40

Aurora

- Zostawię was tutaj i przejdę do biura, aby sprawdzić, czy mam jakieś nowe zgłoszenia do klubu.

Pokiwałam głową do Anwara, nie skupiając się jednak na nim. Mistyczna atmosfera tego pokoju wpłynęła i na mnie, dlatego nie potrafiłam skupić się na niczym innym jak na podziwianiu tych pięknych ludzi.

- Chodź, aniele. Usiądziemy.

Rhysand poprowadził mnie do jednej z kanap. Zasiadł na niej, a mnie pociągnął w dół, abym zajęła miejsce obok niego. Spyder usiadł po mojej drugiej stronie i wyciągnąwszy rękę przez oparcie kanapy, objął mnie.

- Jak ci się tutaj podoba, Auroro? Rozumiesz już, że ci ludzie nie są powszechnie określanymi zboczeńcami, tylko normalnymi ludźmi z niecodziennymi potrzebami?

- Chyba tak - odparłam na słowa Spydera.

- Kiedyś byliśmy w tym klubie przez dwa miesiące - kontynuował wytatuowany chłopak, uśmiechając się na widok klęczącego przed śliczną kobietą mężczyzny. Opalona brunetka podsuwała mu pod usta swoje stopy, które ten pokornie lizał. Trochę mnie to obrzydzało, ale na świecie pełno było przecież osób, które miały fetysz stóp.

- Dlaczego tu byliście? Przecież macie taki piękny pałac.

- Tam nie dało się poczuć tej magii, aniołku - wyjaśnił Rhysand, przejmując od swojego ukochanego pałeczkę. - Kiedy jesteś zamknięty w tym klubie, inaczej postrzegasz rzeczywistość. Dla mnie to była ucieczka od rzeczywistości. Gdy mieszkałem w Nowym Jorku, nieustannie gdzieś się spieszyłem. Nie miałem ani chwili dla siebie. Tata nigdy nie pozwalał mi pokazywać się w jego towarzystwie w mieście, aby ludzie z prasy mnie nie dostrzegli, ale miałem mnóstwo obowiązków. Tutaj wszystko, co do tej pory znałem, uciekło na drugi plan. Tu najważniejszy był dla mnie Spyder i moje szkolenie na uległego.

- Rhysand był świetnym materiałem na uległego chłopca. Musiałem dać z siebie wszystko, aby pięknie go wyszkolić. Nie było łatwo, bo na początku bałem się uderzyć go w pośladki pejczem, aby go nie zranić. Rhysand jednak tego chciał, a ja, jako jego pan, musiałem mu to dać. Dlatego przemogłem się i z pomocą wyuczonych dominujących osób z tego klubu nauczyłem się, jak uderzać, aby nie uszkodzić żadnych narządów. Wiem, w jakie miejsca należy mierzyć, aby było to bezpieczne dla uległego.

- W tym klubie panują reguły - mówił Rhysand, na zmianę ze Spyderem wyjaśniając mi, o co w tym wszystkim chodziło. - Osoby zapisujące się do klubu są wcześniej dokładnie prześwietlane. Muszą zgłosić się na badania, abyśmy mieli pewność, że są zdrowe psychicznie. Anwar kieruje tym miejscem i wkłada w nie całe swoje serce. Skoro opowiedział ci o swoim dzieciństwie, masz już jasność, dlaczego pomaga skrzywdzonym osobom. Większości członków klubu wyrzekły się rodziny. Nie mieli gdzie mieszkać, dlatego przyszli tutaj. Znaleźli tu ukojenie.

- Czy oni mają prawo wyjść? Czy są tu więźniami?

Spyder zaśmiał się dźwięcznie. Pogłaskał mnie po tyle głowy. Dostałam dreszczy, ale nie były wywołane one strachem, a podnieceniem. Gdy bowiem obserwowałam te wszystkie pary pogrążone w seksualnych przyjemnościach, nie mogłam skupić się na niczym innym, jak na zaciskaniu nóg, aby powstrzymać wypływającą ze mnie wilgoć. 

Nie miałam w końcu na sobie majtek, które wylądowały w kieszeni Spydera, dlatego obawiałam się, że zabrudzę swoim podnieceniem kanapę. Dobrze, że była w kolorze czarnym, dlatego ślady nie byłyby tak widoczne, ale czujne oczy moich towarzyszy na pewno nie pozwoliłyby im przejść obok tego obojętnie. 

- Och, nie myśl sobie o tym miejscu jak o jakimś haremie.

- Nie dziwcie mi się. Wszystko jest dla mnie takie nowe i niezrozumiałe.

- Wiem, Auroro.

Rhysand położył dłoń na moim udzie. Pogładził mnie z czułością. 

- Sam również byłem zdziwiony wieloma praktykami tutejszych mieszkańców, ale dotarło do mnie, że to właściwe miejsce na ziemi. Krępowałem się chodzić wśród tych ludzi nago, gdy byłem tutaj ze Spyderem podczas szkolenia na uległego, ale wszyscy okazywali mi wsparcie. Wszyscy są tu wolni. Mogą wyjść, kiedy chcą. Zrozumiałem, że moja sytuacja nie jest taka zła. Widzisz tego chłopaka w rogu pokoju? Tego, którego trzyma na smyczy ten zabójczo przystojny brunet?

 W ciemnościach panujących w pokoju trudno było cokolwiek dojrzeć, ale po chwili ujrzałam ludzi, o których mówił Rhysand. 

- Ten chłopak to Yehia. Ma siedemnaście lat. Trafił tutaj jako czternastolatek. Matka przyłapała go na masturbacji i gdy powiedziała o tym ojcu tego chłopaka, zawieziono Yehię na ukamieniowanie. Anwar wiedział, że coś się święci, dlatego pojechał tam i zabrał Yehię do nas. Zaczekaj, zawołam go i pokażę ci, co mu zrobiono, gdy nakryto go na czymś tak, kurwa, normalnym. 

- Rhysand, nie trzeba...

Moje słowa nie dotarły do niego. Rhysand zdążył już wstać i podejść do zacienionego kąta pokoju. Ujrzałam uśmiech pełen ciepła na twarzy Yehii. Chłopak spojrzał na swojego pana, a gdy ten skinął głową, nagi Yehia wstał i rzucił się w objęcia Rhysandowi. Mój amerykański książę przytulił chłopaka.

Z tej odległości zdążyłam zobaczyć, że Yehia był przeraźliwie chudy. Nie widziałam jeszcze jego twarzy, ale nawet tu słyszałam jego radosny śmiech.

- Kotku, nie przeraź się na widok twarzy tego dzieciaka. Nie okazuj mu, że brzydzisz się jego wyglądem, dobrze?

Spyder nachylił się nade mną i wyszeptał te słowa tak, aby nikt z pozostałych ich nie słyszał. Posłałam mu pytające spojrzenie, nie rozumiejąc, co mogło być nie tak z twarzą tego pełnego jeszcze dziecięcej naiwności chłopca.

Pan Yehii wstał z fotela i trzymając chłopca na smyczy, zbliżył się do nas. Rhysand poklepał Yehię po plecach. 

- Cześć, Yehia! Jak się masz?

Spyder przywitał się z chłopcem, a ja nie potrafiłam odwrócić wzroku od jego oszpeconej twarzy.

Yehia wyglądał młodo. Nawet młodziej niż swoje siedemnaście lat.

Miał rude, wpadające w odcień brązu włosy. Jego skóra była jaśniejsza niż większości Arabów. Miał niebieskie oczy i tak jak już wcześniej zauważyłam, był przerażająco chudy. 

Chłopak uśmiechał się do mnie przyjaźnie. Nie krępował się swojej nagości. Chciałam odwzajemnić uśmiech, aby nie poczuł, że go oceniałam, ale nie potrafiłam zdobyć się na uśmiech po tym, co zobaczyłam na jego twarzy.

Prawy policzek Yehii przypominał zdeformowaną miazgę. Kiedy chłopiec się uśmiechał, kącik jego ust wykrzywiał się niczym u zombie. Jego skóra wyglądała odpychająco. Bolało mnie, że tak to postrzegałam, ale nigdy nie widziałam tak skrzywdzonego dziecka.

Lewa strona twarzy chłopaka z kolei była naznaczona mnóstwem małych, krótkich blizn. Było ich tak wiele, że tworzyły na jego policzku siateczkę podobną do pajęczyny. Ktoś musiał wylać wrzątek na głowę Yehii, gdyż tuż przy linii włosów znajdował się kolejny zdeformowany ślad.

- Panie, mogę się przywitać? 

Kiedy się odezwał, przestałam mu się przypatrywać i skupiłam wzrok na jego "panu".

Mężczyzna, który trzymał Yehię na smyczy, mógł mieć około trzydziestu lat. Sam miał na rękach kilka blizn, ale w porównaniu z tymi należącymi do swojego podopiecznego, jego blizny były niczym wielkim.

Facet był naprawdę dobrze zbudowany i przystojny. Podobnie, jak większość urzędujących tutaj mężczyzn. 

- Oczywiście, kochany.

Na słowa swojego pana, Yehia wyciągnął do mnie rękę. 

- Cześć. Mam na imię Yehia. Jesteś naprawdę śliczna.

Uśmiechnęłam się do niego, w myślach besztając siebie za to, że wcześniej tak uważnie śledziłam jego oszpeconą twarz.

- Jestem Aurora. Miło mi cię poznać. 

- Witaj, Auroro - rzekł właściciel chłopca, wyciągając do mnie rękę. Wstałam z kanapy, modląc się w duchu o to, aby nie został tam ślad po moim podnieceniu. - Nazywam się Hassan Alveteri. Jestem panem Yehiego i przyjacielem Rhysanda oraz Spydera. Swoją drogą, dobrze was widzieć razem. Myślałem, że to koniec, a tu proszę, taka niespodzianka.

- Cóż, mieliśmy swoje problemy, ale już wszystko się wyprostowało. 

Spyder wstał i przywitał się wylewnie z Hassanem, po czym zbił piątkę z Yehią. Chłopiec zaśmiał się wesoło. 

Było mi go okropnie żal. Nie rozumiałam, jakim potworem trzeba było być, aby w tak okrutny sposób ukarać swoje dziecko. Ja nigdy nie podniosłabym ręki na swojego potomka, nawet gdybym przyłapała go na masturbacji. To przecież było naturalne. Dziecko w końcu musiało poczuć potrzebę odkrywania swojego ciała. Sama zaczęłam się dotykać dość młodo, ale nie postrzegałam tego wówczas jako czynności na podłożu seksualnym. Po prostu próbowałam tego i owego. Z dzieckiem należało porozmawiać, gdyby przyłapało się je na masturbacji, a nie szpecić dozgonnie. 

Jedyne pocieszenie odnajdowałam w tym, że Anwar uratował tego chłopca przed ukamieniowaniem. Świat straciłby wówczas taki promień radości, jakim był Yehia.

- Możemy do was dołączyć? - spytał Hassan, wskazując na kanapę. 

- Oczywiście! Nie ma to jak rozmowa ze starymi przyjaciółmi!

Zajęłam ponownie miejsce między Rhysandem i Spyderem. Spyder pocałował mnie w nadgarstek. Gładził mnie czule po skórze, podczas gdy Rhysand położył dłoń na moim udzie, muskając moją nagą skórę palcami.

Hassan usiadł obok Rhysanda, a Yehia uklęknął na podłodze przy nogach swojego pana. Do pomieszczenia właśnie wszedł Bashar w towarzystwie Anawi. Mężczyzna wciąż miał na plecach siodło, a w ustach wędzidło. Nikt z przebywających tu osób nie zwrócił nawet uwagi na tą dwójkę. Bashar był tu akceptowany ze swoim fetyszem kucyka, podobnie jak akceptowany był tu Yehia ze swoją zdeformowaną twarzą. 

- Kim jesteś, Auroro? Przyjaciółką moich chłopców?

Spojrzałam prosząco na Rhysanda, mając nadzieję, że przejmie stery, ratując mnie z niekomfortowej sytuacji.

- Powiedz Hassanowi prawdę, aniołku. Ufamy mu bezgranicznie.

Byłam wściekła na Rhysanda, ale nie mogłam odmówić w obecności tego mężczyzny. Hassan emanował władzą i sama bym mu uległa, gdybym znalazła się z nim sam na sam. Dotyk Spydera i mojego amerykańskiego księcia ukoił moje nerwy. Czułam, że opowiedzenie na głos mojej historii będzie bolesne, ale być może to miała być dla mnie pewna forma terapii.

- Pracowałam dla Bishopa Marshalla w jego firmie. Zna go pan?

- Oczywiście. Bishop to przyjaciel Anwara. Nie śmiałbym go nie znać. 

Nie umknęło mojej uwadze, że Hassan wyciągnął rękę w stronę Yehii. Chłopak wtulił się w dłoń swojego pana, mrucząc cicho z rozkoszy.

- Kilka dni temu zostałam porwana. Bishop Marshall zabił mojego ojca na moich oczach, a ja zostałam zabrana siłą do Emiratów Arabskich. Zamieszkałam w pałacu Anwara i Spydera. Nie chciałam tutaj być i wciąż mam obawy przed życiem w tym kraju, ale nie mam wyjścia. Anwar z pomocą Bishopa wykasowali moją tożsamość. Dziewczyna, którą byłam w Stanach Zjednoczonych, już nie istnieje i nigdy nie istniała. To chyba tyle.

Poczułam przypływ fali smutku, ale gdy Rhysand złożył pocałunek na moim policzku, nie było mi już tak źle.

- Przykro mi, Auroro. Bishop musiał mieć powód, aby zabić twojego ojca.

Machnęłam ręką na słowa Hassana, nie chcąc dłużej o tym mówić. Ten temat bolał bardziej, niż mogłabym przypuszczać. 

- To prawda. Istniał powód, ale teraz wszystko jest już dobrze. Prawda, aniołku?

Skinęłam do Rhysanda, ciesząc się, że uratował mnie z opresji.

Mężczyźni zaczęli ze sobą rozmawiać o tym, co działo się w klubie pod ich nieobecność. Dowiedziałam się, że Hassan był tu od początku funkcjonowania klubu. Miał wcześniej uległą, która nie chciała jednak dłużej tu przebywać. Wróciła do Holandii, wyszła za mąż, ale wciąż miała kontakt z Hassanem. Dwa lata później w klubie pojawił się Yehia i Hassan zrobił wszystko, aby zdobyć zaufanie chłopca i pokazać mu, że świat nie był jednak pełen tak bezwzględnych potworów, jak członkowie jego rodziny. 

Oczy Spydera, Rhysanda, Hassana i Yehii zwróciły się w kierunku drzwi. Sama podążyłam tam spojrzeniem i ujrzałam Anwara z telefonem w ręku. Mężczyzna podszedł do nas i uśmiechnąwszy się do mnie, wypowiedział słowa, które znów niebezpiecznie przyspieszyły pracę mojego serca. 

- Auroro, dzwoni do ciebie Bishop.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top