4

Aurora

- Aniele, dlaczego wyglądasz tak...

Minęłam Rhysanda, idąc w stronę metra, ale on chwycił mnie za ramię i odwrócił do siebie.

- Zostaw mnie, albo zadzwonię po policję. 

Moja groźba sprawiła, że Rhysand zaczął się śmiać. Odchylił głowę do tyłu, a ja miałam okazję mu się przyjrzeć. 

Dziś nie miał na sobie eleganckiego garnituru, włoskich butów i płaszcza od Burberry. Nie miał również starannie uczesanych włosów. Jego strój radykalnie różnił się od tego, który miał na sobie wczoraj. Może w ten sposób chciał coś zamanifestować lub pokazać mi swoją drugą twarz. Cokolwiek to było, nie podobało mi się to.

Rhysand miał na nogach ściśle przylegające czarne dżinsy z przetarciami na kolanach. Na stopach miał ciężkie buty typu glany. Ubrał białą dziurawą koszulkę i skórzaną kurtkę, a włosy pozostawił w nieładzie. Na jego szyi znajdował się czarny choker, który wyglądał dziwnie na szyi chłopaka, ale o dziwo, Rhysandowi to w jakiś sposób pasowało.

- Czy ty w ogóle spałaś? Wybacz mi, ale nie prezentujesz się świeżo.

- Zadzwonię na policję, jeśli mnie nie zostawisz. Mówię poważne.

- Ja z kolei mówię, że mój ojciec ma w garści policję Nowego Jorku. Nic mi nie zrobię. Przyjadą, ukłonią mi się i odjadą. Nie wierzysz, to sprawdź, ale będzie to marnotrawstwo czasu. Musisz przecież jechać do pracy, prawda?

- Właśnie. Muszę tam jechać, dlatego przepuść mnie.

Próbując wyrwać się Rhysandowi, straciłam równowagę. Byłam zmęczona, głodna i spragniona, dlatego kwestią czasu było, zanim moje ciało się zbuntuje. Było mi wstyd, że mężczyzna zobaczył mnie tak słabą, ale przynajmniej mógł się domyślić, że to przez niego czułam się tak źle.

- Aniele, zawiozę cię do pracy. Wsiadaj do samochodu.

Nie protestowałam, gdy Rhysand otworzył dla mnie drzwi wozu i pomógł mi do niego wsiąść. Zamknął za mną drzwi, a gdy sam wszedł do środka, zapiął mi pas bezpieczeństwa. Zmierzyłam go wzrokiem. Rhysand uśmiechnął się do mnie współczująco i przeczesał palcami moje włosy, przygładzając mi je. 

Jechaliśmy do budynku Marshall's Investemens w ciszy. Mimo, że chciałam kłócić się z synem Bishopa i wyzywać go od najgorszych dupków, nie miałam na to siły. Chęć stawiania się Rhysanodowi była silna i gdybym miała więcej siły, z pewnością skorzystałabym z okazji, aby dokuczyć temu bogatemu dzieciakowi, który był bezkarny nawet wobec policji. Obraz jednak zamazywał mi się przed oczami i miałam sucho w ustach.

- Co ty robisz?

- Zjemy coś, aniele.

Patrzyłam, jak Rhysand zatrzymuje się pod McDonald's. Nie spodziewałabym się tego po nim. Myślałam, że znów zabierze mnie do jakiejś ekskluzywnej restauracji, ale najwyraźniej nawet ktoś tak wspaniały jak Rhysand, jadał czasami jedzenie dla zwyczajnych śmiertelników. Z drugiej strony, mogło być mu szkoda wydać na śniadanie duże pieniądze, ale zakładałam, że wraz ze zmianą stylu, zmieniła się również osobowość tego człowieka. Być może Rhysand był tak znudzony, że lubił od czasu do czasu eksperymentować z wyglądem. 

- Zamówię ci coś, malutka. Odpręż się. 

- Muszę jechać do pracy. Nie mam możliwości wzięcia dnia wolnego. W przeciwieństwie do ciebie, muszę zarabiać na swoje utrzymanie.

Patrzyłam, jak Rhysand wyjmuje z kieszeni kurtki telefon. Zadzwonił gdzieś i włączył tryb głośnomówiący.

- Cześć, synku! Co słychać? Odebrałeś naszą księżniczkę? 

- Tato, księżniczka siedzi obok mnie i cię słucha.

Czułam się jak ich zabawka. Chciałam wyjść i odetchnąć, ale Rhysand, widząc, co robię, zablokował zamki astona martina. Nie mogłam pozwolić sobie na wszczęcie kłótni, gdy mój pracodawca mógł mnie usłyszeć. 

- Och, dzień dobry, Auroro! Jak się dziś czujesz?

- Przepraszam, proszę pana, ale pański syn zawiózł mnie do McDonald's i...

- Nie musisz się niczym martwić, piękna - rzekł przyjaźnie Bishop. Brzmiał niepokojąco przyjemnie. Zazwyczaj odzywał się do swoich pracowników jak do śmieci, ale do mnie miał jakiś niezrozumiały sentyment. Czasami tego nie znosiłam, ale w chwilach takich, jak ta, byłam wdzięczna za jego dobre spojrzenie na moją osobę. - Zjedzcie sobie w spokoju śniadanie i przyjedziecie do biura. Nie ma dziś dużo pracy, dlatego możesz zatrzymać Aurorę jeszcze chwilę, synku.

- Dziękuję, tato. Do zobaczenia.

Rhysand rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Uśmiechnął się do mnie, pokazując mi wszystkie zęby. Był wyraźnie uradowany, co mi się nie podobało.

- Nie rozumiem twoich działań. Jeśli chcesz umówić się ze mną na randkę, po prostu to zrób.

- Żebyś mi odmówiła? Nie, dzięki. Wolę postarać się w inny sposób. 

Blondyn podjechał do maszyny i złożył zamówienie. Nie słuchałam nawet, co dla nas zamawia. Pozwoliłam mu zapłacić za zamówienie i gdy czekaliśmy w ciszy na jedzenie, wpatrywałam się beznamiętnie w okno. 

- Dlaczego nosisz choker? Czy to nie bardziej dla dziewczyn? 

Rhysand spojrzał na mnie, wyraźnie ukontentowany, że się do niego odezwałam. Uśmiechnął się, a słońce znów oświetliło jego przystojną twarz. Blizna ciągnąca się od linii włosów do szyi była wyraźnie widoczna, jednak nie odejmowała ona właścicielowi uroku. Młody Marshall wiedział, jak kierować rozmową i jakie gesty wykonywać, aby oczarować kobietę. Korzystał ze swoich atutów i mimo, że mi się narzucał, jego opiekuńczość była czymś, co stawiało go w pozytywnym świetle. 

- Lubię go. Ma dla mnie sentymentalną wartość. 

Postanowiłam nie dopytywać o znaczenie ozdoby na szyi. 

Kiedy dostaliśmy dwie paczki z jedzeniem, Rhysand zjechał na parking i westchnął z rozkoszą. 

- Uwielbiam frytki! 

Wsadził sobie garść do ust. Gdybym nie była na niego zła, roześmiałabym się. 

- Wczoraj jadłeś w Four Seasons, a dzisiaj tutaj? Jesteś ciekawym człowiekiem. 

- Wielu ludzi mi to mówi - odparł nonszalancko, wsadzając do ust hamburgera. 

Ślina spłynęła mu po podbródku i opadła na spodnie, ale Rhysand wcale się tym nie przejął. Wciąż jadł, ciesząc się z tego, jakby było to jego ulubione danie.

- Nie jestem nawet w połowie tak ciekawy, jak mój ojciec, ale dziękuję za miłe słowa. Ty też jesteś ciekawym człowiekiem, aniele. Jeśli tak to mogę określić. 

- Wiesz, że w nocy szukałam dokumentów w biurze mojego taty?

Rhysand zmarszczył brwi. Odsunął od ust hamburgera.

- Aurora, ale...

- Musiałam dowiedzieć się, on co tak naprawdę chodzi między twoim ojcem a moim. Nie mogłam spać z nerwów. Próbowałam rozwikłać, o co w tym wszystkim może chodzić, ale nie znalazłam nic godnego uwagi. Nie masz pojęcia, jak się martwię tym, co ma nadejść. Może nie powinnam ci o tym mówić, bo możesz wykorzystać mój strach, aby mną manipulować, ale wiesz, jak to jest, gdy nie masz żadnego przyjaciela, aby do niego zadzwonić i pogadać? Wiesz, jak to jest płakać w poduszkę z nadzieją, że znajdzie się ktoś, kto cię wysłucha? Wiesz, jak to jest, czekać na powrót ojca do domu, ale on woli nocami chodzić po barach i upijać się, zamiast porozmawiać z jedyną córką? 

W oczach stanęły mi łzy. Odwróciłam się w stronę okna, jednak Rhysand nie pozwolił mi na to. Chwycił mnie za podbródek palcami brudnymi od sosu, ale jego udręczony wzrok uświadamiał mnie w fakcie, że moje słowa go dotknęły.

- Auroro, to nie twoja wina. Jesteś przemiłą i kochającą osobą. Twardo stąpasz po ziemi. Czasami dzieci czują się odpowiedzialne za czyny swoich rodziców, ale nie powinno tak być. 

- Na pewno? - spytałam, pociągając nosem. 

- Nie płacz, proszę - rzekł, wycierając knykciami wolnej dłoni mój policzek. - Przeżywasz trudne chwile, ale musisz zrozumieć, że to, co nawywijał twój ojciec, to tylko jego wina. Nie możesz czuć się za to odpowiedzialna. Pozwól swojemu tacie działać i jeśli za trzy dni okaże się, że interesy naszych ojców znów wychodzą na prostą, zniknę z twojego życia i zostawię cię w spokoju. 

Na myśl o tym, że człowiek, który mógłby stać się moim przyjacielem, miałby zniknąć z mojego życia tak szybko, jak się w nim pojawił, poczułam ukłucie w sercu. 

Chwyciłam w dłonie twarz Rhysanda. Jego krótki zarost podrażnił moją wrażliwą skórę. 

- Nie bój się o to, co ma nadejść - wyszeptał, owiewając miętowym oddechem moje usta. Jego woda kolońska miała silnie uzależniający zapach.

- Ze wszystkimi dziewczynami tak postępujesz? Wszystkim mówisz takie urocze słówka? Nie chcę być jedną z nich. Nie jestem zabawką. 

- Oczywiście, że nią nie jesteś, aniele. Jesteś zbyt wartościowa i silna, aby stać się czyjąkolwiek zabawką. Zdajesz sobie jednak sprawę, że nawet, jeśli teoretycznie byłabyś czyjąś zabawką, nie byłaby to dla ciebie żadna ujma? 

- Nie rozumiem...

- Jeśli teoretycznie rzecz biorąc, miałabyś partnera, mogłabyś bawić się w bycie jego zabawką. To nie znaczy, że on nie miałby być od czasu do czasu twoją zabaweczką. Taka dynamika związku jest dobra, jeśli obie strony się na nią zgadzają i dobrze się z tym czują. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby moja dziewczyna skuła mnie kajdankami i kazała mi się czołgać. Wolę dominować, ale gdyby zachował się w ten sposób, nie byłaby to dla mnie żadna ujma. Życie jest po to, aby eksplorować i się nim bawić. Trzeba zachowywać się bezpiecznie i świadomie, ale to nie znaczy, że musisz siedzieć w czterech ścianach swojego domu i w nich gnić. Żyj, Auroro. Życie jest piękne.

Wypowiedź Rhysanda powinna dać mi do myślenia, jednak nie mogłam wymazać z pamięci jednego.

"Gdyby moja dziewczyna..."

Czy to znaczyło, że Rhysand się z kimś spotykał? Czy był w związku?

Otworzyłam usta, aby zadać mu te pytanie, ale zanim udało mi się je wypowiedzieć, Rhysand pocałował mnie w czoło i kontynuował jedzenie. 

Westchnęłam ciężko i również zaczęłam jeść. Wypiłam herbatę, a gdy byliśmy gotowi, Rhysand odwiózł mnie do firmy, a tam czekało na mnie spotkanie z jego ojcem - Bishopem Marshallem. 

***

- Musisz wziąć kilka dni wolnego, kochana. 

Bishop czekał na nas w swoim gabinecie i gdy weszliśmy do środka, wstał tylko po to, aby zmarszczyć brwi na mój nędzny widok i wypowiedzieć te słowa.

Rhysand położył dłoń na moich plecach, ofiarując mi poczucie, że był tu ze mną. 

Spojrzałam błagalnie na szefa. Bishop skrzyżował ręce na piersi i przeskakiwał wzrokiem ze mnie na swojego syna. 

- Przepraszam, proszę pana. Nie spałam tej nocy, ale obiecuję, że będę efektywna w pracy. Wczoraj mnie nie było i już...

- Auroro, spójrz na siebie - przerwał mi dyrektor Marshall, patrząc na mnie jak na wygłodzone dziecko. - Jesteś wymęczona i słaba. Słaniasz się na nogach. Nie mam ci za złe, że jesteś dziś słabsza. Każda kobieta ma prawo co jakiś czas spuścić ciężar z ramion i pozwolić innym go dźwigać. Nie mam zamiaru cię zwolnić, rozumiesz? Za kilka dni wrócisz do pracy i będziesz jeszcze efektywniejsza. 

Bishop podszedł do mnie. Położył dłoń na moim ramieniu. Posłał mi ciepły uśmiech.

Przy tym mężczyźnie czułam się mała i nic nie znacząca. Bishop roztaczał wokół siebie aurę dominacji i każdy, kto się do niego zbliżał, czuł do niego respekt. 

O Bishopie Marshallu krążyło wiele plotek, ale nikt z przeciętnych zjadaczy chleba nigdy nie odważył zapytać się go o pogłoski osobiście. Ludzie obawiali się, że gdy przypadną Marshallowi, ich życie w społeczeństwie się zakończy. Jeśli wierzyć słowom Rhysanda, Bishop miał dojścia w policji, co znaczyło, że gdyby zlecił czyjeś zabójstwo, Bishop nie zostałby za to ukarany.

Policja w Nowym Jorku była skorumpowana przez niebezpiecznego mężczyznę, który aby zdobyć to, czego chciał, nie wahałby się przed posunięciem się do ryzykownych działań. Bishop Marshall miał w garści mojego ojca, którego życiem zarządzał od dłuższego czasu. Czułam, że Bishop w pewien sposób wywiera wpływ również na mnie. Nie podobało mi się to, jednak przez przynajmniej kolejne trzy dni musiałam być mu posłuszna. 

Robiłam to przecież dla swojego ojca. Gdyby nie on, prawdopodobnie postawiłabym się szefowi, ale kto wie, jakie problemy mogłoby mi to przysporzyć. 

- Rhysand, odwieź Aurorę do domu.

Wróciłam do rzeczywistości, słysząc te słowa.

- Proszę pana, ale ja...

- Chodź, aniele - wychrypiał mi do ucha Rhysand, który stanąwszy za moimi plecami, położył ręce na moich biodrach.

Przed sobą miałam bożyszcze amerykańskich kobiet, a za sobą miałam idola nastolatek, który mógł mieć grono fanek, publikując swój wizerunek w Internecie.

Pokonana przez gorące doznania pulsujące głęboko we mnie, spuściłam głowę i przytaknęłam.

- Obiecuję, że gdy wrócę do pracy, nadrobię zaległości. 

Chciałam dodać kilka słów o swoim ojcu, aby poprosić błagalnie mojego szefa o życzliwe spojrzenie w jego kierunku, ale zabrakło mi na to odwagi. Oczy Bishopa Marshalla przewiercały moją duszę na wylot, czytając z niej jak z otwartej talii kart. Dlatego gdy Rhysand chwycił mnie za dłoń, przyjęłam ją i pozwoliłam, aby wyprowadził mnie z firmy.

Na korytarzach szukałam swojego ojca, ale nigdzie go nie było.

Zakuło mnie w piersi, lecz zamiast iść na poszukiwania taty, pozwoliłam Rhysandowi na zapakowanie mnie do luksusowego samochodu i odjechanie do domu.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top