55
Aurora
Dojechaliśmy na miejsce. Anwar zaparkował samochód i okrążył go, aby otworzyć dla mnie drzwi. Podał mi dłoń i podprowadził mnie do namiotów, a ja zaniemówiłam, widząc ten przepych obecny nawet tutaj, na pustyni.
Znajdowały się tutaj trzy namioty. Jeden dla Anwara, kolejny dla chłopców, a trzeci dla mnie. Służba, która tutaj przyjechała miała spać nieco dalej, w oddalonych od nas namiotach.
Zabolało mnie serce, gdy uświadomiłam sobie, że nie będę spać obok Rhysanda i Spydera. Nie myślałam nawet o tym, aby spać między nimi lub wtulona w któregoś z nich, ale świadomość, że byli obok, pod jednym namiotem razem ze mną, byłaby dla mnie upajająca. Na pustyni raczej nic nam nie zagrażało, jednak fakt, że będziemy w nocy oddzielnie, trochę mnie zabolał.
Starałam się nie dawać po sobie poznać, że coś mnie trapiło. Jak dobrze zrozumiałam, rodzina szejka przyjeżdżała tutaj tylko raz do roku. Nie mogłam pozwolić, żeby moje humory udzieliły się im, dlatego gdy zobaczyłam, że Spyder wraz ze swoim ojcem i Rhysandem przygotowują ognisko na wieczór, umknęłam do jednego z namiotów.
Znajdując się już w środku, usiadłam na wyściełanej kocami ziemi. Przyciągnęłam nogi do piersi i zamknęłam oczy.
Odnosiłam wrażenie, że Spyder oraz Anwar chcieli odsunąć mnie od Rhysanda. Wiedziałam, że byłam tutaj tylko piątym kołem u wozu. Na pewno nikt nie zauważyłby, gdybym zniknęła. Nawet, jeśli ktoś nie przeszedłby obok tego obojętnie, i tak nic by to nie zmieniło, gdyż z pewnością zapomniano by o mnie w mgnieniu oka.
W pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się nad ucieczką z tego miejsca. Może nie dziś, nie na środku pustyni, ale na przykład w trakcie postoju w drodze do pałacu.
Nie chciałam stać Rhysandowi na drodze do szczęścia. Miałam wrażenie, że Rhysand czuł się za mnie trochę odpowiedzialny, dlatego nie mógł w pełni cieszyć się czasem spędzonym z ukochanym Spyderem. Przy mnie się hamował, starając się nie okazywać Spyderowi nadmiaru czułości, ale i tak widziałam w jego pięknych brązowych oczach, że kochał arabskiego chłopaka całym sercem.
Zdałam sobie sprawę z brutalnego faktu, że jeżeli nie ułoży mi się z Bishopem, zostanę całkowicie sama. Nie będę mogła opuścić pałacu Anwara, gdyż formalnie byłam jego własnością, i każdego dnia będę zmuszona przyglądać się kwitnącej miłości między Rhysandem i Spyderem. Nie byłam pewna, czy zniosłabym takie widoki.
Byłam tutaj więźniem. Anwar i Spyder mogli twierdzić, że było inaczej, ale taka była moja smutna rzeczywistość. Może miałam w tej niewoli wszystko, o czym mogłaby zamarzyć każda dziewczyna, ale to nie oznaczało, że czułam się tu jak w domu.
Mój dom już nie istniał. Nie miałam rodziny. Byłam na świecie zupełnie sama.
Schowałam twarz w dłoniach, czując nadchodzącą falę płaczu. Naprawdę nie chciałam płakać, aby móc spędzić wspaniały wieczór w doskonałym towarzystwie, ale moje wahania emocji mnie dobijały. Nie potrafiłam sama poradzić sobie z tym, co mnie męczyło, a nie mogłam zadręczać tym Rhysanda, Spydera ani Anwara. Pewnie znów poradziliby mi, abym skupiła się na Bishopie, a nie wchodziła z butami w życie dwóch kochanków.
- Auroro?
Podniosłam szybko głowę, słysząc ten głos.
W wejściu do namiotu stał Rhysand. Nie miał na sobie koszulki. Spodenki zwisały mu nisko na biodrach, odsłaniając mięśnie w kształcie litery V.
Rhysand był boleśnie pięknym chłopakiem. Blizna na policzku dodawała mu pazura. Spyder był prawdziwym szczęściarzem, mając takiego faceta.
- Mogę do ciebie wejść?
Skinęłam głową, robiąc Rhysandowi miejsce. Usiadł obok. Nasze uda się ze sobą stykały. Moje ciało przeszło przyjemne uczucie mrowienia, które skupiło się u zbiegu moich ud.
Uniosłam głowę obserwując profil Rhysanda. Nie chciałam wpatrywać się w niego zbyt długo, aby nie uznał, że byłam zakochaną w nim wariatką, która nie potrafiła się zdecydować, czy wolała być z Bishopem czy z jego synem. Wystarczy, że sama miałam o sobie takie zdanie. Niepotrzebne mi było, aby ktoś, na kim mi zależy, widział we mnie głupią dziewczynę.
- Dlaczego płaczesz? Przeze mnie?
Pokręciłam głową. Rhysand nie musiał znać prawdy.
- Kochanie...
Odwrócił się do mnie całym ciałem. Objął dłońmi moją twarz, nie pozwalając mi uciec wzrokiem w bok. Musiałam wpatrywać się w jego absolutnie cudowne oblicze. Części mnie się to podobało, ale ta druga część chciała, aby Rhysand sobie stąd poszedł, żebym nie musiała dłużej patrzeć na to, co tracę.
- Chodzi o mnie. Przecież wiem. Powiedz, w czym mogę ci pomóc.
- Rhysand, nic się nie dzieje.
- Gdybym był Spyderem, związałbym ci ręce i wychłostał twój tyłek za karę, ale masz szczęście, że nim nie jestem i rozmawiam z tobą jak z człowiekiem. Więc jak będzie, skarbie? Powiesz mi, co cię trapi?
On był taki dobry. Taki niesamowity. Tak bardzo do mnie nie pasował, choć czy Bishop był tym, który aby na pewno do mnie pasował?
- Czy Spyder powiedział ci coś, co cię zraniło?
Pokręciłam głową.
- Auroro, musisz komunikować. Nie umiem czytać w kobiecych myślach.
Uśmiechnęłam się lekko, gdy starł kciukiem łzę spływającą po moim policzku.
- Dobrze. Może w takim razie ja zacznę.
Bałam się, że Rhysand powie coś, po czym jeszcze bardziej się rozpłaczę. Nie mogłam pozwolić, aby widział mnie tak słabą i bezbronną. Jakby nie patrzeć, on ponosił część odpowiedzialności za to, że znalazłam się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i zamieszkałam w pałacu Anwara. Choć zamieszkanie określiłabym raczej mianem niewolnictwa.
Każdego dnia byłam wdzięczna za to, że nie wykorzystywano mnie seksualnie i wciąż byłam dziewicą, ale jednak miałam ograniczoną wolność. Nie mogłam już nigdy wrócić do Stanów i nie mogłam sama poruszać się po kraju. Byłam zamknięta w czterech ścianach pięknego pałacu szejka i choć małej dziewczynce we mnie podobało się, że zamieszkała w takich luksusach, to dorosła Aurora wiedziała, że nie można było odebrać wolności człowiekowi, który niczemu nie zawinił.
- Podzieliliśmy się z tobą swoją historią, kochanie - zaczął Rhysand, a ja poczułam ból, myśląc o tym, co ten biedny chłopak musiał przeżyć dla miłości. - Na pewno było ci ciężko tego wszystkiego wysłuchiwać, ale ulżyło mi, że dowiedziałaś się prawdy. Za kilka dni Bishop tu przyjeżdża i na pewno będzie chciał wiedzieć, jaką podjęłaś decyzję.
- Rhysand, nie...
- Pozwól mi to powiedzieć. Dla mnie to również jest trudne, wierz mi.
Przełknęłam łzy i skinęłam głową, pozwalając mu mówić.
- Kocham Spydera i chcę spędzić z nim resztę życia. Pewnego dnia adoptujemy synka, a może dwóch. Stworzymy kochający się związek. Kiedy cię poznałem, miałem myśli dotyczące tego, że chciałbym być z tobą, Auroro. Spyder na to przystał, pozwalając mi odkrywać moje uczucia wobec ciebie, ale zrozumiałem, że życie w trójkącie nie jest dla mnie.
Mój Boże. Wiedziałam, że prędzej czy później to usłyszę, ale i tak bolało.
- Nie chcę cię tracić jako przyjaciółki, kochanie - wyszeptał ochrypłym głosem, jakby sam był blisko rozpłakania się. - Zależy mi na tobie bardzo mocno i chcę, abyś była częścią mojego życia. Wiem, że psuję dzisiejszy magiczny wieczór, mówiąc ci o tym, ale wolałem wyznać ci prawdę gdzieś poza pałacem. Nie gniewaj się na mnie, Auroro.
Nie chciałam płakać. Nie chciałam, ale to i tak zabolało.
Rhysand oparł swoje czoło o moje. Przeciągnął kciukiem po mojej dolnej wardze, a ja musiałam siłą odeprzeć chęć wzięcia w usta jego palca i ssania go do utraty tchu.
- Mój ojciec cię kocha.
Poczułam łzy Rhysanda na swojej skórze. Nie chciałam, aby płakał. Gdybym mogła, zabrałabym jego ból na siebie i wylewałabym łzy za naszą dwójkę.
- Bishop zrobiłby dla ciebie wszystko. Chciałem być wobec ciebie w porządku i powiedzieć ci o swojej decyzji przed jego przyjazdem. Wciąż cię kocham i zawsze będę cię kochał, ale to Spyder jest tym, z którym chcę dzielić życie w najintymniejszych momentach. On jest dla mnie całym światem. Auroro, nie gniewaj się na mnie.
Załkałam głośno, nie mogąc dłużej tego wytrzymać.
Wtuliłam twarz w zagłębienie między ramieniem a szyją Rhysanda i zarzuciłam mu ręce na szyję. Przytulałam się do niego całym swoim ciałem. Wiedziałam, że dla niego również była to trudna decyzja, ale jedyna słuszna. Związki w trójkątach może i miały szansę przetrwać, ale to nie było dla nas. Prędzej czy później jedna ze stron zaczęłaby czuć zazdrość i być może skończyłoby się to tak, jak z kochankami Anwara, gdzie jedna zabiła drugą.
Do namiotu wszedł zaalarmowany Spyder. Spojrzał mi w oczy i zacisnął usta.
Mężczyzna zbliżył się do nas powolnym krokiem i ukucnąwszy przy nas, położył dłoń na mojej głowie. Przeczesywał mi palcami włosy, a ja na to pozwalałam, potrzebując poczuć go tak blisko, jak to tylko możliwe.
- Kochamy cię, kociaku - wyszeptał Spyder, przyciskając usta do mojej głowy. - Przepraszamy, ale nie mogliśmy dłużej robić ci nadziei. Nie zostaniesz jednak z pustymi rękami. Wiesz dlaczego?
Usłyszałam czyjeś chrząknięcie. Odklejając się od ramienia Rhysanda, uniosłam głowę i odniosłam wrażenie, że Bóg chciał ulżyć mi w cierpieniu i zesłał mi na ziemię anioła w skórze seksownego diabła.
Bishop Marshall stał w namiocie. Ręce miał schowane w kieszeniach spodni. Ubrał się luźno. Miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem z nadrukiem z jakiejś kreskówki, a na nogach miał czarne spodenki do kolan. Uśmiechał się do mnie łagodnie, dając mi tyle czasu, ile potrzebowałam, aby do niego podejść.
Rhysand pocałował mnie w czoło i wstał. Posłał mi ciepły uśmiech, a ja, wciąż nie dowierzając w to, że Bishop tu był, klęczałam na ziemi wśród koców, nie będąc w stanie się poruszyć.
Mężczyzna podszedł do mnie. Kiedy przede mną uklęknął, wciąż go nie dotknęłam ani nic nie powiedziałam.
Wpatrywałam się w Bishopa, przekonując się o tym, że los zesłał na mnie naprawdę wspaniałego faceta. Bishop był rozchwytywaną personą w Nowym Jorku i nie tylko, ale to ja zdobyłam jego serce. Wciąż nie wiedziałam, jakim sposobem udało mi się tego dokonać, ale najwyraźniej coś w moim życiu musiało się zepsuć, abym zyskała coś niesamowitego.
Ostrożnie położyłam dłonie na piersi Bishopa, jakby bojąc się, że gdy nacisnę na jego ciało mocniej, wtedy on rozpłynie się w powietrzu, a ja zostanę z niczym. Twardość jego mięśni stanowiła dla mnie jednak niezbity dowód na to, że on tu przyleciał.
Był tu dla mnie.
- Przepraszam.
Zmarszczyłam brwi. Za co on mnie, do diabła, przepraszał?
Marshall objął moją twarz tak, jak przed chwilą robił to jego syn. Miałam nieźle porąbane w głowie, skoro zakochałam się w nich obu, ale cóż. Miłość nie wybierała. Zauroczenie również nie.
- Za co?
- Za to, że nie było mnie przy tobie, gdy mnie potrzebowałaś, Auroro - wyszeptał, jakby jemu również sprawiała trudność ta rozmowa.
- Bishopie, ale...
Pokręcił głową. W jego niesamowicie niebieskich oczach ujrzałam łzy. Nie, nie mogłam doprowadzić kolejnego mężczyzny do płaczu.
- Kocham cię, Auroro. Nie będę dłużej czekał, aby ci to powiedzieć. Życie jest za krótkie, aby zastanawiać się nad tym, co jest racjonalne, a co nie. Jeśli człowiek coś czuje, powinien to zrobić. Dlatego rzuciłem wszystko w cholerę i przyleciałem tutaj, do ciebie. Zrobiłem to, bo niewiarygodnie mi na tobie zależy i chciałbym zbudować z tobą przyszłość. Wiem, że zapewne wolałabyś być z Rhysandem, ale obiecuję, że ja również dam ci wszystko, co najpiękniejsze. Przeprowadzę się do Emiratów i razem stworzymy rodzinę. Powiedz mi teraz, jeśli jednak tego nie chcesz, kochanie. Wystarczy słowo, a odejdę z podniesioną głową. Nie mogę cię przecież zmusić do czegoś, czego możesz nie chcieć.
Chwyciwszy jego piękną twarz w dłonie, pocałowałam go w usta. Wplotłam palce w jego ciemne jak nocne niebo, gęste włosy. Odchyliłam mu głowę do tyłu, wspinając mu się na kolana, chcąc zdominować ten pocałunek.
Bishop opadł plecami na miękkie koce, a ja na nim usiadłam. Pochyliwszy się, znów go pocałowałam. Dłonią zawędrowałam w dół jego wyrzeźbionego jak u greckiego boga ciała i wsunęłam mu dłoń w bokserki.
Nie hamowałam się i wcale tego nie chciałam. To była nasza chwila.
Byłam zauroczona Rhysandem Marshallem, ale to z Bishopem chciałam stworzyć związek. To jego kochałam i mimo, że był ode mnie starszy, nie stanowiło to dla mnie przeszkody.
Zniszczył moje życie, ale również je uratował. Gdyby nie on, prawdopodobnie zamieszkałabym gdzieś pod jednym z nowojorskich mostów, nigdy więcej nie pojawiając się w pracy w Marshall's Investments, co poskutkowałoby tym, że nie miałabym pieniędzy i byłabym głodna. Bishop może i zabił mojego ojca, ale być może gdyby tego nie zrobił, pewnego dnia to na moje życie tata by się targnął.
Masowałam penisa Bishopa swoją ręką. Objęłam jego całą długość i zaczęłam poruszać dłonią. Mężczyzna wplótł mi palce we włosy. Rozchylił lekko usta, z których wydostał się pełen rozkoszy jęk.
Masturbowałam Bishopa, który był coraz bliżej orgazmu. Nie poznawałam siebie i swojej śmiałości. Byłam z siebie jednocześnie dumna, ale i zszokowana, że potrafiłam zdobyć się na taką bezwstydność w jego obecności.
Mężczyzna wygiął plecy w łuk, a chwilę potem poczułam targające nim skurcze. Ciepła maź wytrysnęła na moją dłoń, mocząc jednocześnie bokserki Bishopa. Zaśmiałam się krótko, czując dumę, że udało mi się go doprowadzić do szczytu w taki sposób, w jaki pewnie dawno żadna kobieta nie miała szansy go doprowadzić.
Bishop spojrzał na mnie jak na najpiękniejsze objawienie. Objął dłonią moją twarz i westchnął cicho.
- Niebawem chciałbym naznaczyć cię obrożą, Auroro. Tak, jak Spyder zrobił to z Rhysandem. Wówczas staniesz się nie tylko moją kobietą, ale również moją uległą. Myślisz, że podołałabyś temu zadaniu, piękna księżniczko?
Skinęłam głową, nie zastanawiając się dwa razy.
- Biorę ciebie w całym pakiecie, Bishopie Marshallu. Twoje perwersje staną się moimi perwersjami. Mam tylko nadzieję, że mnie nie zranisz.
- Nigdy - warknął, marszcząc ciemne brwi. - Nigdy cię nie zranię, Auroro. Masz na to moje słowo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top