46
Spyder
dwa i pół roku temu
Siedziałem na balkonie, a przede mną na stoliku znajdowała się moja kolekcja narkotyków, którą zbierałem przez całe życie na "specjalną" okazję.
Przed kilkoma minutami Anwar przyprowadził mnie do pokoju. Nie zrobił tego jednak polubownie. Kazał jednemu ze strażników wstrzyknąć mi pod skórę środek uspokajający, który nie ściął mnie z nóg, ale sprawił, że stałem się otępiały.
Myślałem, że wideo z rozcięciem na twarzy Rhysanda było jedynym i ostatnim, jakie dostaniemy od jego porywaczy, ale okazało się, że kimkolwiek byli ci mężczyźni, mieli oni duży ubaw, znęcając się nad moim ukochanym księciem.
Twarz oprawcy została zamazana, ale doskonale widziałem, co się tam działo. Jakiś mężczyzna obciągał Rhysandowi, a on doszedł w jego ustach.
Widziałem emocje malujące się na twarzy mojego kochanego Rhysanda. Bolało mnie serce, że nie mogłem mu pomóc. Rana na jego twarzy wyglądała fatalnie. Obawiałem się, że wda się w nią infekcja. Musiałem działać, aby go uratować, ale mój ojciec nie chciał o tym słyszeć. Dlatego, gdy zacząłem się wydzierać i ubierać się, aby wsiąść do samochodu i pojechać w kilka podejrzanych miejsc, w którym mogli skrywać się napastnicy, Anwar chwycił mnie od tyłu i skrępował mi ręce.
Wrzeszczałem na niego jak dziecko, któremu rodzic nie chciał kupić upragnionej zabawki. Zachowywałem się irracjonalnie. Wyszedł ze mnie demon, o którego posiadanie się nie posądzałem. Sądziłem, że miałem wszystko pod kontrolą, gdyż zawsze byłem opanowany i starałem się działać dla dobra ludzi, ale gdy zobaczyłem, jak jedynej osobie, za którą oddałbym życie, dzieje się krzywda, spanikowałem i pozwoliłem swoim demonom wyjść na światło dzienne.
Anwar zamknął mnie tutaj, mówiąc mi spokojnie, że sam zajmie się sprawą zniknięcia Rhysanda. Wierzyłem, że zrobi wszystko, aby go odnaleźć, ale bałem się, że gdy to się stanie, będzie już za późno, aby pomóc mojemu ukochanemu chłopcu.
Zacząłem się poważnie zastanawiać nad wzięciem narkotyków. Miałem tutaj wszystko, czego potrzebowałem. Mogłem zabić się z pomocą tych substancji, ale mogłem również lekko się napierdolić. Wszystko zależało ode mnie. Władza była w moich rękach. Byłem panem swego życia i chciałem to wykorzystać.
Wysypałem na stół kreskę białego proszku i za pomocą zwiniętego banknotu wciągnąłem środek w nozdrza. Nigdy nie brałem dragów, ale widziałem, jak robili to koledzy mojego ojca. Dlatego nie miałem z tym większych problemów.
Wróciłem do swojego pokoju, w którym byłem uwięziony i wyjąłem z przeszklonej komody butelkę whisky. Wychyliłem sporą zawartość. Rozkaszlałem się, a w oczach stanęły mi łzy.
- Kurwa - wychrypiałem, rzucając butelkę z whisky na ścianę. Butelka się stłukła, a pozostały alkohol rozlał na cholernie drogiej tapecie.
Padłem na kolana i schowałem twarz w dłoniach. Zaszlochałem głośno.
Dlaczego życie było takie, kuźwa, niesprawiedliwe? Czemu zabrali mi Rhysanda?
Moja miłość do tego chłopaka była cholernie duża. Kochałem go całym sobą. Każdą cząsteczką mojego marnego jestestwa.
Wiedziałem, że jako syn jednego z najbogatszych szejków, będę miał trudności ze znalezieniem partnerki na całe życie, więc pojawienie się Rhysanda było dla mnie objawieniem i pewnym ratunkiem. Mimo, że na początku był moim niewolnikiem, szybko awansował na mojego ukochanego chłopca, któremu mogłem rzucić do stóp cały ten popieprzony świat.
Wstałem i wyszedłem znów na balkon, aby tym razem wstrzyknąć sobie coś w żyłę. Bałem się, że ten środek mnie zabije, ale może narkotyk mógł w stanie wysłać mnie gdzieś daleko, gdzie choć przez chwilę nie obwiniałbym się za to, co się wydarzyło?
Założyłem opaskę uciskową na przedramię i gdy znalazłem ładną żyłę, wstrzyknąłem w nią sobie narkotyk. Poczułem chwilową ulgę, a zaraz potem zaczęło kręcić mi się w głowie. Przytrzymałem się ściany i upadłem na kolana, chichocząc jak mała dziewczynka.
- Spyder! Coś ty, kurwa, zrobił?!
Zobaczyłem nad sobą twarz mojego taty. Pochylał się nade mną, ale zamiast jednej twarzy, widziałem dwie. Jedna była czerwona, zupełnie jak u diabła.
Czyżby mój ojciec był diabłem?
- Tato, masz dwie twarze!
- Kurwa, Bahir, przygotuj samochód! Muszę jechać z nim na jebane pogotowie!
- Nie! Idź ratuj Rhysanda! Ja tu zostanę, ta-tooo!
- Zamknij się, synu, i choć raz mnie posłuchaj! - wrzasnął na mnie Anwar, potrząsając mnie za ramiona. Jego obraz znów się rozmazał i teraz nie widziałem jego dwóch twarzy, ale aż cztery! Ale super!
- Tato, fajny z ciebie gość! Lubisz pieprzyć dziwki, nie?
Poczułem na nadgarstkach skórzane kajdanki, którymi tak lubiłem krępować Rhysanda. Dlaczego ktoś mi je założył? Czy ktoś chciał się ze mną zabawić?
Nie dam nikomu! To moja dupa!
- Będę waszą zabawką? - spytałem sennie Bahira, który niespodziewanie pojawił się obok nas. Strażnik pałacowy nie patrzył na mnie. Skuwał mi ręce, a potem związał mi nogi, abym nie spróbował uciec. Chcieli mnie gonić jak kot mysz? Lubiłem pościgi.
- Wiesz, że tym, co zrobiłeś, zabrałeś mi czas potrzebny na odbicie Rhysanda z rąk porywaczy?! - krzyknął ojciec, mierząc we mnie palcem. - Czyś ty postradał zmysły, synu?! Te narkotyki mogą cię zabić! Co wziąłeś?
Chciałem wyciągnąć rękę do taty, aby poklepać go po tych cudownie lśniących włosach, ale przypomniałem sobie, że miałem skute nadgarstki. Niech to. Nie będę mógł wpleść palców w te jego włosy. Nie będę mógł też objąć swojego kutasa i tarmosić go tak długo, aż uznam, że mnie boli.
- Ta-tooo! Bahir! Kurwa, ale masz ładne oczy, Bahir! Lubisz facetów?
Odchyliłem głowę w tył, śmiejąc się jak jakiś chytry lisek. Nigdy nie widziałem na żywo lisa. Może teraz go zobaczę?
- Zanieś go do samochodu - rozkazał ojciec, z którego ust wypełzły dwa czerwone węże. Zafascynowany wpatrywałem się w nie, nie mając pojęcia, że tata miał takie zdolności.
- Oczywiście, proszę pana. Zaczekać na pana w samochodzie?
- Będę tam za kilka minut. Musimy uratować życie mojego syna, ale najpierw muszę zadzwonić do porywaczy Rhysanda i poprosić o dodatkowy dzień. Muszę to zrobić, po tym, co odpierdolił Spyder.
- Chcę do Rhysanda! - krzyknąłem, wiercąc się w ramionach Bahira. Jego cudowny zapach otulał moje zmysły. Chciałem zasnąć w jego ramionach, ale nie mogłem tego uczynić. Zdradziłbym tym samym Rhysanda. Mojego pięknego amerykańskiego księcia, który został zgwałcony po raz pierwszy, a może kolejny?
Bahir zniósł mnie na dół. Szarpałem się, chcąc się uwolnić, ale on nie ułatwiał mi tego. Trzymał mnie mocno, niemal miażdżąc w uścisku. Był takim silnym facetem. Na pewno dominował w łóżku.
Niespodziewanie poczułem jakiś mocny uścisk w klatce piersiowej. Niebo stało się różnokolorowe i zaczęły z niego spływać jakieś dziwne spirale. Mrużyłem oczy, czując ciernie wbijające mi się w pierś. To było miłe, ale niepokojące.
- Bahir?
Dyszący mężczyzna spojrzał na mnie. Uśmiechnąłem się do niego, czując, że to ostatnie, co będzie mi dane zrobić w życiu.
- Tak, Spyder?
- Powiedz Rhysandowi, że nigdy nie przestanę go kochać.
Cierń ugodził mnie w serce, a ja umarłem.
Chyba umarłem.
Kurwa, sam nie wiedziałem.
Rhysand
dwa i pół roku temu
- Puszczaj mnie, kurwa! Nie zrobię tego!
- Hej, nie odwdzięczysz mi się, sabiun? Przecież tak ładnie cię nakarmiłem! Nie bądź taki sztywny!
Waarith przemył mi policzek wodą i zabezpieczył moją ranę. Byłem mu wdzięczny za okazaną pomoc, ale to, co chciał mi zrobić po wszystkim sprawiło, że nabrałem do siebie samego obrzydzenia.
Arab skuł mi ręce za plecami, a nogi w kostkach. Powalił mnie na kolana tak, abym przed nim klęczał. Patrzył na mnie z góry, trzymając mnie za włosy. Odchylił mi głowę do tyłu i przypiął mi smycz do obroży, o której kompletnie zapomniałem.
- Wiem, że lubisz uległość. Twoja obroża mówi sama za siebie, Rhysandzie. Dlaczego więc tak się opierać? Poddaj się. To będzie dla ciebie przyjemne.
- Wal się! - warknąłem na niego, krzywiąc się, gdy pociągnął mnie boleśnie za włosy. - Pieprz się, pierdolony Arabie!
- Bez takich mi tu, kochanie. Bądź grzeczny. Jeszcze jedno słowo, które mi się nie spodoba, a obiecuję, że przełożę cię przez kolano i dam ci tyle klapsów, ile zniesie twoje ciało. Potem wepchnę ci w tyłek wibrator i będę patrzył, jak dochodzisz raz za razem, a gdy z tobą skończę, zajmę się Spyderem. Na myśl o trójkącie z wami dostaję dreszczy. Ach, byłoby wspaniale! Choć ty chyba wolałbyś tego uniknąć, mam rację?
Zacisnąłem wargi, nie chcąc dać temu choremu skurwielowi pożywki.
Waarith pochylił się i przycisnął wargi do moich ust. Szarpnął mnie za smycz, a ja nie mogłem się odsunąć. Musiałem więc przyjąć jego pocałunek, choć oczywiście go nie odwzajemniłem.
- Naprawdę sprawia ci to radość? - spytałem, kiedy się ode mnie oderwał. Chciałem kupić sobie trochę czasu i mieć nadzieję, że wyrzucę mu ten idiotyczny pomysł z głowy. Nie wyobrażałem sobie bowiem tak poniżać się przed swoim oprawcą i ssać mu penisa. Mogłem robić to tylko Spyderowi.
- Dręczenie cię?
- Tak - warknąłem, gdy on znów pociągnął mnie za smycz. Niemal upadłem przed nim na twarz, ale w ostatniej chwili chwycił mnie za ramiona i pomógł mi wrócić do pozycji klęczącej.
- Ach, Rhysandzie. Torturowanie ludzi sprawia mi radość od niepamiętnych czasów. To dla mnie forma terapii.
- Terapii? Wpychanie ludziom fiuta do gardeł to dla ciebie terapia?
- Jesteś do mnie taki podobny - wyszeptał zmysłowo, jakby chciał mnie pobudzić. Kurwa, niedoczekanie.
- Nie wiem w czym. Nie jestem mordercą.
- Nie, ale wiesz, że twoje pragnienia są dla ciebie ważne i chcesz je spełniać. Pobaw się ze mną, sabiun. Wyssij z mojego kutasa wszystko, co ten ma ci do zaoferowania. Chyba, że chcesz, abym spełnił groźbę i wsadził ci do dupy wibrator? Ostrzegam, nie będzie mały.
Wciąż trzymając mnie za smycz, Waarith rozpiął swój rozporek. Pozwolił spodniom wraz z bokserkami opaść na podłogę. Przede mną pojawił się jego penis w erekcji. Podobnie jak kutas Spydera, ten gnojek również miał kolczyk.
- Dalej, Rhysand. Weź mnie do ust. Naprawdę wolisz, abym zlał ci tyłek i zgwałcił cię wibratorem?
Uniosłem wzrok, patrząc mu w oczy.
Chciałem, aby Waarith zobaczył we mnie człowieka, a nie seksualną zabawkę. Nie znałem go, ale domyślałem się, że dla niego seks był czymś nadrzędnym. Czymś, bez czego nie potrafiłby się obejść.
Gardziłem ludźmi, którzy zmuszali innych do czynności seksualnych. Uważałem seks-biznes za chory, ale nie mogłem się usprawiedliwiać, gdyż przecież byłem świadkiem tego, jak Anwar sprowadza sobie do pałacu piękne, młode dziewczyny i je pieprzy. Robiły to za pieniądze, więc teoretycznie nie były do niczego zmuszane, ale to nie było to samo, co seks z własnej woli. Seks dla przyjemności. Bez oczekiwań.
Znalazłem się w norze zabójców, którzy chcieli dostać za mnie okup. Zamiast zostawić mnie w spokoju na czas trwania akcji, jeden z oprawców zechciał się ze mną pobawić. Czułem, że podobam się Waarithowi. Nie dało mu się odmówić tego, że miał ciekawą urodę i na pewno obejrzałbym się za nim na ulicy, ale jego działania mnie odstręczały. Nie chciałem mieć do czynienia z tym skurwielem już nigdy.
Nie chciałem brać go do ust. Brzydziłem się jego osobowości. Nie chodziło już o sam fakt tego, że miałem mu obciągnąć, gdyż to jeszcze byłbym w stanie sobie wybaczyć. Po prostu czułem wstręt nie tylko do niego, ale i do samego siebie.
Uznałem, że życie Spydera jest warte wszystkiego. Dlatego otworzyłem usta i wziąłem penisa Waaritha między wargi. Przymknąłem powieki, ale nie zamknąłem zupełnie oczu, aby mężczyzna nie zmuszał mnie do patrzenia na niego. Wolałem nie pamiętać tej chwili. Na zawsze wymazać ją ze swojej pamięci. Szkoda, że ludzki umysł tak nie działał, ale cóż mogłem zrobić?
Brunet wplótł palce jednej ręki w moje włosy, a drugą szarpał mnie za smycz.
Było mi niedobrze. Czułem, że gdy tylko Waarith wysunie się z moich ust, zwymiotuję ten pyszny obiad.
Wbiłem paznokcie w dłonie, raniąc się celowo, aby skupić się na tym bólu. To było oczyszczające.
Moja kara za grzechy.
Nagle poczułem, jak coś otacza moje serce. Ścisnęło je niemiłosiernie mocno. To było dziwne złudzenie, a może jakiś znak. Cokolwiek to było, nie zwiastowało to nic dobrego.
Coś się stało. I czułem, że chodziło o Spydera.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top