35
Aurora
- Chodź, malutka. Zabiorę cię na zewnątrz, dobrze?
Pod długą koszulką nie miałam nic. Skrzyżowałam nogi, aby Anwar nie widział mojej nagości. Byłoby mi ogromnie wstyd, gdyby zobaczył moją wilgotną od wielu orgazmów kobiecość. Mężczyzna z pewnością czuł mój zapach, nie dający się z niczym pomylić, ale oszczędził mi upokorzenia i nic na ten temat nie powiedział.
Szejk gładził mnie knykciami po policzku. Patrzył na mnie łagodnie.
- Chodź ze mną. Potrzebujesz świeżego powietrza.
Anwar chwycił mnie za ręce i pociągnął na nogi. Stanęłam przed nim, spuszczając wzrok z powodu poczucia dyskomfortu. Szejk był ode mnie wyższy o ponad głowę i czułam się przy nim mała.
- Kochanie, chciałabyś pójść do sypialni się przebrać? Zaczekam na ciebie przed pokojem, dobrze?
Skinęłam z wdzięcznością głową i pozwoliłam, aby mężczyzna położył dłoń na dole moich pleców i poprowadził mnie długim korytarzem do mojej sypialni. Otworzył dla mnie drzwi i zamknął je, gdy tylko weszłam do środka. Westchnęłam ciężko, opierając się plecami o drzwi.
Schowałam twarz w dłoniach, przyciskając ręce do ust, aby zdusić szloch. Nie chciałam, aby Anwar mnie usłyszał. Musiał widzieć, że nie byłam w najlepszej kondycji. Na pewno domyślał się, co jego syn i Rhysand robili ze mną w tamtym pokoju. Szejk na pewno miał o mnie zdanie jak o jakiejś ladacznicy. W końcu nie tak dawno temu sam widział mnie niemal nagą. Siedziałam okrakiem na jego biurku, mając na sobie tylko majtki. Nigdy nie miałam zapomnieć towarzyszącego mi w tamtym czasie poczucia bezbronności, ale musiałam iść dalej, jeśli nie chciałam zwariować do reszty.
- Auroro, pośpiesz się, skarbie. Nie siedź sama zbyt długo.
Otrząsnąwszy się, podeszłam do szafy i wyjęłam z niej komplet bielizny. Ubrałam się w wygodny błękitny zestaw. Na to założyłam niebieską sukienkę w abstrakcyjne wzory, a włosy szybko uczesałam. Nie kłopotałam się malowaniem się, gdyż każdy w tym pałacu widział mnie już bez makijażu. Na stopy założyłam granatowe japonki i w takim wydaniu wyszłam do Anwara.
Szejk, który sam ubrany był w krótkie spodenki i koszulkę z krótkim rękawem, uśmiechnął się i skinął głową, akceptując tym samym mój wybór. Wyciągnął w moją stronę rękę, więc podałam mu swoją dłoń i spuszczając głowę, pozwoliłam mu się poprowadzić.
Mężczyzna szedł ze mną długimi, bogato zdobionymi korytarzami. Wkrótce znaleźliśmy się na zewnątrz. Moje ciało owiało przyjemne ciepłe powietrze. Nie było jeszcze zbyt gorąco, więc to była idealna pora, aby nacieszyć się słońcem, jednocześnie nie gotując się w upale.
Anwar zaprowadził mnie do altany znajdującej się nad basenem. Kiedy weszliśmy do środka, rozwiązał krępujące materiał sznurki, pozwalając mu opaść. Ochronił nas tym sposobem od ciepłego powietrza.
Zajęłam miejsce na nieskazitelnie białych poduszkach. Anwar usiadł tuż obok mnie. Krępowałam się takiej bliskości z jego strony, ale nie odezwałam się, nie chcąc go denerwować.
Mogłam kwestionować działania Anwara, ale jedno wiedziałam na pewno.
Ten mężczyzna stał się moim właścicielem. Nie wiedziałam, ile mocy prawnej miał w sobie dokument, który podpisał, roszcząc sobie prawa do mnie, ale nie mogłam mu podpaść. Byłam bowiem pewna, że ktoś, kto z taką brutalnością zabił bezbronną dziewczynę na jachcie, nie będzie się zastanawiał dwa razy, wyznaczając mi karę. Anwar póki co był dla mnie uprzejmy i traktował mnie z czułością, ale wiedziałam, że wystarczyłaby jedna oznaka nieposłuszeństwa, a byłabym skończona.
- Malutka, dlaczego tak się trzęsiesz, gdy jesteś przy mnie? Aż tak mnie nienawidzisz?
Przełknęłam ślinę. Spuściłam wzrok na swoje drżące dłonie. Anwar wsunął rękę między moje dłonie i westchnął ciężko.
- Boisz się. Rozumiem to. Masz prawo mnie nie lubić po tym, co zobaczyłaś na jachcie.
- Nie mam prawa pana nie lubić. Jest pan moim właścicielem. Moje życie zależy od pana.
Mężczyzna chwycił dwoma palcami mój podbródek. Nakierował moje spojrzenie na siebie. Zmrużył oczy, przypatrując mi się z zainteresowaniem. Uśmiechnął się łagodnie, całując mnie w czubek nosa.
- Auroro, miałaś nie nazywać mnie panem. Jestem w wieku Bishopa, a do niego odnosisz się po imieniu. Zrobisz mi tą przyjemność i do mnie również będziesz odnosić się w ten sposób?
Pokiwałam niepewnie głową, za co szejk nagrodził mnie tym, że odsunął się ode mnie nieznacznie. Położywszy dłoń na moim udzie, spojrzał na swój imponujący ogród.
- Nie musisz brać sprawy własności tak poważnie, Auroro. Może na papierze należysz do mnie, ale zrobiłem to tylko po to, abyś była tutaj bezpieczna. Bishop zniszczył twoje życie we Stanach. Amerykańska Aurora Davies już nie istnieje. Teraz jesteś Aurorą Badawi.
- Co?
Spojrzałam zbolałym wzrokiem na Anwara.
- Zmieniliście mi nazwisko? Ale jak? Przecież nie podpisywałam żadnej zgody.
Mój głos się załamał, co nie umknęło uwadze szejka. Anwar położył dłoń na moim karku i pogładził mnie po nim delikatnie.
- Tutaj sprawy załatwia się w inny sposób. Jak wiesz, w krajach arabskich kobiety nie mają pełni praw. Tutaj rządzą mężczyźni. Wszystko zostało zarejestrowane w sposób legalny. Bishop i Rhysand wiedzą, że zmieniliśmy ci nazwisko. To nie jest powód do wstydu, moja piękna dziewczynko. Nosisz nazwisko samego szejka.
Wolną dłoń zacisnęłam w pięść. Wbiłam sobie paznokcie w skórę, chcąc skupić się na tym bólu. Nie mogłam bowiem pozwolić, aby po mojej twarzy spłynęły łzy. Anwar widział mnie już w moim najgorszym stanie i nie chciałam, aby to się powtórzyło. Dlatego przygryzłam dolną wargę, która niemiłosiernie drżała.
- Auroro? Popatrzysz na mnie?
Pokręciłam głową, wbijając wzrok w kołyszące się liście palem rosnących w ogrodzie.
Mężczyzna nie zważał na moją niemą prośbę, aby zostawić mnie samą sobie. Najchętniej zostałabym w ten altanie i zapłakała się na śmierć. Dotarło do mnie bowiem, że moja osobowość umarła wraz z moim ojcem. Kiedy Andrew Davies został zabity przez Bishopa, umarłam z nim również ja. Aurora, którą byłam tutaj, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, nie była już tą osobą, którą byłam, gdy po raz pierwszy ujrzałam Rhysanda Marshalla.
Anwar objął mnie, przytulając mnie od tyłu. Oparł podbródek na moim ramieniu, policzkiem ocierając się o mój policzek. Z mojego gardła wydarł się bliżej nieartykułowany dźwięk, kiedy poczułam jego silny, męski zapach.
Mój strach przed Arabami wynikał z tego, jakie obrazy widziałam w filmach. Świat arabski niemal za każdym razem przedstawiany był jako bezwzględny, nie znający litości. Nigdy nie kusiło mnie, aby przyjechać w te rejony na wakacje. Nie sądziłam, że zamieszkam tu na stałe.
- Malutka, nie płacz tyle. Gdyby Bishop się w tobie nie zakochał, umarłabyś tamtego dnia ze swoim ojcem w opuszczonym magazynie. Tak się jednak nie stało.
- Powinnam się cieszyć? Dlatego, że żyję? Tutaj, gdzie jestem kimś, kim nigdy nie chciałam się stać?
- Nie dzieje ci się tu krzywda. Wiem, że cierpisz po stracie ojca, ale musisz żyć dalej, Auroro. Jesteś piękna, młoda i niezwykle wrażliwa. Takie kobiety w świecie pełnym dziwek, w której niemal każda gotowa jest possać mojego kutasa, abym tylko sypnął forsą, są rzadkością.
- Wiesz, że obserwowałam, jak twój syn pieprzy się z Rhysandem?
Anwar zaśmiał się głęboko, aż zawibrowało jego ciało, którym mnie otulał.
- To nie jest dla mnie nic nowego, kochanie. Spyder lubi widownię. Wychowałem małego zboczeńca, ale kocham go nad życie.
- Jakbyś się poczuł, gdyby ktoś, komu ufałeś, zabił cię i zostawił twojego syna na świecie samego?
Anwar napiął mięśnie, doskonale rozumiejąc, do czego zmierzałam swoimi słowami.
Pocałował mnie w policzek i odsunął się ode mnie. Chwycił mnie za ramię, zmuszając mnie, abym odwróciła się do niego i spojrzała mu w oczy. Pogładził kciukiem mój policzek. Byłam z siebie dumna, że się nie rozpłakałam, choć ból w moich oczach musiał być doskonale widoczny.
- Twój tata chciał zabić Rhysanda. Zacznijmy od tego, Auroro.
Spuściłam wzrok, pokonana słusznością tego argumentu.
Byłam wściekła na ojca za to, co planował uczynić. Nie przebolałabym tego, gdyby faktycznie zabił Rhysanda. Może brzmiałam jak wyrodna córka, ale wolałam, aby on umarł i Rhysand żył, niż gdyby miało stać się odwrotnie.
Poczułam ucisk w brzuchu. Skuliłam się nieco, na co Anwar zareagował, opierając moje bezwładne ciało na swojej piersi. Zamknąwszy oczy, wtuliłam twarz w zagłębienie między jego szyją i ramieniem i głęboko westchnęłam.
Łzy w końcu puściły. Na samą myśl o tym, że dziś mogłoby nie być z nami Rhysanda, dostawałam dreszczy. Spyder i Bishop nigdy by się po tym nie pozbierali. Śmierć Rhysanda zniszczyłaby tych silnych mężczyzn doszczętnie. Podczas, gdy śmiercią mojego taty nikt się nie przejął, za Rhysandem płakaliby tygodniami, miesiącami, a nawet latami. Bishop nigdy nie przebolałby takiej straty i nie zdziwiłabym się, gdyby posunął się do odebrania sobie życia. Na to pozwolić nie mogłam, więc wykazując się siłą, musiałam pogodzić się ze śmiercią ojca i skupić się na tym, co działo się w tej chwili.
Tylko w ten sposób mogłam być szczęśliwa, a przynajmniej spróbować taka być.
- Przepraszam, Anwar. Wiem o tym. Po prostu spróbuj mnie zrozumieć. Poniosłam karę za coś, czego nie zrobiłam. Nikomu nigdy nie zawadzałam. Starałam się być sumienna w pracy, aby Bishop był ze mnie dumny. Może fantazjowałam o nim, ale czy zasłużyłam sobie na karę? Czy to za moje fantazje o Bishopie? Czy to dlatego mnie ukaraliście?
Załkałam. Objęłam dłońmi plecy Anwara. Nie chciałam załamywać się w ramionach tego niezależnego mężczyzny, ale potrzebowałam się do kogoś przytulić. Czyniło to ze mnie słabą dziewczynę, ale nie zależało mi już na tym, co ktoś o mnie myślał.
Poczułam jego dłoń na tyle swojej głowy. Anwar głaskał mnie jednostajnym ruchem, drugą ręką zataczając okręgi na moich plecach.
- Malutka, nie myśl w ten sposób, dobrze? Bishop nigdy nie chciał, aby tak to się zakończyło. Wmawiałem mu, że to jedyna rozsądna możliwość. Przywiezienie ciebie do Emiratów i zaopiekowanie się tobą. Niszczenie ludziom życia nie jest dla mnie czymś nowym. Parałem się różnymi praktykami, odkąd skończyłem dziesięć lat. Nie wiem, czy chcesz o tym słuchać.
Zdałam sobie sprawę, że zamoczyłam łzami jego koszulkę, która musiała kosztować fortunę. Próbowałam odsunąć się od Anwara, ale nie pozwolił mi na to. Przycisnął mnie do siebie mocniej, a ja cicho zapłakałam.
- Opowiedz mi o tym. Zajmij czymś moje myśli, proszę.
Trzęsły mi się ręce, którymi przytulałam Anwara. Nie chciałam, aby czuł moją słabość, ale nie mogłam już dłużej grać silnej, niezależnej kobiety.
Byłam bowiem zależna. Byłam słaba. Byłam bezbronna.
- Dobrze, Auroro. Opowiem ci trochę, ale później pójdziemy coś zjeść, a wieczorem zabiorę ciebie, Spydera i Rhysanda do mojego klubu, abyście się trochę rozerwali. W porządku?
Skinęłam głową, nie wyobrażając sobie nie zgodzić się z szejkiem.
- Świetnie. Cofnijmy się więc o trzydzieści pięć lat, Auroro. Do dnia, w którym moje życie stało się piekłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top