49
Spyder
dwa i pół roku temu
- Nie mogę na to patrzeć.
Rzuciłem telefonem o ścianę. Mój ojciec podszedł po moje urządzenie i podniósł je. Tylko na nim można było bowiem obejrzeć nagranie, na którym Rhysand był gwałcony przez zamaskowanego mężczyznę. Po budowie ciała domyślałem się, że to był ten sam facet, który wcześniej na wideo robił Rhysandowi laskę.
W mojej głowie pojawiło się mnóstwo pomysłów, w jaki sposób mógłbym odebrać temu mężczyźnie życie. Anwar z pewnością nie miałby nic przeciwko temu, gdyż sam był sadystą. Mimo tego, starał się trzymać mnie z dala od przemocy i nie pozwalał patrzeć, gdy urządzał tortury na swoich złapanych wrogach, a potem ich zabijał. Miałem jednak pewność, że jeśli złapiemy porywaczy Rhysanda, zapłacą oni za swoją lekkomyślność w najgorszy, najbrutalniejszy i najbardziej bolesny sposób.
Siedzieliśmy w jednej z kryjówek Anwara. Znajdowała się ona kilkanaście kilometrów od Dubaju. Spotkaliśmy się tu z pięcioma mężczyznami, których znałem z przyjęć, jakie urządzał mój ojciec na jachcie i w swoich pomniejszych posiadłościach. Wiedziałem, że profesją tych ludzi było zabijanie, torturowanie i gwałcenie. Byli doskonali w swoim fachu i to ich Anwar chciał wplątać w sprawę zniknięcia Rhysanda.
Nie mogłem znieść tego, że każdy z tych mężczyzn obejrzał nagranie, które przeznaczone było dla mnie. Walczyłem z ojcem, nie chcąc pozwolić mu na to, aby komukolwiek pokazał wideo, ale uznał, że jest to niezbędne dla dobra sprawy. Nie dociekałem, w jakim stopniu miało być to dla nich ważne, ale nie mogłem dłużej walczyć z tatą. Była to walka jak ze ścianą.
Po sprawie z narkotykami nie mogłem nigdy więcej nadużyć jego zaufania i nawet jeśli tego nie chciałem, musiałem współpracować, aby jak najszybciej ściągnąć Rhysanda do domu.
- Panowie, macie jakiś pomysł?
Na słowa Anwara mężczyźni wstali od stołu. Ja jednak wciąż tam siedziałem. Nie byłem zobowiązany do okazywania szejkowi szacunku. Oczywiście nie mogłem mu bluźnić prosto w twarz i nigdy bym tego nie zrobił, gdyż kochałem swojego tatę i wiedziałem, że wszystko, co robił, robił dla mojego dobra.
Mimo, że sytuacja wymagała powagi i chłodnego myślenia, nie potrafiłem na to się zdobyć. Czułem się tak, jakby ktoś przystawił mi lufę pistoletu do głowy i kierował każdym moim ruchem. Za jeden niewłaściwy czyn mogłem spotkać się ze śmiercią Rhysanda.
To była jak walka z ogniem. Wystarczyłaby mała iskierka, aby wzniecić prawdziwy pożar.
- Musimy postępować zgodnie z żądaniami porywaczy - oznajmił Bahir, który oprócz tego, że był strażnikiem mojego ojca, był również jednym z jego najlepszych ludzi do zabijania.
- Spyder powinien stawić się jutro w porcie Jebel Ali o dwudziestej pierwszej z walizką pełną pieniędzy. My możemy ukrywać się w pobliżu, aby mieć na oku sytuację, ale nie możemy ryzykować pójścia tam z nim.
Spojrzałem na mężczyznę, którego imienia nie znałem, ale jego twarz kojarzyłem doskonale z przyjęć.
- Nie możemy iść tam dzisiaj? - spytałem, patrząc kolejno na każdego z nich. Mój wzrok na dłuższy czas skupił się na moim ojcu. Anwar spuścił wzrok, jakby czuł się winny temu, co się stało.
- Przykro mi, synku - wyszeptał Anwar, stając za moimi plecami. Położył dłonie na moich ramionach i pochyliwszy się, pocałował mnie w czubek głowy. - Chciałem, abyś dzisiaj odpoczął. Wiem, że dla ciebie Rhysand jest najważniejszy i chciałbyś wrócić z nim bezpiecznie do domu, ale musimy uszanować żądania porywaczy. Poza tym, sam poprosiłem ich o dodatkowy dzień. Myślałem, że twój organizm po narkotykach będzie w słabszym stanie, dlatego zainterweniowałem. Nie sądziłem, że otrzymamy takie nagranie.
Oparłem łokcie na stole i schowałem twarz w dłoniach. Moim ciałem wstrząsnął szloch.
Płakałem w obecności sześciu niezwykle potężnych mężczyzn. Jako syn jednego z najbogatszych szejków nie powinienem okazywać słabości nigdy i nigdzie, ale nie byłem w stanie nad sobą zapanować. To było dla mnie piekło w najczystszej postaci. Gdybym nie miał o kogo walczyć, poddałbym się i odebrałbym sobie życie, ale musiałem myśleć o Rhysandzie.
Tutaj chodziło przecież o niego, a nie o mnie.
- Mam czekać kolejną dobę, kiedy oni będą go torturować?! Wolne żarty! Zadzwonię do nich i poproszę ich o szybszą wymianę!
Spojrzałem błagalnie na ojca. Anwar zacisnął szczęki i przesunął spojrzeniem po swoich współpracownikach. Niektórzy skinęli głowami, za co byłem im ogromnie wdzięczny. Miałem nadzieję, że pozwolą mi tam iść już dzisiaj.
- Synku...
- Tato, błagam.
Zsunąłem się z krzesła i uklęknąłem przed ojcem. Złożyłem dłonie jak do modlitwy. Miałem nadzieję, że wysłucha mojej prośby i pozwoli mi to zrobić.
W jego oczach widziałem chęć pomocy mnie, ale również strach o mnie. Rozumiałem, że się bał, iż coś mi się stanie, ale wolałem umrzeć walcząc o Rhysanda, niż trwać w bogactwie i dostatku, zsyłając na człowieka, który mnie pokochał, najgorsze piekło.
Rhysand wcale nie musiał się we mnie zakochiwać. Mógł wrócić z Bishopem do Stanów, gdy ten przyleciał po syna do Emiratów, aby go od nas zabrać. Rhysand jednak błagał ojca na kolanach, aby ten pozwolił mu tutaj zostać. Skończyło się na tym, że Bishop koszmarnie obraził się na syna, ale jego miłość nie pozwoliła mu długo się gniewać.
Wtem dotarło do mnie, że nie zrobiłem jeszcze najważniejszej rzeczy.
Na Allaha, ten człowiek mnie zabije.
- Musimy zadzwonić do Bishopa.
Anwar spojrzał na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa. Wstrzymał oddech i zadrżał.
- Tato, proszę...
- Wiem, że musimy to zrobić, synu - warknął, jakby zły na siebie, a nie na mnie. - Bishop mnie zamorduje, kiedy się o tym dowie. Obiecałem, że jego syn będzie u nas bezpieczny, a dopuściłem do tego, że go uprowadzono. Masz jednak rację. Myślisz, że ty dasz radę mu to przekazać czy ja mam do niego zadzwonić?
Uśmiechnąłem się z wdzięcznością do Anwara. Niektórzy uważali mojego ojca za potwora, ale aby chronić najbliższych, był w stanie zdobyć się na największe poświęcenie.
- Rhysand to mój chłopak, tato. Ja zadzwonię do Bishopa.
Bishop
dwa i pół roku temu
Siedziałem w biurze niemal całą dobę. Byłem zmęczony i miałem ochotę wrócić do domu, aby się położyć i iść spać, po to tylko, żeby kolejnego dnia znów iść do pracy.
Byłem swoim własnym szefem, ale nie potrafiłem skupić się na niczym innym, jak właśnie na pracy. Marshall's Investments, klub Amethyst, a także moje hotele i kasyna spędzały mi sen z powiek. Zawsze chciałem we wszystkim być najlepszy i skutkowało to tym, że nigdy się nie wysypiałem. Kawa była moim najlepszym przyjacielem.
Pracoholizm był chorobą, na którą cierpiałem, ale potrafiłem rozgraniczyć pracę od życia rodzinnego. Niestety od kiedy Rhysand zamieszkał w Emiratach, nie miałem sposobności prowadzić życia rodzinnego tutaj, w Nowym Jorku. Dom bez Rhysanda był pusty i choć miewałem kobiety na jedną noc pod nieobecność syna, nikt nie był w stanie zastąpić mi jego śmiechu i obecności.
Uśmiechnąłem się, gdy mój telefon się rozdzwonił, a na jego ekranie zobaczyłem imię Spydera.
Mój syn za kilka dni miał mieć urodziny i Spyder na pewno chciał zrobić mu niespodziankę. Nie mogłem się doczekać, aby wrócić do Emiratów, żeby móc świętować urodziny z Rhysandem. Brakowało mi go, choć przecież widziałem go kilka dni temu. Mimo wszystko, brak Rhysanda u boku był dla mnie bolesny. Mogłem stracić wszystkie swoje firmy oraz oszczędności, ale jego stracić nie mogłem. Wolałbym umrzeć niż pozwolić, aby Rhysandowi stała się krzywda.
- Spyder! Co u ciebie słychać? Szykujesz jakąś niespodziankę na urodziny Rhysanda?
- Proszę pana, ja...
- Spyder, co się dzieje?
Usłyszałem jego rzężący oddech. Syn Anwara dyszał do telefonu. Wstałem i podszedłem do okna, próbując skupić się na tym, aby pomówić z nim na spokojnie.
- Bishopie, Rhysand został uprowadzony.
Poczułem ukłucie w sercu. Coś uderzyło mnie w brzuch, aż zgiąłem się w pół.
Panorama Nowego Jorku widoczna za oknem nagle mi się rozmyła. Obraz mi się zamglił i przechylił. Musiałem oprzeć się o ścianę, aby nie stracić równowagi.
- O czym ty mówisz? Jakim sposobem? Co się tam dzieje?
Starałem się mówić spokojnie, choć wewnątrz mnie szalała burza. Co ja mówię, to był pieprzony armagedon!
- Tak bardzo cię przepraszam - załkał chłopak. Z tyłu słyszałem głosy innych mężczyzn, więc domyślałem się, że nie był tam sam.
- Jest tam z tobą Anwar?
- Tak, Bishopie - ciągnął Spyder, rozpłakując się do słuchawki. - Pojechałem z tatą kupić prezent urodzinowy dla Rhysanda, a gdy nas nie było, włamano się do pałacu i uprowadzono Rhysanda. Jutro mam iść do portu Jebel Ali na spotkanie z oprawcami. Żądają pieniędzy, więc jestem w stanie im je dać, ale...
- Kurwa, mów mi, co się tam dzieje!
Anwar przejął telefon od Spydera. W oddali słyszałem rozpaczliwe łkania tego dobrego chłopaka. Na początku nie pałałem do niego sympatią, ale zrozumiałem, że Rhysand bez niego nie był sobą. Wolałem, aby mój syn zakochał się w kobiecie i dał mi z nią wnuki, ale jeśli Spyder był jego miłością życia, nie miałem nic do tego. Wspierałem ich i kochałem, więc usłyszenie o tym, co stało się w Emiratach, było dla mnie jak cios prosto w szczękę.
- Bishopie, z tej strony Anwar.
- Posłuchaj, nie okłamuj mnie...
- Rhysand został porwany i zgwałcony przez mężczyznę. Nagranie z tego zdarzenia zostało przesłane na telefon Spydera. Widziałem je i powiem ci, że było bolesne dla oczu, ale Rhysand zdaje się być cały. To nie był aż tak brutalny gwałt, Bishopie. Wyglądało wręcz na to, że oprawca Rhysanda chciał, aby twój syn czuł podniecenie i rozkosz. Zdaję sobie sprawę, że przekazuję ci bolesne informacje i sam na twoim miejscu zabiłbym człowieka, który obiecał opiekować się twoim synem, a gówno zrobił, ale musimy działać. Potem możesz mnie zamordować, Bishopie. Nawet nie będę się stawiał. Wpiera jednak odnajdźmy Rhysanda, dobrze?
Padłem na kolana. Odsunąłem telefon od ucha i ścisnąłem go mocno w dłoniach. Bałem się, że urządzenie się uszkodzi i odłączę się tym sposobem od jedynego źródła kontaktu z Emiratami, ale...
Ja pierdolę. Mój synek. Rhysand. On został...
Nie było w stanie mi to nawet przejść przez gardło.
Zasłoniłem usta dłonią. Zdusiłem w sobie szloch. O tej porze w biurze nie było już żywego ducha, ale nie mogłem płakać. Nie płakałem od dnia śmierci moich rodziców i musiałem pozostać twardy. Jeśli nie dla siebie, to dla Rhysanda.
- Kurwa mać!
Krzyknąłem tak głośno, że ludzie znajdujący się na zewnątrz kilkanaście pięter niżej mogli mnie usłyszeć.
Nie wiedziałem, co robić. Nie wiedziałem, co myśleć.
- Bishopie? Jesteś tam?
- Jestem, kurwa! - krzyknąłem, wyrzucając swoje smutki w stronę Anwara. - Jak mogliście do tego dopuścić?! Wiedziałem, że tak, kurwa, będzie! To jest mój syn! Miałeś się nim opiekować, a nie zsyłać na niego gwałt! Co jeszcze chcesz mi powiedzieć, pieprzony Arabie?!
- Mój samolot właśnie po ciebie leci - wyznał opanowanym głosem szejk, choć mogłem usłyszeć, że jego głos lekko drżał. - Wylecisz ze Stanów za kilkanaście godzin. Przepraszam, że musisz tak długo czekać, ale sprawdzałem loty z Nowego Jorku do Dubaju i najbliższy jest dopiero jutro o piętnastej.
- Kurwa, Anwar! Mówisz o tym tak lekko, jakby to nie było nic strasznego!
Po drugiej stronie usłyszałem głęboki wdech. Moje dłonie drżały, a po policzkach spływały łzy. Nigdy nie czułem się tak bezbronny.
Nie po to budowałem imperium Marshalla, aby kiedykolwiek jeszcze poczuć się tak, jakby grunt odsunął mi się spod stóp. Chciałem mieć stabilne życie i nie musieć martwić się o nic. Uważałem, że gdy osiągnę to, do czego dążyłem przez lata ciężkiej pracy, będę czuł się pewnie i nigdy nikt nie sprawi, że poczuję się bezradny.
Gdybym wiedział, że życie ze Spyderem przysienie Rhysandowi coś tak okrutnego, wziąłbym go z Emiratów siłą tamtego dnia, w którym przyleciałem z okupem dla Anwara. Wówczas byliśmy największymi wrogami i gdy staliśmy się przyjaciółmi, myślałem, że zostanie tak na stałe, ale znalazłem się w punkcie, w którym zacząłem kwestionować wszystkie podjęte przez siebie decyzje.
- Uwierz mi, Bishopie, że dla mnie to jest tak samo trudne, jak dla ciebie.
- Nie wierzę ci - warknąłem, ściskając dwoma palcami nasadę nosa.
- Nie musisz mi wierzyć, ale wiedz, że to prawda. Traktuję Rhysanda jak syna i kocham go tak, jak Spydera. Obejrzenie tego filmiku było dla mnie jak najgorsza tortura. Bishopie, błagam cię. Przyleć do Emiratów moim samolotem i gdy tu będziesz, mój syn już odzyska Rhysanda. Potem zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby mu pomóc.
Spojrzałem w swoje lustrzane odbicie widniejące na przeciwko mnie.
Bishop Marshall był synonimem władzy. Dominacji. Żądzy.
Teraz wyglądałem jak ktoś, kto został bezlitośnie pokonany.
- Nie jestem w stanie z tobą w tej chwili rozmawiać, Anwarze - warknąłem do słuchawki, czując kolejną falę mdłości, która nieubłaganie nadchodziła. - Dziękuję za samolot, ale tak się składa, że również mam swój prywatny odrzutowiec i to nim polecę do Emiratów. Nie podejmujcie żadnych działań bez konsultacji ze mną. Schowaj swoją dumę szejka do kieszeni i skup się na tym, co przyniesie wolność mojemu synowi. Jeśli coś się zmieni, daj mi znać. Żegnam.
Nie czekając ani chwili dłużej, porwałem swoją torbę i ruszyłem na lotnisko.
Czekała mnie walka o syna. Nie mogłem jej przegrać, bo nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top