62

Rhysand

Spyder lizał mnie po policzku jak jakiś szalony zboczeniec. Kuźwa, to był mój szalony zboczeniec. Mój i tylko mój.

Ojciec poszedł do mnie i wziął mnie w ramiona. Poklepał mnie po plecach, ściskając mocno. Prawie odebrało mi dech, ale na szczęście tata wkrótce się nade mną zlitował i poluzował uścisk, choć nie odsunął się jeszcze ode mnie.

Chwyciwszy moją twarz w dłonie, oparł swoje czoło o moje. Poczułem wilgoć na swoich policzkach i nie byłem już pewien, czyje łzy to były. Obaj byliśmy wzruszeni i choć nie chciałem płakać przy moich bliskich, czułem się tak cholernie szczęśliwy, że pieprzyłem to. Przy nich nie musiałem udawać kogoś, kim nie byłem. Kochano mnie za to, że byłem Rhysandem Marshallem i dla nikogo nie musiałem się zmieniać.

- Kocham cię, synku.

Głos Bishopa był zniekształcony przez wzruszenie.

- Tato, przestań.

- Kocham cię, Rhysandzie. Nie masz pojęcia, jak się cieszę twoim szczęściem. Pamiętaj, że zawsze będę cię wpierał. Cokolwiek by się nie działo, zawsze będę twoim najlepszym przyjacielem.

- Wiem - wychrypiałem, czując potrzebę odchrząknięcia, gdyż wzruszenie ścisnęło mnie za gardło. - Kocham cię, tato. Dziękuję, że pozwoliłeś mi wrócić do Spydera. Nie podziękowałem ci jeszcze za to, a muszę.

Tata odsunął się ode mnie, gdy poczuł, że zaraz jeszcze mocniej się rozklei. Na szczęście w jego drogę wkroczył Spyder, który się nie patyczkował.

- Chodź tu, stary! Będziesz moim tatą! Mogę cię tak nazywać? Tatusiu?

- Spyder, ty mała cholero. Gratulacje.

Patrzyłem na ich czuły moment. Wzruszenie ścisnęło mnie za serce. Czułem się tak błogo, jak nigdy wcześniej.

- Synu, kocham cię - powiedział do mnie Anwar, który był następny w kolejce do gratulacji.

- Ja ciebie też, Anwarze. Dziękuję, że mogę być z twoim synem. Wiem, że było ci trudno zaakceptować nasz związek, ale chyba już teraz wiesz, że nigdy nie oszukiwałem cię w swoich uczuciach do twojego syna.

Anwar również się rozpłakał. Zaśmiałem się, gdyż chyba nigdy wcześniej nie widziałem go w takim stanie.

Gdy szejk usunął się na bok, mój wzrok spoczął na moim aniołku.

Aurora Marshall powoli kroczyła w moją stronę. Bujała biodrami, a może to mnie ponosiła wyobraźnia. Wyglądała olśniewająco, choć miała potargane włosy i usta opuchnięte od pocałunków. Ubrana była w koszulkę ze Spider Manem, która należała do mojego taty. Pod spodem miała chyba tylko majtki, bo nie widać było spod długiej koszulki wystających spodenek.

- Rhysandzie...

Moja kochana dziewczynka zarzuciła mi ręce na szyję. Objęła mnie nogami w biodrach. Okręciłem ją kilka razy dookoła, a gdy postawiłem ją na podłodze, Aurora pocałowała mnie w policzek i zaklaskała kilkukrotnie.

- Tak bardzo cię cieszę twoim szczęściem. Teraz będziemy prawdziwą rodziną.

Wtuliłem twarz w ramię Aurory, obejmując ją mocno. Zamknąłem oczy, w pełni skupiając się na tej chwili, aby porozmawiać ze swoją duszą.

Trzymając Aurorę w ramionach, poczułem błogi spokój.

Przez długi czas zadręczałem się, co zrobić, aby nie poczuła się urażona. Z jednej strony chciałem eksplorować swoją relację z tą cudowną dziewczyną, lecz wiedziałem, że to Spyder Badawi był miłością mojego życia i to jemu chciałem się w pełni poświęcić.

Nie spodziewałem się, że Aurora wpadnie w siła mojego ojca, ale tak było najlepiej. Żadne z nas nie wyszło z tej akcji poszkodowane. Oboje byliśmy szczęśliwi w osobnych relacjach, ale najlepsze było to, że mimo, iż podążyliśmy dwiema różnymi ścieżkami, wciąż mieliśmy być rodziną.

Mieszkanie w Emiratach było dla mnie wybawieniem. Tutaj było moje miejsce na ziemi. Tu czułem się jak w domu. Mogłem być szczęśliwy ze Spyderem, a teraz również i z Aurorą. Demony mojej przeszłości na zawsze miały odejść w zapomnienie. Waarith i Tamer już nigdy więcej nie mieli wejść nam w drogę. Krzywda, którą wyrządził mi Waarith, miała zostać w moim sercu na zawsze, ale nie mogłem pozwolić przeszłości przejąć nad sobą kontroli.

Blizna na policzku, której sprawcą był Waarith, już zawsze miała mi przypominać o tamtych dniach, ale to nie miało znaczenia w porównaniu z tym, co czekało mnie w przyszłości.

Kiedy otworzyłem oczy, dotarło do mnie, że zostaliśmy na korytarzu z Aurorą sami. Wszyscy gdzieś się ulotnili, a ja poczułem do nich ogromną wdzięczność. Wszyscy, którzy nas otaczali, zdawali sobie sprawę, że między mną a Aurorą wciąż coś było, ale na szczęście żaden z moich bliskich nie miał z tym problemu. Ufali mi na tyle, że wiedzieli, iż nigdy nie zdradziłbym Spydera.

To właśnie było piękne w relacji pana i uległego. Ufali sobie bezgranicznie i kochali się cholernie mocno.

Odsunąłem się nieznacznie od Aurory, jednak wciąż trzymałem się jej ramienia niczym ostatniej deski ratunku. Nie ufałem swoim nogom i bałem się, że odmówią mi posłuszeństwa, a ja padnę przed moją dziewczynką na kolana.

Odsunąłem zbłąkany kosmyk z twarzy Aurory, zakładając jej go za ucho. Musnąłem knykciami jej policzek, napawając się delikatnością jej skóry.

- Oboje wiemy, że między nami coś było.

Skinąłem głową, przyznając rację co do tego oczywistego stwierdzenia.

- Kocham cię, Rhysand. Nie wiem, czy kocham cię jak brata, czy jak kogoś innego. Po prostu cię kocham. Chyba nie musimy tego definiować?

- Skądże. Ja też nie wiem, w jaki sposób cię kocham. Czasem te etykietki naprawdę niszczą nam życie. Dlaczego coś nazywać? Nie możemy po prostu się tym cieszyć?

Aurora przytaknęła.

Nagle zrobiła coś, o co bym jej nie posądzał.

Wspięła się na palce, ułożyła dłonie na mojej piersi i złożyła na moich ustach delikatny, jak muśnięcie piórka, pocałunek. Był to krótki pocałunek, niemal nierzeczywisty. Zupełnie taki, jacy byliśmy my. Niby mieliśmy szansę razem coś stworzyć, ale nasze uczucia do innych osób były silniejsze niż to, co nas połączyło.

- Oboje będziemy szczęśliwi. Wiesz, że Bishop przenosi działalność firmy i klubu do Emiratów?

- Naprawdę? Cholera, nie mówił mi o tym.

Uśmiechnąłem się. Podałem Aurorze ramię i razem podążyliśmy na taras, skąd dobiegały nas głosy pozostałych członków naszej rodziny.

- Będzie blisko mnie. Tak się cieszę.

- Podobasz się sobie w roli jego uległej?

Odkąd pamiętałem, ojciec chciał mieć kobietę, która jednocześnie będzie jego ukochaną żoną, ale również jego uległą. Moja mama nie była zbyt skłonna do tych zabaw. Chciała uszczęśliwiać tatę i robiła, co w jej mocy, aby zadowolić go w łóżku, ale krępowanie i klęczenie nie stanowiły jedynego aspektu związku opierającego się na dominacji i uległości.

Aurora była dla Bishopa idealna. Stanowiła materiał na wspaniałą uległą. Była młoda, chętna do nauki i co więcej - naprawdę nadawała się do tego świata.

Spojrzałem na błękitną obrożę z diamencikami na jej szyi. Idealnie podkreślała piękno Aurory. Ojciec wiedział, jaką obrożę dla niej kupić. Poważnie traktował Aurorę i nie miałem wątpliwości co do tego, że stworzy dla niej piękny i kochający dom.

Oboje z Aurorą pochodziliśmy z rozbitych rodzin, ale świat nas nie skreślił. Oboje mieliśmy za sobą traumatyczne przeżycia, które odcisnęły piętno na naszych przyszłych decyzjach, lecz wyszliśmy z tego silniejsi. Byliśmy razem i nikt nie mógł nas już zranić. Na zawsze mieliśmy odciąć się od negatywnych ludzi produkujących złą energię. Nowy Jork pełen był takich osób, ale na szczęście tu, w naszym najbliższym otoczeniu, wszyscy się wzajemnie wspierali.

- Przyzwyczajam się.

Aurora się zaśmiała. Brzmiała na naprawdę szczęśliwą.

- Chyba musimy zacząć myśleć nad datą naszych ślubów.

- Co powiesz na wspólną ceremonię?

Przystanąłem kilka kroków przed wyjściem na taras.

- Naprawdę tego być chciała? Wiesz, myślałem, że w dniu ślubu wolałabyś, aby cała uwaga skupiała się na tobie...

- Chcę naszego wspólnego szczęścia. Ślub ojca i syna w tym samym dniu?

- Zaskoczyłaś mnie - wyznałem, pocierając szczękę. - Porozmawiamy o tym wspólnie, zgoda?

- Rhysand, zanim tam do nich pójdziemy, chciałabym zapytać cię o jeszcze jedno.

Jej głos się zmienił. Rozbawiona Aurora zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się zatroskana dziewczyna, w której głowie toczyła się jakaś nieznana mi jeszcze bitwa.

Położyłem dłoń na jej karku, przyciągając ją bliżej siebie. Uniosłem wolną dłonią jej podbródek. Nie byłem od niej aż tak dużo wyższy, ale i tak musiała lekko odchylić głowę, aby spojrzeć mi w oczy.

Przełknęła ślinę. Uśmiechnęła się, ale w jej oczach nie widziałem już tych skorych do zabawy iskierek, które były obecne tam jeszcze chwilę temu.

- Czy porwanie cię zmieniło?

Mogłem spodziewać się wszystkiego. Tego, że Aurora zapyta mnie, czy moglibyśmy być razem, gdyby w naszym życiu nie było Spydera czy Bishopa. Tego, że spyta mnie o to, czy według mnie była dobrym materiałem na uległą.

Mogłem spodziewać się po niej naprawdę wiele, ale nie tego, że zapyta mnie o dzień, w którym poczułem, że jestem nie warty Spydera i nigdy do niego nie wrócę, gdyż nie byłbym w stanie spojrzeć mu w oczy po tym, jak ssałem penisa innego mężczyzny.

Oparłem rękę na ścianie ponad ramieniem dziewczyny. Przygryzłem dolną wargę, gdy niechciane wspomnienia wróciły do mnie z dużą mocą.

- Takie wydarzenia na zawsze zmieniają człowieka, aniołku - wyznałem, zbierając myśli, aby dobrze jej to wyjaśnić. - Zostałem uprowadzony, upokorzony i odczłowieczony. Gwałt zmienia człowieka. Może Waarith nie był dla mnie jakoś mocno brutalny, ale nie był też delikatny. Nagrywał mnie, a potem wysyłał filmiki Spyderowi. Zostałem otumaniony narkotykami i o mało nie doznałem zapaści. Spyder nie umiał poradzić sobie z tym, że mnie nie ochronił i sam wziął narkotyki, przez co trafił do szpitala w ciężkim stanie. Nasza miłość nas uratowała, ale rany po porwaniu zostały wyryte w moim sercu na zawsze.

Chwyciłem jej dłoń i objąłem nią swój policzek, aby Aurora poczuła fakturę mojej blizny.

- Blizna na policzku już nigdy nie pozwoli mi zapomnieć o tamtych chwilach, ale nie mogę pozwolić sobie na zatracenie się w tej tragedii. Mam ciebie, Spydera, Anwara i tatę. Mam perspektywy. Mam marzenia. To pozwala mi żyć.

Aurora ścisnęła wargi. Potaknęła, po czym wspięła się na palce i znów lekko pocałowała mnie w usta.

- Nie gniewasz się na mnie?

- Za co? - spytałem skosternowany.

- Za pocałunek.

- Auroro. Twój narzeczony dał nam pozwolenie, aby cię rżnąć. Mam być na ciebie zły za pocałunek?

Oboje zaczęliśmy się śmiać tak głośno, że zaalarmowaliśmy swoim zachowaniem siedzących na tarasie mężczyzn. Spyder wkroczył do akcji i rozdzieliwszy mnie i Aurorę, dał mi klapsa w tyłek, a naszą księżniczkę pocałował w usta z zaskoczenia. Aurora pisnęła, odskakując od Spydera, ale ten dominujący skurczybyk jej na to nie pozwolił. Ścisnął w dłoniach jej półdupki i wszedł językiem w jej usta.

- Opamiętaj się, draniu! Narzeczony Aurory patrzy!

- Nie mam z tym nie wspólnego! - krzyknął Bishop, który siedział przy wiklinowym stole obok Anwara i popijał whisky w popołudniowym słońcu.

Taka właśnie była nasza mała rodzinka. Nieco rąbnięta, ale darząca się ogromną miłością.

Mieliśmy plany i niebawem nasze marzenia miały się ziścić. Już za jakiś czas miałem poślubić mężczyznę, który dla mnie pozwolił się porwać, a Aurora miała wyjść za mąż za mojego dominującego, perwersyjnego, ale cholernie kochanego tatę. Czy coś mogło pójść nie tak?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top