50
Rhysand
dwa i pół roku temu
- Twój książę już po ciebie idzie, sabiun.
Uniosłem ciężką jak cegła głowę. Spojrzałem na Waaritha, który po raz kolejny przyniósł mi jedzenie. Miałem wrażenie, że po tym, czego dopuścił się na potrzeby filmiku, stał się dla mnie aniołem w skórze diabła. Przytulał mnie, głaskał, karmił i poił. Nie chciałem tego wszystkiego od niego przyjmować, ale gdy zacząłem się rzucać, Waarith wsunął mi do ust tabletkę, którą musiałem połknąć, gdyż odciął mi dostęp do powietrza, ściskając mnie za nos. Po niej stałem się ociężały i uległy.
Czyli taki, jakiego on mnie chciał.
Nie byłem już dłużej skuty jak zwierzę. Waarith ułożył mnie wygodnie na materacu i skuł mi ręce za plecami miękkimi w dotyku kajdanami. Mimo, że moje ciało było mocno wyziębione z powodu stresu i zbyt wielu doznań, wciąż byłem przytomny.
- Spyder tu jest? - spytałem ochrypłym głosem.
Kuźwa, byłem niemal pewien, że Waarith podał mi coś, co działaniem mogło przypominać tabletkę gwałtu. Nie znałem się na narkotykach, dlatego nie byłem w stanie stwierdzić, co to była za substancja ani jak długo w przybliżeniu mogła na mnie działać.
Mężczyzna uklęknął obok mnie. Pogładził mnie czule po ramieniu. Westchnął rozkosznie, jakby napawał się dotykiem mojej skóry. Miałem do niego wstręt, ale nie miałem nawet na tyle siły, aby go odepchnąć lub choć trochę się odsunąć.
- Zmierza tu wraz ze swoim tatusiem, jego szajką i twoim ojcem.
- Moim ojcem?
Nagle w moje ciało wstąpiła nowa energia. Szarpnąłem się do góry, ale Waarith przycisnął mnie na powrót do materaca. Zsunął rękę na dół mojego brzucha, ale zatrzymał swoje palce kilka centymetrów od mojego penisa.
- Tak, kochanie. Jest tutaj sam Bishop Marshall. Nie słyszałem o nim zbyt wiele, bo to w końcu amerykański biznesmen, a ja nie przepadam za amerykańcami, ale ciebie lubię w szczególności. Szkoda, że Tamer tutaj rządzi i nie pozwoli mi zrobić z tobą tego, co bym chciał. Powiedz mi, Rhysandzie. Podobało mi się to, jak pieściła się nasza ukochana Rika?
Wróciłem pamięcią do chwili sprzed kilku bądź kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu godzin. Straciłem poczucie czasu, gdyż co chwila byłem otumaniany lekami, ale to, co robiła mi biedna Rika pamiętałem aż za dobrze.
Dziewczyna została zmuszona do bawienia się z Waarithem, który następnie nakierował uwagę Riki na mnie. Brunetka musiała ssać mi penisa, a potem usiadła mi na twarzy. Nie chciałem robić jej dobrze, ale gdy zaczęła się na mnie poruszać i posłała mi pełne błagania spojrzenie, dotarło do mnie, że ona był tak samo niewinna, jak ja. Nie zasłużyła na to, co się działo i mimo, że było mi jej szkoda, było mi żal również samego siebie.
Zostałem bowiem sprowadzony do roli męskiej dziwki, a wszystkiemu przypatrywali się moi oprawcy. Waarith oraz Tamer zdawali się świetnie bawić, patrząc na mnie i Rikę. Gdy było już po wszystkim, Tamer zabrał stąd dziewczynę, ale nie zrobił tego w sposób bezbolesny. Chwycił ją mocno za włosy i szarpiąc, wyniósł stąd.
- Nie rozumiem, dlaczego jej to robicie - wyznałem, wracając do chwili obecnej.
- Och, jesteś taki niewinny, sabiun - wyszeptał Waarith, gładząc mnie knykciami po policzku.
Nagle do pomieszczenia wparował Tamer. Oddychał ciężko, zupełnie jakby czegoś się wystraszył. Było to dla mnie upajające, obserwowanie tego silnego i wiecznie pewnego siebie mężczyzny w takim stanie.
- Oni już tu są - warknął na Waaritha Tamer.
- Wszyscy?
- Kurwa, widziałem szejka i jego popierdolonego syna, ale też kilku nieznanych mi gości. Spyder idzie na statek sam, ale...
- Spyder! - krzyknąłem, za co dostałem uderzenie w policzek. Moja głowa poleciała bezwładnie w bok, opierając się o materac. Potwornie pulsowała mi twarz. Może było to spowodowane samym uderzeniem, a może też efektami leków, którymi zostałem odurzony do stanu marionetki.
- Podaj mi knebel! Już!
Tamer podał swojemu wspólnikowi kulkę z paskiem. Waarith wsadził mi ją do ust i tym samym mnie zakneblował. Spojrzałem na niego prosząco. Uśmiechnął się do mnie i poklepał mnie po policzku, w który przed chwilą mnie uderzył.
- Już niebawem zacznie się prawdziwa zabawa, Rhysandzie. Jeśli myślałeś, że okup będzie ostatnim etapem twojej przygody z nami, byłeś w błędzie.
Waarith wycisnął pocałunek na moim czole, po czym wstał i gwałtownie wyszedł z mojej więziennej celi, zostawiając mnie tu samego. Obserwowałem widoczne za oknem wody zatoki, jednak przez panującą dookoła ciemność niewiele udało mi się dostrzec. Domyślałem się więc, że wejście na stateczek znajdowało się po drugiej stronie, na którą nie miałem widoku.
Modliłem się o to, aby Spyderowi się udało. Martwiłem się o niego. Naprawdę nie chciałem, aby wchodził na pokład sam, ale takie były żądania porywaczy. Spyder nie mógł więc zabrać ze sobą swojego ojca, jego ludzi, ani mojego taty.
Zacisnąłem powieki, powstrzymując się przed płaczem. Po gwałcie już nie płakałem i sądziłem, że będę odporny na płacz do końca swojej niewoli w tym miejscu, ale gdy uświadomiłem sobie, że Bishop przyleciał do Emiratów na ratunek mnie, zrobiło mi się smutno i jednocześnie poczułem upokorzenie. Byłem pewien, że ojciec widział nagrania, które Spyderowi przesłali moi porywacze. Na pewno patrzył, jak Waarith ssał mi penisa, a na statku mnie zgwałcił. Nie byłem pewien, czy dostali nagranie z tym, co robiła ze mną Rika, ale sądziłem, że było to zbyt łagodne i oprawcy nawet nie kłopotali się tym, aby poddać wideo edycji i je przesłać.
Kiedy usłyszałem strzał i przeraźliwe krzyki, zacząłem się rzucać. Podniosłem się na kolana, co nie było łatwe, zważając na mój stan, ale gdy dotarł do mnie krzyk Spydera, byłem gotów poruszyć niebo i ziemię, aby tylko go uratować.
Spyder
dwa i pół roku temu
Szedłem w stronę statku z rękami uniesionymi nad głowę. W prawej ręce trzymałem walizkę z pieniędzmi na okup.
Kilkanaście metrów za mną stał Anwar, Bishop oraz zabójcy taty.
Bishop był wściekły na Anwara. Czułem bijącą od niego złość. Marshall nie miał jednak pretensji do mnie, choć sam obwiniałem się za zaistniałą sytuację.
Gdy Bishop pojawił się w kryjówce Anwara pod Dubajem, pierwszym, co zrobił, było podejście do mnie i przytulenie mnie z całej siły. W ramionach Bishopa się rozkleiłem i pozwoliłem sobie płakać. Nogi się pode mną uginały, ale on mnie trzymał i wyszeptał mi do ucha, że kocha mnie jak syna i nie powinienem obarczać winą siebie, bo to nie moja wina.
Miałem przy sobie dobrych ludzi. Kochałem swojego tatę, ale również Bishopa. Był dla mnie jak drugi ojciec, nie mniej ważny, niż mój z krwi.
Porywacze Rhysanda czekali na mnie przy wejściu na statek. Mieli czarne ubrania zakrywające ich ciała, a na głowach nosili kominiarki. Bałem się ich, ale tata uświadomił mnie, że ci ludzie nie mieli w planach skrzywdzenia mnie. Skoro Anwar ich znał, wierzyłem w jego zapewnienia. Wcześniej tata miał z nimi do czynienia i skoro on wyszedł z kłopotów cało, dlaczego ja nie mogłem zrobić tego samego?
- Postaw walizkę przy nogach i odejdź dwa kroki w tył.
Przełknąłem ślinę i postąpiłem zgodnie z rozkazem tego wyższego mężczyzny.
Kiedy jeden z nich sprawdzał zawartość walizki, ja zostałem poddany przeszukaniu. Mężczyzna sprawdzał, czy nie mam przy sobie broni ani telefonu. Nie oszczędzał mnie i poddał mnie naprawdę szczegółowej kontroli. Wymacał mnie nawet w bokserkach, co uznawałem bardziej za chęć uwłaczenia mojej godności niż wymogi bezpieczeństwa.
- Wejdź na pokład.
- Co? Ale...
- Wejdź.
Skinąłem głową i odwracając się do ojca, posłałem mu spojrzenie. Pokiwał do mnie głową, jakby dając mi znak, że miał mnie na oku.
Kiedy wykonałem kilka kroków na podeście prowadzącym na statek, usłyszałem przy sobie strzał. Pochyliłem wystraszony głowę. Przez chwilę byłem myślami gdzieś daleko, gdyż zacząłem sobie wyobrażać najczarniejsze scenariusze, w których któryś z oprawców strzelił do mojego ojca, Bishopa bądź pozostałych.
W tej chwili jeden z zamaskowanych mężczyzn chwycił mnie za ręce i skuł mi je szybkim i sprawnym ruchem za plecami. Popchnął mnie mocno przed siebie, a gdy moje nogi zaczęły stawiać opór, przerzucił mnie sobie przez ramię.
- Tato!
Kule były wymieniane pomiędzy pokładem a tymi, którzy zostali na lądzie.
- Anwar! Bishop! Ratujcie nas!
Krzyczałem, ale moje starania poszły na marne. Ktoś ruszył statkiem na przód. Nie spodziewałem się takiej zawrotnej prędkości po maszynie, ale już teraz zrozumiałem, dlaczego stateczek nie był duży i miał taki, a nie inny kształt.
Zostałem uderzony w tył głowy, co mnie na moment uśpiło. Słyszałem krzyki, wystrzały i dyszenie, ale nic nie mogłem zrobić.
Nagle mną rzucono na ziemię. Wygiąłem plecy, czując przeszywający moje obolałe ciało ból. Czułem się tak, jakby ktoś poraził mnie paralizatorem.
Przez pierwszą chwilę nie docierało do mnie, co się stało. Myślałem, że wymiana pieniędzy za Rhysanda przebiegnie spokojnie i z poszanowaniem drugiego człowieka. Stało się jednak zupełnie inaczej.
Zostałem zabrany na statek i skuty. Moje nogi zostały związane ze sobą w chwili, w której byłem nieprzytomny. Musiał być to dosłownie ułamek sekundy, gdyż kiedy się zbudziłem, wciąż słyszałem pełne cierpienia krzyki dobiegające z brzegu. Statek pędził przed siebie jednak z tak dużą prędkością, że głosy moich bliskich stopniowo stawały się coraz cichsze, aż w końcu ucichły na stałe.
- Nie...
Odwróciłem się na drugi bok i zobaczyłem jego.
Mojego amerykańskiego księcia.
Mojego sabiuna.
Mojego pięknego Rhysanda Marshalla.
Jego brązowe oczy wpatrywały się we mnie z cichym cierpieniem. Nagie ciało Rhysanda leżało na brudnym materacu. Rana na jego policzku była zabezpieczona. Mimo bólu, jaki musiał znieść, uśmiechnął się do mnie, gdy mnie zobaczył.
- Przepraszam, Spyder.
Doczołgałem się do niego, co nie było łatwe, gdy miało się skute za plecami ręce. W tej chwili byłem jednak w stanie zrobić wszystko, aby tylko do niego dotrzeć.
Gdy byłem już wystarczająco blisko, pocałowałem go w usta. Rhysand cicho jęknął. Nie chciałem sprawiać mu bólu, ale musiałem go poczuć. Nie mogłem go dotknąć, więc musiałem go pocałować.
- Kocham cię. Tak bardzo cię kocham.
Moje łzy zalały jego pierś. Zacząłem płakać jak mały chłopiec.
Przez kilka pierwszych chwil nie było ważne dla mnie to, że staliśmy się zakładnikami jakichś wariatów, którzy mieli jakiś tajemniczy cel w zniewoleniu nas. Najważniejsze było dla mnie to, że Rhysand był tuż obok mnie i nie musiałem się już martwić o to, czy ktoś go skrzywdzi czy nie. Wiedziałem, że będę brał na siebie wszelkie cięgi, jakie oprawcy zechcą zesłać na Rhysanda. Dla niego zrobię wszystko i nadszedł czas, abym udowodnił, że nie rzucałem słów na wiatr.
Byłem przecież nie tylko partnerem Rhysanda, ale również jego panem. To zobowiązywało mnie do dbania o mojego uległego i postawienia na szali własnego życia, aby on mógł być bezpieczny i szczęśliwy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top