51
Spyder
dwa i pół roku temu
- Gdzie nas wieziecie?! Dałem wam przecież pieniądze! O co wam, do kurwy nędzy, chodzi?!
- Powstrzymaj swoją niewyparzoną buźkę.
Poznałem głos tego mężczyzny. Wiedziałem, że to był ten sam człowiek, który zgwałcił mojego Rhysanda. Śmiał się dokładnie tak, jak on.
Gdy zdjął kominiarkę, ujrzałem jego twarz. Nie przypominał żadnego człowieka, którego kiedykolwiek wcześniej mogłem spotkać. Wyglądał dość przeciętnie.
Facet przede mną ukucnął. Objął dłonią mój policzek, a ja odwróciłem głowę i ugryzłem go w rękę. Zabolało go to, ale nie dał po sobie tego poznać. Zaśmiał się jedynie i popatrzył na mnie z politowaniem. Za jego plecami stał ten drugi mężczyzna, który również zdjął kominiarkę. Jego wizerunek również niczego mi nie mówił. Nie wiedziałem więc, dlaczego ci ludzie postanowili porwać również mnie. Przecież nie miałem nic cennego, czego mogliby ode mnie chcieć.
Odwracając wzrok, spojrzałem na Rhysanda.
Serce mi się krajało, gdyż nigdy nie widziałem go w tak opłakanym stanie. Zawsze się o niego troszczyłem. Nawet gdy na samym początku przebywał w pałacu w charakterze zakładnika, zajmowałem się nim z najwyższą troską. Potrzebowałem czuć się potrzebny i naprawdę wierzyłem w to, że pewnego dnia i mnie spotka szczęście.
Spełniło się moje marzenie, gdyż Rhysand zgodził się ze mną zostać i stworzyć ze mną związek, ale pożałowałem, że tamtego dnia, gdy przybył po niego Bishop, nie wypchnąłem ze swojego domu Rhysanda siłą. Gdybym się go pozbył, przebywałby teraz bezpiecznie w Nowym Jorku, a nie musiałby użerać się z jakimiś psycholami, którzy mieli problem do mnie, a nie do niego.
- Jesteś tak samo niegrzeczny, jak nasz kochany Rhysand - zaśmiał się mężczyzna, wstając. Poprawił spodnie w kroku, co było dla mnie jasną oznaką tego, że podniecił go widok dwóch chłopaków spętanych jak zwierzęta. Cóż, najwyraźniej ktoś tutaj lubił krępowanie oprócz mnie.
- Przedstawcie swoje żądania.
- Co tak formalnie, Spyder? - spytał, znów się śmiejąc.
Spróbowałem wstać, a wówczas ten gość, który do tej pory tylko stał, zbliżył się do mnie w zastraszająco szybkim tempie i przycisnął mi nóż do gardła. Odchyliłem głowę w tył najmocniej, jak umiałem, gdyż nie mogłem sobie pozwolić na śmierć. Wpierw musiałem zapewnić Rhysandowi bezpieczeństwo, a dopiero potem mogłem zdychać jak śmieć.
Syknąłem, kiedy młodszy z nich znów przede mną ukucnął. Zrównał się spojrzeniem ze mną. Spojrzał z politowaniem na Rhysanda, który zasnął z wyczerpania.
- Powiedzcie mi prawdę - poprosiłem, czując się tak, jakbym był na granicy życia i śmierci. - Nie zniosę więcej kłamstw i oszczerstw.
- Spyder, Spyder. Taki grzeczny z ciebie chłopak. Myślę, że twój nowy właściciel będzie miał z ciebie pożytek. Kto wie? Może kupi ciebie i Rhysanda?
- Wieziecie nas na aukcję?
Nie mogłem w to, kurwa, uwierzyć.
Miałem nadzieję, że na tej pierdolonej aukcji znajdą się przyjaciele mojego ojca, którzy uratują mnie z opresji. Nie było żadną tajemnicą to, że śmietanka towarzyska arabskiego życia szejków uczestniczyła regularnie w odbywających się w ukryciu aukcjach. O miejscach, w których miały odbywać się aukcje, goście dowiadywali się na godzinę przed wydarzeniem. Ten proceder nie był oczywiście legalny. Wolałem już dziewczyny, które z własnej woli oddawały się szejkom i dostawały za to wynagrodzenie, ale aukcje żywym towarem? Tego znieść nie mogłem.
- O trzeciej w nocy znajdziemy się w porcie, w którym odbędzie się aukcja - kontynuował młodszy z mężczyzn, podczas gdy ten starszy wciąż przyciskał mi ostrze noża do gardła. Wiedziałem, że mnie nie zabije. Byłem dla nich cennym towarem.
- Dostaliście kilka milionów. Nie musicie nas sprzedawać. Dziewczyny idą po więcej kasy.
Nie wierzyłem w to, co mówiłem, ale musiałem stwarzać pozory. Sam nigdy nie sprzedałbym żadnej kobiety, ani tym bardziej nie skorzystałbym z usług kupionej, ale znałem doskonale realia mojego świata i musiałem grać tak, jak potrafiłem, aby na tym jak najlepiej skorzystać.
- Syn szejka pójdzie po więcej - warknął z uznaniem starszy, po czym odsunął się, uwalniając mnie od zimna noża.
Poleciałem w tył, aż uderzyłem tyłem głowy o podłogę. Wczołgałem się na materac, na którym spał Rhysand i wtuliłem się w niego najmocniej, jak się dało. Chciałem dać mu swoje ciepło. Nie wiedziałem, kiedy się obudzi. Z własnego egoizmu wolałem, aby zbudził się jak najszybciej i ze mną porozmawiał, ale dla jego spokoju musiałem pozwolić mu spać. Tylko jeden z nas musiał borykać się z tym, co się działo.
- Mamy specjalną klientelę, Spyderze - wyznał młodszy. Starszy facet wyszedł, zostawiając nas samych z tym zakłamanym gnojem.
- Klientelę lubującą się w chłopcach? Czy wy nie macie sumienia?
- Powiedział syn szejka, który codziennie widzi, jak jego ojciec pieprzy młode, seksowne kobiety?
- Nic o mnie nie wiesz - odparowałem, sycząc na niego przez zęby. - Nie masz pojęcia, jakie mam w rzeczywistości życie.
- Ach, tak? Powiesz mi, że nie otaczasz się przepychem niesamowitego pałacu? Półnagie kelnerki nie podają ci drinków do basenu? Nie masz możliwości pieprzenia się z atrakcyjnymi kobietami? Twój ojciec nie jest jednym z najbogatszych ludzi w naszym kraju?
- Nie wiem, jakie ty masz o mnie mniemanie, ale moje życie tak nie wygląda. Coś sobie wymyśliłeś i chcesz mnie ukarać za coś, czemu nie jestem winien. Takich ludzi powinno się tępić. Jak masz w ogóle na imię?
- Waarith. Mogę ci je zdradzić, bo i tak niebawem twoje życie zmieni się w tragedię, za którą odpowiedzialny będę ja. Wprost nie mogę się tego doczekać, Spyder. Moim celem życiowym jest niszczenie takich ludzi, jak ty. Bogatych, rozpuszczonych bachorów, którzy do końca życia nie muszą pracować, bo mają pieniądze tatusia. Nie masz pojęcia, jak ciężko jest przeżyć w zwyczajnym świecie, gdzie trzeba walczyć o nawet najmniejszy kawałek jedzenia. Robię to dla kasy. Zarobię na waszej dwójce fortunę.
- Klienci pewnie woleliby, gdyby towar wciąż był dziewicą, prawda?
Waarith zmarszczył brwi. Przechylił lekko głowę w bok, przypatrując mi się z zaciekawieniem. Gdy olśniło go i zrozumiał, co miałem na myśli, otworzył usta, doznając szoku.
W myślach przybiłem sobie piątkę, choć czułem się jak najgorszy facet, na jakiego mógł trafić Rhysand.
Nie powinienem wypowiadać się o moim ukochanym jako o "towarze", ale tylko takim pojęciem można było określić człowieka, który miał stać się ofiarą handlu ludźmi. Tu nikt nie miał osobowości. Liczyło się tylko ciało potencjalnego niewolnika. Jego emocje nie były czymś, na czym skupialiby się bogaci szejkowie, którzy kupowali sobie niewolników, ale niektórzy lubili konkretne cechy i preferowali, aby ich zabawki je miały.
Waarith wiedział, że widziałem filmiki, które mi przesłał. Miał świadomość tego, że gwałcąc Rhysanda, mógł odebrać mu dziewictwo analne. Brzmiało to strasznie, ale takie były realia.
U faceta nie dało się poznać tego, że uprawiał już seks, w przeciwieństwie do kobiety. Dlatego potencjalny klient, który miał kupić Rhysanda, nie dowie się, że jego "towar" był "wadliwy". Waarith jednak zdawał się tego nie pojmować. Udało mi się go oszukać.
- Ja nie...
- Odstaw nas z powrotem, Waarith.
Zmieniłem ton głosu, aby pokazać mu, że nie stanowiłem dla niego zagrożenia.
- Nie masz pojęcia...
- Rozumiem cię. Wierzę, że było ci ciężko w domu rodzinnym, jeśli taki w ogóle miałeś. Na pewno było ci trudno zdobywać jedzenie dla siebie i dla bliskich na ulicy. Musisz jednak zrozumieć, że sprzedaniem mnie i Rhysanda niczego nie zmienisz. Świat wciąż będzie brutalny i bestialski, a my, nasze dzieci i wnuki będziemy tego częścią. Nie miałem wpływu na to, że urodziłem się w bogatej rodzinie, podobnie jak ty nie miałeś wpływu, że klepałeś biedę. Proszę, Waarith. Odstaw nas w jakimś porcie, a my z Rhysandem sobie poradzimy.
Zobaczyłem w jego oczach zrozumienie, ale i strach. Być może bał się tego starszego faceta z nożem, który na pewno tutaj szefował.
Po policzku Waaritha spłynęła łza, którą on jednak szybko starł. Pociągnął nosem, wycierając rękawem twarz.
- Możemy zostawić was w Ruwais. Dopłyniemy tam za jakieś trzy godziny.
Nie wierzyłem w swoje szczęście. Nie chciałem cieszyć się za w czasu, gdyż świętowanie zwycięstwa, kiedy jeszcze się nie wygrało nie byłoby na miejscu, ale wierzyłem w to, że uda nam się bezpiecznie wrócić do domu.
- Dziękuję, Waarith. Jeśli zechcesz, mogę pewnego dnia przywieźć ci pieniądze w ramach wdzięczności. Będzie ci się łatwiej żyło.
- Mam młodszego brata - wyznał, łamiąc się na moich oczach.
Było to dla mnie smutne, że tak młody mężczyzna miał tak tragiczne perspektywy i złe wspomnienia. Nikt nie zasługiwał na biedę i głód, ale nie byłem w stanie zbawić całego świata. Mogłem pomóc kilku ludziom, ale niestety nie wszystkim. Tak dobry nie byłem.
- Chcesz mi o nim opowiedzieć?
Pocałowałem śpiącego Rhysanda w czoło, w myślach obiecując mu, że się nim zaopiekuję.
- Ma na imię Jerom i razem ze mną był w domu dziecka - rzekł Waarith, opierając się plecami o ścianę. - Mieliśmy trudne dzieciństwo, ale starałem się z całych sił, aby Jerom nigdy nie czuł się niepotrzebny. Rodzice zostawili nas przy sierocińcu, gdy ja miałem trzynaście lat, a Jerom dziewięć. Nie rozumieliśmy, dlaczego to zrobili. Myśleliśmy, że po nas wrócą, ale nigdy więcej ich nie zobaczyliśmy. Jerom za rok wychodzi z domu dziecka, a ja chciałem zdobyć dla nas pieniądze, abyśmy mogli wieść normalne życie.
W każdym człowieku czaiło się dobro. Wystarczyło umieć dotrzeć do jego duszy i zrozumieć, co w nim siedziało oraz pomóc mu wyłuskać to, co najlepsze.
Nie dowierzałem w to, że znalazłem usprawiedliwienie dla gwałciciela mojego Rhysanda, ale najwyraźniej moja dobroć ludzka przeważała nad chęcią zemsty na tym człowieku. Z jednej strony, owszem, chciałem pokazać zrozumienie dla Waaritha, gdyż był on naszym kluczem na wolność, ale z drugiej strony wiedziałem, jak trudne musiało być dla niego dorastanie.
- Kochasz go. To zrozumiałe, że chciałeś zapewnić mu dobrobyt.
- Kurwa, nie wiem, co we mnie wstąpiło - wyznał, ściskając dwoma palcami nasadę nosa. - Nie chciałem zgwałcić Rhysanda. Dobra, może chciałem uprawiać z nim seks, bo jest naprawdę pięknym chłopakiem, ale... Wybacz mi, Spyder.
Skinąłem głową, nie zdobywając się jednak na to, aby mu wybaczyć słownie.
- Obiecujesz, że nas wypuścisz?
- Tak. Nie macie się czego obawiać. Powiem o tym Tamerowi, a on mnie posłucha. Przecież ja tu rządzę.
Waarith posłał mi ciepły uśmiech i wyszedł, a ja nie mogłem nadziwić się, że naprawdę udało mi się dokonać niemożliwego.
- Kocham cię, sabiun - wychrypiałem zbolałym głosem do śpiącego spokojnie Rhysanda. - Choćbym miał przelać za ciebie krew, wiedz proszę, że zawsze to zrobię. Sprowadzę cię z powrotem do domu. Nasi ojcowie na nas czekają.
Poczułem w kącikach oczu łzy. Nie miałem jak ich zetrzeć przez skute za plecami ręce, dlatego zmusiłem się do zachowania spokoju. Za około trzy godziny nasz koszmar dobiegnie końca. Znajdziemy się w miejscowości, która co prawda będzie oddalona od Dubaju i naszego domu, ale udamy się tam, choćbyśmy mieli iść dniami i nocami.
- Wszystko się ułoży, a pewnego dnia, gdy nasze życie się ustabilizuje i będziemy na to wystarczająco dojrzali, wezmę z tobą ślub. Nie musimy tego robić w Emiratach, kochanie. Dla ciebie przeprowadzę się do Stanów. Zamieszkamy razem gdziekolwiek zechcesz.
Trząsłem się niemiłosiernie. Było mi zimno i drżałem, ale to nie było w tej chwili ważne.
Rhysand tu był. Wszystko miało być dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top