnego makijażu, który z dumą wykonałam sama, ta otoczka nie była dla mnie najważniejsza. Tym, co podobało mi się najbardziej w swoim lustrzanym odbiciu, była połyskująca na mojej szyi błękitna obroża. 

Dotknęłam jej palcami i uśmiechnęłam się, podziwiając jej piękno.

Nie mogłam się doczekać nocy poślubnej z Bishopem. Wiedziałam, że będzie wspaniałym doświadczeniem. Prosiłam go o to, aby tej nocy nie był dla mnie delikatny. Chciałam, aby posiadł mnie tak, jak on tego pragnął. Żeby zrobił to ostro i brutalnie. Tak, jak w przeszłości robił to z kobietami w Amethyst.

Powędrowałam wzrokiem na widoczny na moim palcu pierścionek zaręczynowy. Nie zdziwiłam się, że Bishop kupił mi pierścionek z błękitnym diamentem od Tiffany'ego. Oczywiście byłam na niego zła, że trwonił w ten sposób na mnie swoje pieniądze. Bishop ciężko pracował, aby jego imperium dobrze prosperowało, więc za każdym razem, gdy kupował mi coś drogiego, nie czułam się z tym dobrze. Miałam wrażenie, że stałam się kimś w rodzaju jego utrzymanki.

Bishop jednak za każdym razem karał mnie klapsami, gdy o tym wspominałam. Mówił, że wcale nie dostawałam tych rzeczy za darmo. Moja ciężka praca dla Marshall's Investments była argumentem Bishopa za każdym razem, gdy wytykałam mu, że nie zasługuję na te kosztowności. 

Marshall argumentował to tym, że nigdy nie dawał mojemu ojcu wystarczającego wynagrodzenia, gdyż w ten sposób Andrew Davies, mój tata, miał spłacać dług zaciągnięty wobec Bishopa. Dlatego to na mnie w dużej mierze spoczywał obowiązek opiekowania się domem finansowo. Tata nie zarabiał w firmie Bishopa wiele. Nie wystarczałoby nam to na życie. Dlatego teraz, gdy przyszedł na to czas, Bishop przytaczał mi ten fakt za każdym razem, gdy mówiłam mu, że nie zasługuję na te piękne rzeczy od Gucci, Vuittona, Prady czy Yves Saint Laurent. 

Usiadłam na brzegu łóżka, spoglądając za okno.

Mieliśmy wziąć ślub w ogrodzie Anwara. Cieszyłam się na to niezmiernie. Pracownicy szejka od kilku dni dbali o to, aby ślub był najpiękniejszym wydarzeniem mającym miejsce kiedykolwiek w tym pałacu. Sama również troszczyłam się o dekoracje i wszystko, co najważniejsze. Nie chciałam siedzieć na tronie jak księżniczka, bo nią nie byłam i nigdy nie chciałam nią zostać. 

Usłyszałam pukanie do drzwi, a chwilę potem w szparze między drzwiami a ścianą pojawiła się głowa Rhysanda.

- Wchodź. 

Machnęłam do niego ręką, aby wkroczył do środka. Zamknąwszy za sobą drzwi, oparł się o nie plecami i głęboko westchnął. 

- Aniołku, wyglądasz prześlicznie. 

Wstałam i podeszłam do Rhysanda. Jeśli mówił, że ja wyglądałam prześlicznie, to on prezentował się jak młody bóg.

Wygładziłam klapy marynarki chłopaka. Blondyn posłał mi pełen miłości uśmiech. 

Ostatnie miesiące spędzone na przygotowaniach do ślubu całkowicie nas pochłonęły i bardzo do siebie zbliżyły. W sumie znaliśmy się już od pięciu miesięcy, ale każdego dnia kochaliśmy się coraz bardziej. Wspieraliśmy się i wiele nocy przepłakaliśmy w swoich objęciach, wspominając dawne czasy. Spyder czasami do nas dołączał, co było miłą odmianą. Jednak wbrew temu, na co pozwolił mi Bishop, gdy przyjęłam jego oświadczyny, nigdy nie weszłam chłopakom do łóżka.

- Bierzemy dziś ślub, Auroro. 

- Tak - wyszeptałam, czując wzruszenie powoli opanowujące moje ciało i umysł. - Ty weźmiesz za męża Spydera, a ja Bishopa.

- To takie pokręcone.

Zaśmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem. 

- Tak, jak my. Wszyscy jesteśmy tu pokręceni.

- Zdajesz sobie sprawę, że urządzamy ślub i wesele dla piątki osób? Anwar chyba nie sądził, że kiedykolwiek przyjdzie mu urządzić wesele syna na pięć osób! W arabskim świecie takie wydarzenia przyciągają tłumy. Teoretycznie powinni znaleźć się tu przyjaciele Anwara i znajomi Bishopa, ale...

- To wydarzenie dla nas, pamiętasz? Inni nie muszą rozumieć tego, co nas łączy.

Rhysand chwycił mnie za ręce. Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. Ja natomiast poprawiłam jego muszkę i białą różyczkę przypiętą do klapy marynarki. Spojrzałam jeszcze na jego włosy i bliznę, którą początkowo chciał zamaskować na dzień ślubu makijażem, ale nie pozwoliłam mu na to. Rhysand sam mawiał, że najważniejsze jest to, jaki człowiek jest w środku, a wygląd zewnętrzny to tylko opakowanie. Zwyczajny dodatek.

- Kocham cię, Rhysandzie. Wiesz o tym, prawda?

- Chodźmy już, aniołku - wyszeptał, a ja zrozumiałam, że nie chciał się rozpłakać ze wzruszenia, dlatego mnie poganiał. I tak za kilka chwil mieliśmy zejść na dół. 

Chwyciłam go pod ramię i pozwoliłam, aby zaprowadził mnie długim korytarzem, a następnie krętymi schodami do ogrodu.

W oddali ujrzałam Anwara, Spydera i Bishopa. Od rana nie widziałam swojego narzeczonego. Nie dlatego, że byłam przesądna i uważałam, że panna młoda powinna zobaczyć swojego ukochanego przy ołtarzu. Nie byliśmy tradycyjną parą, o czym wszyscy nasi najbliżsi wiedzieli, dlatego mieliśmy gdzieś te zasady, które kiedyś ktoś sobie wymyślił. Po prostu od rana byliśmy mocno zabiegani, a ja skupiałam się na doprowadzeniu swojego wyglądu do perfekcji, choć na ten jeden wieczór. Miałam nadzieję, że Bishopowi spodoba się to, co miałam dla niego przygotowane pod sukienką. Wprost nie mogłam doczekać się nocy poślubnej, ale wpierw musiałam przebrnąć przez przysięgi, które przygotowałam dla każdego z nich.

Gdy Bishop mnie zauważył, skończył rozmawiać z szejkiem i do mnie podszedł. Rhysand pocałował mnie w policzek, aby podejść do swojego narzeczonego, którego łapczywie pocałował w usta, gdy tylko się do niego zbliżył.

Skupiłam całą swoją uwagę na Bishopie. Mój narzeczony ubrany był w granatowy, skrojony na miarę garnitur. Miał granatową muszkę i czarne skórzane buty. Jego zarost był starannie przycięty, a włosy wymodelowane. Nie mogłam się doczekać, aby później wpleść w nie swoje palce i ciągnąć go za te boskie włosy w trakcie nocy poślubnej.

- Wyglądasz bajecznie, kochanie. Niczym księżniczka.

- Podoba ci się? 

Obróciłam się wokół własnej osi, prezentując mu się w pełnej krasie.

- Jeszcze jak. Ubierasz się tak, jak ci się podoba i to w tobie kocham, dziecinko. Ta korona i obroża... 

Przyciągnął mnie do siebie i wplótł palce w moje włosy, lekko pociągając moją głowę w tył. Odchyliwszy mi ją, przejechał językiem po moim policzku, a ja zaczęłam się śmiać. 

- Mój makijaż! Zepsujesz go! Odsuń się!

- Rządzisz mną? Kochanie, to ja dziś przypnę smycz do twojej obroży.

- Nie uda ci się, bo ta nie ma kółeczka - zauważyłam, wskazując na swoją szyję. 

- Myślisz, że nie jestem przygotowany na każdą ewentualność? W takim razie mnie nie znasz, kochanie. Chodź już. Nie mogę się doczekać, aby wziąć cię później do łóżka.

Chwyciwszy Bishopa za rękę, podążyłam z nim w stronę przygotowanego specjalnie na tą okazję ołtarza. 

Rhysand i Spyder czekali już przy nim, tuż obok Anwara. Szejk miał sprawować rolę duchownego, który miał udzielić nam tradycyjnego ślubu w duchu amerykańskim. Mężczyzna nie chciał, aby ktoś obcy wchodził do jego pałacu, choćby na czas ceremonii, dlatego zdobył odpowiednie uprawnienia i sam miał nam udzielić ślubu.

Ustawiliśmy się obok siebie. Dwie kochające się pary. Ojciec i syn oraz arabski książę i ja.

Amerykańska księżniczka.

Spyder puścił mi oczko i mruknął jak kot, oblizując usta na mój widok. Pokręciłam przecząco głową z uśmiechem i przygryzłam dolną wargę. Spyder prezentował się niezwykle seksownie w tym garniturze. Rhysand siłą zmusił go, aby włożył te ubrania, gdyż Spyder nie lubił nosić nic, co zakrywało jego tatuaże. Gdyby nie ja, na pewno chodziłby po pałacu bez bokserek. Nie, żebym kilka razy go na tym nie przyłapała, ale on zawsze zbywał to śmiechem, a raz nawet zaczął mnie gonić, strasząc, że jak mnie złapie, zaniesie mnie do Rhysanda i obaj się mną "zaopiekują".

- Nie wierzę w to, że doczekałem tego wspaniałego dnia, kochani - zaczął Anwar, któremu głos drżał z emocji. - Dzisiaj mój syn oraz mój najlepszy przyjaciel biorą dziś ślub z osobami, które stały się moją rodziną. Nie chcę zbędnie przedłużać, bo wiem, że spieszy wam się do orgii, więc proszę. Auroro, ty wypowiedz swoją przysięgę jako pierwsza.

Nie napisałam swojej przemowy na kartce. Wszystkie wyryłam w swoim sercu i chciałam je wypowiedzieć na głos, patrząc wszystkim w oczy tak, jak na to zasłużyli.

Odsunęłam się od Bishopa i podeszłam do Anwara. To od niego miałam zamiar zacząć. 

- Dziękuję, że przyjąłeś mnie pod swój dach, Anwarze - zaczęłam, widząc zaskoczenie na jego twarzy wyrażające to, że zdziwił się, iż do niego podeszłam. - Nasze pierwsze spotkanie nie należało do najmilszych, ale przynajmniej dowiedziałam się, że jesteś zboczony, podobnie jak każde z nas. 

Wszyscy się zaśmiali, a szejk chwycił mnie za rękę i złożył na jej wierzchu pocałunek.

- Dziękuję ci za to, że nie oceniłeś mnie niesłusznie i pozwoliłeś mi tu zamieszkać. Zdaję sobie sprawę, że wpuszczenie obcej osoby do tak wspaniałego pałacu, i to w dodatku Amerykanki, musiało wiele cię kosztować. Niemniej cieszę się, że dałeś mi szansę i stałeś się członkiem mojej rodziny.

Następną osobą, do której podeszłam, był Spyder. Uniósł ciemne brwi i poprawił spodnie w kroku, chłonąc mnie wzrokiem. Rhysand dał mu klapsa w tyłek, a Spyder przyssał się do jego warg, za co zarobił lekkie uderzenie w tył głowy od swojego ojca. 

Chwyciłam twarz Spydera w dłonie. Był taki przystojny. Tak idealny dla Rhysanda.

- Spyderze, tobie chciałam podziękować za to, że mimo, iż co chwila rzucasz w moją stronę sprośnymi żartami, kochasz mnie jak starszy brat.

- Kurwa, kociaku. Rozpłaczę się.

Pogładziłam kciukami kąciki jego oczu, widząc w nich łzy.

- Dziękuję za to, że nie odsunąłeś mnie od Rhysanda, choć tak usilnie się do niego zalecałam. Jestem ci wdzięczna, że pokazałeś mi, iż przyjemność seksualna nie jest czymś, czego powinnam się wstydzić. Jesteś najlepszym, co spotkało Rhysanda i moje serce się raduje, że w końcu będziecie razem bez żadnych przeszkód. Spotkało was nieszczęście, ale to tylko was umocniło.

Spyder chwycił mnie za kark i przyciągnął mnie do swoich ust, całując mnie łapczywie. Zaśmiałam się, próbując go odepchnąć. 

- Odsuń się, chłopcze. Nie ręczę za siebie.

Słysząc słowa Bishopa, Spyder oderwał się ode mnie i oblizawszy usta, uniósł ręce w górę w poddańczym geście.

- Dobrze, tatusiu. 

Kiedy stanęłam przed Rhysandem, westchnęłam z rozmarzeniem. 

Od początku myślałam, że to on będzie tym, któremu będę składać przysięgę miłości aż po grób. Sądziłam, że uda mi się być z nim i odsunę go tym samym od Spydera, ale wyrządziłabym mu tym sposobem okrutną krzywdę. Dlatego cieszyłam się, że poszłam po rozum do głowy i Rhysand ułatwił mi ostateczną decyzją, mówiąc mi wprost, co do mnie czuje.

Pocałowałam Rhysanda w usta. Był to krótki i delikatny pocałunek, ale wystarczył, abyśmy tym sposobem przekazali sobie, co do siebie czuliśmy.

- Kocham cię, Rhysandzie. Nigdy nie przestanę. 

- Aniołku, ja też cię kocham - wyszeptał, a wzruszenie ścisnęło jego gardło. - Nie musimy mówić nic więcej. Oboje wiemy, jak mocno się kochamy. Na zawsze, Auroro.

- Na zawsze.

Z łzami w oczach podeszłam do Bishopa Marshalla. Mężczyzny, przy którym miałam spędzić resztę swojego życia.

Kochałam go bezgranicznie. Nie wyobrażałam sobie swojego życia bez niego. W ostatnich miesiącach jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy. Wiedziałam, że gdy będę miała czterdzieści lat, jego już prawdopodobnie nie będzie na świecie, ale chciałam cieszyć się tym, co miało przynieść nam życie. Bishop miał dobre geny i oprócz tego, że wyglądał świetnie jak na czterdziestolatka, to jeszcze cieszył się dobrym zdrowiem. Nic nie stało na przeszkodzie, abyśmy razem szli przez życie.

- Bishopie Marshallu. Mój panie.

Mężczyzna objął mnie za kark, wsuwając dwa palce pod obrożę. Skinął mi głową, tym gestem dając mi znać, że był przy mnie i był gotów czekać tak długo, ile tego potrzebowałam, aż zacznę mówić. 

- Podobałeś mi się, gdy pracowałam w twojej firmie. Nigdy nie przechodziłam obok ciebie obojętnie. Fantazjowałam o tobie, choć miałam cię za nadętego dupka, który rozkochuje w sobie kobiety, a następnie je rzuca. Bałam się, że i mnie mogłoby spotkać coś podobnego, dlatego starałam się być wobec ciebie oschła. Wiem, że powinnam cię nienawidzić, bo odebrałeś mi ojca, dom i kraj, w którym mieszkałam całe życie, ale, o dziwo, ja cię kocham. 

Poczułam w oczach piekące łzy, które w końcu wydostały się na wolność. Bishop wolną ręką ścierał je metodycznie, podczas gdy ja mówiłam to, czym potrzebowałam się z nim podzielić. 

- Kocham cię nad życie. Chcę być twoją żoną, kochanką i uległą. Mam nadzieję, że poprowadzisz mnie przez życie i będziesz nie tylko moim partnerem, ale również moim nauczycielem. Dziękuję, że dałeś mi szansę. Podarowałeś mi coś pięknego, za co nigdy nie przestanę być ci wdzięczna. Jest tyle rzeczy, które chciałabym ci powiedzieć, ale czuję, że jeśli będę mówić dalej, rozpłaczę się, a chcę, żebyś miał piękny widok przed sobą, gdy dziś w nocy będziemy się kochać. 

Bishop pocałował mnie w czoło, czekając cierpliwie, aż skończę mówić.

- Stworzyłeś dla mnie nowy dom. Dałeś mi nową rodzinę. Dziękuję, Bishopie.

Mężczyzna pocałował mnie w usta, wkładając w ten pocałunek całego siebie.

Patrzyłam, jak Bishop przede mną klęka. Padł na oba kolana i chwycił mnie za obie ręce. Spojrzał na mnie z dołu, a ja po raz pierwszy poczułam się jak jego pani. Wiedziałam, że było to tylko chwilowe odczucie, ale i tak się nim napawałam. Choć nigdy nie zamieniłabym bycia jego uległą na stanowisko jego pani. To nie było dla mnie.

- Moja Auroro.

Ścisnęłam dłonie Bishopa, pragnąc poczuć, że naprawdę tu ze mną był. 

- Podobnie jak ty, uważam, że jest zbyt wiele słów, które chciałbym ci powiedzieć, ale jestem człowiekiem czynu. Wiem, że spierdoliłem. Zdaję sobie sprawę, że zamordowałem ci ojca, zmieniłem twoją tożsamość i cię porwałem. Zrobiłem coś okrutnego, mieszając ci w głowie, próbując rozkochać cię w swoim synu. Nie postępowałem racjonalnie, bo po raz pierwszy w życiu czułem, że nie mam gruntu pod stopami. Wszystko waliło mi się na głowę, kiedy zrozumiałem, że zniszczyłem życie niewinnej dziewczyny. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że nie zauroczyłem się tobą od pierwszego wejrzenia.

Bishop wyciągnął z kieszeni pudełeczko z obrączką ślubną. Mieliśmy wymienić się nimi potem, a przynajmniej tak sądziłam, ale czy nasz ślub naprawdę miał być zgodny z jakimikolwiek regułami? 

Marshall wsunął mi obrączkę na palec. Pasowała idealnie do pierścionka zaręczynowego. 

- Przysięgam chronić cię przed złem tego świata, nawet jeśli miałoby to oznaczać, że miałbym chronić cię przed sobą samym. 

Wplotłam palce w jego ciemne włosy. Boże, on był taki idealny.

- Będę stał przy tobie, gdy świat sprzeciwi się przeciwko nam. Będę cię wspierał, kochał i trenował na doskonałą uległą. Wiesz, że w każdej chwili masz prawo oddać mi obrożę, którą ci ofiarowałem, choć mam nadzieję, że to nigdy nie nastąpi. Dziękuję, że dałaś mi szansę, Auroro. Dziękuję i przepraszam. 

Padłam na kolana, nie zważając na cholernie drogą suknię. Pocałowałam Bishopa, a Anwar połączył nas węzłem małżeńskim. Śmialiśmy się i płakaliśmy, czując się jak dzieci. Było nam tak błogo. 

Reszta ceremonii minęła tak szybko, jak z bicza strzelił. Rhysand i Spyder wymienili urokliwe przysięgi, ale moje serce biło tak szybko, a myśli oddaliły się tak daleko, że docierało do mnie co drugie słowo.

Miałam przy sobie swojego męża. Swojego pana. 

Byłam najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, ale dopiero teraz miała rozpocząć się prawdziwa zabawa. 

- Choć do sypialni, mężu. Kajdanki na nas czekają. 

- Co z weselem, skarbie?

Rozejrzałam się wokół. Rhysand i Spyder zrezygnowali z udziału w weselu już kilka minut temu. Anwar uniósł kieliszek z alkoholem wyżej, pozdrawiając nas i dając nam tym samym znać, że sam szedł do swojej części pałacu, aby zabawić się z przybyłymi przed chwilą do pałacu dwiema blondynkami, które mignęły mi przed oczami.

Tradycyjne wesele było nam niepotrzebne. Prawdziwe wesele miało nas czekać lada moment.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top