48
Rhysand
dwa i pół roku temu
- Czego chcesz od Spydera?! Nie pozwolę ci go tutaj sprowadzić!
Waarith zaśmiał się, idąc do mnie powoli, jakby szedł do swojej ofiary. Tak się złożyło, że nią właśnie dla niego byłem.
Jego pełne pożądania oczy spoglądały na mnie zza kominiarki. Dobry Boże, nie było szans, abym wyszedł z tego cało. To miała być kulminacja mojej kary za nieposłuszeństwo wobec taty. Bałem się, że i do niego pewnego dnia trafi to nagranie, a jeśli tak się stanie, nigdy więcej nie spojrzę mu w oczy.
- Nie marnujmy czasu, sabiun. Mam ochotę wejść w twoją ciasną dupkę, a z doświadczenia wiem, że wpierw muszę cię na to przygotować. Co powiesz na korek analny?
- Pierdol się! - krzyknąłem, patrząc błagalnie w kamerę, wiedząc, że Spyder zobaczy w moich oczach, iż naprawdę tego wszystkiego nie chciałem.
- Nie nudzi ci się to? Rhysand, lubię niegrzecznych chłopców w łóżku, ale ty już przesadzasz. Wolałbym nie kneblować tych twoich ślicznych usteczek, ale niebawem stracę nad sobą panowanie i już nie będę taki miły.
- Miły?! Ty niby jesteś miły?! Czego chcesz od mojego Spydera?! Nie masz prawa niczego więcej od niego żądać! Uprowadziliście mnie, rozumiem to. Naprawdę, chcieliście pieniędzy za mnie i na pewno je dostaniecie, więc dlaczego jeszcze mocniej to komplikować? Nie wystarczą ci chłopcy z haremu? Dlaczego zwróciłeś na mnie taką uwagę?
Głos mi się powoli załamywał, a on to czuł. Dlatego usiadłszy okrakiem na moim brzuchu, chwycił w dłonie moją twarz i przyssał się do moich ust. Całował mnie z pasją, wsuwając język między moje wargi, choć wypychałem go swoim językiem. Waarith jednak się nie poddawał i chwyciwszy mnie za tył głowy, przyciągnął mnie do siebie jeszcze mocniej. Niemal mnie dusił swoimi pocałunkami, a gdy przerwał, zacząłem walczyć o oddech jak jakaś ryba wyrzucona na brzeg oceanu.
- Spyder na pewno już cię pieprzył, co?
- Wal się.
- Och, nudny już jesteś.
Patrzyłem, jak pokrywa lubrykantem korek analny, który zapewne miał mnie przygotować na wtargnięcie penisa Waaritha. Gdy skończył, przycisnął czubek korka do mojej tylnej dziurki, a ja zacisnąłem mocno pośladki. Musiałem walczyć.
Syknąłem, gdy pejcz uderzył o mój brzuch. Podkuliłem nogi, co Waarith wykorzystał, wsuwając we mnie korek. Wszedł niemal cały od razu. Poczułem się wypełniony. Gdyby nie ta chora sytuacja, czułbym się wyśmienicie. Lubiłem brać penisa Spydera w tyłek i się tego nie wstydziłem, ale też się z tym nie obnosiłem.
Fantazjowanie o Spyderze było w tej chwili dla mnie jedynym ratunkiem.
- Podoba ci się? Wiedziałem, że przypadnie ci do gustu.
- Spyder, jeśli mnie słuchasz...
- Nie - warknął na mnie ostro Waarith, zakrywając mi usta dłonią. Zawisnął nade mną tak, że patrzyłem prosto w jego brązowe oczy. - Twój Spyder cię nie uratuje. Teraz jestem tutaj tylko ja.
Waarith po coś sięgnął, ale nie pozwolił mi patrzeć. Dopiero, gdy na moich sutkach zacisnęły się zaciski, dotarło do mnie, jaką zabawkę wziął do rąk.
- Wyglądasz urokliwie, gdy tak się wijesz, Rhysandzie. Twoje sutki na pewno będą po tym obolałe, a ja to wykorzystam. Jeszcze chwila, kochanie. Moment, a znajdę się w twojej ciasnej dupie.
Waarith założył sobie moje nogi na ramiona, otwierając mnie bardziej na siebie. Wstrzymał oddech, obserwując korek tkwiący w moim tyłku. Mój penis był tak twardy, że uniósł się wysoko i czubkiem dotykał mojego brzucha. Było to dla mnie niezwykle upokarzające, ale spodziewałem się tego.
Spodziewaj się niepowodzenia, a wtedy będzie łatwiejsze do zniesienia.
Mężczyzna włączył wibrator i przycisnął go do czubka mojego penisa. Dręczył mnie, gdyż wiedział, że byłem podniecony. Z pewnością chciał urządzić Spyderowi przedstawienie przed kamerą. Moje usta wciąż były zasłonięte, dlatego nie mogłem nic powiedzieć do mojego kochanka, który niebawem miał dostać nagranie. Miałem tylko nadzieję, że Spyder się nie załamie.
On był dla mnie najważniejszy. Jego szczęście było czymś nadrzędnym. Gdyby więc Spyder zechciał się ze mną rozstać, nie pytałbym go o powód. Po prostu bym od niego odszedł, nie oglądając się za siebie. Domyślałem się, że moje uprowadzenie było dla niego trudne do zniesienia i na pewno zacznie kwestionować moją miłość, ale przede wszystkim musiałem skupić się teraz nad tym, aby przetrwać i nie dać się złamać.
- Bierz go do ust.
Mój oprawca przycisnął mi wibrator do warg. Moje usta ustąpiły pod naporem zabawki. Wziąłem ją w usta i zacząłem lizać i ssać. Waarith zaśmiał się mrocznie. Jego kutas już się podniósł. To miała być dla mnie agonia.
- Zabawmy się, Rhysandzie Marshallu. Niech twój kochanek widzi, jak brukam jego zabaweczkę.
Kiedy Waarith wysunął mi korek analny, momentalnie we mnie wszedł.
Wygiąłem plecy w łuk, krzycząc głośno. Nie bolało mnie to. Chodziło po prostu o to, że było mi wstyd i moje upokorzenie wzięło nade mną górę.
Waarith ścisnął moje nogi, które opierałem na jego ramionach, aby mieć wrażenie, że byłem jeszcze ciaśniejszy niż w rzeczywistości. Pchał mocno, dysząc ciężko. Kominiarka na pewno nie była dla niego udogodnieniem, ale nie mógł ryzykować, że Spyder go zobaczy. Choć zapewne już jutro miał zjawić się we wcześniej wymienionym porcie.
W tej chwili nie byłem w stanie o tym wszystkim myśleć. Moje ciało wzięło górę i musiałem poddać się doznaniom, jakie zsyłał na mnie mój oprawca.
Kiedy Waarith ścisnął mojego penisa i zaczął rytmicznie go masować, czułem, że niebawem dojdę wbrew własnej woli.
Odwróciłem głowę do kamery. Spojrzałem prosto w obiektyw. Uśmiechnąłem się lekko, mając nadzieję, że tym sposobem strach Spydera o mnie będzie mniejszy.
- Patrz na mnie, gdy dochodzisz!
Waarith wolną ręką odwrócił moją głowę do siebie. Zacisnął mocno rękę na moim penisie, a wtedy wytrysnąłem spermę na jego brzuch.
Mężczyzna dochodził we mnie długo. Jęczał, pocił się i drżał na całym ciele. Czułem wyraźnie jego obecność w mojej dziurce, ale już nie odczuwałem wstydu.
Pogodziłem się z tym, że stałem się męską dziwką. Być może tak miało się stać. Moja kara dobiegła końca, a przynajmniej tak mi się przez chwilę wydawało. Przez moment trwałem w tej słodkiej nieświadomości, ale gdy do pokoju wszedł Tamer i uśmiechnął się szeroko na widok, jaki zastał w pomieszczeniu, zrobił coś, o co bym go nie posądzał.
Do środka weszła drżąca i zupełnie naga Rika. Spojrzała na mnie, ale nie dała po sobie poznać, że zaskoczył ją widok naszych spoconych i drżących ciał. Spuściła pokornie głowę, a ja obiecałem sobie, że zrobię wszystko, aby uwolnić ją z tego piekła.
Tamer chwycił ją za kark i popchnął ją tak, że dziewczyna padła na kolana. Zakwiliła z bólu.
- Chodź do nas, Rika. Teraz ty zajmiesz się naszym chłopcem.
Spyder
dwa i pół roku temu
Pięć. Cztery. Trzy. Dwa. Jeden.
Po odliczeniu w dół, otworzyłem oczy.
Byłem w szpitalu. Zostałem podłączony do jakiejś aparatury. Miałem kilka igiełek wbitych w ciało. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego zostałem tu przywieziony, ale po chwili to do mnie dotarło.
Na Allaha. Wziąłem narkotyki.
Pospiesznie zerwałem się z łóżka. Wstałem, a maszyny wokół mnie zaczęły przeraźliwie pikać. Próbowałem je wyłączyć, ale za nic nie potrafiłem tego uczynić.
Do pokoju wbiegła młoda lekarka. Spojrzała na mnie wystraszona. Za jej plecami pojawił się mój ojciec, który miał gniew wymalowany na twarzy.
- Zostaw nas samych. Muszę pomówić z moim synem.
Kobieta pokiwała posłusznie głową i kłaniając się szejkowi, odeszła stąd, aż się za nią kurzyło.
- Tato, ja...
- Siadaj, Spyder. Musimy poważnie porozmawiać, bo widzę, że dzieje się z tobą coś niedobrego.
Usiadłem na brzegu łóżka, wpatrując się w panoramę miasta widoczną za oknem. Zerknąłem z niesmakiem na wenflon na mojej dłoni. Chciałem go sobie wyrwać, ale ojciec na pewno by się na mnie wściekł. Już i tak miałem u niego przechlapane. Pokazałem Anwarowi, że nie mógł mi ufać. Narkotyki bowiem były dostępne w naszym domu, odkąd sięgam pamięcią, ale nigdy wcześniej ich nie wziąłem.
Anwar podszedł do okna. Skrzyżował ręce na piersi. Był na mnie zły. Czułem, że go zawiodłem.
- Przepraszam, ojcze - zacząłem, czując się w obowiązku, aby przemówić jako pierwszy. - Zrobiłem coś niewybaczalnego. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nigdy nie czułem potrzeby, aby brać narkotyki, ale strata Rhysanda była dla mnie zbyt trudna do przeżycia. Chciałem uciszyć czymś umysł i dlatego sięgnąłem po kokainę i to, co było w strzykawce.
Tata milczał, a ja przełknąłem ślinę i mówiłem dalej.
- Nie potrafię pogodzić się z tym, co się stało. Rhysanda skrzywdzono, ojcze. Ma okropną bliznę na policzku i wiem, że to nie jest ostatnie słowo porywaczy. Skoro znasz ludzi, którzy go uprowadzili, na pewno wiesz, czego się po nich można spodziewać. Boję się, że Rhysand nie wróci do mnie taki beztroski, jakim go znałem, tato. Kocham go. Jego cierpienie jest moim cierpieniem, dlatego pragnę, aby on tu już ze mną był. Muszę go odnaleźć. Nie możemy czekać.
- Porywacze zgodzili się na dzień dłużej czekania na okup, synu - wyjaśnił tata, a ja załkałem z ulgi, ale jednocześnie poczułem przedziwny ból w piersi. - Wiedzą, że coś złego się z tobą stało i musiałem alarmować. To twoja wina, że musimy czekać z pomocą Rhysandowi. Wierzę, że weźmiesz z tego naukę na przyszłość i nigdy więcej nie zrobisz czegoś tak lekkomyślnego. Pojutrze o dwudziestej umówiłem się z porywaczami w kryjówce, w której kiedyś składowałem broń. Będą tam na mnie czekać z Rhysandem. Ty ze mną nie pojedziesz. Będziesz czekał posłusznie w pałacu, gdzie otoczę cię ochroną.
Spuściłem wzrok, czując się pokonany.
- Jestem na ciebie zły, ale rozumiem cię, Spyder - ciągnął Anwar, odwracając się do mnie. W jego oczach zobaczyłem zawód. - Mogłem cię stracić. Jesteś moim jedynym dzieckiem i kocham cię nad życie. Nigdy więcej tego nie rób, dobrze?
Ojciec podszedł do mnie i chwyciwszy mnie za kark, oparł swoje czoło o moje. Skinąłem głową, czując łzy spływające mi po policzkach.
- Muszę iść, ale ty tu zostań i odpoczywaj. Byłeś blisko stanu zapaści narkotykowej. Lekarka przyjdzie do ciebie i się tobą zaopiekuje, a ty nigdzie nie wychodź.
- Oczywiście, tato. Jeszcze raz przepraszam.
Żadne słowa nie były w stanie wyrazić, jaki żal czułem, ale na szczęście Anwar zrozumiał, że potrzebowałem pobyć sam. Gdy wyszedł, zalałem się łzami, ale moje cierpienie w ciszy nie potrwało długo.
- Co jest?
Chwyciłem w dłoń telefon leżący na szafce stojącej obok łóżka. Gdy odblokowałem ekran, dotarło do mnie, że dostałem wiadomość z jakiegoś nieznanego mi numeru. Zmarszczyłem brwi i otworzyłem plik, który otrzymałem w załączniku.
Oglądałem przez kilka chwil nagranie. Usłyszałem nieznany mi głos.
- Witaj, Spyder - powiedział mężczyzna w kominiarce, zasłaniając mi widok swoją posturą. - Za chwilę zobaczysz, jak brukam twojego ukochanego amerykańskiego chłopca. Twojego sabiuna. Mam nadzieję, że będziesz cieszył się seansem. Kto wie, może nawet zaczniesz się masturbować, gdy będziesz na nas patrzył?
Mój Boże, o czym on mówił? Co się tutaj działo?
- Niebawem się spotkamy, a wówczas zawalczymy o naszego słodkiego chłopca. Chyba wiemy, jaki będzie wynik tej walki, mam rację? Staw się jutro o dwudziestej pierwszej w porcie Jebel Ali. Piśnij słowo twojemu ojcu, a upewnię się, że dostaniesz ciało Rhysanda w kawałkach. Tymczasem życzę ci przyjemnych wrażeń i do zobaczenia.
Patrzyłem przez kilka chwil na to, co działo się na ekranie. Pisnąłem, kiedy zobaczyłem ból w oczach mojego kochanego Rhysanda.
To nie mogło dłużej trwać. Nie mogłem tego znieść.
- Kurwa mać!
Krzyknąłem. Wyrwałem sobie wenflon z dłoni i pobiegłem za ojcem. Gdy zobaczył mnie na korytarzu, zmarszczył brwi. Pokazałem mu drżącą dłonią telefon, a gdy zobaczył to samo, co widziałem tam ja, zaklął siarczyście i chwyciwszy mnie za ramię, zaczął ze mną biec w kierunku wyjścia ze szpitala.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top